29 cze 2018

Od Etienne

Nim wyszedłem na zewnątrz, wyjrzałem przez okno, aby upewnić się, że pogodynka z lokalnego kanału informacyjnego nie oszukała mnie, a z nieba nie zacznie padać deszcz, kiedy tylko przestąpię przez próg. Na szczęście, nade mną nie znajdowała się ani jedna chmura, czy to biała, czy czarna. Napawało mnie to specyficznym, delikatnym optymizmem. Bo kogo nie podnosi na duchu wizja przyjemnie spędzonego popołudnia na robieniu na tym, co się kocha?
Poprawiłem torbę na ramieniu, gdzie trzymałem swój zapas farb oraz pędzli, wziąłem stojącą przy drzwiach sztalugę wraz z płótnem i wyszedłem przed dom. W przebłysku świadomości, jaki pojawił się podczas tego błogiego stanu ekscytacji, wyciągnąłem jakoś klucze z kurtki i z trudem zamknąłem drzwi. Zganiłem się w myślach za swoje roztargnienie. Jeśli tak dalej pójdzie, w końcu ktoś włamie się do mojego małego królestwa, a wtedy co mi zostanie? Proszenie innych o nocleg lub powrót do domu. Zadrżałem na samą myśl. Nie. Nigdy tam nie wrócę. Poradzę sobie, jestem silnym, niezależnym facetem z lisem.
Mijając garaż, przystanąłem na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy wziąć samochód. Niby byłoby to ułatwienie, bo w końcu chodzenie ulicami z całym tym sprzętem to katorga, lecz mimo wszystko, podjąłem swoją drogę nad brzeg rzeki. Przejście się dobrze mi zrobi, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. No i rzecz jasna spalę nadmiar energii, bo pomimo tego, że jestem w tym mieście już od dwóch dni, nadal byłem podekscytowany jak dziecko w dzień Bożego Narodzenia. Prawdopodobnie sama myśl o tym, że zaczynam nowy etap w życiu, działała na mnie w ten sposób.
Posługując się mapą, jaką przejrzałem w domu przed wyjściem, oraz nieco mniej chętnie pytając przechodniów o kierunek, jakoś udało mi się dotrzeć do urokliwego brzegu rzeki Avenley. Aż zatrzymałem się na zielonej, trawiastej przestrzeni, po prostu chłonąc otoczenie i ciesząc się chłodnym wiatrem, który muskał moje policzki. Z uśmiechem odetchnąłem, wyrzucając z siebie negatywne emocje i pozwalając im zniknąć w otaczającej przestrzeni.
Kiedy tylko udało mi się ukoić ducha w objęciach natury, rozłożyłem sztalugę, przygotowałem płótno oraz farby, po czym jeszcze raz zmierzyłem wzrokiem krajobraz wokół. Tyle piękna w jednym miejscu, tyle pomysłów, a tak mało czasu!
Przygryzłem drewienko pędzla, zastanawiając się nad możliwym obrazem, ostatecznie decydując się na rosnące przy zakolu drzewo wraz z kawałkiem zielonego pola. Idealnie. Cudowne połączenie sielanki i symbolu siły oraz potęgi. Zza ucha wyciągnąłem ołówek, po czym zająłem się pobieżnym szkicem widoku przede mną. Przez swoje skupienie, nie zauważyłem, że ktoś również pojawił się w okolicy, zapewne po to, aby samemu odpocząć od miejskiego zgiełku. Dopiero w momencie, gdy iście teatralnym sposobem gałązka pękła pod stopą przechodnia, a jak oparzony drgnąłem w miejscu, oderwałem wzrok od płótna i zerknąłem na osobę, przez którą prawie zszedłem z tego świata.

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz