3 mar 2019

Od Althei C.D Lucia

     Do tej pory wszelkie obawy przed rzekomym obserwatorem chowałam za grubą zasłoną uprzedzeń i sceptycyzmu. Wcześniej nie dotykał mnie ten znamienny lęk, budzący na nowo strach o bezpieczeństwo mojej rodziny. Zdesperowany umysł szukał wszelkich powiązań z zabójstwem trójki osób albo moimi dawnymi sprawami, ale wszystko pozostawało zbieżne ku jednej myśli: „jeśli chociaż włos spadnie z głowy Lucii, przestanę myśleć racjonalnie”. Skończy się patrzenie na konsekwencje, których ciężka waga zelżeje w dzikim, odpychającym wszelkie zagrożenie wzroku. Taki właśnie kierowałam w stronę nieznajomego mężczyzny. Ledwo starszego ode mnie. Miał jasne oczy kontrastujące z czarnymi włosami, które były dowodem tego, że na zewnątrz musiało nieprzerwanie wiać.
     - Kim? ― Zmarszczyłam czoło. Na jego stwierdzenie z mojej głowy uleciały wszelkie myśli, które chciałam przeobrazić w słowa i sklecić w pocisk, który wypędziłby go za drzwi. Ogarnęła mnie jednak zupełna pustka. ― Nie podchodź ― syknęłam, gdy zdobył się na krok w naszą stronę.
     Duch ciągle warczał ostrzegawczo pod nosem. Lada moment mógł rzucić się na nieznajomego, napędzany naszymi emocjami, które były wyraźniejsze dla psich zmysłów bardziej niż kiedykolwiek.
     Uspokój się, Alt. 
     - Bratem. Waszym ojcem jest Antonio Santos? ― Spojrzał po nas, ale jego oczy ogołocone zostały ze wszelkich emocji. ― Głupio byłoby się pomylić.
     - Masz jakikolwiek dowód na to?
     - Przyszedłem po dowody. ― Wzruszył ramionami. ― Chcę się upewnić, że to on jest moim ojcem i że nie szukam na marne.
     Ojciec nas zostawił na prawie siedemnaście lat. Zdrada to pierwsze, co mógłby zrobić w tym czasie, dlatego po krótkiej analizie ta myśl nie budziła żadnej wątpliwości.
     - Twoją matką jest? ― Uniosłam brew. ― I co najważniejsze: kim ty jesteś? ― Mój czujny wzrok znów sparaliżował go w miejscu.
     - Nazywam się Javier Hawthrone, a moja matka to Lydia. To ona mi powiedziała, że moim ojcem może być... ― zawiesił głos z konsternacją ― wasz ojciec. ― Gubisz się w swojej głowie, Javi, rozbrzmiał we mnie pełen drwiny głos.
     Westchnęłam głośno, pokazując mu ruchem dłoni kanapę. Usiadł na niej.
     - Więc tata zdradził mamę? ― Lucia, która ciągle stała obok mnie, w końcu otworzyła usta, wówczas barwa jej głosu przesiąkła smutkiem.
     - Tego nie wiemy, póki nie dojdziemy do tego, czy ten gość to syn Antonio ― odparłam. ― Z tego, co wiem, nasi rodzice byli ze sobą przez sześć lat, zanim przyszłam na świat. Idąc tym tropem, jeżeli Javier to pierworodny Santosa, to tak, wyjdzie, że zdradził on mamę. ― Javier przecież wyglądał na nie więcej, niż dwadzieścia cztery lata. To musiało się składać na wiadomy, a jednak odpierany przez mój umysł wniosek.
     - Nie chcę się mieszać w wasze konflikty. ― Mężczyzna wtrącił się wypłowiałym głosem. ― Jedyne, czego chcę, to dowiedzieć się tego, czego chcę się dowiedzieć, i zniknąć wam z oczu.
     - Z chęcią ci w tym pomożemy.


     Dlaczego mam być miła? 
     Uśmiechnął się z przekąsem, jednakże ten uśmiech zniknął w okamgnieniu, przywracając na miejsce obojętny, zimny wyraz.
     - Dobra, po kolei ― odezwała się Lucia. ― Nikt z was nie przejmuje się faktem, że możemy być rodzeństwem?
     - Przyrodnim. ― Mój wzrok dosłownie krzyczał dziewczynie słowa „nie znamy go” albo „dajmy sobie z nim spokój”, ale Lucia miała to do siebie, że bez niej tak naprawdę odpuściłabym sobie wszystko. Nie brnęła w nic. Nie wyjaśniała tego, co wyjaśnić powinnam. Moje sprawy byłyby niczym niedokończone jedzenie lądujące przedwcześnie w koszu na śmieci.
     - Najlepiej będzie, jak zadzwonimy do ojca. ― Lucia oparła się tyłem o blat, przyłożyła telefon do swojego ucha i ze zniecierpliwieniem czekała na odzew. Co jakiś czas towarzyszyły jej nasze równie zaintrygowane spojrzenia dowodzące temu, że oboje pragnęliśmy doprowadzić tę sprawę do jakiegokolwiek wniosku.
     - Halo, tato? ― Emocje rozszerzyły jej źrenice. ― Tak, tak, jest pilna sprawa, bo... co? ― Zmarszczyła brwi. ― Jak to delegacja?
     - Delegacja?
     - Dobrze, rozumiem. ― Obdarowała mnie jedynie krótkim, zmęczonym spojrzeniem i za chwilę odłożyła telefon. ― Ojciec jest na delegacji i powiedział, że porozmawiamy o tym, jak wróci. Nie dał mi nawet powiedzieć to, co chcę...
     - Czyżby mianem delegacji nazywał robieniem następnego niechcianego dziecka? ― Javier ściągnął na siebie naszą uwagę.
     Słuszna uwaga.
     - Nie mów tak o nim ― syknęła groźnie do nieznajomego, zanim zdołałam przewidzieć jej reakcję. Atmosfera w naszej klitce znacznie zgęstniała, a dwie pary oczu przeszyły się z niechęcią. Lucii i Javiera.
     - Bo co mi zrobisz? ― Uniósł zastanawiająco brew. Nie potrzebowałam ani chwili namysłu, by zacząć gadać zaledwie w chwili, gdy skończył swoje ostatnie słowo.
     - Bo znajdziesz się za drzwiami. ― Moje niezbyt przychylne spojrzenie zlustrowało około metr dziewięćdziesiąt czystej arogancji. Drzwi znajdowały się naprawdę blisko. Javier dobrze by się z nimi skomponował. ― Wtedy już się nie dowiesz, gdzie jest twój rzekomy ojciec.
     Rysy jego twarzy od razu stały się ostre i wyraźne, a mięśnie spięły się tak, jakby gotowe były przyjąć cios.
     - Uroczo ― skwitował. ― Zdziwi was to, ale nie chcę walczyć.
     Póki co wykazywał znikome chęci do nas. Bardzo znikome. Nie znałam go. Wykończonego zdania o nim również nie miałam. Jedyne co, to jeśli okazałby się niebezpieczny, gotowa będę jak najszybciej się go pozbyć. Bez chwili zastanowienia.
     W końcu wszedł dalej do mieszkania i pozostawiał po sobie brudne ślady po butach. Podłoga dosłownie umazana była mieszanką błota i śniegu, które spoczywały na całej długości chodników. Wraz z Lucią zmierzyłyśmy drzwi neutralnymi spojrzeniami, a mojemu towarzyszyło jeszcze nerwowe westchnienie.
     - Nie wiem jak tobie, ale mnie się lepiej żyło ze świadomością, że jesteśmy tylko we dwie ― szepnęłam. Bez ojca również. Wiedziałam jednak, że nie podzielała tego zdania.
     I tak jak myślałam, jej usta nie przekazały żadnej odpowiedzi. Zerknęła na mnie wzrokiem zbitego, może nawet zmęczonego psa, i klęknęła przy Duchu, by uspokoić jego wrogą postawę.
     - Właściwie przychodzę z prośbą ― wtrącił się Hawthrone.
     To żart? Nieznajomy, daleki od zaufania facet prosi nas o coś? Stłumiłam chęć ironicznego nadstawienia ucha i zwyczajnie skupiłam na nim swój ciekawski wzrok.
     - Czyli?
     - Nie mam gdzie spać. Przyjechałem z innego miasta. ― Rozejrzał się spokojnie po naszej ciasnej klitce, dokładnie tak, jakby sam nie wierzył, że lada moment prosi o nocleg. ― Możecie mnie przenocować jedną noc?
     Moja reakcja była instynktowna.
     - Nie. Nie ma nawet mowy ― parsknęłam głośno, zaraz czując powstrzymującą mnie przed gwałtownym ruchem dłoń na nadgarstku. Wręcz niedowierzającym spojrzeniem sunęłam wyżej i wyżej, aż odkryłam, że pohamowała mnie własna siostra.
     - Alt... ― szepnęła, jednakże nadal patrzyła prosto w niebieskie, a może szare oczy nieznajomego, które wyrażały teraz zdziwienie. ― Chodź na słówko.
     Tym sposobem odciągnęła mnie w kąt.
     Lepiej, żeby miała coś mądrego do powiedzenia.
     - Oszalałaś? ― syknęłam. ― Chcesz nam jakiegoś faceta ściągać na głowę?
     - Tylko jedna noc. ― Wywróciła oczami. ― Widzę, że nie jest zły i nie ma złych zamiarów... ― Odciągnęła spojrzenie od mojego natarczywego wzroku, który chciał wydrążyć w niej głęboką dziurę, jednocześnie zmuszając do zmiany zdania. Ale go nie zmieniła.
     - Znam się trochę na ludziach. Zaufaj chociaż mi. Poza tym... nie widzisz, że jest... ― Z chwili na chwilę jej głos zyskiwał coraz więcej niepewność. ― Podobny do nas? ― Obadała go swoimi przeszywającymi oczami, jakby właśnie za sprawą jednej małej sekundy dostrzegła każdy detal jego urody, jaka miała być upodobniona do naszej.
     Zmarszczyłam nieznacznie brwi. Nie byłam tak pewna w tej kwestii, jak ona, lecz miała to do siebie, że potrafiła mnie przekonać do nawet najgłupszej rzeczy.
     I właśnie robię głupią rzecz.
     - Wprowadzisz mnie kiedyś do grobu, wiesz?

Lucia? ♥

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz