3 maj 2019

Od Sarah C.D Trace

Dzień ciągnął się niemiłosiernie, a słońce jak na złość nie chciało zajść za linię horyzontu. Nic tak bardzo nie przeszkadzało Sarah, jak wolno upływający czas i dłużące się godziny pracy, mimo że robiła to, co lubiła i zawsze chciała robić. Złe przeczucie ciążyły jej na sercu, a ciemne chmury wisiały nad głową od piątej rano, czyli od momentu, kiedy zadzwonił budzik, wyrywając ją z (i tak krótkiego, bo dwugodzinnego) snu. Potem zbita filiżanka kawy (najmocniejszej, jaką można było zrobić), korektor, który akurat tego ranka postanowił się skończyć, uniemożliwiając zakrycie worów pod oczami, aż w końcu niefortunny upadek (wprost na twarz) w paszarni, podczas przygotowywania śniadania dla koni. I tak oto, o godzinie szóstej Sarah mogła opuścić teren swojego domu, z sinym policzkiem, okiem i przeciętą skórą na skroni, a to wszystko na szczęście zakryły duże, ciemne okulary przeciwsłoneczne. Oczywiście jazda samochodem to było stanowczo za dużo jednego dnia, dlatego Sarah wybrała się na piechotę, nie ryzykując ponownie życiem - była wystarczająco zła i rozgoryczona takim rozpoczęciem dnia, a nie było nawet ósmej.
– Halo? – odebrała dzwoniący telefon, nie patrząc nawet kto taki do niej dzwoni.
– Możesz przyjść przed czasem? Mamy dużo roboty i mało ludzi. Najwyżej zostaniesz też po godzinach i zapłacę ci więcej – właścicielka kliniki weterynaryjnej, w której Sarah nawet nie pracowała. Owszem, pomagała przy zwierzętach, działała bardziej jako wolontariuszka, bo nie znała się aż tak na leczeniu zwierząt, ale Meredith upierała się przy swoim i za każdym razem płaciła dziewczynie za każdą godzinę. Sarah przytaknęła niemrawo, przyspieszając kroku, bo inaczej nie była w stanie dotrzeć tam tak szybko, jakby ona i Meredith chciały.
***
Godzina osiemnasta, kiedy postanowiła się już zbierać, okazała się najbardziej pechową tego dnia. Zupełnie niespodziewanie dostała telefon z komisariatu, który miał na celu powiadomienie jej o areszcie Gabriela na skutek bójki, w którą się wplątał. Owszem, nie widziała go od dwóch dni, ale miała szczerą nadzieję, że dwudziestoczteroletni facet jest w stanie przeżyć czterdzieści osiem godzin bez ingerencji jej młodszej siostry. Przecież uprała mu ubrania, wyprasowała je, nawet zrobiła mu (wcale nie takie tanie) zakupy i ugotowała makaron i dwa rodzaje sosów (chociaż najlepszą kucharką nie była). Czuła wyrzuty sumienia, że do tego doprowadziła, mało tego, ona doskonale wiedziała, że to przez nią, ale nie mogła go niańczyć do końca życia, tak? Na tym polegało życie - na zmartwieniach, wyrzeczeniach, smutku i szczęściu, więc Sarah nie powinna aż tak się nad nim rozczulać. Mimo wszystko, zebrała się w sobie i pojechała tam, gdzie ją pokierowano. Na miejscu dostała jasne instrukcje: co, gdzie i jak. Poszła w kierunku szarych drzwi na miękkich nogach, które były jak z waty. Przeszła przez próg, zatrzasnęła za sobą drzwi i niemal od razu usłyszała.
– Jak zgaduję, siostra? – odwróciła się w stronę głosu, a jej oczom okazał się młodo wyglądający policjant. Był sam na sam z Gabrielem, którego także zeskanowała wzrokiem. W pomieszczeniu było stosunkowo ciemno, a za sprawą okularów nie widziała praktycznie nic, dlatego zdjęła je dla własnej wygody.
– Tak – przytaknęła po chwili ciszy, siadając na wolnym krześle.
– O patrz jak się dobraliśmy, teraz to w ogóle wyglądamy jak rodzeństwo! – wykrzyknął Gabriel, nawiązując do ran na twarzy, na co Sarah przewróciła jedynie oczami.
– Zamknij się już, wystarczająco dużo już dzisiaj zrobiłeś – syknęła, przenosząc wzrok na policjanta.
– Ile wynosi kaucja? Chciałabym ją wpłacić. Teraz – dodała po chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz