Dłoń przyjemnie poruszyła się na plecach, w tak znajomy już sposób, który choć trochę uspokajał czy przywoływał wspomnienia.
O nocnych pogaduszkach, o upijaniu się i o wypłakiwaniu w ramię, wtedy jeszcze niebieskowłosego (przez moment również różowo), chłopaka, o tych szaleńczych wycieczkach do sklepu i żartowania z siebie nawzajem.
O pierwszych pocałunkach, o dłoni na policzku, bynajmniej nie z czułości, o łzach i tej beznamiętności, która w pewnym momencie okazała się dosyć prostym nieporozumieniem, zagubieniem.
Uśmiechnęłam się pod nosem z jakąś tam nostalgią i tym razem to ja wtuliłam się w mężczyznę, po prostu stęskniona. Tak cholernie stęskniona.
— Już naprawdę, co raz różnica — odparł, parskając wyjątkowo ciężkim śmiechem. Ale chyba dla niego nie było to nic nowego. — Przeżyłem gorsze rzeczy. — I pokiwałam głową, bo przecież mogłam się domyślać, przecież znałam Oakleya, a przez tyle lat po prostu mogło wydarzyć się dużo. — Ale tak, chodźmy. Jeszcze to ty się przeziębisz, zobaczysz — dorzucił jeszcze od siebie, po czym poprawił poły mojego płaszcza.
I uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, podszczypując policzek chłopaka jak te wszystkie stare ciotki, po czym wyprostowałam się dumnie.
— No to komu w drogę, temu czas — oświadczyłam, by nie czekając na mężczyznę obrócić się na pięcie i wejść do kwiaciarni, gdzie już oczekiwał nas dosyć znudzony pies.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz