3 mar 2019

Od Wandy CD Nivana

Do uszu dotarło krótkie mruknięcie z barwą akceptującą, a do płuc przestało dopływać powietrze.
Bo zacisnął się i to mocno, niezwykle spragniony jakiejkolwiek czułości, jak wody, gdyby tylko wybrał się na dłuższy spacer po pustyni. Ściskał, korzystał i wręcz wysysał potrzebną mu energię, a ja na to pozwalałam, bo przecież zrobiłabym dla tego mężczyzny dzieciaka wszystko, co tylko w mojej mocy.
W końcu potrafił się tak ładnie uśmiechać i obdarzać innych uśmiechem numer trzydzieści cztery.
— Ale jeszcze chwilka. Proszę — dodał jeszcze, ewidentnie starając się uspokoić rozedrgany oddech.
Co zbytnio nie wychodziło, bo kilka sekund później złapał nieszczęsną czkawkę, a mój szalik był już całkowicie mokry. Pozostawało więc muskać cudzy policzek dłonią, ustami całować w czółko i powtarzać jak mantrę to cholerne jakoś to się ułoży, będzie dobrze.
Choć miałam wrażenie, że fatum niezwykle się na nas uwzięło. Kto wie, może byliśmy postaciami w greckiej tragedii, a nasza pycha sama zaprowadziła nas w to okropne miejsce?
Westchnęłam w końcu, decydując się na jakikolwiek ruch, jakąś decyzję, więc niechętnie odsunęłam niebieskookiego od siebie, by następnie spojrzeć mu stanowczo w głębokie oczy.
— Idziemy — oświadczyłam. — Bo jeszcze zamarzniemy, a szkoda by było, żebyś się całkowicie mi rozchorował, nieprawdaż? — zapytałam, palcem w rękawiczce ściągając z policzka zagubioną łzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz