— Byłaś tam? — zaczynam rozmowę. Wiem, że wkraczam na niebezpieczny teren i w każdej chwili mogę spodziewać się nieumiejętnego podjęcia próby zmiany tematu. Kręci głową, chociaż sprawia wrażenie, iż mnie ignoruje. — Mamo, mogłabyś na mnie spojrzeć?
Delikatnie unosi głowę i mruży oczy. Teoretycznie powinnam z nią porozmawiać, jednak w praktyce wiem, że to się nie sprawdzi. Już rozchyla usta, a we mnie rodzi się malutka nadzieja, lecz nagle rozlega się dźwięk dzwonka do drzwi i oznajmiam z niewielką chęcią, iż otworzę. Będąc przy okazji w salonie, przyciszam telewizję i muzykę, w głębi duszy łudząc się, że osoba stojąca po drugiej stronie ściany to nikt istotny i najlepiej wróci do siebie już za moment. Przekręcam zamek w drzwiach i uchylam je. W progu stoi jakiś mężczyzna, zdecydowanie go nie znam, w przeciwieństwie do mamy — natychmiast rzuca dotychczasową pracę i podchodzi do faceta, który zamyka ją w uścisku. Przypatruję się dość niezręcznej scenie, stukając o drewno paznokciami. Beatrice, jak to ma w zwyczaju, posyła mi uśmiech, pod jakim kryje się niema prośba — idź do siebie i nie zawracaj nam głowy. Podobnie ja unoszę kąciki ust i wracam do kuchni, gdzie nakładam sobie dwa kawałki pizzy oraz, jak sobie mamusia zażyczyła, idę do swojego pokoju i zaszywam się w nim.
Pani Martin: Czerwona czy żółta?
Przyglądam się nadesłanym zdjęciom. Na pierwszym Melania założyła dwuczęściowy kostium, o ile tak mogę to nazwać — żółta bluzka w kwiatki z odkrytymi ramionami i spódnica nieco przed kolana z tym samym wzorem. Drugie zdjęcie przedstawia również ją, tyle że w czerwonej, długiej sukni, powiedziałabym, iż nawet balowej, a na pewno bardzo oficjalnej.
Ja: Gdzie idziesz?
Wciskam samolocik i oczekuję odpowiedzi. W pewnym momencie zdaję sobie sprawę z pewnego faktu. Aiden!
Pani Martin: Sekret.
Przewracam oczami. Klikam na menu tej konwersacji i dokonuję kilku zmian.
Zmieniono pseudonim użytkownika Melania Collins na Melania Martin.
Usunięto pseudonim.
Melania Martin: ?
Ja: Pani jest zbyt poważne, Mel. A mój był idiotyczny.
W tym momencie blokuję telefon i odkładam go na poduszkę, aby w spokoju przepakować plecak i nie zajmować się mediami społecznościowymi. Ach, przecież mam jeszcze pizzę. No więc tak, tak wyglądał mój plan, jednak cały uporządkowany ciąg psuje kolejne powiadomienie.
Ophelia: Hej, udała się nauka? Przepraszam, że cię tak nagle wywaliłam. Mam nadzieję, że nie jesteś za to zła. Nie chciałam po prostu, żebyś poznała pewnego osobnika.
Ja: W porządku, rozumiem to-
Pisanie przerywa mi mama, która przywołuje mnie do salonu. Niechętnie staczam się z łóżka i już po chwili stoję pod ścianą pokoju dziennego, walcząc na spojrzenia z panią z paradokumentu lecącego w telewizji. Na dodatek, kątem oka dostrzegam zalotny uśmieszek Beatrice, jaki kieruje w stronę mężczyzny.
— Pójdziesz proszę do sklepu? — zwraca się do mnie, z gracją unosząc kieliszek z winem. — Powoli zaczyna brakować nam wina, a mamy sporo pracy przed sobą.
— Mamo…
— Proszę, Charlie, idź do sklepu — mówi nieco ostrzej, jednak kiedy orientuje się, że nie jesteśmy do końca same, zmienia ton — skarbie. Masz tu sto avarów, kup to samo, resztę zostaw dla siebie.
Ten mężczyzna, jak się okazuje, ma jakieś resztki kultury, ponieważ wstaje z kanapy i podchodzi do mnie, wyciągając dłoń.
— Jestem James, pracuję z twoją mamą nad książką.
Rozdziawiam nieco usta, będąc w niemałym szoku. Nigdy nie wykazywała się większym talentem literackim, bez względu na to, czy miałaby pisać romans, reportaż, biografię czy jakikolwiek poradnik. Okej, Charlie. To nic niesamowitego, nie zmieni twojego życia.
— Świetnie. — Unoszę ramiona. — Pójdę już.
***
Przymykam drzwi wejściowe i już mam oznajmiać, że wróciłam, kiedy do moich uszu dochodzi dość osobliwy dźwięk. Nie muszę wchodzić do salonu, aby upewnić się, co jest jego źródłem. Beatrice siedzi rozkraczona na udach półnagiego pożal się Jamesa, wpijając długie paznokcie w jego kark, podczas gdy ten wodzi ustami po jej szyi. Nieświadomie rozluźniam uścisk w dłoni, a dopiero w chwili, z którą szkło rozbija się o kafelki, ci orientują się, iż właśnie patrzę na tę całą szopkę.Mama schodzi z kolan dotychczasowego współpracownika i poprawia koszulę, której dwa pierwsze guziki są rozpięte.
— Niech pan stąd wyjdzie. — Odsuwam się, aby bez problemu zobaczył wyjście. — Natychmiast.
Brunet łapie za krawat i już ma wstać, kiedy moja matka łapie go za ramię i przyciska do kanapy. Zabawne.
— Obiecałaś mi coś — nawet nie szepczę, po prostu to mówię, nie ukrywając rozczarowania. — Miałaś poczekać jeszcze dwa lata. Mamo, nie potrafisz zrozumieć i uszanować mojego zdania? Rób to po kryjomu, proszę, ale… nie jest ci wstyd? Minęły zaledwie trzy lata, tata…
— Wystarczy, Charlie. Nie masz prawa mnie kontrolować. Nie zatrzymam się w miejscu przez śmierć osoby, która…
— Która kochała cię ponad życie. — Czuję, jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy.
— Nie rozumiesz! Nie jestem w stanie czekać kolejne dwa lata tylko po to, żebyś ty czuła się lepiej. Muszę patrzeć na siebie i swoje szczęście.
Rozlega się trzask drzwi i już obie wiemy, że James wyszedł i nieprędko możemy spodziewać się go ponownie.
— Dziękuję, córeczko. Przez ciebie znów rujnuję sobie życie.
Mam wrażenie, iż z tymi słowami moje serce zostaje przecięte na wskroś. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, kiedy stoi naprzeciwko mnie taka pewna siebie, bo wygarnęła mi coś, a zarazem bezradna, bo jej kochanek opuścił nasze mieszkanie. Beatrice, nie zasługujesz na szczęście.
***
— Nie martw się, nie jestem na ciebie zła — mówi z uśmiechem Melania. — Aiden mi nie ucieknie.Siedzę w pokoju mojej najbliższej przyjaciółki i zarazem jedynej osoby, do której mogę udać się w każdej sytuacji. Zeszłego wieczora, kiedy przybiegłam do domu Collinsów z płaczem, wszystko jej opowiedziałam (choć dopiero wtedy, gdy byłam w stanie się uspokoić i zrównać oddech). Za dziesięć minut wychodzimy do szkoły, a ja już z miejsca oznajmiłam jej, że zaraz po skończeniu zajęć nie idę do niej, ponieważ nie mam zamiaru robić problemów. Początkowo protestowała, lecz, widząc moją powagę, zaprzestała nalegać i pokiwała głową. Zanim opuszczamy domostwo Collinsów, ta daje buziaka swojej mamie — w zamian za to dostajemy rogaliki na drugie śniadanie.
Lubię panią Collins. Jest… miła. Naprawdę miła. Poza tym, że jest miła, jest również troskliwa i kochająca. A, i bipolarna, jakkolwiek mocnego znaczenia to słowo by nie miało. Nie wydaje mi się, żeby był to jej ulubiony temat do rozmów przy kawusi, ale, będąc szczerym, nie dziwię się — to dość poważna sprawa i jedynie najbliżsi zdają sobie sprawę z faktu, iż na to choruje. Z tego, co mówiła mi Mel, czasami jest naprawdę ciężko i nikt nie wie, czy wzięła leki, czy tylko zmyśla, jednak jest o wiele więcej dobrych momentów, niż tych złych i to pozytyw. Reasumując, podziwiam ją, jest naprawdę silna.
Dość istotnym przedmiotem w naszym planie lekcyjnym jest język shilien, który, wbrew pozorom, nie należy do najtrudniejszych języków kontynentu. Na dodatek te lekcje mijają mi przyjemnie, szczególnie za sprawą pani Esther. Tak, ta kobieta to zdecydowanie kolejna ważna osoba w moim życiu — odkąd tylko przestąpiłam próg liceum, jest moją nauczycielką, a zarazem wychowawczynią. Mimo wszystko, nie czuję, iż jestem jakaś wyjątkowa. Esther jest życzliwa dla wszystkich, od zagubionych pierwszoklasistów po pewnych siebie tegorocznych absolwentów. Na dodatek należy do czołówki najprofesjonalniejszych profesorów w całej placówce, co dodaje jej punktów w rankingu najlepszych nauczycieli.
— Moi drodzy, wypracowanie — oznajmia, delikatnie potrząsając kartkami w dłoni. Nie tego się spodziewałam. — Jesteśmy w trakcie omawiania “Romansu Hugginsa”, to fakt, ale myślę, że jesteście w stanie napisać porządną pracę na ten temat. — Podchodzi do tablicy i pisze jedno zdanie.
Jak odróżnić miłość od zauroczenia?
— Temat może wydawać się prosty, ale wymagam, abyście przedstawili to w nieoczywisty sposób. Na tych kartkach róbcie co tylko chcecie, efektem końcowym może być wszystko, ale nie będę za was myślała. Rzecz jasna, proszę o odpowiednie argumenty, cokolwiek by to nie było. — Ktoś z tyłu podnosi rękę, więc nauczycielka unosi brwi. — I, nie, nie można robić w parach, Patrick. Wiemy, że podoba ci się Sean, ale to istotna praca i chcę, żeby była samodzielna. Z tego, co zauważyłam, niektórzy z was mają szanse na karierę pisarską w przyszłości.
— Fuj, nie, to chore — mruczy chłopak i opuszcza rękę. — Wolę Jasmine.
Pani Willow przewraca oczyma.
— Ty jesteś chory, Jackon — odpowiada z uśmiechem i wraca do biurka. Jakaś część klasy zaczyna śmiać się cicho.
Całą lekcję spędzam na rozmyślaniu na temat mojego jeszcze nieistniejącego wypracowania. Teoretycznie nie powinnam obawiać się tak prostego tematu, jednakże w praktyce jest to nieco bardziej skomplikowane. Mam spore problemy z nazywaniem uczuć, a co dopiero z odróżnianiem tak podobnych rzeczy. Mojej uwadze nie umyka fakt, że nie pamiętam momentu, w którym doświadczyłam miłości, naprawdę.
Po dzwonku cała klasa opuszcza pomieszczenie, jednak ja zostaję przez kilka chwil.
— Pani Esthero — zwracam się do szatynki. — Co do tego wypracowania, obowiązkowe jest odwoływanie się do źródeł i przykładów innych, niż argumenty z mojej głowy?
— Po pierwsze, twoje pytanie jest jak masło maślane, bo argument a przykład to dwie inne sprawy. A po drugie, mniej więcej wiem, o co ci chodzi i powiem tyle. Nie jest to obowiązkowe, ale miło by było wyobrazić to sobie i poprzeć, tak przykładowo, związkiem Rebecci i Michaela z “Balu mimów”. Rozumiesz mnie mniej więcej?
Kiwam głową i odchodzę, jednak w głębi duszy nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek mówili o książce “Bal mimów”. Czy to jest w ogóle obowiązkowa pozycja w kanonie licealnym?
***
Pukam do zapewne złych drzwi, jednak kiedy otwiera mi je znana osoba, oddycham z ulgą.
— Cześć. — Uśmiecham się delikatnie. — Dziękuję, że przysłałaś mi adres.— Wejdź.
Zaciskam usta i przekraczam próg mieszkania Ophelii. Jest mi naprawdę wstyd, iż narzucam się dziewczynie, z którą nie łączą mnie szczególne relacje, jednakże wydaje mi się to najlepszą opcją.
— Pokłóciłam się z mamą — oznajmiam na wstępie. — Nie mam gdzie nocować, jeżeli mam być szczera. Jak byłam dziś u niej, po prostu mnie wygoniła. I chyba po to przyszłam do ciebie. A, mam też napisać wypracowanie o miłości, a nie mam żadnego doświadczenia, więc pomyślałam, że może ty mogłabyś mi pomóc. Rozumiem, że masz pracę. — Unoszę ręce. — Ja też mam szkołę. Jeżeli chcesz, mogę spędzać całe dnie poza domem, jedynie nocleg. Kilka dni i wrócę do siebie.
OPHELIO?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz