- Uderz w swoje lewo, a mój prawy bark i wróć do pozycji wyjściowej. – Przetworzyłam to, co mi powiedział i w głowie miałam już zaplanowany ruch, gdy znów rzuciło mi się w oczy parę blizn rozciągających się na jego skórze. – Nie zapomnij o nogach. Lewa idzie do przodu i doskakuje do niej prawa, która powinna być zawsze dalej niż lewa. Rozumiesz?
- Rozumiem, trenerze. A jak cię zaboli? – spytałam, podnosząc kąciki ust w nieznacznym uśmiechu. Mężczyzna chyba zauważył, że mój wzrok co chwila spadał tam, gdzie nie powinien. Na nadgarstek, zboczeńcy.
- Uderz. Nie bój się, aniołku.
- Za te „aniołku” z chęcią uderzę. – Korzystając z tego, że mogę wymierzyć cios bez żadnych konsekwencji, zamachnęłam się krótko, wysuwając nogę do przodu, a moja ręka ruszyła w kierunku jego prawego barku. W głowie miałam tylko powrót do pozycji wyjściowej zaraz po zadaniu ciosu, ale można zauważyć gołym okiem moją dezorientację, kiedy wszystkie plany runęły wraz z zablokowaniem uderzenia.
- Dobra, zrób to jeszcze raz.
Zmrużyłam oczy, gdy jego blizny ponownie mignęły mi przed oczami. Byłam na tyle inteligentna, by stwierdzić, że się ciął. To tak cholerna słabość, kaleczyć własne ciało, że momentalnie z moich oczu ulała się cała ekscytacja tym treningiem. Odwaga, by przyłożyć nóż czy żyletkę i przesunąć nią po skórze? Też mi odwaga… Nazwałabym to po prostu wyjściem awaryjnym, ale takim, za którym rozciąga się mur z napisem „ślepa uliczka”. Tylko niektórzy nie są świadomi tego, co mogą zobaczyć zamiast tej tymczasowej ulgi.
- Tniesz się? – Wbiłam w niego zaciekawiony wzrok, automatycznie ponawiając ruch, ale bez większego entuzjazmu, ot tak, po prostu niezainteresowana tym, czym trzeba.
- Zapomniałaś o nogach. – Zerknął na nie surowym spojrzeniem.
Zaczęłam napierać nowszymi ciosami, sprawiając, że mężczyzna, który nie chciał oddać kobiecie, po prostu zaczął robić kroki do tyłu i blokował wszystko, co dostałam.
- To może się ciąłeś? – Zignorowałam uwagę oraz zapytałam o to samo, ale w czasie przeszłym.
- Używaj głowy. – Zmierzył mnie spojrzeniem. – Nie atakuj tak bez sensu, bo możesz się na tym przejechać. – Jego oczy przesiąkły obojętnością, gdy obrzucałam go wszystkimi pytaniami. W najmniej oczekiwanym momencie poczułam nagły cios nogą w kostkę, przez co szybciej niż nad tym pomyślałam, wylądowałam plackiem na ziemi.
Podniosłam się na łokciach, sycząc z bólu. Ledwo powstrzymałam ciekawy wzrok, który zaraz powodził za mężczyzną. Podszedł do sporego worka treningowego i przez dobry moment wpatrywał się w niego niczym w prawdziwą ofiarę. Nie odpuszczałam i nawet nie zamierzałam wstać, rozkoszując się tą perspektywą, z jakiej mogłam widzieć mężczyznę rozprawiającego się z nieruchomym przeciwnikiem. Przesunęłam wzrokiem po całej jego posturze i nietrudno było dostrzec znaczne napięcie mięśni.
- Najpierw jakieś prochy, potem elektryk w czyimś oku – wymamrotałam. – Kim jesteś, Bell? – Te pytanie miało w sobie tyle głębokiego znaczenia co żadne inne.
W odpowiedzi zaczął jeszcze mocniej uderzać w worek, czemu towarzyszył głuchy dźwięk. Nie pokusił się o żadne słowo, dokładnie tak, jakby odwetem były coraz silniejsze ciosy, które zaczynały mnie z wolna niepokoić. Jego żyły na rękach, ramionach i nogach napinały się do granic możliwości. Wstałam, doskoczyłam do worka i zatrzymałam go w locie. Bell, czując jak z zasięgu znika mu obiekt wyładowań, wybudził się z transu. Jego zdezorientowany wzrok spoczął na mnie.
- Chodź na górę, bo Melissa wystygnie. – Mój głos nie był już aż taki wesoły. Knykcie mężczyzny poważnie zbielały od zaciskania dłoni w pięść. – Chyba ci się przyda. – Starałam się zbytnio nie przejmować tym, że to ja, a nie nikt inny doprowadził go do tego stanu. No przecież nie wiedziałam, że robię źle. Tak, w ten sposób to próbuj odpowiadać dziecku, Al.
Bell rozluźnił pięści.
- Następnym razem wymagam więcej skupienia od swojej uczennicy. – Ostatni raz popchnął worek, podążając ze mną schodami w górę.
- Następnym razem? – Na mojej twarzy mógł poczuć uśmiech, nawet go nie widząc. – Sugerujesz coś? – Spojrzałam przez ramię tylko po to, by odkryć, że mężczyzna tylko obdarował mnie przelotną uwagą i wzruszył ramionami.
Lada moment już byliśmy w salonie. Zabrałam z parapetu dwa kubki Melissy i postawiłam na stoliku przed sofą, na której zaraz się rozłożyłam. W chwili obecnej to raczej Bell potrzebował tego uspokajającego zioła bardziej niż ja. Prawda była taka, że on od początku chodził jakiś niedoruchany. Objęłam naczynie dłońmi, czując parzące pod palcami ciepło i upiłam łyka. Moje słowa rozdarły ciszę niczym grot wirującej strzały.
- Jeśli chciałbyś mnie później odwieźć… – zaczęłam niepewnie, podnosząc na niego wzrok – to może chciałbyś też zostać na kolację? To za to, że cię tak wkurwiam. Obiecuję przestać. – Rzuciłam mu delikatny uśmiech, a w mojej głowie rozgrywał się istny dylemat. Chaos. Wiedziałam, że pomimo każdej przeciwności powinnam w jakiś sposób wyrazić wdzięczność, choćby za uratowanie przed Darylem. Nawet w tak okropny sposób, jak wbicie w oko elektryka. – Inaczej nie potrafię się odwdzięczyć.
[Bell?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz