Prychał, marszczył czoło i wzdychał ciężko.
A następnie bezpardonowo i wyjątkowo agresywnie wciągnął mnie na swoje kolana, na co odpowiedziałem całkowitym wypuszczeniem powietrza z płuc. Bo przecież to ja zawsze byłem tym stanowczym, to ja po prostu dominowałem, atakowałem i stawiałem na swoim.
A teraz po prostu poddałem się agresywnym ustom, podgryzającym zębom ciągnącym za dolną wargę. Tak samo jak palcom wbijającym się w boki, przyszczypującym paznokciami delikatną skórę, przez co wiłem się niemiłosiernie, raz na jakiś czas syknąłem, skrzywiłem się czy nawet warknąłem, gdy szło odrobinę za daleko. Ale poddawałem się, oddawałem w całości, bo raz na jakiś czas mogłem sobie na to pozwolić.
W końcu jednak odsunąłem się gwałtownie i zgromiłem mężczyznę wzrokiem, bo przecież nadal nie zakończyliśmy tematu.
— No dobrze, jest nawet ok, starczy? — rzucił od niechcenia, a ja burknąłem pod nosem, ściągając brwi.
Bo Merlin nie był po prostu ok, był wspaniały w całej swojej istocie, nawet jeżeli odrobinę krzywej. Warknąłem, ponownie gromiąc wzrokiem Oakleya.
— On jest więcej niż ok — stwierdziłem, w końcu decydując się na, choć chwilowe, bo cała sytuacja przed chwilą przypadła mi do gustu, przejąć pałeczkę.
I tym razem to ja wbijałem palce, podgryzałem wargę, całowałem i zabierałem cudzy dech w piersiach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz