21 cze 2018

Od Nivana CD. Camilli

Trochę dziwiłem się reakcjami i zachowaniami dziewczyny. Każda, nawet najmniejsza próba zagajenia tematu, poruszenia czegokolwiek, chociażby tego, że ładna w sumie jest pogoda na dworze, koty w internecie są śmieszne, a ta młodzież w dzisiejszych czasach, to by tylko w tych telefonach siedziała, nic ze znanego nam, a przynajmniej mi, życia [tak, tak, sam spędziłem trzy czwarte swojej marnej egzystencji przed potężnym, świecącym prostokątem, klikając jak nienormalny, bo przecież to wszystko takie fajne jest, że nie ma co].
Przecierałem leniwie włosy, czy drapałem się po brodzie, starając się, może coś rzucić, jaką anegdotką, żarcikiem, zacząć jakąś dyskusję? Nic, a nic, dlatego ślęczeliśmy, popijając kawę [nie wiem, czemu wziąłem czarną lurę] i zagryzając ciasteczka [nie wiem, czemu wziąłem pierdoloną szarlotkę na ciepło, zamiast ukochanej taty czekoladowej] i tak przez dobre dwadzieścia minut, przepełnione nieciekawym, może nieco rozkojarzonym i zdecydowanie znudzonym siorbaniem, stukaniem mojego widelczyka o talerzyk, bo to bardziej w nim dzióbałem, niż w ciastku.
I to wymuszone narzekanie na okulary, do których zaczynałem się przyzwyczajać, bo soczewki przestały być już wygodne, zakładanie tego codziennie, macanie się po gałce ocznej po prostu męczyło i doprowadzało do szału, szczególnie gdy z tylko mi znanych [i kilku znajomych też] powodów, ręce zaczęły mi niemiłosiernie drgać. Po piątej próbie wybicia sobie oka powiedziałem basta, koniec tego dobrego, trzeba było zainwestować w okulary, które po długoterminowym dobieraniu z Falką, w końcu znalazły się na moim nosie i służyły mi już przez dobre kilka lat.
Jednak mimo słów niektórych, potrafiłem zadbać o swoje dobra i pilnować, żeby wytrzymały w moim użytkowaniu nieco więcej niż miesiąc. Nawet dużo więcej niż miesiąc.
A potem, kiedy już cała ta parada nieswojego uczucia, drapiącej ciszy i ewidentnego braku tematu do rozmowy przeminęła, zdając się na swój firmowy uśmiech, ciepłe słowa i szybką reakcję, prawie zapłaciłem za wszystko, dokładnie tak, jakby to reszta określiła, na prawdziwego dżentelmena przystało. Prawie, bo dziewczyna mnie wyprzedziła i to zniewalającym czasem.
— Bardzo dziękuję za miło spędzony czas — rzuciła w pewnym momencie, już zbierając się do wyjścia, już wręcz wybiegając z kawiarenki, gdy zatrzymałem ją, och, jakże niespodziewanym „Czekaj”. Zdecydowanie, plot twist roku, nikt się tego nie spodziewał, zaskoczyłem towarzystwo, niczym Hiszpańska Inkwizycja.
I to wszystko naprawdę wyglądało jak niskobudżetowa komedia romantyczna.
— Portfel — odparłem z uśmiechem, machając leniwie przedmiotem. Już wyciągała dłoń po swoją zgubę, gdy jeden szybki ruch starczał, aby skutecznie oddalić ją od swojego celu. I wtedy z moich ust runęło coś, czego w normalnych okolicznościach bym się nie podjął i prędzej powiesił się gdzieś pod starym, wielkim drzewem przy uczelni, do której uczęszczałem. — Za numer.
Oakley, kurwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz