- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego
dziewczyny głupieją przy mnie – Szepnąłem jej na ucho, przechodząc obok po czym
otworzyłem drzwi i wpuściłem dziewczynę do baru. Kiedy już znaleźliśmy się w
środku, nic nie mówiąc stanąłem przy ladzie.
- Piwo poproszę
- Ja mam ochotę na coś świeżego,
zaskocz mnie – zwróciłem się do barmana. Ten tylko pokiwał głową, po czym
wyciągnął rękę po pieniądze. Zanim Odeya zdążyła wyjąć swoje, ja wrzuciłem mu w
dłoń avary. – Reszty nie trzeba.
- Miałam zapłacić za siebie –
Dziewczyna oburzyła się, a ja tylko podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej
ramieniu, śmiejąc się głośno.
- Mówiłaś, że mi postawisz.
Więc, postawisz drugą kolejkę.
Skłamałbym, gdybym powiedział,
że nie bawiliśmy się bardzo dobrze. W barze było mnóstwo ludzi, a ja dobrze
znałem to miejsce. Kiedy na zegarze wybiła godzina dwunasta, zgasły światła
lamp a zapaliły się kolorowe światełka kul dyskotekowych. To miejsce nie
zmieniło się ani trochę od czasów mojego dzieciństwa. Już po chwili wszyscy
tańczyli pijackim krokiem. Ja i Odeya siedzieliśmy dalej przy barze.
- Nie myślałaś czasem, jakby to
było uciec z tego miasta? Wiesz, daleko od rodziny i znajomych i zacząć
wszystko od nowa – wziąłem łyk drinka. Dziewczyna spojrzała na mnie z delikatnym
uśmiechem. Dlaczego wcześniej nie zauważyłem, jakie ma piękne oczy?
- Myślałam, ale to niemożliwe.
Każdy ma swoją rolę do odegrania. Ty jesteś synem bosa Mafii, można żartować,
że nawet Księciem Mafii, a ja jestem córką znanego biznesmena która musi wyjść
za cholernego kretyna, o imieniu Tobias.
- Ale przecież to nudne. Zasady
są po to, aby je łamać czyż nie?
- Tak, ale ja nie jestem tobą
Sam. Mi nie darują złamania zasad, co najwyżej po raz kolejny będę mieć
przechlapane w domu i u rodziców, i u Tobiasa.
- Wiesz co? Nadal nie mogę
uwierzyć w jedną rzecz – Wypiłem drinka do końca i odstawiłem szklankę, Odeya
za to dokończyła swoje kolejne już piwo. – Ale, to nie ważne. Powinniśmy
wracać, nie chcę abyś miała problemy.
- I tak jest to nieuniknione. Ale
okej, mam tylko nadzieję, że nie skończymy na najbliższym drzewie Weston.
- Obiecuje jechać powoli panno
Michaels, będziesz bezpieczna przy moim boku – Odeya parsknęła śmiechem, kiedy
otworzyłem jej drzwi na zewnątrz. Szliśmy powoli do samochodu, a kiedy już
byliśmy w środku, schowałem broń do schowka, a kiedy wróciłem do poprzedniej
pozycji, odpalając samochód, zaśmiałem się.
- Co cię tak bawi?
- Gdybym chciał cię zabić, nawet
umowa z twoim ojcem by nic nie zmieniła. Nie raz mordowałem całe rodziny tylko
dla zysku. Ale ty masz szczęście Oddy. – Dziewczyna nic nie powiedziała, a ja
tylko ruszyłem – tak jak obiecałem, jechałem powoli.
W pewnym momencie zobaczyłem, że
dziewczyna zaczyna się trząść, nie byłem pewien czy to przez chłód, bo noce
były teraz dosyć zimne jak na ciepłe miesiące, czy z powodu powrotu do domu.
Trzymając kierownicę jedną ręką, zdjąłem marynarkę i podałem dziewczynie.
Spojrzała na mnie pytająco.
- Załóż – Długo się nie
poruszała, więc ja zrobiłem to za nią. Puściłem kierownicę i zarzuciłem jej na
ramiona marynarkę, jakby instynktownie odsunęła się lekko od oparcia fotela.
Nie rozmawialiśmy w drodze powrotnej. Kiedy zatrzymałem się pod jej domem,
siedziała chwilę w aucie, aż odwróciła się w moją stronę całym ciałem.
- Wtedy w barze, chciałeś coś
powiedzieć. Nurtuje mnie, o co chodziło. – Ja sam też odwróciłem się w jej
stronę, nie wiedziałem, że była tak blisko. Widocznie, alkohol w naszych żyłach
działał, jednak u mnie było to bardziej widoczne, bo pochyliłem się w jej
stronę.
- Twój narzeczony to
najszczęśliwszy facet na świecie, a tego nie docenia. To objawy nieuleczalnej
głupoty. – Odsunąłem się od niej niemal natychmiast, a ona tkwiła w bezruchu. –
Powinnaś już iść.
Dziewczyna się ocknęła, po czym
wysiadła i zaczęła zdejmować marynarkę, ale zatrzymałem ją ruchem ręki i
uśmiechnąłem się.
- Zatrzymaj ją, kto wie, może
jeszcze ci się przyda. – Zamknąłem drzwi z jej strony, po czym z piskiem opon
odjechałem w kierunku mojego rodzinnego domu. Nie miałem zamiaru przebywać tam
kolejnej nocy.
Zabrałem swoje rzeczy, psa oraz
moje własne auto i pojechałem do mieszkania. Miasto, mimo że wszystko się
świeciło, zionęło pustkami. Kiedy zaparkowałem i powoli ruszyłem do mieszkania,
przy drzwiach sąsiadów z dołu, usłyszałem krzyki. Zaśmiałem się, oni nigdy nie
umieli się opanować. Kiedy wróciłem do domu, nie miałem siły nawet się przebrać
w coś wygodniejszego. Położyłem się ubrany w to, co miałem na sobie.
***
Kolejnego dnia, miałem do
dostarczenia cztery zamówienia. Było to dosyć łatwe, zwłaszcza, że ludzie
niezbyt się przejmowali co robię. Już od godziny dziewiątej byłem na mieście,
chodząc powoli po ulicach i próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. To
wszystko działo się bardzo szybko, zaledwie kilka dni temu poznałem Odeyę
Michaels, a jeszcze tego dnia gdy ją poznałem, zabrałem ją na imprezę do Pablo
i Torii, tej samej nocy zasnęliśmy na kanapie w domu moich rodziców, co miało
bardzo dziwny efekt końcowy.
Nigdy nie rozumiałem relacji
międzyludzkich. A dokładniej, relacji między kimś takim jak ja, jak to ujęła
dziewczyna „Typem spod ciemnej gwiazdy” a kimś takim, jak nawet Daniel
Michaels. Nic jednak nie zmieniało faktu, że gdy myślałem o ślubie Odeyii,
miałem ochotę rozwalić łeb jej narzeczonemu. Nie zasługiwała na to. Stanąłem na
rogu jednej z ulic, wyjąłem jednego papierosa i zapaliłem. Ludzie jak zawsze
gdzieś biegli, obserwowałem grupę dzieciaków którzy biegali za piłką, a kiedy
jeden z nich oberwał w głowę zaniosłem się głośnym śmiechem. Wtedy mój telefon
zadzeonił, a kiedy ujrzałem wyświetlacz, byłem naprawdę zaskoczony.
- Torii? Co jest? – Dobrze
wiedziałem co jest. Jutro miał odbyć się pogrzeb Pablo, jej chłopaka a mojego
przyjaciela, który zginął podczas odbijania Hannah, dziewczyny mojego starego
kumpla który znów gdzieś przepadł.
- Możesz przyjechać? Ja… nie
mogę patrzeć na rzeczy Pablo, myślałam, że mógłbyś mi pomóc…
- Jasne, będę za pięć minut,
jestem akurat w okolicy.
Kiedy zjawiłem się u Torii,
wszystko było takie, jakby Pablo miał zaraz wrócić. Może oprócz zdjęć, leżały
na ziemi a wokół leżały szkła. Dziewczyna za to siedziała na kanapie, cała we
łzach. Bez słowa podszedłem do niej, usiadłem obok i przytuliłem do siebie.
Gładziłem ją chwilę po głowie, po czym Torii jeszcze mocniej się we mnie
wtuliła.
- Już dobrze mała, jestem tu.
Możesz na mnie liczyć.
Nie wiem ile czasu uspokajałem
Torii, jednak kiedy zasnęła, położyłem ją w łóżku a sam zacząłem sprzątać
rzeczy Pablo. W naszych kręgach, a przynajmniej w otoczeniu mojej rodziny,
ubrania zmarłego palono na jego pogrzebie. Tak samo miało być w tym przypadku.
Nagle, znowu ktoś zaczął do mnie dzwonić.
- Halo?
- Samuel? Jak dobrze, że
odebrałeś. Tu Odeya.
Oddy?
Nie sprawdzałam, nie chciało mi się
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz