3 mar 2019

Od Pel do Sarah

Od rana dopisywał mi dobry humor, którym próbowałam zarazić wszystkich w herbaciarni i nawet wiecznie kąśliwy, ponury Vladimir nie mógł popsuć mojej radości. Bo była wiosna. Była wiosna, co znaczyło porządki w ogrodzie, więcej kwiatków, radości, wszystko budziło się do życia, więc mi też chciało się żyć.
— Jaśmin.
— Vladdy — odpowiedziałam równie uprzejmym tonem, szczerząc się szeroko do staruszka, który upodobał sobie stolik z fotelem w kącie. Postawiłam przed nim kolorową filiżankę z herbatą, nucąc wesoło pod nosem, chyba nieco więcej niż nieco za głośno, bo mężczyzna rzucił mi spojrzenie spod przymrużonych powiek i westchnął ciężko, jakby moja nazbyt szczęśliwa aura go w jakiś sposób odstraszała. — Spokojnie, odrobina radości nikogo nie zabiła.
— Nie wiem, z czego się cieszysz — burknął, przewracając ciemnymi oczyma i sięgnął po porcelanowe naczynie długimi, powykrzywianymi od pracy palcami. — Cholerne pyłki wszędzie latają, doprowadzając alergików do białej gorączki. Zaraz się pewnie rozpada, bo pogoda zawsze się zachowuje jak kobieta w ciąży. Owady wszędzie latają, a pary mizdrzą się bardziej niż zwykle. Nie wiem, czy to wina jakiś afrodyzjaków, czy są zwyczajnie niewyżyci. A ty — tutaj wycelował we mnie palcem wolnej dłoni — zachowujesz się dziecinniej niż zwykle.
— Pary zawsze się mizdrzą, niezależnie od pory roku. — Poklepałam nachmurzonego przyjaciela po ramieniu i skocznym krokiem udałam się do reszty klientów, którzy czekali na swoje zamówienia. 
Czekałam na piętnastą. O piętnastej będzie więcej szczęścia.
❀❀❀
Miły pan pożyczył mi wózek sklepowy. Chyba było to wbrew zasadom, ale nie oponowałam, bo rzeczywiście, zakupów zrobiłam niemało. Samochodu nie miałam, mój rower raczej nie był w stanie przewieźć takiej ilości worków ziemi oraz pozostałych rzeczy, które były mi niezbędne. I możliwe, że kupiłam troszkę, ale tylko troszeczkę, więcej, niż powinnam. Podziękowałam ładnie, ponieważ było to bardzo miłe z jego strony i początkowo sobie porządnie, normalnie szłam. Na początku, potem to była inna sprawa. Jedną nóżką stałam sobie na pręcie łączącym dwa tylne kółka wózka, a drugą odpychałam się od ziemi i tak jeździłam odprowadzana mniej bądź bardziej skonsternowanymi spojrzeniami. Może było to mało rozważne, ale miałam przy tym dużo radochy. Nawet jeśli z dwa razy musiałam wyhamować, żeby nie stratować niewinnych przechodniów. Właściwie to trzy, ale za trzecim razem już uderzyłam w kogoś. Nie stratowałam, ale „delikatnie” uderzyłam, więc nieszczęśnik na moje szczęście nadal stał na nogach. Nadal stałam na pręcie, dzięki czemu byłam o te kilkanaście centymetrów wyższa, jednak pochyliłam się do przodu w stronę „mojej ofiary”.
— Przepraszam, żyjesz? Wszystko okej? Nic ci nie połamałam?

Sarah?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz