23 cze 2018

Od Althei C.D Lucii

  Mój duży, puszysty przyjaciel, pomyślałam, czując jak na mojej twarzy rośnie uśmiech. Miałam zamiar być wściekła. Miałam wrzeszczeć, bo Duch zniknął niespodziewanie i moja siostra nie przestawała zanosić się płaczem. Wbrew wszystkiemu, już po zaledwie momencie moje postanowienia odleciały daleko w eter, żeby nie powiedzieć, że w pizdu.
    - Cóż za amant. – Udałam zawstydzenie, które wyszło mi całkiem naturalnie, i uśmiechnęłam się głupkowato do zwierzęcia. – Ale cię nie pocałuję, brudasie. – Przyjęłam bukiet od… psa. Uświadomiłam sobie właśnie, że pies to mój jedyny adorator.
    Radość wyrysowana w każdym wykrzywieniu na twarzy Lou uszczęśliwiała mnie jak nic innego. Z jej ust ani na chwilę nie schodził okazały uśmiech, który udzielał mi się bez końca. Zbliżyłam się do dziewczyny i poklepałam ją po ramieniu.
    - Czas wracać i się wyspać, gówniarzu. – Poczochrałam jej włosy. Wiedziałam, że nie do końca to lubi, bo nagle cień zirytowania przemknął jej przez twarz. Dosłownie na mały moment, by potem znów ustąpić miejsca zadowoleniu i uldze.
    - Wyspać? On jest brudny jak cholera. Trzeba się nim zająć – powiedziała z naciskiem na słowa brudny jak cholera i rzuciła mi nagłe spojrzenie. Zacisnęłam palce na bukiecie polnych kwiatów i walcząc z wszelkimi myślami, które wręcz krzyczały „idżże kobieto spać”, pokiwałam głową.
    - No dobrze, ale ty go suszysz.
    Nie czułam, by to się dobrze skończyło. Sąsiedzi i te sprawy – mieszkanie w kamienicy to cały stos mankamentów. Ludzie obok nawet nie obchodzą się tym, że robią ci hałas, ale ty już masz go nie wywoływać, by nie podpaść. Odkąd się tu wprowadziłyśmy, nigdy nie miałyśmy taryfy ulgowej. Od nikogo. Bywało tak źle, że sąsiadka groziła mi opieką społeczną, usilnie twierdząc, że jestem złą opiekunką, że nie dam rady utrzymać i siostry, i siebie. Czasami miałam ochotę przyznać jej rację, ale wtedy dochodziło do mnie, że to, co mówiła, zagrzewało mnie do walki jeszcze bardziej. „Jesteś tylko dzieckiem”. To tylko jedno ze zdań, które powiedziała.
    W trakcie moich przemyśleń razem z Lou zdążyłyśmy znacznie oddalić się od skromnego lasu, który znikał nam za plecami. Przerzuciłam wzrok na Ducha; jego śnieżnobiały kolor stał się zaledwie wspomnieniem. Pies od stóp do głów umazany był w błocie, ziemi i w Bóg wie czym jeszcze. Pośród posklejanych fragmentów jego futra zaplątało się pełno dziadów, różnorakich roślin, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Jednymi słowy zaczęłam żałować, że nasz pies nie jest krótkowłosy, a może nawet trochę mniejszy. Jego pyszczek cieszył się tak, jakby właśnie odbył najlepszy rajd w swoim życiu, ale zobaczymy, czy będzie taki sam, gdy wrzucę go do wanny. Oj zobaczymy, kto wtedy się uśmiechnie. Na pewno nie ja.
    - Zachciało mu się świeżego powietrza… – jęknęłam niezadowolona, jednak nie ukrywając, że ujrzenie psa po całym dniu nieobecności wywoływało na mojej twarzy ogromną ulgę. Nie umiałam sobie nawet wyobrazić, co by było, gdyby Duch jednak się nie odnalazł. Albo odnalazłabym go martwego w jednym z rowów przy ulicy… Uświadomiłam sobie, że nawet pod naciskiem konieczności nie umiałabym przekazać takiej informacji mojej siostrze. To był jedyny moment, kiedy kłamstwo wypadało lepiej obok prawdy.
    - Musimy uważać na Petersona – odezwała się Lou, kiedy wejście na plac kamienicy znajdowało się tuż przed nami. Rzuciłam jej w odpowiedzi niezrozumiałe spojrzenie, żądające wyjaśnień, a ona wtem dodała. – Parę dni temu, gdy wychodziłam z kamienicy w towarzystwie Ducha, chyba nie za bardzo go polubił. Albo nie lubi zwierząt. – Peterson to oczywiście zgorzkniały właściciel kamienicy.  Ludzie dookoła mówią, że ciągnie za sobą depresję, która ogarnia naraz całe otoczenie, i nie kłamią w tej kwestii. Nie sposób być przy nim uśmiechniętym. Gość wysysa z ciebie energię życiową niczym Strzyga.
    - To Peterson – odparłam swobodnie, bez żadnej nuty zdziwienia w głosie. – A patrzy wrednie, bo nie zapłaciłyśmy ostatniego czynszu, ale to zrobimy. – I znów poczułam się, jakby wielki kamień spadł mi na barki. Nie przepadałam za rozmowami o pieniądzach, a wbrew temu byłam jedną z tych osób, które takie tematy ciągnęły dalej. Zapewniałam, że cokolwiek się stanie, to i tak wykombinuję coś, byśmy przeżyły do końca miesiąca. I następnego też. Ale im więcej sobie obiecywałam, tym gorzej było. Tym trudniejsze okazywało się wyplątanie z tych wszystkich długów. Odrobinę czasu mi zeszło, żeby wmówić sobie, że przerabianie tych wszystkich złudnych nadziei na cele było warte czegokolwiek.
    - Nie zapłaciłyśmy? – Dziewczyna ściągnęła brwi.
    W tych kwestiach byłam szczera wobec Lou. Zawsze wiedziała, ile zostało nam na koncie i jak, niekiedy fatalnie, wygląda nasze położenie.
    - Ale zapłacimy – powtórzyłam, wymuszając na ustach pocieszający uśmiech. – Damy radę, jak zawsze.
    Wdrapywałyśmy się stopień po stopniu na swoje piętro, z Duchem wijącym nam się pod nogami. Zostawiał za sobą brudne ślady łap. Na każdym półpiętrze dudniło głośno echo naszych stóp i rozmów, tak, że pokusiłam się o stwierdzenie, że każdy mieszkaniec jest w stanie nas usłyszeć. Ściany mają uszy. Drzwi tez. I okna. Właściwie to odkąd tu żyjemy nauczyłam się, by nie ufać nikomu. Nie pożyczać nawet cukru.    
    - Jak zarobisz? – zagadnęła, wyciągając klucz z kieszeni i przymierzając się do włożenia go w zamek.
    - Zostaje mi praca. – Skupiłam się odrobinę na siostrze, gdy przesunęła po mnie spojrzeniem i niespodziewanie dostrzegłam w nich wyraz, który już znałam. – Znam ten wzrok. Wiem, że chcesz pójść pracować, ale to nie takie hop-siup.
    Westchnęła zmęczona, wpuszczając nas do środka mieszkania. Dalej walczyła o swoje, bez względu na to, że protestowałam.
    - Znalazłabym parę ofert, dałabyś mi zgodę… naprawdę bardzo chcę pomóc. – Jej smutny głos prawie zmusił mnie do zmiany zdania. – Chcę, żebyśmy nie miały problemów.
    - Możesz pracować gdzieś w wakacje, dobra? Na razie ucz się i chodź do szkoły, bo to też jest ważne. Poza tym oprócz wyrażenia zgody musiałabym jeszcze zobaczyć co to za praca. Z kim pracujesz, co robisz. Dobrze wiesz, że nie ufam ludziom.
    - Z twoim zaufaniem nigdzie nie będę pracować – zwróciła uwagę. No cóż, miała trochę racji. 
    - Przyjdzie czas i wtedy pogadamy. I proszę, nie mów na razie o pracy. – Czułam, że niedługo ten temat przejdzie do grupy tematów tabu. Zbyt bardzo bałabym się o Lucię, gdyby miała sama, pod moją nieobecność, wychodzić gdziekolwiek do pracy. W tej okolicy jest już wystarczająco dużo dziwnych osób, do których nie zbliżałabym nawet psa.
    Na podłodze było od cholery błota i ziemi. Ślady Ducha odbijały się nawet na jasnej kanapie, gdzie wszedł już parę razy, żeby zrobić nam na złość. Jak nie Bóg, to pies. Za każdym razem, gdy widziałam zadowolony pyszczek przygotowywałam się na to, że za moment wskoczy tam znowu, ale nie ma tak. Już nie. Kazałam Lucii ogarnąć podłogę, a sama zaciągnęłam siłą tego brudasa do wanny. Uprawialiśmy prawdziwy wrestling, którym oczywiście mogła cieszyć się tylko jedna strona i nie byłam nią ja. W efekcie szybko stałam się jeszcze bardziej mokra niż sam pies, a moje włosy robiły za skupisko wszystkich możliwych rodzajów roślin polnych.
    Po kwadransie przyszła Lucia, akurat w sam raz, gdy desperacja wraz z zawziętością przestawały ukrywać zmęczenie na mojej twarzy. I ja, i pies, wyglądaliśmy jak po przejściu silnego tsunami, a łazienka jako serce wydarzeń wcale nie prezentowała się lepiej. Ostatnie środki do kąpieli psa, jakie miały starczyć na całe miesiące, ściekały właśnie po ścianach, meblach, po mnie, zaścielały podłogę, ale koniec końców trafiły też na psa. Moja siostra wzięła na siebie obowiązek wysuszenia psa, który o dziwo stał się podejrzanie grzeczny. Ten czas wykorzystałam, by ogarnąć siebie. Wyczesałam włosy, powyjmowałam z nich tajemnicze rośliny i musiałam czekać, aż łazienka się zwolni.
    Nim się obejrzałam, nieznośny dźwięk suszarki nagle zamilkł. Drzwi otworzyły się na oścież, wypuszczając z pomieszczenia Lucię oraz szczęśliwego jak nigdy Ducha. Powróciła dawna biel jego sierści, ale jakim kosztem… westchnęłam ciężko, a w tym westchnieniu zawarłam całe swoje, zbierane przez wyczerpujący dzień, zmęczenie.
    - Al… – Uśmiech Lucii zasugerował mi, że dziewczyna znowu chce o coś poprosić. I ja dobrze wiedziałam o co chodzi. Na same wspomnienie o szukaniu pracy czułam nieprzyjemny napływ irytacji, który coraz ciężej było mi tłumić.
    Proszę, Lucia, nie testuj mojej cierpliwości.
    - Tak?
    - Wiem, że była już o tym mowa… ale naprawdę chciałabym, żebyś była szczęśliwa. Chcę nam pomóc. – W jej oczach przemknął błysk nadziei.
    - Jestem szczęśliwa. Nie widać? – Powiedziałam to bez żadnego przekonania w głosie, chociaż chciałam zabrzmieć pewnie. Wszystko winą zmęczenia, które po prostu zjadało od środka moją osobowość. Nigdy wcześniej nie chciałam tak skrzyczeć siostry, jak teraz.
    - Nie bardzo… proszę, Al, nie jestem już tam dzieckiem – nalegała.
    - Nie.
    - Ale Al! – Podniosła głos, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia, i wówczas poczułam jak wszelkie hamulce mnie puszczają.
    - Nie będziesz pracować, zrozumiałaś?! – Udało mi się ją przekrzyczeć na tyle skutecznie, że aż Duch się przestraszył. Uświadomiłam sobie, że gniew poderwał mnie z kanapy i teraz stałam groźnie na siostrą, z palcami zaciśniętymi w pięści. – Przestań ciągle mi o tym mówić, skoro powiedziałam ci wyraźnie, że przyjdzie na to czas! Jeszcze tego mi brakowało, żebyś ty wpakowała się w jakieś głupoty! – Dopiero po momencie martwej ciszy uświadomiłam sobie, czego się dopuściłam. Krzyczałam na siostrę. Moje pięści momentalnie się rozluźniły, a ja czułam, jak bicie mojego serca rozbrzmiewa w całym moim organizmie.
    Przysięgam, że to tylko przez zmęczenie… 

[Lucia, dziecko?]
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz