- Witam po dłuższej nieobecności, Monday… Mam cichą nadzieję, że dzwonisz do mnie z jakimś ciekawym zajęciem, niż ostatnimi czasy. - powiedział zaraz po odebraniu telefonu, tym samym zatrzymując czarny samochód w dość dużym korku. Który był normalną rzeczą w tak wczesnych godzinach popołudniowych.
- Nienawidzę tych artystycznych pseudonimów, pieprzony feniksie z popiołu. - zaśmiał się na samo wspomnienie, gdzie został oficjalnie ochrzczony tym mianem. A był to przecież niewinny całus w policzek. Dodatkowo na oczach jej narzeczonego, jednak czego się nie robi dla polepszenia humoru na kameralnym spotkaniu ludzi z innych szczebli komisariatu.
- Kochanie, kłamstwo ma krótkie nogi. Oboje wiemy, że miałaś chęć na inny scenariusz niewinnego działania. Ah! Ten truskawkowy smak błyszczyku, lubię to. - ciągnął dalej, upijając łyk soku z metalowej puszki. - Powracając do tematu… Masz coś dla mnie?
- Niech tylko dorwę cię w swoje łapy, Trace! Zamiast dobrze wyglądającej sprawy dostajesz przed sekundą zgłoszoną bójkę. Musisz pomóc wysłanemu tam patrolowi. Żegnam! - tyle poprowadził rozmowę dalej. Rzucił telefon na siedzenie obok przy akompaniamencie soczystego przekleństwa. Zołza, pomyślał, zaskakując jadącym za nim kierowcę niezapowiedzianym skrętem na pobliskim skrzyżowaniu. Miał szczęście, że był niedaleko miejsca. Bocznymi drogami jechał coraz dalej od centrum, szukając wyznaczonego miejsca bójki.
- Przepraszam dozgonne towarzystwo! Naruszenie sfery cielesnej człowieka bez jego zgody jest odrobinę karalne, nie żebym był jakimś znawcą prawa. Stevie! Jak to jest oberwać własnym paralizatorem, hm? - nawijał jak gdyby nic, kiedy znalazł się na miejscu bójki. Widząc leżących debili z policji tylko poszerzył uśmiech na swojej twarzy w najlepsze ciesząc płuca, dymem mocnych papierosów. Swoim postępowaniem ściągnął na siebie uwagę wszystkich z bandy. Na szczęście zdołał wezwać posiłki. Rzucił jak gdyby nic niedopałek, tym samym strzelając stawami dłoni. - Kto na pierwszy rzut, hm?
~ * ~
Przemierzał dobrze mu znane korytarze komisariatu, niosąc w dłoni akta pewnego delikwenta. Co jakiś czas zabijaj mijających go współpracowników, którzy z powstrzymaniem śmiechu przyglądali się siniakowi zdobiącego miejsce pod okiem i rozwalonej wardze. Jakby postanowieniem noworocznym brunet postawił na ponowny powrót do aktywności fizycznej. Dzisiejsza przygoda i oberwanie tylko podwoiło to jego przekonanie o tym. Kiedy tylko wszedł do pokoju przesłuchań z grubej rury rzucił teczkę przez siedzącego sprawcę jego wyglądu, który perfidnie miał go w poważaniu.
- Gabriel O’Hara, hm? Nie jesteś takim archaniołem, po którym odziedziczyłeś imię, GABI. - uśmiechnął się wręcz perfidnie, kiedy zrobił nacisk za zdrobnienie jego pełnego imienia. Usiadł naprzeciw jego osoby, podpierając głowę na dłoni. - Powinieneś dostać dwadzieścia cztery w celi, następnie kilka zarzutów. A jednak kochana siostrzyczka ratuje dupę, co?
- Nie muszę nic mówić do przybycia adwokata, psie. - mruknął nieznajomy chłopak, w najlepsze przesiadając się na krześle.
- Ten pies nawet nie mówił o zarzutach. Jestem tutaj tylko na zastępstwie, iż krawężniki są na szkoleniach, bądź na urlopach. Nie bawię się w jakieś cele, ale pewna dziewczyna zgodziła się wpłacić kaucję. - westchnął, przyglądając się raną na twarzy O’Hary. Jakby na podkreślenia jego słów, do pokoju wparowała młoda dziewczyna. - Jak zgaduję, siostra?
> Sarah? <
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz