Smukłe palce ładnie tańczyły wokół paczek z żelkami, prezentując pierścionki, które z przyjemnością odbijały światło z ledwo już świecącej żarówki na suficie. Westchnąłem, może i trochę zniecierpliwiony, bo ileż można się pieprzyć z naliczaniem kolejnych żelków na mój rachunek, i włożyłem dłonie do kieszeni płaszcza.
I gdy już sięgnął po te czerwone Marlboro, gdy już miałem pochwycić je, zapłacić i rzucić, żeby resztę zachował dla siebie, ot tak, miły prezent dla biednego licealisty, dłoń po prostu się zatrzymała.
— A dowodzik jest?
Praktycznie zakrztusiłem się własną śliną, pobladłem, a dłoń drgnęła, by następnie na czole pojawiły się zmarszczki niezbyt wielkiego zadowolenia, które chwilę później zastąpił może i lekko szelmowski uśmieszek, prawdopodobnie wyglądający lepiej dobre kilka lat temu. Zastukałem palcami o blat i pochyliłem się ciutkę do przodu.
— Nie wiedziałem, że wyglądam aż tak młodo, Żukowski — syknąłem, po czym wyprostowałem się i zajrzałem do portfela w poszukiwaniu dokumentu.
Żeby uczeń miał prawdo do zaglądania w moje prywatne rzeczy, przecież to niedorzeczne, tak nie wolno, jeszcze może niech zrobi zdjęcie i roześle po znajomych, bo, patrzcie, pan Watson tragicznie wyszedł na dowodzie osobistym. Wyjąłem dowód, machnąłem nim chłopakowi przed nosem, przy okazji przewracając oczami.
— Czy teraz już mogę moje papierosy? — westchnąłem lekko zrezygnowany. — Popełniasz ogromny błąd, nie dając mi ich jak najszybciej, Franciszku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz