13 cze 2018

Od Rachel cd. Davida

David wyszedł zapalić, ja też chętnie bym to zrobiła, jednak musiałam wyrzucić gdzieś puste już pudełko po lodach. Wstałam z sofy, która zaczęła błagać o przedwczesną emeryturę cichym skrzypieniem. Nie jestem chyba aż taka gruba... Wyrzuciłam opakowanie i stanęłam przed dużym lustrem, wiszącym w korytarzu. Nie, raczej jest dobrze. Chyba powinnam w końcu zacząć o siebie dbać, przez ten rok po śmierci ojca zdążyłam strasznie się zaniedbać. Zawsze dbałam o to, by jakkolwiek wyglądać, a teraz?
- Cholercia, muszę zacząć o siebie dbać, prawda? Tylko czekać aż wory pod moimi oczami będą jeszcze bardziej widoczne, a skóra bledsza. Wtedy to już każą mi wracać do trumny i zakopią żywcem.
Zaopatrzona w parę nowych kompleksów wróciłam na sofę, która tym razem zdecydowała się na o wiele głośniejszy protest.
- Cicho bądź! - krzyknęłam.
Wykorzystując fakt, że David był cholera-wie-gdzie zapalić, rozłożyłam się wygodnie na fotelu stojącym obok i który w przeciwieństwie do pewnego marudnego mebla nie miał nic przeciwko. Czyżbym powoli traciła zmysły? Niee. W końcu David wrócił, cały w pakunkach. Czyżby jego papierosy miały magiczne właściwości? A mogłabym przysiąc, że kiedy pożyczyłam jednego na naszym pierwszym spotkaniu, nic się nie wydarzyło. Może mam zbyt niski poziom doświadczenia. Gapiłam się na niego jak byk na malowane wrota, aż w końcu przemówił.
- Oj nie moja droga, nie da się żyć na słodyczach. Pora na jakieś porządne jedzenie.
Zamrugałam parę razy niedowierzając. Jak to, nie da? A ja przez ostatnie dni, to co? Nie żyję? Oj David, coś chyba z tobą nie tak.
- Jak ty tak szybko...?
- A widzisz, jestem aniołem. Przeleciałem na swoich pierzastych skrzydłach.
Posłał mi zadziorne spojrzenie, a ja ciągle patrzyłam na torby z produktami, które David postawił i wypakowywał na blacie. Ej no, kurna, jego kuchnia, czy moja? Chociaż w zasadzie, wizja szatyna robiącego wszystko za mnie, była strasznie kusząca. Może jednak warto zamknąć go w szopie na narzędzia na parę tygodni?
- Mamy tutaj: makaron penne, szpinak, pomidory koktajlowe i ser feta. Domyślasz się, co wybitny kucharz David chce nam dziś zaserwować?
Nie miałam bladego pojęcia, ale przecież nie można wyjść na takiego nieogarniętego człowieka przed innymi, więc pokiwałam głową, udając, że wszystko rozumiem i popatrzyłam na produkty. Nope, nic mi to nie mówi David. Nie miałam pojęcia, do czego dążyliśmy, ale zajęłam się krojeniem pomidorów i rozdrabnianiem szpinaku, a mój wybitny szef kuchni resztą. Dość często miałam niepohamowaną chęć obrzucenia go pomidorami, ale wolałam nie ryzykować bałaganu. Po chwili wszystko było już gotowe. David nakrył do stołu i nalał wina. Usiedliśmy po przeciwnych stronach, a szef kuchni poprawił grzywkę i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Szczerze, nie miałam ochoty jeść. Słodycze, owszem, ale normalnego posiłku już dawno nie jadłam. Jeśli żywisz się praktycznie samymi potrawami z saszetek czy kubków, trudno jest się przestawić na coś treściwego. David nałożył sobie porcję i zaczął jeść. Ja również, ale zdecydowanie mniej i wolniej. Uważam, że są lepsze rzeczy do roboty w życiu niż jedzenie i taki, na przykład, sen. Po skończonym posiłku odniosłam talerze do zlewu i zakomunikowałam, że idę zapalić. Jak dobry ziomek, który jednak czasem wkurza, David poszedł ze mną. Rozmawialiśmy o pierdołach, pracy, ulubionych zajęciach, muzyce, słowem: czymkolwiek, byleby tylko zabić czas. W końcu siedząc na sofie popatrzyłam na zdobiony zegar, stojący w salonie.
- Hej, David. Już po 22.

<David? Siły powoli wracają>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz