2 maj 2019

Od Samuela cd. Odeyii


                - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego dziewczyny głupieją przy mnie – Szepnąłem jej na ucho, przechodząc obok po czym otworzyłem drzwi i wpuściłem dziewczynę do baru. Kiedy już znaleźliśmy się w środku, nic nie mówiąc stanąłem przy ladzie.
                - Piwo poproszę
                - Ja mam ochotę na coś świeżego, zaskocz mnie – zwróciłem się do barmana. Ten tylko pokiwał głową, po czym wyciągnął rękę po pieniądze. Zanim Odeya zdążyła wyjąć swoje, ja wrzuciłem mu w dłoń avary. – Reszty nie trzeba.
                - Miałam zapłacić za siebie – Dziewczyna oburzyła się, a ja tylko podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej ramieniu, śmiejąc się głośno.
                - Mówiłaś, że mi postawisz. Więc, postawisz drugą kolejkę.
                Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie bawiliśmy się bardzo dobrze. W barze było mnóstwo ludzi, a ja dobrze znałem to miejsce. Kiedy na zegarze wybiła godzina dwunasta, zgasły światła lamp a zapaliły się kolorowe światełka kul dyskotekowych. To miejsce nie zmieniło się ani trochę od czasów mojego dzieciństwa. Już po chwili wszyscy tańczyli pijackim krokiem. Ja i Odeya siedzieliśmy dalej przy barze.

                - Nie myślałaś czasem, jakby to było uciec z tego miasta? Wiesz, daleko od rodziny i znajomych i zacząć wszystko od nowa – wziąłem łyk drinka. Dziewczyna spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem. Dlaczego wcześniej nie zauważyłem, jakie ma piękne oczy?
                - Myślałam, ale to niemożliwe. Każdy ma swoją rolę do odegrania. Ty jesteś synem bosa Mafii, można żartować, że nawet Księciem Mafii, a ja jestem córką znanego biznesmena która musi wyjść za cholernego kretyna, o imieniu Tobias. 
                - Ale przecież to nudne. Zasady są po to, aby je łamać czyż nie?
                - Tak, ale ja nie jestem tobą Sam. Mi nie darują złamania zasad, co najwyżej po raz kolejny będę mieć przechlapane w domu i u rodziców, i u Tobiasa.
                - Wiesz co? Nadal nie mogę uwierzyć w jedną rzecz – Wypiłem drinka do końca i odstawiłem szklankę, Odeya za to dokończyła swoje kolejne już piwo. – Ale, to nie ważne. Powinniśmy wracać, nie chcę abyś miała problemy.
                - I tak jest to nieuniknione. Ale okej, mam tylko nadzieję, że nie skończymy na najbliższym drzewie Weston.
                - Obiecuje jechać powoli panno Michaels, będziesz bezpieczna przy moim boku – Odeya parsknęła śmiechem, kiedy otworzyłem jej drzwi na zewnątrz. Szliśmy powoli do samochodu, a kiedy już byliśmy w środku, schowałem broń do schowka, a kiedy wróciłem do poprzedniej pozycji, odpalając samochód, zaśmiałem się.
                - Co cię tak bawi?
                - Gdybym chciał cię zabić, nawet umowa z twoim ojcem by nic nie zmieniła. Nie raz mordowałem całe rodziny tylko dla zysku. Ale ty masz szczęście Oddy. – Dziewczyna nic nie powiedziała, a ja tylko ruszyłem – tak jak obiecałem, jechałem powoli.
                W pewnym momencie zobaczyłem, że dziewczyna zaczyna się trząść, nie byłem pewien czy to przez chłód, bo noce były teraz dosyć zimne jak na ciepłe miesiące, czy z powodu powrotu do domu. Trzymając kierownicę jedną ręką, zdjąłem marynarkę i podałem dziewczynie. Spojrzała na mnie pytająco.
                - Załóż – Długo się nie poruszała, więc ja zrobiłem to za nią. Puściłem kierownicę i zarzuciłem jej na ramiona marynarkę, jakby instynktownie odsunęła się lekko od oparcia fotela. Nie rozmawialiśmy w drodze powrotnej. Kiedy zatrzymałem się pod jej domem, siedziała chwilę w aucie, aż odwróciła się w moją stronę całym ciałem.
                - Wtedy w barze, chciałeś coś powiedzieć. Nurtuje mnie, o co chodziło. – Ja sam też odwróciłem się w jej stronę, nie wiedziałem, że była tak blisko. Widocznie, alkohol w naszych żyłach działał, jednak u mnie było to bardziej widoczne, bo pochyliłem się w jej stronę.
                - Twój narzeczony to najszczęśliwszy facet na świecie, a tego nie docenia. To objawy nieuleczalnej głupoty. – Odsunąłem się od niej niemal natychmiast, a ona tkwiła w bezruchu. – Powinnaś już iść.
                Dziewczyna się ocknęła, po czym wysiadła i zaczęła zdejmować marynarkę, ale zatrzymałem ją ruchem ręki i uśmiechnąłem się.
                - Zatrzymaj ją, kto wie, może jeszcze ci się przyda. – Zamknąłem drzwi z jej strony, po czym z piskiem opon odjechałem w kierunku mojego rodzinnego domu. Nie miałem zamiaru przebywać tam kolejnej nocy.
                Zabrałem swoje rzeczy, psa oraz moje własne auto i pojechałem do mieszkania. Miasto, mimo że wszystko się świeciło, zionęło pustkami. Kiedy zaparkowałem i powoli ruszyłem do mieszkania, przy drzwiach sąsiadów z dołu, usłyszałem krzyki. Zaśmiałem się, oni nigdy nie umieli się opanować. Kiedy wróciłem do domu, nie miałem siły nawet się przebrać w coś wygodniejszego. Położyłem się ubrany w to, co miałem na sobie.
***
                Kolejnego dnia, miałem do dostarczenia cztery zamówienia. Było to dosyć łatwe, zwłaszcza, że ludzie niezbyt się przejmowali co robię. Już od godziny dziewiątej byłem na mieście, chodząc powoli po ulicach i próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. To wszystko działo się bardzo szybko, zaledwie kilka dni temu poznałem Odeyę Michaels, a jeszcze tego dnia gdy ją poznałem, zabrałem ją na imprezę do Pablo i Torii, tej samej nocy zasnęliśmy na kanapie w domu moich rodziców, co miało bardzo dziwny efekt końcowy.
                Nigdy nie rozumiałem relacji międzyludzkich. A dokładniej, relacji między kimś takim jak ja, jak to ujęła dziewczyna „Typem spod ciemnej gwiazdy” a kimś takim, jak nawet Daniel Michaels. Nic jednak nie zmieniało faktu, że gdy myślałem o ślubie Odeyii, miałem ochotę rozwalić łeb jej narzeczonemu. Nie zasługiwała na to. Stanąłem na rogu jednej z ulic, wyjąłem jednego papierosa i zapaliłem. Ludzie jak zawsze gdzieś biegli, obserwowałem grupę dzieciaków którzy biegali za piłką, a kiedy jeden z nich oberwał w głowę zaniosłem się głośnym śmiechem. Wtedy mój telefon zadzeonił, a kiedy ujrzałem wyświetlacz, byłem naprawdę zaskoczony.
                - Torii? Co jest? – Dobrze wiedziałem co jest. Jutro miał odbyć się pogrzeb Pablo, jej chłopaka a mojego przyjaciela, który zginął podczas odbijania Hannah, dziewczyny mojego starego kumpla który znów gdzieś przepadł.
                - Możesz przyjechać? Ja… nie mogę patrzeć na rzeczy Pablo, myślałam, że mógłbyś mi pomóc…
                - Jasne, będę za pięć minut, jestem akurat w okolicy.
                Kiedy zjawiłem się u Torii, wszystko było takie, jakby Pablo miał zaraz wrócić. Może oprócz zdjęć, leżały na ziemi a wokół leżały szkła. Dziewczyna za to siedziała na kanapie, cała we łzach. Bez słowa podszedłem do niej, usiadłem obok i przytuliłem do siebie. Gładziłem ją chwilę po głowie, po czym Torii jeszcze mocniej się we mnie wtuliła.
                - Już dobrze mała, jestem tu. Możesz na mnie liczyć.
                Nie wiem ile czasu uspokajałem Torii, jednak kiedy zasnęła, położyłem ją w łóżku a sam zacząłem sprzątać rzeczy Pablo. W naszych kręgach, a przynajmniej w otoczeniu mojej rodziny, ubrania zmarłego palono na jego pogrzebie. Tak samo miało być w tym przypadku. Nagle, znowu ktoś zaczął do mnie dzwonić.
                - Halo?
                - Samuel? Jak dobrze, że odebrałeś. Tu Odeya.
Oddy? 
Nie sprawdzałam, nie chciało mi się

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz