23 cze 2018

Od Nivana CD. Lucii

Skrzywiłem się, widząc na ekranie przeciągnięte przez dobre kilka linijek tekstu, kodu, cokolwiek, „h”. Czyli oczywiście, udaje mi się jednak raz na jakiś czas przysypiać i jak zwykle w momentach nieco ważniejszych, niż przeciętnie to bywa. Westchnąłem dość głośno i przetarłem dłonią włosy, dalej gdzieś w połowie nie będąc zbyt przytomnym, dopiero co obudziłem się z dwugodzinnego snu, który nadszedł niespodziewanie, dziko, bez żadnej zapowiedzi, nawet ziewnięcia.
A po przespaniu się, czułem się trzy razy bardziej zmęczony, ledwo zipałem, oczy dalej mi się kleiły, a wszechświat powoli wirował, doprowadzając mnie do niezłej schizy, zaplątania myśli i wielkiego „co?” wypisanego comic sansem na obudowie twardego dysku.
Cappucino nie pomogło, wzięcie chłodnego prysznica raczej średnio wyszło w całym zestawieniu, a mi zostało tylko kląć pod nosem i liczyć na to, że dojdę do względnego stanu używalności, przynajmniej pod koniec dnia, a było już koło czternastej, co tym bardziej mnie zdziwiło.
Bo zasnąć to cud.
Ale że zasnąć w środku dnia?
Ogarnięcie się, przeczesanie palcami włosów, poprawienie brody, wyczyszczenie okularów, codzienna rutyna trwająca od dobrych kilku miesięcy, może lat, sam zaczynałem gubić rachubę, sam przestawałem już wiedzieć, gdzie jestem i co się tak właściwie ze mną dzieje. Działo. Miało dziać.
I tak oto, w wieku dwudziestu dziewięciu lat, stało się to, czego obawiałem się najbardziej. Po prostu się wypaliłem, wyżułem, wyplułem, wymiętosiłem i po całym tym ośmioletnim katowaniu się w sytuacji, której szczerze nienawidziłem, bo miałem szansę na coś więcej, niż przelotne znajomości, nadawałem się tylko i wyłącznie na śmietnik, bo nawet za bardzo się tego wszystkiego nie dało wrzucić do recyklingu.
Przynajmniej w wieku dwudziestu lat nie zaszedłem w ciąże po niesłychanej wpadce, nie musiałem użerać się z małym gówniarzem o niewyparzonym pysku i chętce do pakowania się w największe możliwe kłopoty.
Dalej dziwiłem się matce, że nie dokonała wtedy aborcji, gdybym był na jej miejscu, chyba nie odważyłbym się poświęcić najlepszych lat życia na dziecko. Oczywiście, posiadanie potomka w tym wieku nie znaczy, że trzeba rezygnować z tego, co miało się dotychczas, ale powiedzmy sobie szczerze, jednak trudniej jest dojść do czegokolwiek w takiej sytuacji.
Ale dała radę? Dała.
I kolejny raz w uszach zadźwięczały mi pamiętne słowa, że, Oakley, ty jednak zdecydowanie za dużo myślisz.
Może rzeczywiście czasem lepiej byłoby po prostu o niektórych rzeczach zapomnieć, nie przejmować się i ruszyć w nieznane, z uśmiechem na twarzy, dużą ilością powietrza w płucach i trzeźwą myślą o tym, że będzie dobrze, że przecież musi być dobrze.
A trzeba było wyjść, bo przecież fajki i coś na wieczór do popicia samo się nie kupi.

I oczywiście, co? I oczywiście, musiało lunąć, bo jakże by inaczej. Lało jak z cebra, deszczu końca nie było widać, a wszystko zrobiło się szare, ponure i syfiaste. Woda mocząca buty, płaszcze, włosy, policzki i co najgorsze, okulary.
Przystanąłem pod daszkiem przy jakimś pierwszym, lepszym barze, licząc na to, że cała ta plucha szybko przeminie, akompaniament łupiących o chodnik kropli, jakoś dzisiaj nieszczególne przypadał mi do gustu. O wiele chętniej posłuchałbym rosnących roślin, czy czegoś tam.
— Ma pan może chusteczkę? — Doszedł mnie w pewnym momencie dźwięczny, dziewczęcy i względnie dziecięcy głos, gdzieś z poziomu niżej. Dotarłem tam wzrokiem, żeby dostrzec niebieskooką szatynkę.
Och losie, niebieskookie szatynki, chyba to będzie już trauma na całe życie.
Nawet jeśli to było nieznajome dziecko, gdzieś tak na oko piętnasto-, no, szesnastoletnie.
Dziecko.
Młodzież, panie, nastolatek.
A dopiero co sam się w tym wieku gniewałeś, jak ci mówili per „Smarku”.
I zanim zdążyłem sięgnąć do tylnej kieszeni, żeby sprawdzić, czy a nuż się tam skrawek papieru nie zawieruszył, dziewczyna kichnęła, centralnie na mnie.
Kichająca, smarcząca, może chorowita. Przypomina ci to kogoś?
— Przepraszam! — rzuciła nerwowo, z miną mówiącą ewidentnie, że prosi o przebaczenie. Zaśmiałem się cicho.
— Na zdrowie — odparłem, nie zwracając uwagi na poprzednie słowa nastolatki. — I niestety, ale nie mam.
Cisza, długa, no, nie do końca cisza, przerywana tylko dźwiękiem spadających kropel.
I dziewczyna z chwili na chwilę wyglądała coraz mniej ciekawie.
— Zimno jest i wilgotno. Nie rozchorujesz się? — Och, oczywiście, tryb Matki Teresy z Katapulty się załączył, nie ma co. — Nie chcesz wstąpić do środka, żeby ci coś rozgrzewającego kupić? — dopytałem, marszcząc nieco brwi.

Od Katfrin

- Zmień nogę - powiedziałam do dziewczyny, która właśnie kłusowała na czarnym wałachu, zwał się on Morten i był jednym z łagodniejszych koni. Dlatego właśnie wybrałam go dziś na lekcje. Mimo iż dziewczynę uczę jeździć już prawie rok ta dalej ma problemu z kłusem na bardziej wymagających koniach.
- Zmień kierunek jazdy przez środek ujeżdżalni i przejdź do stępa - poinformowałam ją, a dziewczyna skinęła mi i pokierowała konia zwalniając przed wjechaniem na ścianę.
- Zaraz przyjdę, a ty stępuj, możesz wyjąc nogi ze strzemion - powiedziałam i ruszyłam do wyjścia z ujeżdżalni. Szybko przygotowałam boks dla Mortena, nalałam mu wody i dałam siana. Reszta koni dostała już wcześniej. Czemu nie dałam tylko mu? Nie chciałam by dostał kolki w czasie jazdy. Wróciłam do dziewczyny i kazałam jej się zatrzymać na środku ujeżdżalni.
- Podziękuj koniowi za jazdę i możesz schodzić. Od siodłaj go i zaprowadź do boksu - rzekłam, a on zsiadła z wałacha, poluźniła mu popręg i zabezpieczyła strzemiona z czego byłam bardzo dumna gdyż wcześniej zawsze musiałam jej o tym przypominać. Wałach zarżał i zaczął kopać w piachu swoim kopytem. Uśmiechnęłam się lekko i otworzyłam ujeżdżalnie by dziewczyna mogła wyjść z koniem. Po drodze zapłaciła mi za jazdę dziękując. Zgasiłam światło w pomieszczeniu i poszłam po swoje dwie psiny. W domu szybko wzięłam prysznic, który trwał zaledwie pięć minut i przebrałam się. Psom założyłam kagańce, obroże i zapięłam smycz. Skierowałam się z nimi do stajni sprawdzając czy dziewczyna wszystko dobrze odłożyła i czy koń jest w boksie. Oczywiście, każda rzecz była na miejscu. Pogłaskałam jeszcze pysk Mortena nim ruszyłam do wyjścia. Zamknęłam stajnie jednak nie gasiłam w niej światła. Wiedziałam, że lubią gdy zawsze coś im świeci, czuły się tam wtedy bezpieczniej. Nie zakładałam koniom derki ponieważ było ciepło, zresztą były one przyzwyczajone do takiej pogody. Ruszyłam ze swoimi psami do garażu. Tam spakowałam je do samochodu i sama do niego wsiadłam. Odpaliłam i wyjechałam z pomieszczenia kierując się do bramy, którą otworzyłam przyciskiem znajdującym się zawsze w samochodzie. Wyjechałam na drogę i od razu ruszyłam w dobrze znane mi miejsce jakim jest weterynarz. Podłączyłam telefon do radia i włączyłam muzykę, która od razu wypełniła cały samochód. Wdychałam zapach kochanej lawendy, który wprost uwielbiałam. Zawsze przypominał mi o babci, o tym, że ona sama zawsze nią pachniała. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Wiedziałam jednak, że jeśli dalej będę o niej myśleć rozpłaczę się.
- Veron skarbie będziesz grzeczny prawda? - spytałam psa i spojrzałam w lusterko by ujrzeć pysk psa położony na opacie na głowę, miał wystawiony język i lizał nim kaganiec.
- Oj na pewno będziesz - rzekłam i przypomniałam sobie, że jeszcze muszę w drodze powrotnej zajechać do sklepu. Musiałam zrobić jakieś babeczki na jutro. Wsłuchałam się w dobrze mi znane piosenki i zaczęłam cicho śpiewać wystukując ich rytm pomalowanymi na czarno paznokciami o kierownice. Nim dojechaliśmy do celu zdążyłam zaśpiewać jeszcze dwie ulubione piosenki. Zaparkowałam tuż przed budynkiem i zauważyłam, że powoli się ściemnia. Wyprowadziłam dwa psy z uśmiechem i zamknęłam samochód przyciskiem. Ruszyłam w stronę drzwi. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwonka.
- Dobry wieczór - powiedziałam z uśmiechem do znanego mi już weterynarza. Ten spojrzał na mnie i odwzajemnił gest.
- A dobry, jak tam psy? - zapytał i spojrzał na dwa duże zwierzaki, które stały po obu moich stronach.
- Sprawdź, który pierwszy? - odpowiedziałam pytaniem, a Han wzruszył ramionami.
- Od tego bardziej grzecznego. Chodź Niala - rzekł i przywołał do siebie psa. Puściłam więc jej smycz, a suka podbiegła do mężczyzny powalając go na ziemię. Zaśmiałam się patrząc jak pies próbuje lizać Hana po twarzy przez kaganiec.
~~~~**~~~~ 
Wracałam właśnie od weterynarza. Psom nic nie było z czego bardzo się cieszyłam. O Hana do sklepu nie było daleko dlatego nawet nie włączałam muzyki. Zauważyłam, że obok sklepu siedzi grupka ludzi, na którą Veron zaczął warczeć. Wyszłam z samochodu i uspokoiłam psa klepiąc go lekko po pyszczku. Uchyliłam im trochę okna by miały dostęp do świeżego powietrza. Wzięłam torebkę i poszłam do sklepu. Moja lista zakupów nie była długa. Zapas proszku do pieczenia bo oczywiście wczoraj mi się skończy, czekolada, masło orzechowe i kilka innych produktów, a w szczególności zajrzałam na dział herbat. Miałam nadzieje, że któryś z tych smaków nie próbowałam. Tak! Wychwyciłam swoim spojrzeniem herbatę o smaku czarnej porzeczki z karmelem i od razu spakowałam ją do koszyka. Ruszyłam do kasy i zaczęłam wyjmować produkty na blat. Kasjerka zaczęła liczyć, a ja następnie pakowałam rzeczy do torby. Kiedy kobieta powiedziała ile mam zapłacić wyjęłam wyznaczoną sumę i pożegnałam się wychodząc i biorąc ze sobą zakupy. Zobaczyłam, że towarzystwo, które było wcześniej teraz niebezpiecznie zbliżyło się do mojego samochodu, ruszyłam szybko w ich stronę i otworzyłam auto. Wsadziłam zakupy jednak niedokładnie zakryłam swoim ciałem wyjście bo Veron wyskoczył i podbiegł do chłopaków i rzucił się na jednego z nich, który zaczął go wołać.
- Veron! Nie wolno!- krzyknęłam do niego. Chwyciłam za smycz, która była w samochodzie i zamknęłam go. reszta towarzystwa rozbiegła się i został tylko chłopak z moim psem, którego szybko zapięłam. Odsunęłam go od mężczyzny, i od razu zaprowadziłam go do auta. Wróciłam do człowieka, który podniósł się do pozycji siedzącej.
- Bardzo za niego przepraszam - powiedziałam i pomogłam mu wstać jednak chłopak lekko chwiał się na nogach. Chyba za dużo wypił, w dodatku możliwe iż przestraszył się psa.
- Nic nie szkodzi... - rzekł niepewnie, a ja ruszyłam z nim w kierunku swojego samochodu chcąc dać mu wody jednak ten zemdlał toż obok niego.
- No i zajebiście - usłyszałam swoje słowa. Nie wiedziałam co z nim mam zrobić. Zawieść go do szpitala? Wiedziałam, że nie jest to konieczne. Stwierdziłam więc, że lepiej będzie gdy zabiorę go do siebie i poczekam, aż odzyska przytomność.
~~~~**~~~~ 
Wiedziałam, że nie przeniosę sama chłopaka na łóżko dlatego zadzwoniłam po jednego ze z braci, który oczywiście zgodził się mi pomóc. Gdy byłam już pod domem chłopak czekał na mnie oparty o swój motor. Od razu podszedł do samochodu, wypuścił najpierw psy i odpiął im kagańce zostawiając obroże.
- Otwórz dom ja go wezmę sam - powiedział, a ja skinęłam głową i podbiegłam do drzwi otwierając je szybko jak zawsze drżącymi dłońmi.
- Zanieś go na górę - rzekłam, a ten od razu tak uczynił wchodząc do domu. Wróciłam się po zakupy, które od razu wniosłam do kuchni. Nie wiedziałam co myśleć o nieznajomym chłopaku. Miałam nadzieje, że niedługo odzyska przytomność. Mój brat- Christian wrócił do mnie po chwili.
- Spadam mam urodziny Jenny - powiedział, a ja skinęłam głową i wlałam wody do czajnika by wypróbować nową herbatę.
- Złóż jej ode mnie życzenia - rzekłam, chłopak nic nie odpowiedział jednak usłyszałam trzaskanie drzwi, a to był znak, że już go nie ma. Stwierdziłam, że najlepszym pomysłem będzie zrobienie babeczek, nim jednak to zrobiłam poszłam wziąć prysznic i przebrać się w wygodniejsze rzeczy. Padło na czarny stanik sportowy oraz tego samego koloru spodenki. Umyłam zęby i rozczesałam włosy związując je w kucyka. Wyszłam z łazienki i od razu skierowałam się do kuchni, zalałam sobie wreszcie herbatę ciesząc się jej aromatycznym zapachem, który rozniósł się po całym pomieszczeniu. Rozpakowałam zakupy i nalałam wody do szklanki, którą poszłam zanieść chłopakowi.


Igor? Przepraszam ale nie umiem zaczynać xD 

+20PD

Katfrin Victoria Salvadore

Na zdjęciu: Segovia Amil
Motto: Strach to potężny sojusznik. Lojalny.
Imię: Katfrin Victoria
Nazwisko: Salvadore
Wiek: Dziewczyna liczy sobie już dwadzieścia pięć wiosen.
Data urodzenia: 24 kwietnia
Płeć: Kobieta
Miejsce zamieszkania: Katfrin mieszka na obrzeżach miasta. Jest właścicielką sporego terenu, którego odziedziczyła po babci, która hodowała konie. Cała posiadłość to kawałek lasu, w którym jest wielki biało-czarny dom z ogródkiem oraz bardzo małym sadem drzew czereśni. Prócz lasów Katfrin jest właścicielką wielkich łąk i pól gdzie konie mogą na spokojnie sobie biegać. Na posiadłości jest też jedna kryta ujeżdżalnia gdzie po pracy Victoria udziela lekcji jazdy konnej. W samym domu dominują kolory czerni oraz bieli. Na parterze jest wielka przestronna kuchnia połączona z jadalnią, salon w którym jest wiele terrariów dla węży oraz jedna łazienka. Na pierwszym piętrze są trzy łazienki oraz cztery sypialnie.
Orientacja: Heteroseksualna
Praca: Pułkownik, po pracy uczy jazdy konnej
Charakter: Katfrin ma dwie twarze, którą używa w zależności od osób znajdujących się wśród niej. Tak naprawdę sama dziewczyna gubi się w tym, która z nich jest prawdziwa. Jedna z nich to szalona i dość miła ale szczera dziewczyna, która pragnie znaleźć swoje przeznaczenie. Jednak druga to suk.a z rodu szatana. Victoria używa ich w zależności od towarzystwa. Jeśli komuś zaufa pokazuje tą delikatniejszą stronę, zwykle jednak jest to wredna mała osoba, która zwykle odpowiada sarkazmem. Jest wtedy arogancka i uważa, że jest z wyższych sfer. Katfrin nie raz była zraniona przez bliskich dlatego ciężko jest jej zaufać, ta dziewczyna boi się tego jednak w głębi serca pragnie osoby, która wesprze ją w trudnych dla niej chwilach. W jej oczach widać przede wszystkim zmęczenie, ta kobieta zdecydowanie ma za dużo na głowie. Ciężko jej znaleźć czas jednak czemu by nie zrezygnować z dwóch godzin snów? Dla niej to nie problem. Przecież w nocy najlepiej piecze się babeczki dla pracowników! Mimo iż ta dziewczyna nie raz umie powiedzieć parę wrednych słów w pracy jest także tą miłą osobą pełną szaleństwa we krwi. Lubi widzieć zadowolenie swoich ludzi, dlatego to ich bezpieczeństwo stawia ponad siebie. Uważa, że lepiej żeby umarła jedna osoba, która nic nie znaczy niż kilka, która ma rodzinę i dzieci. Victoria uwielbia spędzać czas ze zwierzętami dlatego uspokaja ją prowadzenie lekcji, zwykle to wtedy można zobaczyć spokojną niską osobę, która patrzy z zafascynowaniem na konia biegnącego w rytmie jej serca. Jednak mniej go panie Boże w obronie gdy ją zdenerwujesz... Katfrin nadużywa przekleństw więc prócz wyzywania dziewczyna z chęcią do czasu aż jej nie przeprosisz będzie rzucała ci kłody pod nogi, o tak... ona w tym jest mistrzynią. Jest to pamiętliwa kobieta i rzadko kiedy daje drugą szanse.
Mimo to Victoria jest bardzo szalona, skoki ze spadochronem? Nie ma problemu. Wyjechać bez telefony, mapy i nie znając języka kraju, do którego jedzie? Oczywiście Katfrin jest już spakowana. Dziewczyna przez przyjaciół jest uważana za bardzo wygadaną, szczerą, trochę wredną osobę, ale przede wszystkim jest jest wszędzie pełno. Mimo braku czasu próbuje spotykać się ze znajomymi i spędzać z nimi czas. Victoria jest otwartą osobą na nowe znajomości jednak najlepiej by pozostało to na taki stadium, nie pragnie nowych przyjaciół. Wiążę się to przecież z opowiadaniem o sobie czego ta dziewczyna wprost nienawidzi. Uważa, że za bardzo się nad sobą użala mimo iż prawie wcale tego nie robi. Sami jej przyjaciele mało o niej wiedzą. Dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę jednak boi się, że znów opuszczą ją osoby, do których się otworzyła. Woli dbać o swoich przyjaciół niż siebie. Jak mówiłam, Victoria uważa się za nic nieznaczącego człowieka. Jednak nie powie ci tego wprost. Tylko w głębi duszy się tak czuje, jednak nie chce by zraniona dlatego ukrywa to pod grubymi warstwami. Dlatego dziewczyna ta jest dość ciężka do zrozumienia. Swoim spojrzeniem odstrasza ludzi od swojej osoby jednak jeśli da się jej szanse można odkryć, że wcale nie jest taka zła na jaką wygląda i jak ją opisują.
Hobby: Katfrin ma wiele zainteresowań, po wszelakie mrówki, aż po konie rasy shire, które wprost kocha. Ale zacznijmy od początku. Victoria od dziecka wychowała się u babci, czyli w siodle. Jej dzieciństwo to konie i wszystko związane z nimi. Kocha galopować wśród brzegu plaży słysząc szum fal uderzający o pobliskie kamienie i ten wiatr we włosach... Tak ta dziewczyna to jeden wielki koniarz jakich mało. Ale prócz koni Victoria bardzo lubi węże, których oczywiście u niej w domu nie brakuje. Kobieta lubi terrarystkę jednak próbuje się ograniczać co do kupna tych zwierząt, z powodu braku czasu. Victoria to też kucharka jakich mało. Jej specjalnością są desery, które robi codziennie i zanosi do pracy by tam ujrzeć uśmiech pracujących z nią ludzi. Dziewczyna prócz biegania, pływania, boksu i szermierki bardzo lubi czytać oraz śpiewać w opustoszałym domu. W wolnej chwili lubi zająć się ogródkiem, który zwykle jest pielęgnowany przez gosposie domu Verone. Nie możemy pominąć też zainteresowanie broni palnej ale w szczególności białej, którą Katfrin kolekcjonuje.
Aparycja|
- wzrost: Katfrin to bardzo niska osoba mierząca tylko 157 centymetrów.
- waga: Dziewczyna waży nieco ponad 50 kilogramów.
- opis wyglądu: Victoria posiada piwne oczy, jednak nie kolor jej tęczówki wzbudza tutaj zdziwienie jednak rozszerzona źrenica, którą dziewczyna ma od zawsze. Jej krucze włosy są proste i opadają za piersi. Ma bardzo wyraźne kości policzkowe oraz piegowatą bladą cerę. Ma mały lekko zadarty nosek, które dopełniają pełne usta. Katfrin posiada ładną figurę, którą zawdzięcza ćwiczeniom, które wykonuje już jedenaście lat. W jej garderobie dominuje kolor czarny, jednak nie znaczy to, że tyko w tego odcieniu ma ubrania.
- pozostałe informacje: Dziewczyna posiada tatuaże na nadgarstku. Widnieją tam trzy daty, każda z nich to śmierć bliskiej jej osoby. Pierwsza- dziadek, druga-mama, trzecia- babcia. Na jej ciele jest prawie dwadzieścia blizn. Połowę wyniosła z pracy, pięć z powodu upadków z konia, dwie z powodu potłuczenia się szkła, jedna spowodowana przez upadek w dzieciństwie na rolkach.
- głos: Kelly Sweet
Historia: Jako dziecko była wychowywana wśród dwóch starszych braci dlatego nauczyła się jak żyć gdy wkurzają cię ludzie. Katfrin jako najmłodsze dziecko miała łatwiej. Ale gdy mając dziewięć lat umarł ojciec trójki dzieci cała rodzina załamała się. Victoria zaczęłam wyjeżdżać dużo częściej z Wenecji, w której mieszkali do dziadków. Tam spędzała miłe chwili przyzwyczajając się do dwójki tych szczęśliwych ludzi oraz otaczającej jej istot. Kochała tam przebywać, jednak gdy umarł dziadek babcia załamała się. Katfrin mająca wtedy piętnaście lat załamała się po kolejnej stracie bliskiej osoby. Zaczęła wdrążać się w świat wojska, o którym dziadek wiele jej opowiadał. Uważała, że w ten sposób o ile na nią patrzy pojawi się na jego twarzy uśmiech. Po roku żałoby umarła córka babci, a matka Victorii. Bracia dziewczynki byli już dorośli i przejęli mieszkanie po matce. Babcia dziewczynki przejęła do niej prawa i od tego czasu Kat mieszkała z nią tak właśnie znalazła się na stałe w Avenley River. Długo zajęło im obydwóm przyzwyczajenie się do braku tak bliskich osób jednak z biegiem lat przyzwyczaiły się do tego wspierając siebie nawzajem. Katfrin bardzo dobrze się uczyła i oczywiście poszła w kierunku wojska, po studiach podoficerskich od razu skierowała się do spełnienia marzeń. Pragnęła być pułkownikiem jak jej dziadek. Dziewczyna wspierała babcie finansowo oraz często to ona prowadziła lekcje jazdy konnej zamiast jej. Victoria przez cały rok biegała z domu do siedziby, do lekarzy po nowe proszki, udzielała jazdy oraz zajmowała się domem i całą hodowlą sama. Mimo to straciła też i babcie prawie pół roku temu. Odziedziczyła po niej wszystko. Katfrin do dziś tęskni za tą szczęśliwą staruszką i co noc przeprasza ją, że nic nie zrobiła.
Rodzina: Wszyscy prócz dwójki jej braci nie żyją.
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Ciekawostki: Katfrin ma uczulenie na wiśnie | Jest nałogową palaczką choć wie jak to na nią wpływa | Ma za mało krwinek białych przez co łatwo jej się choruje | Niemal zawsze trzęsą jej się ręce z niewiadomych przyczyn | Zna język hiszpański oraz francuski | Uwielbia przeróżne herbaty oraz kawy |
Zwierzęta: Zacznijmy od największych zwierząt w domu Katfrin. A raczej stajni, w której znajduje się aż szesnaście koni. Pierwszym z nich jest Xawier [x], koń ma już dziesięć lat. Ogier jest wspaniałym skoczkiem z piękną grzywą. Jego charakter jest wręcz idealny jako pierwszy koń, spokojny i posłuszny. W każdym jego kroku widać majestatyczność. Daje piękne potomstwa, które dziedziczą talent do skoków po ojcu i jakże piękne włosie. Jego jedyną wadą jest to, że nie lubi czyszczenia kopyt i w terenie nie jest tak posłuszny. Kolejnym koniem jest Ceber [x] jest to siedmioletni wałach. Jest ulubieńcem Katfrin, mimo swojej wielkości jest to przytulanka, uwielbia towarzystwo ludzi i innych koni ze stajni. Koń mimo swojej wagi potrafi byś szybki i skacze małe przeszkody. Nienawidzi gdy wsiada na niego osoba początkowa. Mimo swojej delikatności koń pod siodłem musi dostawać jasne znaki. Ciężko też jest mu poczuć łydki osoby początkowej, która robi to dość delikatnie. Idealny w tereny ze względu na to, że jest przyzwyczajony do wielu "dziwnych" rzeczy dla koni. Pierwszą klaczą i także majestatyczną niczym Xawier jest Zila. Jest to rasa marwari, która posiada charakterystyczne uszy. Zila ma osiem lat i była cudowną matką Hadesa [x], który jak matka potrzebuje wiele czasu do biegania by spokojnie móc stać w boksie. Ta dwójka jest bardzo żywiołowa i nie nadaje się dla początkujących w szczególności, że Hades dopiero zaczyna się oswajać z siodłem. Na razie nikt na nim nie jeździł, ogier ma zaledwie dwa lata. Zila jest wspaniałą klaczą do ujeżdżania. Hades wykazuje jednak zainteresowania bardziej co do prędkości niż skoków czy ujeżdżenia. Kolejnym koniem jaki znajduje się u Katfrin jest to konik polski o imieniu Nazar [x], ogier ma pięć lat. Jest to jeden z największych łobuzów w całej stajni jednak dzieci go kochają. Nikt nie wie czy ze względu na jego cudowną sierść, łakomstwo czy może to, że uwielbia się przytulać i w tym czasie podgryzać lub zabierać marchewki dla innych koni. Nazar jak to konik polny bywa nieraz nieposłuszny, a nieraz jest idealnym odzwierciedleniem konia. Krótko mówiąc nigdy z nim nie wiadomo. Jest chętny do chodzenia w tereny jednak przez to, że kiedyś miał problemy z lekką nadwagą jest mu ciężko zdążyć z tempem innych koni. Dlatego zwykle idzie ostatni by nieraz podgonić grupę. Kasztanka [x] to klacz rasy sp. Jest matką klaczki o imieniu Bella [x] która skończyła niedawno 2,5 lat. Obie klacze są przylepami jednak Bella jest bardziej żywiołowa niż matka, która jest stajenną staruszką (piętnaście lat). Kasztanka była ulubionym koniem dziadka Katfrin dlatego ta zostanie z nią do końca swoich dni. Jest to idealny koń profesor. Kiedyś skakała przeszkody do 180 centymetrów jednak z powodu kontuzji teraz nie może przekraczać 80 centymetrów. Katfrin ma nadzieje, na to, że Bella odziedziczy talent po matce, a na razie idzie to w dobrym kierunku. Dwójka braci Don i Den [x] (po lewej Don ). Oboje mają po sześć lat choć zachowują się jak źrebaki, które niedawno postanowiły odbiec trochę dalej od mamy. Nie są dobrymi końmi na start. Są raczej dla zaawansowanych z powodu iż są bardzo uparte. Inka [x] jest jedynym koniem w stajni, który umie jeździć pod siodłem western. Nie dziwne konie quater horse są zwykle do tego nauczone. Jest idealnym koniem na początek nie tylko z powodu iż klacz ma już dwanaście lat ale iż jest spokojna i opanowana. Lian [x] jest dziesięcioletnim wałachem. Skacze przeszkody nawet do 185 centymetrów. Jest ułożony i grzeczny, nie boi się huków, ani wystrzału z broni dlatego to on zwykle uczestniczy na jakiś pokazach z Katfrin. Jest to pinto, dokładnie jak Kaila [x] która skończyła niedawno osiem lat. Klacz jest koniem przytulakiem. Dzieci mogą robić z nią co chcą, a ta oczekuje tylko małej przekąski w zamian. Jest idealnym koniem na początek. Jego syn także został w stajni. Kelion [x] od niedawna ma cztery lata. Niestety nie poszedł w ślady rodziców. Jest to koń, który cały czas chce być w ruchu. Nie lubi dzieci. Często kopie i jest w stanie ugryźć. Dlatego posiada czerwone wstążki na grzywie i ogonie. Jest to koń dla zaawansowanych jednak idealny w tereny. Wera i Wena [x] to klacze, które mają inne matki jednak tego samego ojca. Jednak są bardzo do siebie przywiązane i uwielbiają swoje towarzystwo Wera (po prawej) ma osiem lat, a Wena ma siedem. Obie to tinkery, które uwielbiają dzieci i wypady w teren. Są posłuszne i przyjemnie się na nich jeździ. Cesarzowa [x] to klacz arabska. Ma ona już dwanaście lat, jednak jest w stajni od niedawna. Katfrin dużo nie umie powiedzieć o jej charakterze jednak wie, że nie jest ona dla początkujących. W terenach jest dość odważna jednak na ujeżdżalni waha się co do przeszkód i zwykle wyłamuje.
Niala [x] to psina rasy owczarek kaukaski. Mimo swojej rasy jest dość przytulna i miła. Oczywiście często gdy Katfrin długo nie ma w domu razem z Veronem robią niezły bałagan jednak mimo to jak na swoją rasę jest dość posłuszna. Niala skończyła niedawno sześć lat.
Veron [x] to agresywny siedmiolatek. Nie wpuści na podwórko żadnej nieznajomej osoby. Nienawidzi też ludzi pod wpływem alkoholu. Gdy jednak jest sam w domu razem z Katfrin staje się potulny i wręcz przyjazny. Jest dość posłuszny.
Katfrin od niedawna jest posiadaczką puchacza o imieniu Gwen [x] Sowa ta już ma rok i jest dość udomowiona. Jej terytorium to klatka połączona z domem, by ta w zimne noce czy zimę mogła wejść do pomieszczenia. Gwen jest jak na razie posłuszna i nie sprawia problemu.
Prócz jakże to małej listy dziewczyna posiada jeszcze trzydzieści sztuk węży.
Pojazd: Jest posiadaczką Kawasaki Ninja oraz jednego Lexusa LF-1. Częściej jednak korzysta z motoru.
Kontakt: Katfrin. (kropka na końcu)

Elias Jefferson

Na zdjęciu: Jeffrey Dean Morgan
Motto: „Gdyby gówno srało i tak wyglądałoby lepiej niż Ty.”
Imię: Elias
Nazwisko: Jefferson
Wiek: 47 lat.
Data urodzenia: 9.10
Płeć: Mężczyzna. Widać to pod każdym kątem.
Miejsce zamieszkania: Jefferson mieszka całkowicie poza miastem, tak daleko, że wraca do swojego azylu jedynie raz w semestrze. Jest to przytulny, sporych rozmiarów dom, w którym pomimo mijających lat nie brakuje powiewów nowoczesności. Oddalony odpowiednio daleko od cywilizacji, otacza się samą naturą: lasami rozciągającymi się na horyzoncie, świeżymi polanami, przeznaczonymi dla hodowli koni. Tak, Jefferson wychował od źrebaka większość z siedmiu koni. Wynajmuje zaufanych ludzi, którzy opiekują się zwierzętami pod jego nieobecność, więc nie musi martwić się o nic. Natomiast jego mieszkanie znajdujące się nad własnym gabinetem psychologicznym w Avenley River jest… dosyć przeciętne. Nie odbiega zbyt mocno od standardów, ale jak to siedziba w centrum, do najtańszych nie należy. Pod cenę wchodzi nieduża łazienka, sypialnia, salon z balkonem oraz kuchnia.
Orientacja: Heteroseksualizm.
Praca: Wykształcony, co prawda trochę kontrowersyjny psycholog z wieloletnim doświadczeniem. Wychodząc z jego gabinetu przygotuj się na to, że wyniesiesz z niego nie tylko mądre rady rozwiązujące Twój problem. Niektórzy twierdzą, że Jefferson zostawia po sobie jeszcze uraz psychiczny, ale to zapewne muszą być tylko bujdy. On naprawdę jest dobrym psychologiem! O jego kompetencje, mimo wszystko, martwić się nie musisz.
Charakter: Jeśli kiedykolwiek zastanawiało Cię, jak wygląda uosobienie sarkazmu, ironii i czystej złośliwości, to właśnie na nie patrzysz. Ten koleś to chodząca maszyna do podnoszenia ciśnienia, budzenia strachu, podziwu i konsternacji. Nigdy nie owija w bawełnę i stąpając lekko przez życie nauczył się wyrażać swoje zdanie tak dobitnie, jak tylko się da. Dodawał do tego przeróżne dziwne połączenia porównań i sarkazmu, czyniąc z siebie kontrowersyjnego, oryginalnego osobnika, o którym trudno nie usłyszeć. Przede wszystkim wiadomo, że jest prawdziwy oraz szczery do bólu. Pomimo wielu faktów, które pozornie nie stawiają go w roli zbyt przyjaznego, on naprawdę ma dobry kontakt z młodzieżą i potrafi się z łatwością z nią dogadać. Nie bez powodu jest na tym stanowisku. Może do najmilszych lizodupów nie należy, ale jest otwartym, przyjaznym i wiecznie uśmiechniętym (sadystycznie również) psychologiem, do tego trzymającym w sobie wielkie pokłady humoru. Tego czarnego też. Czyż to nie piękne? Jego oryginalny język już nieraz wpędził go w niemiłe konfrontacje z dyrektorem, ale koniec końców uczniowie wstawiali się za nim. To koleś pozbawiony wszelkich skrupułów, który nie odczuwa konsekwencji swoich decyzji. Jest tak bezpośrednim facetem, że mógłby powiedzieć bez problemu jakiemuś ojcu, że nawet jego córka mówi do niego „tatusiu”. Z drugiej jednak strony nudzi mu się w życiu, co skutkuje tym, że podpuszcza, mówi szyframi, by zagrać na nerwach osobie, którą próbuje zmusić do dedukcji. To tylko lekki przypadek hipokryzji. Posiada jednak swoje sposoby, by dosadnie wpłynąć na pacjenta i zarobił dzięki temu na tytuł całkiem dobrego psychologa. Traktuje swoją pracę jak opłacalne hobby, ma do niej luźne podejście; ba, ma takie do całego świata. Jest idealnym przykładem lekkoducha, który kpi ze wszystkiego, co go otacza, i patrzy na to ze środkowym palcem zasłaniającym mu centrum widzenia. W jego dawce oryginalnego humoru zostanie prawdopodobnie skąpany każdy, kto go spotka. Uważa, że nawet, jeśli padniesz ofiarą jego obraźliwego żartu, to nie powinieneś tego brać zbytnio do siebie. Szkoda życia, powtarza w kółko. Ceni sobie dystans – osoby z kijami w dupie nie są dla niego dobrymi materiałami na kompanów w robieniu sobie żartów z całej ludzkości. Wracając do jego pracy, w swojej karierze spotkał już chyba większość typów osobowości i problemów. Co nie znaczy, że ma sobie przypomnieć wszystkie rozwiązania na pstryknięcie palcem. Do każdego ma indywidualne podejście oraz nigdy nie powtarza schematów, które po prostu nie zadziałają na dwóch innych osobach. Wykorzystując spryt i cwaniactwo jest w stanie odpowiednio zbliżyć się i przejść barierę, jaką osłania się stojąca przed nim osoba, i dotrzeć do niej. Elias nie odpuści sobie, dopóki problem nie zostanie rozwiązany; uwierz, że jest w nim tyle cierpliwości, iż o wybuchu agresji nawet nie ma mowy. Przejawy jakiejkolwiek powagi z jego strony ukazują się pośród tego, co go wyraża – sarkazm, ironia i żart. Trzy rzeczy, które nie opuszczą go aż do śmierci. Mówiono, że mankamentem psychologów jest to, że myśląc nad sprawami pacjentów, często zabiera im to spokojny sen. Jefferson takiego problemu nie ma. Szufladkuje sobie wszystkie sprawy w głowie i zwyczajnie wyjmuje je, czy jest na to pora. Dlatego nikt jeszcze nie dostrzegł na jego twarzy zmarszczki zakłopotania, zestresowania. Legendy mówią, że kiedyś zabrakło mu zaangażowania w pracy. Serio? A w jednorożce też wierzysz? Mama wmawiała ci, że Mikołaj istnieje i przynosi zabawki? Eliasowi nie można odmówić ani choćby odjąć zapału. To energiczny facet. Nie lubi być postrzegany przez pryzmat wieku. Wchodząc w rolę psychologa, która – nie ukrywając – towarzyszy mu przez całe życie, jest gotowy na tę godzinę czy dwie poświęcić się całkowicie. Poświęcić tej jednej osobie, która potrzebuje pomocy. Oczywiście udzieli jej w swój oryginalny sposób!
Hobby: Granie na nerwach ludziom to jedyne, co lubi i co go w pełni satysfakcjonuje. A tak całkowicie serio, to oczywiście praca jest jego zainteresowaniem. Gdy przestał traktować ją jako tylko źródło dochodów, odsłonił się przed nim naprawdę ciekawy, pełen zabawy świat. Musisz także wiedzieć, że jego dom, znajdujący się poza miastem, jest prawdziwą kopalnią wina.
Aparycja|
- wzrost: 188 cm.
- waga: 80 kg.
- opis wyglądu: Jefferson należy do mężczyzn, którzy z wiekiem stają się coraz przystojniejsi. Sam otwarcie przyznaje, że jeszcze piętnaście, dwadzieścia lat temu wyglądał gorzej niż kot przejechany ciężarówką. Oczywiście może to być jego wrodzona skromność i tak naprawdę niewiele się zmieniło oprócz bardziej widocznych zmarszczek i siwiejących włosów. No dobra, lekko schudł i skóra mu zbladła. Od zawsze jednak miał męskiego wąsa oraz lekko zarysowaną szczękę, którą pokrywała zadbana, krótko ścięta broda. Przez lata zdążyła posiwieć, ale Elias nie uważa tego za wadę. Jego twarz jest najprawdopodobniej pięciokątna, a usta wykrzywiające się w białym uśmiechu ujawniają urocze dołki w policzkach. Włosy, które były kiedyś pięknego, brązowego koloru, teraz ściemniały i delikatnie poszarzały. Ewidentnie nie robią jeszcze z niego starca. Dalej zaczesuje je delikatnie do tyłu, co czyni z niego całkiem przystojnego, dojrzałego mężczyznę. Co więcej proste, ciemne brwi podkreślają jego dzikie spojrzenie piwnych oczu. Tuż nad wąsem możemy dostrzec średnich rozmiarów zgrabniutki nos. Jak na gościa podchodzącego pod pięćdziesiątkę, nie wygląda wcale tak źle. Ma mięśnie tu i tam, uwydatnione na rękach żyły, szerokie barki, a to już wystarczy, żeby zwrócić uwagę na jego dobrą kondycję. To by było na tyle, dziękuję za uwagę, fuck you everyone.
- pozostałe informacje: Ma sporo tatuaży, a większość z nich jest wynikiem młodzieńczej głupoty. Starszej też. Całe jego życie to głupota. Na przedramieniu ma małą czaszkę oraz imię swojego pierwszego psa, którego pokochał bardziej niż jakiegokolwiek człowieka. Na obu ramionach znajdziesz następne dziary, na lewej piersi kolejne. Za dużo by o tym gadać.
- głos: Stupid little prick named Rick
Historia: Elias mógłby spędzić na swojej uroczej posiadłości całe życie, gdyby nie pogoń za pracą i wykształceniem. Najbliższe miasto miało co prawda parę szkół i uczelni, i to tam dorósł, ale na studia całkowicie go wywiało. W jego historii po prostu nie ma niczego nadzwyczajnego, pomimo że na tym świecie spędził całe czterdzieści siedem lat. Ukończył pięcioletnie studia psychologiczne i dalej edukował się sam. Pogłębiał wiedzę (nie ukrywa, że woli praktykować) kiedy chciał, interesował się tym jak cholera, a że miał pieniądze, kupił swój gabinet w Avenley River, wraz z mieszkaniem. Tak sobie żyje.
Rodzina: Jego rodzice nie żyją, a z resztą rodziny nie utrzymuje kontaktu. Odciął się od nich.
Partner: Brak.
Potomstwo: Niestety przez lata nie udało mu się związać z kimś tak mocno, by zostawić coś po sobie na tym świecie.
Ciekawostki:
- Pracuje sporadycznie w kilku szkołach. W centrum miasta pewnie słyszałeś już o jego prywatnym gabinecie psychologicznym, ponadto znajdującym się zaraz pod jego mieszkaniem. Czaisz? Wypije kawę, weźmie ją ze świeżą, nudną gazetą i po prostu zejdzie na dół, żeby zacząć swoją pracę.
- Jest wytrawnym koneserem wina i whisky. Te drugie zobaczysz na jego biurku częściej niż kawę;
- Wielbiciel psów;
- Często po prostu wyczytuje problemy z twarzy i zagaduje do potencjalnego pacjenta. Oczywiście nie narzuca się;
- Fan klasycznego rocka i metalu. Istny orgazm dla jego uszu;
- Rzadko się upija, ale jak już, to zaczyna kochać karaoke i przyrównuje się wtedy do największych gwiazd muzyki;
- Miał sporo partnerek i warto wspomnieć, że aktualnie jest po rozwodzie. Po prawie trzyletnim związku żaden następny nie doczekał się rocznicy;
- Na ten moment cieszy się życiem singla.
Zwierzęta: Jefferson ma hodowlę liczącą siedem koni. Pierwszy, a raczej pierwsza, bo klaczka Isleen, to uosobienie spokoju i opanowania. Może tak wpływa na nią wiek – liczy sobie całe dziewiętnaście lat. To matka dwóch synów, Arranza i Cadora, ten pierwszy to jedenastoletni wariat, który nie daje się dosiąść nawet Eliasowi. Widocznie facet nie jest psychologiem zwierząt. Temu ogierowi nie brakuje energii i tak jak właściciel, kocha grać na nerwach. Drugi jest tylko odrobinę mniej żywiołowy, a przede wszystkim każdy może na nim spokojnie jeździć, ponieważ nie jest impulsywny, jak jego brat. Zethar natomiast może pochwalić się mianem najstarszego (dwadzieścia lat) ogiera w hodowli. Jefferson często narzekał na niego, że zachowuje się jak staruszek, a wówczas koń wstawał i zaczynał krążyć po padoku. Wykazuje się większym ilorazem inteligencji niż pozostałe konie oraz wydaje się całkiem przyjazny. Nevina, ach, miss hodowli. Ta tutaj to prawdziwa ośmioletnia dama, która przede wszystkim nie lubi się brudzić. Kocha być rozczesywana, ale przy tym robi wszystko, żeby przeszkadzać. Generalnie jest dosyć żywiołowym koniem. Największe problemy sprawiał zawsze Cathal – trzyletni agresor, przy którym trudno utrzymać się przy życiu. Jest gwałtowny, nieprzewidywalny i nieufny, a do hodowli trafił najpóźniej. Jeśli tak to można ująć, to nie dogaduje się z resztą koni. Wielokrotnie lądował w separacji, ale koniec końców Jeffersonowi zależy na tym, żeby się zaaklimatyzował i co jakiś czas ponawia próby. Ostatnim koniem jest klacz imieniem Kiley, stary mustang, dokładnie liczący sobie siedemnaście pięknych wiosen. Na początku w jej oczach nie czaiła się ani krzta pokory. Swoim zachowaniem wywyższała się ponad inne konie i charakteryzowała się ogromną chęcią dominacji. Z czasem jej szacunek do Eliasa wzrósł. Mężczyzna spędzał z nią dzień w dzień długie godziny, by uspokoić jej zapędy, i koniec końców dziś jest to klacz, której nie sposób się obawiać.
Pojazd: Srebrny Jeep compass.
Kontakt: 7devils // lasthope636@gmail.com

Od Althei C.D Lucii

  Mój duży, puszysty przyjaciel, pomyślałam, czując jak na mojej twarzy rośnie uśmiech. Miałam zamiar być wściekła. Miałam wrzeszczeć, bo Duch zniknął niespodziewanie i moja siostra nie przestawała zanosić się płaczem. Wbrew wszystkiemu, już po zaledwie momencie moje postanowienia odleciały daleko w eter, żeby nie powiedzieć, że w pizdu.
    - Cóż za amant. – Udałam zawstydzenie, które wyszło mi całkiem naturalnie, i uśmiechnęłam się głupkowato do zwierzęcia. – Ale cię nie pocałuję, brudasie. – Przyjęłam bukiet od… psa. Uświadomiłam sobie właśnie, że pies to mój jedyny adorator.
    Radość wyrysowana w każdym wykrzywieniu na twarzy Lou uszczęśliwiała mnie jak nic innego. Z jej ust ani na chwilę nie schodził okazały uśmiech, który udzielał mi się bez końca. Zbliżyłam się do dziewczyny i poklepałam ją po ramieniu.
    - Czas wracać i się wyspać, gówniarzu. – Poczochrałam jej włosy. Wiedziałam, że nie do końca to lubi, bo nagle cień zirytowania przemknął jej przez twarz. Dosłownie na mały moment, by potem znów ustąpić miejsca zadowoleniu i uldze.
    - Wyspać? On jest brudny jak cholera. Trzeba się nim zająć – powiedziała z naciskiem na słowa brudny jak cholera i rzuciła mi nagłe spojrzenie. Zacisnęłam palce na bukiecie polnych kwiatów i walcząc z wszelkimi myślami, które wręcz krzyczały „idżże kobieto spać”, pokiwałam głową.
    - No dobrze, ale ty go suszysz.
    Nie czułam, by to się dobrze skończyło. Sąsiedzi i te sprawy – mieszkanie w kamienicy to cały stos mankamentów. Ludzie obok nawet nie obchodzą się tym, że robią ci hałas, ale ty już masz go nie wywoływać, by nie podpaść. Odkąd się tu wprowadziłyśmy, nigdy nie miałyśmy taryfy ulgowej. Od nikogo. Bywało tak źle, że sąsiadka groziła mi opieką społeczną, usilnie twierdząc, że jestem złą opiekunką, że nie dam rady utrzymać i siostry, i siebie. Czasami miałam ochotę przyznać jej rację, ale wtedy dochodziło do mnie, że to, co mówiła, zagrzewało mnie do walki jeszcze bardziej. „Jesteś tylko dzieckiem”. To tylko jedno ze zdań, które powiedziała.
    W trakcie moich przemyśleń razem z Lou zdążyłyśmy znacznie oddalić się od skromnego lasu, który znikał nam za plecami. Przerzuciłam wzrok na Ducha; jego śnieżnobiały kolor stał się zaledwie wspomnieniem. Pies od stóp do głów umazany był w błocie, ziemi i w Bóg wie czym jeszcze. Pośród posklejanych fragmentów jego futra zaplątało się pełno dziadów, różnorakich roślin, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Jednymi słowy zaczęłam żałować, że nasz pies nie jest krótkowłosy, a może nawet trochę mniejszy. Jego pyszczek cieszył się tak, jakby właśnie odbył najlepszy rajd w swoim życiu, ale zobaczymy, czy będzie taki sam, gdy wrzucę go do wanny. Oj zobaczymy, kto wtedy się uśmiechnie. Na pewno nie ja.
    - Zachciało mu się świeżego powietrza… – jęknęłam niezadowolona, jednak nie ukrywając, że ujrzenie psa po całym dniu nieobecności wywoływało na mojej twarzy ogromną ulgę. Nie umiałam sobie nawet wyobrazić, co by było, gdyby Duch jednak się nie odnalazł. Albo odnalazłabym go martwego w jednym z rowów przy ulicy… Uświadomiłam sobie, że nawet pod naciskiem konieczności nie umiałabym przekazać takiej informacji mojej siostrze. To był jedyny moment, kiedy kłamstwo wypadało lepiej obok prawdy.
    - Musimy uważać na Petersona – odezwała się Lou, kiedy wejście na plac kamienicy znajdowało się tuż przed nami. Rzuciłam jej w odpowiedzi niezrozumiałe spojrzenie, żądające wyjaśnień, a ona wtem dodała. – Parę dni temu, gdy wychodziłam z kamienicy w towarzystwie Ducha, chyba nie za bardzo go polubił. Albo nie lubi zwierząt. – Peterson to oczywiście zgorzkniały właściciel kamienicy.  Ludzie dookoła mówią, że ciągnie za sobą depresję, która ogarnia naraz całe otoczenie, i nie kłamią w tej kwestii. Nie sposób być przy nim uśmiechniętym. Gość wysysa z ciebie energię życiową niczym Strzyga.
    - To Peterson – odparłam swobodnie, bez żadnej nuty zdziwienia w głosie. – A patrzy wrednie, bo nie zapłaciłyśmy ostatniego czynszu, ale to zrobimy. – I znów poczułam się, jakby wielki kamień spadł mi na barki. Nie przepadałam za rozmowami o pieniądzach, a wbrew temu byłam jedną z tych osób, które takie tematy ciągnęły dalej. Zapewniałam, że cokolwiek się stanie, to i tak wykombinuję coś, byśmy przeżyły do końca miesiąca. I następnego też. Ale im więcej sobie obiecywałam, tym gorzej było. Tym trudniejsze okazywało się wyplątanie z tych wszystkich długów. Odrobinę czasu mi zeszło, żeby wmówić sobie, że przerabianie tych wszystkich złudnych nadziei na cele było warte czegokolwiek.
    - Nie zapłaciłyśmy? – Dziewczyna ściągnęła brwi.
    W tych kwestiach byłam szczera wobec Lou. Zawsze wiedziała, ile zostało nam na koncie i jak, niekiedy fatalnie, wygląda nasze położenie.
    - Ale zapłacimy – powtórzyłam, wymuszając na ustach pocieszający uśmiech. – Damy radę, jak zawsze.
    Wdrapywałyśmy się stopień po stopniu na swoje piętro, z Duchem wijącym nam się pod nogami. Zostawiał za sobą brudne ślady łap. Na każdym półpiętrze dudniło głośno echo naszych stóp i rozmów, tak, że pokusiłam się o stwierdzenie, że każdy mieszkaniec jest w stanie nas usłyszeć. Ściany mają uszy. Drzwi tez. I okna. Właściwie to odkąd tu żyjemy nauczyłam się, by nie ufać nikomu. Nie pożyczać nawet cukru.    
    - Jak zarobisz? – zagadnęła, wyciągając klucz z kieszeni i przymierzając się do włożenia go w zamek.
    - Zostaje mi praca. – Skupiłam się odrobinę na siostrze, gdy przesunęła po mnie spojrzeniem i niespodziewanie dostrzegłam w nich wyraz, który już znałam. – Znam ten wzrok. Wiem, że chcesz pójść pracować, ale to nie takie hop-siup.
    Westchnęła zmęczona, wpuszczając nas do środka mieszkania. Dalej walczyła o swoje, bez względu na to, że protestowałam.
    - Znalazłabym parę ofert, dałabyś mi zgodę… naprawdę bardzo chcę pomóc. – Jej smutny głos prawie zmusił mnie do zmiany zdania. – Chcę, żebyśmy nie miały problemów.
    - Możesz pracować gdzieś w wakacje, dobra? Na razie ucz się i chodź do szkoły, bo to też jest ważne. Poza tym oprócz wyrażenia zgody musiałabym jeszcze zobaczyć co to za praca. Z kim pracujesz, co robisz. Dobrze wiesz, że nie ufam ludziom.
    - Z twoim zaufaniem nigdzie nie będę pracować – zwróciła uwagę. No cóż, miała trochę racji. 
    - Przyjdzie czas i wtedy pogadamy. I proszę, nie mów na razie o pracy. – Czułam, że niedługo ten temat przejdzie do grupy tematów tabu. Zbyt bardzo bałabym się o Lucię, gdyby miała sama, pod moją nieobecność, wychodzić gdziekolwiek do pracy. W tej okolicy jest już wystarczająco dużo dziwnych osób, do których nie zbliżałabym nawet psa.
    Na podłodze było od cholery błota i ziemi. Ślady Ducha odbijały się nawet na jasnej kanapie, gdzie wszedł już parę razy, żeby zrobić nam na złość. Jak nie Bóg, to pies. Za każdym razem, gdy widziałam zadowolony pyszczek przygotowywałam się na to, że za moment wskoczy tam znowu, ale nie ma tak. Już nie. Kazałam Lucii ogarnąć podłogę, a sama zaciągnęłam siłą tego brudasa do wanny. Uprawialiśmy prawdziwy wrestling, którym oczywiście mogła cieszyć się tylko jedna strona i nie byłam nią ja. W efekcie szybko stałam się jeszcze bardziej mokra niż sam pies, a moje włosy robiły za skupisko wszystkich możliwych rodzajów roślin polnych.
    Po kwadransie przyszła Lucia, akurat w sam raz, gdy desperacja wraz z zawziętością przestawały ukrywać zmęczenie na mojej twarzy. I ja, i pies, wyglądaliśmy jak po przejściu silnego tsunami, a łazienka jako serce wydarzeń wcale nie prezentowała się lepiej. Ostatnie środki do kąpieli psa, jakie miały starczyć na całe miesiące, ściekały właśnie po ścianach, meblach, po mnie, zaścielały podłogę, ale koniec końców trafiły też na psa. Moja siostra wzięła na siebie obowiązek wysuszenia psa, który o dziwo stał się podejrzanie grzeczny. Ten czas wykorzystałam, by ogarnąć siebie. Wyczesałam włosy, powyjmowałam z nich tajemnicze rośliny i musiałam czekać, aż łazienka się zwolni.
    Nim się obejrzałam, nieznośny dźwięk suszarki nagle zamilkł. Drzwi otworzyły się na oścież, wypuszczając z pomieszczenia Lucię oraz szczęśliwego jak nigdy Ducha. Powróciła dawna biel jego sierści, ale jakim kosztem… westchnęłam ciężko, a w tym westchnieniu zawarłam całe swoje, zbierane przez wyczerpujący dzień, zmęczenie.
    - Al… – Uśmiech Lucii zasugerował mi, że dziewczyna znowu chce o coś poprosić. I ja dobrze wiedziałam o co chodzi. Na same wspomnienie o szukaniu pracy czułam nieprzyjemny napływ irytacji, który coraz ciężej było mi tłumić.
    Proszę, Lucia, nie testuj mojej cierpliwości.
    - Tak?
    - Wiem, że była już o tym mowa… ale naprawdę chciałabym, żebyś była szczęśliwa. Chcę nam pomóc. – W jej oczach przemknął błysk nadziei.
    - Jestem szczęśliwa. Nie widać? – Powiedziałam to bez żadnego przekonania w głosie, chociaż chciałam zabrzmieć pewnie. Wszystko winą zmęczenia, które po prostu zjadało od środka moją osobowość. Nigdy wcześniej nie chciałam tak skrzyczeć siostry, jak teraz.
    - Nie bardzo… proszę, Al, nie jestem już tam dzieckiem – nalegała.
    - Nie.
    - Ale Al! – Podniosła głos, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia, i wówczas poczułam jak wszelkie hamulce mnie puszczają.
    - Nie będziesz pracować, zrozumiałaś?! – Udało mi się ją przekrzyczeć na tyle skutecznie, że aż Duch się przestraszył. Uświadomiłam sobie, że gniew poderwał mnie z kanapy i teraz stałam groźnie na siostrą, z palcami zaciśniętymi w pięści. – Przestań ciągle mi o tym mówić, skoro powiedziałam ci wyraźnie, że przyjdzie na to czas! Jeszcze tego mi brakowało, żebyś ty wpakowała się w jakieś głupoty! – Dopiero po momencie martwej ciszy uświadomiłam sobie, czego się dopuściłam. Krzyczałam na siostrę. Moje pięści momentalnie się rozluźniły, a ja czułam, jak bicie mojego serca rozbrzmiewa w całym moim organizmie.
    Przysięgam, że to tylko przez zmęczenie… 

[Lucia, dziecko?]
+20PD

Od Lucii Do Nivan

   Jestem zmęczona życiem - mówi to szesnastolatka, która wraca ze szkoły po ośmiu godzinach intensywnego siedzenia na czterech literach i uważnego słuchania wielu niepotrzebnych mądrości nauczycieli. Tak, to zdecydowanie męczące zajęcie. Tak męczące, że na nudniejszych lekcjach często udaje mi się przysnąć. Dlaczego? Heh, no trudno się dziwić, skoro ci nie potrafią opowiadać o niektórych tematach w ciekawy sposób. Całe szczęście, że jeszcze nikt mnie nie przyłapał na drzemce. Gdyby tak się stało, to siostra ucięłaby mi łeb i wyrzuciła przez okno do kompostownika.
   Aktualnie wracałam sobie kulturalnie ze szkoły do domku, jak na grzeczną dziewczynkę przystało. Trochę ciężko mi się do tego przyznać, ale wyciągnęłam gazetę sprzed tygodnia ze śmietnika przy drodze. Wiem, że to nie jest stosowne zachowanie, ale nie chcę marnować pieniędzy na takie dosyć niewarte tego pierdoły. Wyciągając tę prasę, nie miałam zamiaru czytać żadnych sensacji z życia wielkich gwiazd, polityków… Chciałam sprawdzić listę ofert pracy. Niedawno skończyłam szesnastkę, a jak wiadomo, w tym wieku pracodawcy mogą mnie zatrudnić do roboty za zgodą prawnego opiekuna. Mam nadzieję, że Althea się zgodzi…
   Usiadłam sobie na ławeczce w parku, kładąc obok siebie moją ciężką torbę z pełnym wyposażeniem ucznia. Ziewnęłam i skupiłam swój wzrok na ofertach. Było ich całkiem sporo i każda z nich dotyczyła innej pracy, od rozdawania ulotek po pracę na budowie. Nie było tam nawet nic ciekawego dla mnie, ale dobrze by było zarobić parę groszy i w końcu spłacić te zaległe czynsze i całą masę innych długów. Za niedługo zaczniemy w nich tonąć tak bardzo, że nie będziemy w stanie się z nich wydostać.
   Westchnęłam krótko, kładąc gazetę obok siebie i poczęłam wpatrywać się w fontannę przede mną. Obserwowałam, jak małe strumienie unoszą się i opadają na taflę wody. Tak jak ludzie, wybijają się ze społeczeństwa, pną się w górę i ukazują swoje osiągnięcia światu, by za jakiś czas z powrotem wtopić się w tłum szarych, zwykłych ludzi i ustąpić miejsca młodszym pokoleniom. Czemu po raz kolejny takie szczegóły zachęcają mnie do większych refleksji? Można powiedzieć, że są nawet kuriozalne. Niby dziwne, nie za bardzo do pomyślenia, ale jednak mają w sobie trochę sensu. No kto by pomyślał, że szesnastolatka tak intensywnie myślałaby o życiu? Inne osoby w moim wieku są raczej zaintrygowane nowymi trendami oraz nie myślą o przyszłości w takim stopniu jak ja. Wielu z nich się do tego nie przyznaje, ale bardzo łatwo można dostrzec, że są przywiązani niewidzialną nicią do sieci internetowej. Dokąd ten świat zmierza?
   Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze ustami, otwierając oczy. Chwilę później poczułam, jak po moich włosach i ciele spływają powoli chłodne krople deszczu. Z kolejnymi sekundami nasilała się ulewa oraz wiatr jej towarzyszący. Pędem chwyciłam torbę i zarzuciłam sobie ją na ramię, drugą dłonią po omacku szukając gazety, by unieść ją nad głową jak kiepską atrapę parasolu. Oczywiście, że nic to nie dało, bo po paru chwilach biegu byłam cała mokra, a razem ze mną ta gazeta. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam, jestem inteligentna po zbóju.
   Zaczęłam biec w stronę najbliższej knajpy, czułam, jak z każdą chwilą o moje ciało uderza coraz to więcej smug deszczu. Moje włosy były całe posklejane, a buty z każdym krokiem mlaskały, by dać mi do wiadomości, że są całe przemoczone.
   Szybko skryłam się pod markizą knajpy i złapałam za moje kudły, chcąc je wycisnąć z wody. Dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że obok mnie stoi równie przemoczony mężczyzna. Ziewnęłam, zakrywając sobie usta dłonią, po czym zrobiłam coś, czego się nie spodziewałam. Kichnęłam. Dosyć porządnie kichnęłam. Tak, że prawdopodobnie było mnie słychać w całym budynku. Niektórzy ludzie stojący blisko, spojrzeli na mnie, jakbym im co najmniej całą rodzinę powyrzynała. Czego innego można spodziewać się po ludziach?
   Zwróciłam się do mężczyzny, stojącego obok.
    - Ma pan może chusteczkę? - Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, patrząc na niego miłym wzrokiem, po czym - znowu się tego nie spodziewałam - kichnęłam po raz kolejny. Na niego. Nie zasłaniając ust. Super.
    - Przepraszam! - powiedziałam nerwowo, patrząc na niego przepraszająco. No i masz ci los.

<Nivan? Jest jakie jest, ale na pierwsze opowiadanie może być xD>

Od Rachel cd. Davida

David wybuchł gromkim śmiechem. Zatkałam uszy, byleby trochę mniej słyszeć.
- Cox? Na koksa nie wyglądasz.
Czekaj, stop... Zmrużyłam oczy. Dobra! Już rozumiem! Może i jestem głupia, ale nie tępa! Zaśmiałam się.
- Ja pierniczę, David.
Złapałam się za czoło. Kurde, kompletne dno. Z resztą, jak zwykle. Od kiedy poznałam Cartera, jakość żartów, które opowiadam zdecydowanie spadła.
- Dobra, już koniec. To co, wznawiamy naszą buteleczkę bez butelki?
Chłopak nie mógł opanować śmiechu, ja również się do niego dołączyłam.
- Może lepiej sobie odpuśćmy, co? Nie chcemy się tu udusić... Chyba.
Opanowałam śmiech i uśmiechnęłam się szeroko do Davida.
- Może wejdziesz na górę? Zaraz przyjdę.
Zostawiłam chłopaka, a sama poszłam do kuchni. Wzięłam miskę i paczkę czipsów. Co mi będzie folią szeleścić?! Przesypałam ziemniaki do miski i ruszyłam na wyższe piętro. Tak, jak myślałam, David stał w korytarzu.
- Co tak stoisz? Drugie drzwi na lewo.
Sama weszłam do pokoju, a chłopak za mną. Było to małe pomieszczenie z materacem po lewej stronie i szafką naprzeciwko.
- To... Twój pokój?
Wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. David, ty idioto.
- Tak, mieszkam tu i pracuję od... Chyba, dwóch lat? Oto jedyne na co mnie stać!
Carter wyglądał jakby nagle go oświeciło. Po chwili również zachichotał. Usiedliśmy na materacu.
- Dobra, David. Jest późno, nie dam ci wracać samemu o tej porze, na dzisiejszą noc przejmujesz ten pokój!
- Ale przecież masz też drugi pokój gościnny!
- Tak, ale tamten jest zawalony zdjęciami. Wątpię, byś całą noc chciał się gapić na moją mordę. Z resztą, wybieraj.
Uśmiechnęłam się, David także. Przeszłam do swojego pokoju zostawiając chłopaka. Wzięłam piżamę i ruszyłam do łazienki. Po wziętym prysznicu przebrałam się i zajrzałam do pokoiku z materacem. Chłopaka tam nie było. Uśmiechnęłam się na myśl, że nie będę musiała sama sprzątać całej masy papieru.

<David? Moja wena umiera, wybacz mi>