Stoję i płaczę, tak na przemian. Raz mam wrażenie, że przewrócę się na tę zimną podłogę, uderzając głową o kafelki, a raz, że zmarnuję wszystkie łzy, jakie mam w zapasach. I może to brzmi śmiesznie, ale racjonalne myślenie to ostatnia rzecz na liście rzeczy do zrobienia, kiedy człowiek właśnie rujnuje wszystko, co ma na drodze. Albo nie, ten człowiek zrujnował to już dawno i teraz stara się polepszyć swoją sytuację, co ma prędzej odwrotny skutek. Właściwie to nie czuję żadnego żalu, smutku, przygnębienia, bowiem ten stan, w jakim aktualnie znajduje się moje serce (mówiąc czysto metaforycznie), nie dopuszcza do niego jakichkolwiek emocji lub jest ich zbyt wiele, aby przypisać go do którejś z nich. A więc tak, to już pustka. I nagle wszystko wraca, pojawia się jakaś nadzieja, serce bije dwukrotnie szybciej, drzwi od tego ciasnego pomieszczenia otwierają się, a zza nich wyłania się szatyn. Mam ochotę krzyknąć: Noah, proszę, nie odchodź już więcej!, prawie rzucam się na mojego chłopaka, rzucam serdecznym uśmiechem, lecz dopiero jakieś dwa metry od owej osoby okazuje się, że to tylko złudzenie. Żaden Noah. To zapity facet. Charkocze. Coś mówi, coś nic nieznaczącego. Nie mam już siły, już nie płaczę. Popadam w coś rodzaju odrętwienia, siadam na podłodze i chyba wbijam wzrok w ścianę, sama już nie wiem.
Strony
▼
31 lip 2019
30 lip 2019
Od Milo cd. Naffa
Leżeliśmy i odpoczywaliśmy na łóżku przez jakieś pół godziny. Byłem zmęczony podróżą, a raczej myślami, jakie mi wtedy krążyły po głowie. Tak bardzo nie chciałem spotykać jego matki… nawet gdy nazwała mnie jego kolegą, a nie chłopakiem, poczułem się urażony, ale czy powinienem? W końcu my tylko udawaliśmy… Potem wstałem i po części się rozpakowałem, aby nie gnieść dalej ubrań. Wtedy odezwał się pies, którego należało wyprowadzić.
- Nie chce mi się… - odezwał się Naff. Chwyciłem smycz i zapiąłem ją na obroży Tony’ego. - Wyjdziesz z nim? - mruknąłem, że tak i wyszedłem. Pies szybko załatwił swoje sprawy, potem mogliśmy wrócić do pokoju. Chłopak w dalszym ciągu leżał na łóżku i nie wyglądał, jakby szykował się do wyjścia. Odpiąłem smycz i usiadłem na łóżku, szturchając go. - Czego.
- Wstawaj – poleciłem. Zrobił to mozolnie, spojrzałem na jego garnitur, który był trochę wygnieciony. Niestety nie było czasu na jego wyprasowanie, nagle ktoś zapukał do naszych drzwi. Krzyknąłem, że otwarte i po chwili weszła do środka dwójka osób. Mężczyzna i kobieta w pudrowej sukni, uśmiechnięci od ucha do ucha, stali w progu.
Okazało się, że byli wujkami Naffa, przyjął ich tak samo ozięble, jak matkę,, ale trochę spokojniej. We czwórkę wpakowaliśmy się do samochodu, zawiozłem nas wszystkich do Kościoła. Tony został w pokoju, po zapewnieniu mu jedzenia i wody. Cały czas trzymałem chłopaka za rękę, w końcu byłem jego „przewodnikiem”. Rozmowa z jego wujkami minęła dość przyjemnie, zadawali pytania, sami coś opowiadali i ogółem wydawali się normalną parą. Kiedy dojechaliśmy pod Kościół, wszyscy już się zebrali. Stanęliśmy w tłumie, poznając przy okazji rodzinkę Naffa. Potem zaczął się ślub, muzyka grana na organach, panna młoda w białej sukni wchodzi do środka i rozpoczyna się ceremonia. Ogółem wiele osób się rozpłakało, chór bardzo ładnie śpiewał, a ksiądz przynudzał. Siedzieliśmy w ciszy, aż do końca. Potem dzieciaki obrzuciły ich groszami, tłum z radością krzyczał i złożyli wszyscy parze młodej życzenia, dając od razu koperty. Zrobiliśmy to samo, ale na końcu, gdy większość wpakowała się do samochodu.
- Cześć Naff – powiedziała radośnie, widząc swojego brata. Ja w tym czasie witałem się z jej mężem. - A to twój chłopak? - skinąłem głowa i przywitałem się z nią. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, złożyliśmy życzenia i wpakowaliśmy się do mojego auta. Wujkowie, których tu przywiozłem, tym razem wsiedli do innego auta, dzięki czemu mogliśmy spędzić chwilę sami. Naff nie wyglądał na zadowolonego, mi jakimś cudem humor się poprawił, ponieważ jego siostra nie wydawała się taka zła.
- Rozchmurz się – szturchnąłem chłopaka, ale on nawet nie zareagował. Włączyłem się do ruchu, jadąc za kolumną samochodów, które włączyły swe klaksony. - No weź, bo cię kopnę – znowu go szturchnąłem. Wziąłem jego rękę w swoją i położyłem na klaksonie, nacisnąłem go jego dłonią.
- Co ty robisz?
- Staram się dobrze bawić – odpowiedziałem.
<Naff?>
- Nie chce mi się… - odezwał się Naff. Chwyciłem smycz i zapiąłem ją na obroży Tony’ego. - Wyjdziesz z nim? - mruknąłem, że tak i wyszedłem. Pies szybko załatwił swoje sprawy, potem mogliśmy wrócić do pokoju. Chłopak w dalszym ciągu leżał na łóżku i nie wyglądał, jakby szykował się do wyjścia. Odpiąłem smycz i usiadłem na łóżku, szturchając go. - Czego.
- Wstawaj – poleciłem. Zrobił to mozolnie, spojrzałem na jego garnitur, który był trochę wygnieciony. Niestety nie było czasu na jego wyprasowanie, nagle ktoś zapukał do naszych drzwi. Krzyknąłem, że otwarte i po chwili weszła do środka dwójka osób. Mężczyzna i kobieta w pudrowej sukni, uśmiechnięci od ucha do ucha, stali w progu.
Okazało się, że byli wujkami Naffa, przyjął ich tak samo ozięble, jak matkę,, ale trochę spokojniej. We czwórkę wpakowaliśmy się do samochodu, zawiozłem nas wszystkich do Kościoła. Tony został w pokoju, po zapewnieniu mu jedzenia i wody. Cały czas trzymałem chłopaka za rękę, w końcu byłem jego „przewodnikiem”. Rozmowa z jego wujkami minęła dość przyjemnie, zadawali pytania, sami coś opowiadali i ogółem wydawali się normalną parą. Kiedy dojechaliśmy pod Kościół, wszyscy już się zebrali. Stanęliśmy w tłumie, poznając przy okazji rodzinkę Naffa. Potem zaczął się ślub, muzyka grana na organach, panna młoda w białej sukni wchodzi do środka i rozpoczyna się ceremonia. Ogółem wiele osób się rozpłakało, chór bardzo ładnie śpiewał, a ksiądz przynudzał. Siedzieliśmy w ciszy, aż do końca. Potem dzieciaki obrzuciły ich groszami, tłum z radością krzyczał i złożyli wszyscy parze młodej życzenia, dając od razu koperty. Zrobiliśmy to samo, ale na końcu, gdy większość wpakowała się do samochodu.
- Cześć Naff – powiedziała radośnie, widząc swojego brata. Ja w tym czasie witałem się z jej mężem. - A to twój chłopak? - skinąłem głowa i przywitałem się z nią. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, złożyliśmy życzenia i wpakowaliśmy się do mojego auta. Wujkowie, których tu przywiozłem, tym razem wsiedli do innego auta, dzięki czemu mogliśmy spędzić chwilę sami. Naff nie wyglądał na zadowolonego, mi jakimś cudem humor się poprawił, ponieważ jego siostra nie wydawała się taka zła.
- Rozchmurz się – szturchnąłem chłopaka, ale on nawet nie zareagował. Włączyłem się do ruchu, jadąc za kolumną samochodów, które włączyły swe klaksony. - No weź, bo cię kopnę – znowu go szturchnąłem. Wziąłem jego rękę w swoją i położyłem na klaksonie, nacisnąłem go jego dłonią.
- Co ty robisz?
- Staram się dobrze bawić – odpowiedziałem.
<Naff?>
29 lip 2019
Od Adama C.D Odette
Nie potrafiłem ogarnąć, co w tym momencie się stało. W jednej chwili ujrzałem Odette i Bena, stojących bardzo blisko siebie, a do porządku doprowadził ich stanowczy głos mojej siostry. Odette dostała liścik od Bena, który teoretycznie miał trafić do mojej siostry, a wyszło jak wyszło. Dziewczyna jeszcze chciała dojść do głosu w tej sprawie, jednak moja siostra, odchodząca w stronę domu i stanowczo kończąca temat, wyraźnie jej w tym przeszkodziła.
Chciałem Benowi przywalić. Miałem na to ochotę jak jasna cholera, jednak bądź co bądź musiałem się przed tym powstrzymać. Wystarczył fakt, że stał przy niej bardzo blisko, wzbudzał moje wątpliwości. Dzisiejszego ranka też tak było, tyle że świadkiem tego nie była moja siostra.
Coś mi ewidentnie przeszkadzało w tym kolesiu. Głównie jego ukrywane zainteresowanie moją kobietą. Może i miałem przestać zwracać na to uwagę i pozwolić mojej siostrze być szczęśliwą, ale powoli moje postanowienie legało w gruzach.
Od Lucille C.D Gabriel
Szybkie pytanie, szybka odpowiedź. Może inaczej — bardzo proste, banalne pytanie, które najbardziej kojarzy się z okresem dzieciństwa, kiedy rodzic przyłapuje dziecko na graniu w gry video o dwudziestej trzeciej, kiedy nazajutrz musi wstać dość wcześnie, aby zdążyć do szkoły. Wtedy spuszcza się głowę i idzie do łóżka, a po chwili zasypia, dość prosty mechanizm. Dlaczego Lucille wciąż nie śpi? To dość dziwna sprawa, bo sytuacja jest w pewnym sensie odwrócona. Wierci się, w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji, atakuje ją chłód, następnie jest jej zbyt gorąco, głowę zaś zaprzątają setki myśli, najwięcej zaczyna się na “a co, jeśli…”. Od dziecka uwielbiała rozmyślać wieczorami, ale teraz, a właściwie pół godziny temu, jedyne co chce usłyszeć to świergot ptaków porankiem, nie krzyk własnych myśli. Ale tego mu nie powie.
— Jakkolwiek bym chciała, niespecjalnie mi to po drodze. — Bierze łyk herbaty. — Więc przyszłam tutaj, zrobiłam sobie herbaty i czekam na… coś — dodaje beznamiętnym tonem, jakby zmęczona, wyprana z emocji. I, tak na dobrą sprawę, z pewnością w środku nie skacze z radości, nie kipi energią. Zresztą, rzadko tak bywa. — Nie przejmuj się, nie czekałam na ciebie, czasami po prostu potrzebuję czegoś ciepłego, to całkiem dobry sposób na bezsenność.
— Nawet nie pomyślałem, że na mnie czekałaś, nie schlebiaj sobie już tak. — Zdejmuje brudną bluzę przez głowę, rzucając ją na oparcie krzesła, na którym siedzi. — Jak tak bardzo ci tu źle, to drzwi nie są zamknięte na klucz.
— O niczym takim nie powiedziałam, nie dopowiadaj sobie. — Wzrusza ramionami. — Zresztą, sam zapytałeś. I, o, popatrz, już całą wypiłam. Wracam do pokoju. Miłej nocy.
— Jakkolwiek bym chciała, niespecjalnie mi to po drodze. — Bierze łyk herbaty. — Więc przyszłam tutaj, zrobiłam sobie herbaty i czekam na… coś — dodaje beznamiętnym tonem, jakby zmęczona, wyprana z emocji. I, tak na dobrą sprawę, z pewnością w środku nie skacze z radości, nie kipi energią. Zresztą, rzadko tak bywa. — Nie przejmuj się, nie czekałam na ciebie, czasami po prostu potrzebuję czegoś ciepłego, to całkiem dobry sposób na bezsenność.
— Nawet nie pomyślałem, że na mnie czekałaś, nie schlebiaj sobie już tak. — Zdejmuje brudną bluzę przez głowę, rzucając ją na oparcie krzesła, na którym siedzi. — Jak tak bardzo ci tu źle, to drzwi nie są zamknięte na klucz.
— O niczym takim nie powiedziałam, nie dopowiadaj sobie. — Wzrusza ramionami. — Zresztą, sam zapytałeś. I, o, popatrz, już całą wypiłam. Wracam do pokoju. Miłej nocy.
Od Althei C.D Bellami
Nie rozumiałam niczego, czego byłam świadkiem. Lustro roztrzaskane na setki małych odłamków. Krew na pięści, krew na nogach, w oczach zasiana panika i najczystszy strach, jaki kiedykolwiek widziałam w życiu. Bell płakał. On naprawdę płakał. Był to tak rzadki widok, że sama siebie posądziłam o omamy wzrokowe. Ale nie. To zupełnie realna prawda. Aż głos ugrzązł mi w gardle, sprawiając, że nie mogłam wydusić z gardła ani słowa.
„Nie widzisz tego?”, przypomniałam sobie pytanie i pojawiło się kolejne „co miałam widzieć?”. Omiotłam wzrokiem wannę, potem zamknięte okno. W odłamkach lustra, w które tak uparcie się wpatrywał, nie odnalazłam niczego niepokojącego. Chyba że chodziło o sam fakt, że jego pięść rozbiła mi lustro — to już było niepokojące. Psychotropy jednak robiły i zawsze będą robić swoje. Tydzień czasu siedziałam w zupełnym odosobnieniu od Bellamiego, ale zaledwie pojedyncze spojrzenie na niego uświadomiło mi, że jedna rzecz się nie zmieniła. Bell nadal coś brał. A może sam był tak psychicznie chory, że psychotropy przynosiły mu ukojenie? Do żadnej sensownej konkluzji jeszcze nie doszłam. Nawet spory czas znajomości nie pozwalał mi uchylić z tej niewyjaśnionej osoby choć rąbka tajemnicy.
Od Odette C.D Adam
Minął ułamek sekundy, zanim czysta koszulka zakryła biały, koronkowy biustonosz. Paliłam się ze wstydu przed oczami nieznajomego. Jego odważny, niepohamowany wzrok tylko podsycał zdumienie i budował gulę rozrastającą się w moim gardle. Dlaczego się nie odwracał? Dlaczego nawet nie udawał, że jest równie zdziwiony, co ja? I najważniejsze... kim on, do cholery, był? Uśmiech, tyle że w pełni onieśmielony i wymuszony, wstąpił na moją twarz z myślą, że będzie to dobra droga do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu.
- Dzień... dobry? — wymamrotałam wreszcie. Brudną koszulkę zaczęłam składać do prania, byleby przynajmniej sprawiać wrażenie, że jestem szaleńczo zajęta.
- Hej. — Szybkie przejście „na ty”. — My się z pewnością nie znamy, jestem Ben Trias. — Nie znałam tego nazwiska. Nawet nie siliłam się, by znaleźć je w odmętach mojej pamięci.
Jak to ja, skinęłam głową w ramach uprzejmego przywitania, choć w sumie mizernej budowy mężczyzna nie przypominał mi kogoś starszego ode mnie.
- Odette Blackwell. Nie jesteś z rodziny Lancasterów, prawda? — Uśmiechnęłam się z małym zmrużeniem oczu, przez co zapanował nieco podejrzliwy nastrój. Ben natychmiast zniszczył każdą moją wątpliwość.
28 lip 2019
Od Adama C.D Odette
Na samym początku, kiedy zobaczyłem stojące przed domem dwie, białe, nie wiadomo do kogo należące walizki, z lekka się zdziwiłem. Nie miałem pojęcia, do kogo mogły one należeć. Z doświadczenia też wiedziałem, że nie powinnien być to nikt z mojej rodziny, no bo przecież wszyscy przed przyjazdem się zapowiadają, żeby nie zastali u nas jednego wielkiego burdelu w domu i pokojach gościnnych. Moja mama i babcia uwielbiają mieć dopięte wszystko na ostatni guzik, jeśli ktoś, ktokolwiek ma zamiar do nas przyjechać. Ogród ogarnięty, jedzenie przygotowane, a dom aż błyszczy czystością. Nie wiem, może moja rodzicielka dostała jakiś cynk od wczasowiczów, których mieliśmy przyjąć, jednak przeważnie o wszystkim mi mówi, żebym ja też się za coś wziął, a nie tylko w pracy siedział, pochłonięty papierami i rachunkami do zapłacenia.
Sto lat, Koyori!
Nie da się ukryć, iż od bardzo dawna nie świętowaliśmy wspólnie żadnych urodzin. Ostatnio było to w czerwcu, jednak tylko raz, więc wciąż może pozostać jakiś niedosyt. Dzisiaj przychodzimy z najserdeczniejszymi życzeniami dla jednej ze starszych członkiń Avenley River, która ma dziś swoje urodziny!
Koyori, słońce, w tym wyjątkowym dniu chcemy życzyć Ci, przede wszystkim, wszystkiego co najlepsze i najpiękniejsze, wszystkiego, co sprawia Ci niesamowitą radość. Abyś była szczęśliwa i uśmiechnięta na co dzień, przy czym czerpała z życia garściami, robiła to, co kocha i spełniała z każdym kolejnym dniem. Liczymy, że na przeszkodzie do sukcesu nie staną żadne choroby czy zmartwienia, dużo zdrowia i, w najgorszym przypadku, apteczki pod ręką, żeby zakleić obdarcie, uprzednio przemywając je i odkażając (pamiętajmy o tym!). Szczęścia w kartach i w miłości, pieniędzy, które będziesz wydawała według własnego uznania, dobrego jedzenia. Życzymy Ci również wspaniałych przyjaciół, życzliwej rodziny, aby otaczało Cię grono najukochańszych osób ważnych dla Ciebie. W sprawach blogowych, mnóstwa, mnóstwa weny twórczej, radości z pisania, wielu, wielu wątków (byle nie za dużo) i, ogólnie rzecz biorąc, powodzenia!
Administracja.
Od Theo C.D Louise
Słyszę słowa dziewczyny, jednak najpierw daję sobie małą chwilę na przestudiowanie kupionych przez nią rzeczy. Oczami wyobraźni już wiem, że zaaranżowany przez nią salon w fazie wykończenia będzie wyglądał jeszcze lepiej. Sam krok, że zdecydowała się mieszkać sama, imponuje mi w jakiś sposób i sprawia, że chce mieć większe oko na wypuszczoną w świat młodą przyjaciółkę, chronić ją przed trudami i niesprawiedliwościami, jakie pojawiają się w dorosłym życiu. Przecież ona jest dorosła od dawna... To głupie. Znaczy te uczucie, które mi teraz towarzyszy, jest głupie. Syndrom starszego brata. Prawdopodobnie dziewczyna radzi sobie lepiej ode mnie. Tak mi się może wydawać, bo to wcale niedurnowata myśl.
Sam pomysł z nocowaniem od razu mi pasuje. Dach nad głową. Pierwszy raz od tak dawna, od czasu tych starych ruin, do których zapuszczałem się z kumplami. Teraz nie ma ani ruin, ani kumpli. Ale najcenniejszą korzyścią jest oczywiście spędzanie czasu z Louise, wspólne jedzenie i składanie zupełnie nieskomplikowanych mebli.
Bezwiednie parskam śmiechem.
27 lip 2019
Od Izzy cd. Candice
Praca z dziećmi potrafi być dobijająca. Człowiek nie ma siły na nic po tym, jak potrafią przeciągnąć przez wszystkie możliwe opcje zabawowe. Jest jednak coś gorszego niż opieka nad dzieckiem. Praca z nastolatkiem.
Nie mogłam narzekać na nic, co pozwalało zarabiać mi samodzielnie pieniądze. Uszczęśliwiał mnie fakt, że jestem samodzielna i choć moja rodzina zdążyła zapewnić mi z jakieś pięćset razy, że zawsze mogę zwrócić się do nich o pomoc, to nie czułam takiej potrzeby. Studenci zarabiali w różny sposób, a ja korzystałam ze swoich umiejętności ścisłego umysłu i przyjemności z nauki. Korepetycje były naprawdę chwilą odpoczynku... o ile druga strona wykazywała chęci do przynajmniej próby zrozumienia czegokolwiek.
Z początku każdy podchodzi sceptycznie do tego, czego nie lubi i nie rozumie. W jakiś niewyjaśniony sposób potrafiłam w końcu dotrzeć do każdego dzieciaka, choć nieraz w środku trzęsłam się z niecierpliwości. Najgorzej, gdy korepetycje nie były wymysłem dziecka, tylko rodziców. I choć ci najczęściej chcą jak najlepiej, nastolatek zmuszany do czegokolwiek zachowa się dwa razy gorzej, aby zrobić na przekór.
W pewnym momencie naszej "lekcji" marzyłam, aby w końcu znaleźć się w mieszkaniu, zrobić sobie gorącej herbaty, aby teina złagodziła moje zszargane nerwy i najlepiej spędzić cały wieczór jak leń śmierdzący, nawet jakby któraś z moich współlokatorek miała ochotę mi to wytknąć. To raczej wątpliwe, bo nie potrafiłam siedzieć w jednym miejscu.
Nie mogłam narzekać na nic, co pozwalało zarabiać mi samodzielnie pieniądze. Uszczęśliwiał mnie fakt, że jestem samodzielna i choć moja rodzina zdążyła zapewnić mi z jakieś pięćset razy, że zawsze mogę zwrócić się do nich o pomoc, to nie czułam takiej potrzeby. Studenci zarabiali w różny sposób, a ja korzystałam ze swoich umiejętności ścisłego umysłu i przyjemności z nauki. Korepetycje były naprawdę chwilą odpoczynku... o ile druga strona wykazywała chęci do przynajmniej próby zrozumienia czegokolwiek.
Z początku każdy podchodzi sceptycznie do tego, czego nie lubi i nie rozumie. W jakiś niewyjaśniony sposób potrafiłam w końcu dotrzeć do każdego dzieciaka, choć nieraz w środku trzęsłam się z niecierpliwości. Najgorzej, gdy korepetycje nie były wymysłem dziecka, tylko rodziców. I choć ci najczęściej chcą jak najlepiej, nastolatek zmuszany do czegokolwiek zachowa się dwa razy gorzej, aby zrobić na przekór.
W pewnym momencie naszej "lekcji" marzyłam, aby w końcu znaleźć się w mieszkaniu, zrobić sobie gorącej herbaty, aby teina złagodziła moje zszargane nerwy i najlepiej spędzić cały wieczór jak leń śmierdzący, nawet jakby któraś z moich współlokatorek miała ochotę mi to wytknąć. To raczej wątpliwe, bo nie potrafiłam siedzieć w jednym miejscu.
Od Izzy cd. Axela [+18]
Po wyrzuceniu połowy zawartości mojej szafy, która obecnie leży rozwalona wokół miejsca zbrodni i kuje mnie w oczy, opcja Axela wydaje się najlepszym pomysłem. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że ta propozycja jest z korzyścią dla niego. Oczka mu się świecą na samą myśl, że to przyjęłam. No i przyznam się w duchu, że taka mała rzecz, jak danie mi swojej kurtki, ucieszyła mnie wyjątkowo bardzo.
- Muszę tu posprzątać zanim wyjdę - stwierdzam definitywnie i zsuwam się z łóżka, tym razem uważając, aby nie zostać uszczypniętą. To czasem silniejsze od niego, aby trzymać ręce przy sobie - Nie mogę zostawić mojego pokoju w tak opłakanym stanie - staję w wolnej od ubrań przestrzeni, gdzie przebywałam podczas wywalania tego wszystkiego. Zaczynam podnosić rzeczy i składać je w powietrzu. Może to mniej efektywne, ale nie mamy czasu.
Słyszę, jak Axel jęczy. Zerkam na niego kątem oka. Rozkłada się na łóżku i przeciera twarz dłońmi.
- A możesz okazać serce i się ubrać? - pyta, przekręcając głowę w moją stronę. Mimo udawanej frustracji, na jego twarzy błąka się zawadiacki uśmieszek.
Przewracam oczami, skupiając się na ubraniach.
- Normalny facet chciałby, żebym stała przed nim w samej bieliźnie, a ten prosi mnie, żebym się ubrała - zwracam się do samej siebie, ale oczekuję odpowiedzi. Nasz problem? Obydwoje nigdy nie pozwalamy dać sobie ostatniego słowa.
- Muszę tu posprzątać zanim wyjdę - stwierdzam definitywnie i zsuwam się z łóżka, tym razem uważając, aby nie zostać uszczypniętą. To czasem silniejsze od niego, aby trzymać ręce przy sobie - Nie mogę zostawić mojego pokoju w tak opłakanym stanie - staję w wolnej od ubrań przestrzeni, gdzie przebywałam podczas wywalania tego wszystkiego. Zaczynam podnosić rzeczy i składać je w powietrzu. Może to mniej efektywne, ale nie mamy czasu.
Słyszę, jak Axel jęczy. Zerkam na niego kątem oka. Rozkłada się na łóżku i przeciera twarz dłońmi.
- A możesz okazać serce i się ubrać? - pyta, przekręcając głowę w moją stronę. Mimo udawanej frustracji, na jego twarzy błąka się zawadiacki uśmieszek.
Przewracam oczami, skupiając się na ubraniach.
- Normalny facet chciałby, żebym stała przed nim w samej bieliźnie, a ten prosi mnie, żebym się ubrała - zwracam się do samej siebie, ale oczekuję odpowiedzi. Nasz problem? Obydwoje nigdy nie pozwalamy dać sobie ostatniego słowa.
26 lip 2019
Od Ekateriny - Zadanie #3 cz.2
POPRZEDNIA CZĘŚĆ - LINK
Zadanie drugie. Zażyj je.Ekaterina popatrzyła na foliową torebkę, w której znajdowały się dokładnie trzy pastylki, nieco podobne do tych, które sama połykała masami, kiedy bóle kręgosłupa dawały się jej we znaki. Ale o działaniu tych nie miała pojęcia.
Mężczyzna w czerwonym garniturze, od którego otrzymała paczuszkę, zdążył się już ulotnić, a Katiuszka nie wierzyła, że wykonała dopiero pierwsze zadanie. Co prawda, znalezienie odpowiedniego człowieka nie było najtrudniejsze, zajęło jej tylko cztery godziny, ale to nadal o cztery godziny gonitwy mniej.
Po chwili jednak kobieta zreflektowała się, że musi wykonać także zadanie drugie. Zamknęła oczy, by nie musieć widzieć, co połyka i szybko wzięła do ust pastylki. Przez chwilę czuła ich smak, gdy dotknęły jej języka, ale zaraz później, w miejscu, w którym ich śliska powłoka stykała się z mięśniem, poczuła palący ból. Jak gdyby ktoś posypał głęboką ranę ciętą sokiem z ostrej papryki. Po niedługim czasie również jej przełyk zaczął palić żywym ogniem.
Kobieta za wszelką cenę próbowała zachować spokój, nie rzucać się po płytkach chodnikowych, nie siorbać wody z kałuży, jednak nie było to takie łatwe. Zamiast tego Petrova zaczęła biec, biec przed siebie i byle dalej, byle dalej od ludzi. O nie, ludzie nie mogli jej zobaczyć. Ludzie nie pozwoliliby jej kontynuować wykonywania zadania. A ona musiała wykonać zadanie za wszelką cenę.
W końcu dotarła do alejki między dwoma wiekowymi kamienicami. Wbiegła jak najgłębiej i rzuciła się na najbliższą ścianę. Ból w przełyku zaczynał nabierać intensywności obezwładniającego, z oczu kobiety zaczęły lać się łzy, a z gardła wydobywać niecodzienne, żałosne odgłosy, przywołujące na myśl żabi skrzek w połączeniu z rykiem, jaki wydobywa się z gardzieli lwa. Odgłosy przepełnione bólem, przytłumione przez ból i zmęczenie, związane z intensywnością ostatnich przeżyć.
Ale w jednej chwili ból zaczął się zmniejszać, a w jego miejsce pojawiały się wszystkie kolory tęczy. Nikita patrzyła przed siebie, ale nie widziała już brudnego chodnika, ani kota walczącego o kawałek zgniłego kotleta z szopem. Widziała piękne wzory, linie i plamy, pojawiające się przed jej oczami. Widziała cudownie, ale na chwilę zamknęła oczy, by upewnić się, że to, co widzi nie jest jedynie jej wymysłem. “Nie, droga Kariuszko, to nie twoja wyobraźnia! To narkotyk!” wrzeszczał nie uciszony jeszcze do końca rozum, ale któż słucha rozumu, mając przed sobą raj?
Petrova upadła na bruk, jej mięśnie zwiotczały, odmówiły posłuszeństwa, ale kobieta nie odczuła bólu. Zaczęła czuć pięknie. Każdy dotyk sprawiał jej niesamowitą przyjemność, jakiej jeszcze nigdy nie zaznała. Każdą częścią ciała starała się dotknąć ziemi, poczuć więcej tej niebezpiecznie pięknej przyjemności. Z jej gardła zaczęły wydobywać się nieme krzyki, złudnie podobne do poprzednich, jednak oznaczające zgoła coś innego, jej oczy toczyły łzy szczęścia, a w ustach zbierała się piana.
Katiuszka mogła tak leżeć i leżeć, jednak cudowne uczucie powoli zaczęło mijać, w końcu zniknęło całkowicie. Barwne plamy nabierały kształtów, a ich kolory traciły na intensywności. Kobieta mogła już wstać i utrzymać się na nogach. Spojrzała w niebo. Było ciemne, ale gwiazdy nie były widoczne.
Dźwięk drażnił jej uszy, śmiech nastolatków idących po chodniku stał się nieznośnym hałasem, przed którym starasz się uciec, kiedy nareszcie postanawiasz oddać się w objęcia snu. Kobieta zawiesiła wzrok na mężczyźnie, stojącym obok alejki, w którą wbiegła w amoku. Był wysoki. Był gruby. Był brudny. Był… ohydnym człowiekiem, który… Nie, to nie byłoby możliwe.
Ale ten mężczyzna do złudzenia przypominał Nikitę Petrova. On po prostu był jej ojcem.
Pomimo ciągłego wirowania świata dookoła, Ekaterina zaczęła wydawać dziwne odgłosy wściekłości. Wszystko, co widziała ciągle było rozmyte i zbyt jaskrawe, jednak ten człowiek nie był kolejną halucynacją. W kieszeni kobiety dały się odczuć wibracje, a ona sama odruchowo sięgnęła po telefon i odczytała wiadomość.
Zadanie trzecie. Zabij.
Jakkolwiek niehumanitarnie to brzmi, emocje eksplodujące w Katiuszce nie pozwoliły jej na myślenie. Tak bardzo nienawidziła tego człowieka, tyle złego uczynił jej i jej matce. Tyle osób skrzywdził, tylu osobom życie przemienił w ruinę. Teraz nie było odwrotu.
Zataczając się, kobieta podeszła do nieznajomego. W świetle latarni jego podobieństwo do znienawidzonego członka rodziny nagle zmalała, ale zmęczony narkotykiem i zbytkiem emocji umysł Nikity nie pozwolił sobie na przyswojenie tego faktu. Kiedy brała zamach, z potłuczoną butelką, która nie wiadomo czemu i kiedy znalazła się w jej poranionej dłoni, z okrzykiem złości na ustach, mężczyzna nie był już jej ojcem.
Krzyk.
Krew.
Fragment szkła boleśnie wbijający się w jej ramię.
Uderzenie w brzuch.
Kolejny zamach i cios w twarz potłuczonym szkłem.
Stłumiony krzyk i więcej krwi.
Mężczyzna upadł, Ekaterina razem z nim, na kolana.
Kolejne uderzenia. Szybkie i krótkie, skierowane w twarz i klatkę piersiową.
Aż w końcu Ekaterina opada obok martwego ciała, wyczerpana i zalana łzami, ubrudzona cudzą krwią. Powoli odzyskiwała zdolność logicznego myślenia. Nie, nie mogła teraz zostać tutaj, bez szwanku, obok martwego nieznajomego. Drżącymi dłońmi pochwyciła największy kawałek szkła, jaki ostał się po butelce, wzięła głęboki wdech.
I z całej siły pchnęła. W brzuch.
Donośny, zachrypnięty krzyk rozdarł powietrze. Ostatnim, co zobaczyła Nikita przed utratą przytomności, była para, która niczego nieświadoma wyszła na spacer w tej okolicy. Ostatnim, co poczuła, były wibracje w kieszeni spodni.
Zadania wykonane poprawnie.
ⲫ
Ekaterina spędziła w szpitalu miesiąc.Był to kolejny, wyjęty z żałosnego życia miesiąc, przesiąknięty bólem i łzami. Policji nie udało się znaleźć sprawcy, sprawa uzyskała status zawieszonej.
Nie pogodziła się z tym, co zrobiła.
Wyparła to. Wspomnieniom pozwoliła nawiedzać się jedynie w sennych koszmarach.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ I OSTATNIEJ
915 (cz.1)+866 (cz.2)=1781 słów całości
Od Hangagoga CD. Amy
Podszedłem do dziewczyny. Oparłem się o blat tuż obok jej bioder uniemożliwiając jej ucieczkę. Nachyliłem się i wziąłem kubek z kawą.
- Tego mi brakowało - powiedziałem i upiłem łyk napoju delektując się smakiem. Mimo iż okazała się za gorzka. Wyjąłem cukier z szafki i dosypałem jedna łyżeczkę. Zamieszałem napój i znów upiłem trochę. Idealna. Zająłem miejsce przy stole i spojrzałem na cały zwierzyniec będący w domu. Więcej to ich matka nie miała. Westchnąłem i przywołałem do siebie Versusa, który od razu wykonał moje polecenie.
- Chodźcie na dwór. Popilnuj koni, a nie się rozleniwiasz - powiedziałem i wstałem z krzesła. Ruszyłem w stronę drzwi chcąc wypuścić zwierzęta. Cała ferajna wybiegła na zewnątrz. Moje psy jak zawsze zaczęły szczekać i ganiać się z przyzwyczajenia. Zwierzęta Amy mimo iż były zdziwione ich zachowaniem same zaczęły organizować sobie zajęcie. Zostawiłem otwarte drzwi gdyby jednak chciały wrócić i odpocząć. Wiedziałem jednak, że moje dwa kundle nie pojawią się w domu dopóki nie przyjdzie pora obiadowa. Śniadanie zawsze daje im stajenny bo to tam zawsze rano kierują się psy przez taras. No a obiad dopiero koło 15 więc mam je z głowy na kilka długich godzin. Wróciłem do kuchni. Dziewczyna już siedziała przy stole z gotowymi naleśnikami. Także więc zająłem miejsce przy stole.
- Smacznego i dziękuje za śniadanie - powiedziałem i spojrzałem na Amy, która skinęła głową z lekkim rumieńcem. Uśmiechnąłem się lekko i zabrałem się do jedzenia.
- Wzajemnie - rzekła, tym razem to ja skinąłem głową.
- Dam ci ręcznik, ubrania już wyschły więc mogę cię odwieźć do domu - dodałem jedząc. A ta spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
- Oczywiście jeśli chcesz zostać to nie ma sprawy. Dziś nie idę do pracy, więc i tak zostaje w domu. Choć zapewne i tak wyjdzie na to, że spędzę cały dzień w stajni - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się lekko na moje ostatnie zdanie. - Powiedz mi po prostu kiedy chcesz wrócić do domu. I cię odwiozę - dodałem, a ona skinęła głową jedząc dalej. Kiedy już skończyłem sięgnąłem po kubek z kawą, która nie była już gorąca. Szkoda. Jednak i ciepła kawa może być dobra. Wypiłem więc napój. Poczekałem aż dziewczyna skończy i zebrałem naczynia. Od razu zaniosłem je do kuchni gdzie zacząłem sprzątać po przygotowanym śniadaniu. Wstawiłem zmywarkę, starłem blat, a rzeczy pozostawione na nim odłożyłem do szafek. Muszę też posprzątać po wczorajszym. No i to najlepiej teraz. Zebrałem szklanki, które także trafiły do zmywarki. Pusta butelka trafiła do kosza.
- Pójdę zobaczyć co ze zwierzakami - powiedziała Amy, a ja skinąłem głową dalej sprzątając. Opakowania po pizzy trafiły w to samo miejsce co butelki. Starłem stół w jadalni oraz blat na wysepce w kuchni. Kiedy byłem usatysfakcjonowany swoją pracą nalałem sobie do szklanki soku. Wypiłem i dolałem od razu kolejną dawkę. Nalałem także dziewczynie i ruszyłem na zewnątrz. Rozejrzałem się i odszukałem Amy przy padoku. Podszedłem do niej i wręczyłem jej sok pomarańczowy. Podszedł do nas jeden z koni o imieniu Książę. Był to kasztankowy małopolski wałach. Miał dopiero sześć lat jednak był dobrym koniem. Cudownie pracuje, dobrze skacze i jak to koń małopolski jest wytrzymały. Dziewczyna pogładziła konia po pysku, a ten prychnął na nią. Zaśmiałem się, a ta spojrzała na mnie jakby zła.
- Chyba cię lubi - powiedziałem.
- Skąd to wiesz? - zapytała, a ja wzruszyłem ramionami.
- Możemy sprawdzić - rzekłem jedynie, a ta spojrzała na mnie z pytaniem. - Mogę przynieść siodło - dodałem.
Amy?
- Tego mi brakowało - powiedziałem i upiłem łyk napoju delektując się smakiem. Mimo iż okazała się za gorzka. Wyjąłem cukier z szafki i dosypałem jedna łyżeczkę. Zamieszałem napój i znów upiłem trochę. Idealna. Zająłem miejsce przy stole i spojrzałem na cały zwierzyniec będący w domu. Więcej to ich matka nie miała. Westchnąłem i przywołałem do siebie Versusa, który od razu wykonał moje polecenie.
- Chodźcie na dwór. Popilnuj koni, a nie się rozleniwiasz - powiedziałem i wstałem z krzesła. Ruszyłem w stronę drzwi chcąc wypuścić zwierzęta. Cała ferajna wybiegła na zewnątrz. Moje psy jak zawsze zaczęły szczekać i ganiać się z przyzwyczajenia. Zwierzęta Amy mimo iż były zdziwione ich zachowaniem same zaczęły organizować sobie zajęcie. Zostawiłem otwarte drzwi gdyby jednak chciały wrócić i odpocząć. Wiedziałem jednak, że moje dwa kundle nie pojawią się w domu dopóki nie przyjdzie pora obiadowa. Śniadanie zawsze daje im stajenny bo to tam zawsze rano kierują się psy przez taras. No a obiad dopiero koło 15 więc mam je z głowy na kilka długich godzin. Wróciłem do kuchni. Dziewczyna już siedziała przy stole z gotowymi naleśnikami. Także więc zająłem miejsce przy stole.
- Smacznego i dziękuje za śniadanie - powiedziałem i spojrzałem na Amy, która skinęła głową z lekkim rumieńcem. Uśmiechnąłem się lekko i zabrałem się do jedzenia.
- Wzajemnie - rzekła, tym razem to ja skinąłem głową.
- Dam ci ręcznik, ubrania już wyschły więc mogę cię odwieźć do domu - dodałem jedząc. A ta spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
- Oczywiście jeśli chcesz zostać to nie ma sprawy. Dziś nie idę do pracy, więc i tak zostaje w domu. Choć zapewne i tak wyjdzie na to, że spędzę cały dzień w stajni - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się lekko na moje ostatnie zdanie. - Powiedz mi po prostu kiedy chcesz wrócić do domu. I cię odwiozę - dodałem, a ona skinęła głową jedząc dalej. Kiedy już skończyłem sięgnąłem po kubek z kawą, która nie była już gorąca. Szkoda. Jednak i ciepła kawa może być dobra. Wypiłem więc napój. Poczekałem aż dziewczyna skończy i zebrałem naczynia. Od razu zaniosłem je do kuchni gdzie zacząłem sprzątać po przygotowanym śniadaniu. Wstawiłem zmywarkę, starłem blat, a rzeczy pozostawione na nim odłożyłem do szafek. Muszę też posprzątać po wczorajszym. No i to najlepiej teraz. Zebrałem szklanki, które także trafiły do zmywarki. Pusta butelka trafiła do kosza.
- Pójdę zobaczyć co ze zwierzakami - powiedziała Amy, a ja skinąłem głową dalej sprzątając. Opakowania po pizzy trafiły w to samo miejsce co butelki. Starłem stół w jadalni oraz blat na wysepce w kuchni. Kiedy byłem usatysfakcjonowany swoją pracą nalałem sobie do szklanki soku. Wypiłem i dolałem od razu kolejną dawkę. Nalałem także dziewczynie i ruszyłem na zewnątrz. Rozejrzałem się i odszukałem Amy przy padoku. Podszedłem do niej i wręczyłem jej sok pomarańczowy. Podszedł do nas jeden z koni o imieniu Książę. Był to kasztankowy małopolski wałach. Miał dopiero sześć lat jednak był dobrym koniem. Cudownie pracuje, dobrze skacze i jak to koń małopolski jest wytrzymały. Dziewczyna pogładziła konia po pysku, a ten prychnął na nią. Zaśmiałem się, a ta spojrzała na mnie jakby zła.
- Chyba cię lubi - powiedziałem.
- Skąd to wiesz? - zapytała, a ja wzruszyłem ramionami.
- Możemy sprawdzić - rzekłem jedynie, a ta spojrzała na mnie z pytaniem. - Mogę przynieść siodło - dodałem.
Amy?
25 lip 2019
Od Bellamiego CD. Althei
- Alt, gdzie masz łazienkę? - spytałem dziewczyny czując ból głowy. Mroczki pojawiły się przed moimi oczami, przez co nie bardzo mogłem polegać na wzroku.
- Te za tobą. Spoko, nie spiesz się - powiedziała dziewczyna kpiącym tonem. Nie chciałem teraz zwracać na to uwagi. Nie teraz. Odwróciłem się na piętach i wszedłem do łazienki. Nawet nie wiedziałem czy się zamknąłem czy nie. Ja pierdole. Potrzebuje leków. Mogłem także nie brać tej koki. Kurwa. jestem debilem. Serio.
- Lepiej weź te leki zanim coś dziwnego zacznie ci odwalać - powiedział ktoś. Jego głosy wydawał się miły dlatego zaufałem mu. Bo czemu nie? Co złego może się stać. Sięgnąłem do swojej nerki i wyjąłem leki. Spojrzałem na nie, a wzrok jakby rozmywał mi się. Czyżbym płakał? Otarłem oczy jednak nie były mokre. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze, zauważyłem swoją panikę. Nie czułem jej. Przecież byłem spokojny? A może nie? Może odbicie kłamało? Moje oczy błyszczały, źrenice były rozszerzone, a na moim czole zalęgło się kilka kropel potu. Westchnąłem i zauważyłem jak para wylatuje z moich ust. Nagle zrobiło mi się zimno, potarłem swoimi dłońmi o ramionami by choć trochę się ogrzać. Nic to nie dało. Rozejrzałem się zaniepokojony. Gdzie jestem? Czułem się przytłoczony.
- Dobrze ci tak -usłyszałem i chciałem rozejrzeć się za osobą, która to powiedziała. Mój wzrok przeszył całą łazienkę. Poruszyłem nawet zasłonę od wanny z myślą iż ktoś się tam ukrył. Kurwa. Muszę wziąć leki. Gdzie one są? Spojrzałem na swoje dłonie z nadzieją, że może tam magicznie będą. Niestety moje zdolności czarodziejskie okazały się znikome. Nawet moje magiczne paluszki nic nie dały. Mój wzrok od razu skierował się w stronę umywalki. Może je tam położyłem? Kto wie kurwa. Z naćpanym typem nigdy nie wiesz co się stanie i co zrobi. Rozejrzałem się jednak leków nigdzie nie było.
- Sprawdź w nerce - podpowiadał głosik. W sumie... czemu nie. Wyjąłem pierwsze leki, które znalazły się w mojej dłoni. Czy to te?
- Jakie inne proszki miałbyś przy sobie? - zapytał miły pan. Racja. Co innego mogłoby tam być prócz poprawnych leków. Wycisnąłem trzy tabletki na dłoń, które zaraz później trafiły do moich ust. Popiłem wodą z kranu, która wydawał mi się dziwnie zielona. Jednak nie chciałem nic mówić i marudzić. Przecież nie jestem u siebie. No właśnie. Ponowne pytanie. Gdzie ja kurwa jestem? Ja pierdole jeśli znów trafiłem do jakiegoś kasyna i właśnie strzeliłem kreseczkę z podstępnym maczo latina to się zajebie. No serio, kurwa. Już drugi raz w tym tygodniu?! Westchnąłem i spojrzałem w swoje odbicie.
- Bell? Żyjesz? - usłyszałem i nagle odwróciłem się w stronę drzwi. Ja pierdole. Kto to kurwa? Rozejrzałem się zmieszany daną sytuacją. Co mam odpowiedzieć. Kim jesteś?
- Spytaj czy pójdzie z tobą do łóżka - powiedział miły pan. Dobrze myślisz stary ale wiesz... tak od razu?
- A co marudzisz? Skąd wiesz może się zgodzi nawet - rzekł namawiając mnie. Westchnąłem zrezygnowany. Co zrobić w takiej sytuacji? Hmm... Stwierdziłem, że jednak przemyśle to. Spojrzałem w swoje odbicie. Ujrzałem w nim jedną bardzo ważną rzecz. Nie siebie. Oczywiście, ze jestem ważny, ale nie jestem rzeczą. Tuż za mną wisiała lina. Zawiązana w dobrze znany mi supeł. Przełknąłem gorączkowo ślinę. Po chwili ujrzałem Hangagoga, który sięga w stronę liny. Odwróciłem głowę od lustra by zobaczyć czy dzieje się to naprawdę. Nikogo za mną nie było. Żadnej liny. Ani brata. Wróciłem do odbicia. Han stał i uśmiechał się do mnie smutno. Jakby zdruzgotany. Stanął na wannie i wkładał głowę w linę. Dźwięk otwieranych drzwi nie był teraz priorytetem.
- Bellami? Halo. W porządku? - usłyszałem jak przez mgłę. Wymierzyłem szybki cios w lustro. Chciałem trafić Hana. Tak by ten oberwał, przemyślał co robi, a zarazem sprawić by nie miał czasu uderzyć mnie. Chciałem by stracił od razu przytomność. Inaczej byśmy się siłowali. Inaczej dalej chciałby się zabić.
- Odbiło ci całkowicie!? - usłyszałem krzyk. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. Alt stała tuż obok mnie. Patrzyła to na lustro to na moją dłoń.
- Nie widzisz tego? - zapytałem potrząsając nerwowo głową. Spojrzałem na odłamki szkła. W każdym z nich widziałem zwisającego brata. Jego twarz była już czerwona od braku powietrza. Nogi trzęsły mu się, a dłonie próbowały rozdrapać linę. Mimo wszystko. Było już za późno. Upadłem na ziemie przez co kilka odłamków szkła wbiło mi się w nogi. Nie dbałem o to. Po moich policzkach spłynęły łzy. Co mam teraz robić? Jak mam spojrzeć w twarz rodzinie? Jak...
Alt?
- Dobrze ci tak -usłyszałem i chciałem rozejrzeć się za osobą, która to powiedziała. Mój wzrok przeszył całą łazienkę. Poruszyłem nawet zasłonę od wanny z myślą iż ktoś się tam ukrył. Kurwa. Muszę wziąć leki. Gdzie one są? Spojrzałem na swoje dłonie z nadzieją, że może tam magicznie będą. Niestety moje zdolności czarodziejskie okazały się znikome. Nawet moje magiczne paluszki nic nie dały. Mój wzrok od razu skierował się w stronę umywalki. Może je tam położyłem? Kto wie kurwa. Z naćpanym typem nigdy nie wiesz co się stanie i co zrobi. Rozejrzałem się jednak leków nigdzie nie było.
- Sprawdź w nerce - podpowiadał głosik. W sumie... czemu nie. Wyjąłem pierwsze leki, które znalazły się w mojej dłoni. Czy to te?
- Jakie inne proszki miałbyś przy sobie? - zapytał miły pan. Racja. Co innego mogłoby tam być prócz poprawnych leków. Wycisnąłem trzy tabletki na dłoń, które zaraz później trafiły do moich ust. Popiłem wodą z kranu, która wydawał mi się dziwnie zielona. Jednak nie chciałem nic mówić i marudzić. Przecież nie jestem u siebie. No właśnie. Ponowne pytanie. Gdzie ja kurwa jestem? Ja pierdole jeśli znów trafiłem do jakiegoś kasyna i właśnie strzeliłem kreseczkę z podstępnym maczo latina to się zajebie. No serio, kurwa. Już drugi raz w tym tygodniu?! Westchnąłem i spojrzałem w swoje odbicie.
- Bell? Żyjesz? - usłyszałem i nagle odwróciłem się w stronę drzwi. Ja pierdole. Kto to kurwa? Rozejrzałem się zmieszany daną sytuacją. Co mam odpowiedzieć. Kim jesteś?
- Spytaj czy pójdzie z tobą do łóżka - powiedział miły pan. Dobrze myślisz stary ale wiesz... tak od razu?
- A co marudzisz? Skąd wiesz może się zgodzi nawet - rzekł namawiając mnie. Westchnąłem zrezygnowany. Co zrobić w takiej sytuacji? Hmm... Stwierdziłem, że jednak przemyśle to. Spojrzałem w swoje odbicie. Ujrzałem w nim jedną bardzo ważną rzecz. Nie siebie. Oczywiście, ze jestem ważny, ale nie jestem rzeczą. Tuż za mną wisiała lina. Zawiązana w dobrze znany mi supeł. Przełknąłem gorączkowo ślinę. Po chwili ujrzałem Hangagoga, który sięga w stronę liny. Odwróciłem głowę od lustra by zobaczyć czy dzieje się to naprawdę. Nikogo za mną nie było. Żadnej liny. Ani brata. Wróciłem do odbicia. Han stał i uśmiechał się do mnie smutno. Jakby zdruzgotany. Stanął na wannie i wkładał głowę w linę. Dźwięk otwieranych drzwi nie był teraz priorytetem.
- Bellami? Halo. W porządku? - usłyszałem jak przez mgłę. Wymierzyłem szybki cios w lustro. Chciałem trafić Hana. Tak by ten oberwał, przemyślał co robi, a zarazem sprawić by nie miał czasu uderzyć mnie. Chciałem by stracił od razu przytomność. Inaczej byśmy się siłowali. Inaczej dalej chciałby się zabić.
- Odbiło ci całkowicie!? - usłyszałem krzyk. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. Alt stała tuż obok mnie. Patrzyła to na lustro to na moją dłoń.
- Nie widzisz tego? - zapytałem potrząsając nerwowo głową. Spojrzałem na odłamki szkła. W każdym z nich widziałem zwisającego brata. Jego twarz była już czerwona od braku powietrza. Nogi trzęsły mu się, a dłonie próbowały rozdrapać linę. Mimo wszystko. Było już za późno. Upadłem na ziemie przez co kilka odłamków szkła wbiło mi się w nogi. Nie dbałem o to. Po moich policzkach spłynęły łzy. Co mam teraz robić? Jak mam spojrzeć w twarz rodzinie? Jak...
Alt?
Od Aarona
Poprawić krawat, iść do pracy, wrócić do domu, spać.
Poprawić krawat, iść do pracy, wrócić do domu, pracować w nocy.
Poprawić krawat, biec do pracy, wrócić późno do domu.
Poprawić krawat, iść do psychologa, wrócić do domu, spać.
Co to jest? Otóż moi drodzy, to grafik. Nieszczęsny grafik, który towarzyszy mi już od kilku dobrych miesięcy. Tak, uwielbiam pracować. I to wcale nie jest sarkazm! Wierzcie lub nie, ale stałem się pracoholikiem. Dokładnie takim jak mój ojciec. Zabawne. Zawsze myślałem, że jeszcze nie przekroczyłem granicy, że potrafię oddzielić życie prywatne od zawodowego i nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stanu się doprowadziłem.
*
Moją twarz zdobił kilkudniowy, nieokiełznany zarost. Fryzura, niegdyś idealnie przygładzona, teraz żyje własnym życiem. Oczy utraciły nieco przeszywającego błękitu, a twarz nabrała bladości i ostrych, zawziętych rys. Otworzyłem lodówkę, mruknąłem nerwowo, po czym wyciągnąłem z niej kilka składników i skleciłem coś zdatnego do jedzenia. Ci, którzy dobrze mnie znają, powinni zapytać się: Aaron, ty nie w pracy? Oj nie moi drodzy, nie tym razem.
Marszczę brwi i zerkam nerwowo na leżący na biurku dokument, po czym chowam go do jednej z szufladek, aby zniknął mi z oczu. Ten niewart niczego świstek to potwierdzenie, iż znajduję się na przymusowym urlopie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak moja rodzina zaborczo naciskała, abym wreszcie odpoczął. Najpierw ojciec próbował rozmawiać ze mną na osobności, później przechodziłem to samo z matką, a na końcu, jakby tego było mało – zorganizowali rodzinną pogawędkę, w której obrzucali mnie żałosnymi argumentami dotyczącymi mojego zdrowia fizycznego oraz psychicznego. Odnosiłem wrażenie, iż cała rodzina chciałaby, abym wziął urlop. Oprócz Noah. On chyba chciałby, żebym zdechł z przepracowania. Już wyobrażam sobie jego ironiczny uśmieszek, kiedy stoi nad moim nagrobkiem.
Pokrzątałem się trochę po domu, bo cóż innego miałem zrobić? Poprawić wyimaginowany krawat? Ubrałem się w pierwszą lepszą koszulkę polo i spodenki, po czym ruszyłem w stronę miasta, aby odpocząć od przytłaczających ścian mojego apartamentu. Spacerując po okolicy, rozmyślałem o tym, jak wiele się zmieniło. Szczerze powiedziawszy, jeszcze nigdy nie było tak źle ze mną, ale i z moimi bliskimi. Ojciec wyraźnie przejął się moim schorzeniem i próbuje organizować nam jakieś wspólne wypady, czy to na miasto, czy na ryby. Matka tym bardziej, Noah unika mnie jak ognia, a moja mała brandy odeszła, a na jej miejscu pojawiły się leki uspokajające i nasenne, a to wszystko przez to, iż chciałem jak najlepiej dla swojej firmy.
Słońce prażyło niemiłosiernie, a gdy w dalszym ciągu maszerowałem przez zieloną okolicę miasta, coś na ziemi błysnęło tak mocno, iż nie dało się tego ominąć. Zmarszczyłem z zaciekawieniem brwi, nachyliłem się i podniosłem cienką, złotą, [najprawdopodobniej – jestem facetem, proszę mi wybaczyć pomyłki w tej kwestii] bransoletkę.
— I co ja mam z tobą zrobić, co? — mruknąłem ponuro, obracając przedmiot w dłoni.
Tak, kochani. Jeżeli nie możesz rozmawiać z ludźmi, to próbujesz nawiązać kontakt z biżuterią.
— No cóż, wyglądasz mi na coś drogocennego, więc muszę oddać cię właścicielce.
Powolnym ruchem stuknąłem się kilka razy po tylnej kieszeni spodni znajdującej się na pośladku, czerwieniąc się przed spojrzeniem pewnej kobiety, która patrzyła na to z lekkim zdezorientowaniem. Moje poszukiwania nie trwały długo, gdyż po chwili zdałem sobie sprawę, iż telefon zostawiłem w domu. Wydałem z siebie ciche westchnienie, po czym mozolnym krokiem ruszyłem w kierunku apartamentu. Gdy tam dotarłem, zrobiłem zdjęcie przedmiotu i wstawiłem post na jednej ze stron na Rivenley, która zajmowała się taką tematyką. Cóż, moje oczekiwania nie trwały długo, gdyż po chwili otrzymałem wiadomość od nieznajomej kobiety, która upomniała się o zaginioną bransoletkę.
Ktoś?
23 lip 2019
Od Axela cd. Izzy
Leżę na łóżku w moim pokoju i patrzę w sufit. W całym domu panuje kompletna cisza, nawet dźwięk lecącego z mojego laptopa radia wydaje się gdzieś dławić i niknąć. Mama jest zdecydowania za długo w tym szpitalu. Mama zdecydowanie za często nie ma siły ze mną rozmawiać. Już chyba nikt nie potrafi mi dać nadziei na poprawę, zaczyna się temat pod tytułem "zajmij czymś swój umysł". Tak bardzo nie chcę tego robić i właściwie nie mam czym, ponieważ wewnętrznie czuję, że zostałem z tą sytuacją całkowicie sam.
Z drugiego końca łóżka daje się słyszeć krótki sygnał, oznacza on dostarczenie wiadomości. Niechętnie sięgam po telefon.
Z drugiego końca łóżka daje się słyszeć krótki sygnał, oznacza on dostarczenie wiadomości. Niechętnie sięgam po telefon.
Następnym razem znajdź lepsze miejsce na chowanie karteczek do obcych dziewczyn, imperatorze podrywu. Musiałam się tłumaczyć przez ciebie. Dwukrotnie.
Ta dziewczyna ze szpitala... tak to musi być ona. Chwilę jeszcze patrzę niemal pusto na wyświetlacz. W końcu tylko się uśmiecham i szybko odpisuję.
22 lip 2019
Od Kena C.D Lucy
Byłem prawie spóźniony. Ale szalenie głodny. Jedzenie czegoś przed meczem siatkówki nie jest dobrym wyjściem, ale inaczej umrę, czuję to. Wszedłem do pierwszej lepszej restauracji, najbliżej miejsca, skąd wysiadłem z autobusu. Poprawiłem swoją czarną sportową torbę na ramieniu i zająłem samotne miejsce. Gdy podeszła do mnie kelnerka, aby odebrać zamówienie, wspomniałem o tym, co chciałem i dodałem, że się śpieszę. I faktycznie, dostałem jedzenie dosyć szybko. Zwykła sałatka, a co. Lekka, więc nie będzie siedzieć mi na żołądku i pozwoli mi raczej spokojnie grać, a i czymś takim dawałem radę się najeść. Wbrew pozorom mój żołądek należał do tych mniejszych. Zostawiłem zapłatę wraz z jakimś napiwkiem i wyszedłem z restauracji, prawie biegnąc do hali sportowej niedaleko na mecz. Mam nadzieję, że mnie nie zabiją za spóźnienie.
21 lip 2019
Od Odette C.D Dustin
Nie miałam serca, by dłużej przetrzymywać zmęczonego zajęciami ratownika. Może młodzież z podstawówek, gimnazjów nie była wielce zainteresowana tematem, ale pytania studentów nie miały końca. W mojej głowie również kotłowało się ich pełno, jednak w przestronnej auli ograniczyłam się tylko do słuchania i notowania niczym protokolant w sądzie. Każde słowo — czasem nieco przeistoczone lądowało w zeszycie, jak gdyby miało odegrać kluczową rolę w mojej pracy. Jeszcze moment, a przerywniki typu yyy też by się tam znalazły, ale na szczęście prowadzący ratownicy posługiwali się sprawnie naszym rodzimym językiem.
Jeszcze zanim pożegnałam ratownika, dostrzegłam plakietkę, w której odbił się słaby blask dnia. Dustin Cynkowski, czytałam w myślach krótko. Zrozumiałam, że nie podałam nawet swojego imienia, ale postanowiłam dopełnić tej formalności dopiero na spotkaniu w kawiarni. Godzina dziewiętnasta nie była wcale tak odległa, jak sądziłam, wobec tego zaledwie wróciłam do akademika, pomyślałam nad zwięzłym wywiadem i już musiałam szykować się na spotkanie. Nie było oficjalne, więc nie siliłam się, by wyglądać jak kobieta z gazety — zwykłe jeansy i sweter wystarczyły w tę niezbyt ciepłą pogodę, jaką paradoksalnie oferował środek lata. Wiatr zwiewał mikroskopijne okruszki piasku, które przecinały ulicę pełną samochodów. Zatrzymałam się obok tego samego parkingu, skąd odjechał samochód z ratownikami jeszcze parę godzin wcześniej. Myśląc, że z pewnością chodzi o najbliższą temu miejscu kawiarnię, ruszyłam pod dobrze znaną miastu „Kawkarnię”. Moja ekscytacja motywem dekoracyjnych ujęć kawek już się skończyła, dlatego siadłam w najbardziej widocznym miejscu, w jakim mogłam, i czekałam na ujrzenie twarzy ratownika. Tylko na takiej podstawie mogłam go rozpoznać. Gotowały się we mnie myśli, że może zwyczajnie nie przyjdzie, odpuści sobie. Ale przecież nie przewidziałam tego, że po godzinach ratownik jest, uwaga, normalnym człowiekiem, który wcale nie nosi zawodowego kostiumu, ma też normalne ubrania i życie prywatne. Doszło to do mnie niczym pocisk, kiedy ocucił mnie męski głos.
- Witam, ty jesteś studentką, z którą umówiłem się na spotkanie?
Od razu podałam mu dłoń do uściśnięcia. Na moją twarz wpłynął zapraszający do stolika uśmiech.
- Odette Blackwell, miło, że się pan zgodził. — Wcale nie był taki stary. Kilkudniowy zarost mógł dodawać mu lat.
- Dustin. — Uścisnął moją dłoń. — Akurat miałem wolny wieczór. — Wzruszył bezwiednie ramionami. Gdyby przypatrzeć się dłużej, wydawał się tak spokojną i pogrążoną w melancholii osobą, że prawdopodobnie w życiu nie powiedziałabym, że to ratownik medyczny, wprawdzie nawet bohater bez peleryny.
- Witam, ty jesteś studentką, z którą umówiłem się na spotkanie?
Od razu podałam mu dłoń do uściśnięcia. Na moją twarz wpłynął zapraszający do stolika uśmiech.
- Odette Blackwell, miło, że się pan zgodził. — Wcale nie był taki stary. Kilkudniowy zarost mógł dodawać mu lat.
- Dustin. — Uścisnął moją dłoń. — Akurat miałem wolny wieczór. — Wzruszył bezwiednie ramionami. Gdyby przypatrzeć się dłużej, wydawał się tak spokojną i pogrążoną w melancholii osobą, że prawdopodobnie w życiu nie powiedziałabym, że to ratownik medyczny, wprawdzie nawet bohater bez peleryny.
- Lepiej dla mnie. — Nie pomyślałam nawet o tym, by zamówić kawę czy jakieś ciastko. Od razu położyłam na środku ławki telefon z uruchomionym dyktafonem, który pomoże mi sprawniej zarejestrować każde słowo. Pamięć ludzka częściej zawodzi.
- Więc to projekt, jakaś praca pisemna na studia? — skomentował moje notatki, które dosłownie wysypujące się z porozrywanej, papierowej teczki.
- Tak. Dodatkowa, niemająca związku z moim kierunkiem studiów — odparłam. — Możemy zacząć już od pierwszego pytania, czy chce się pan jakoś przygotować? — Rzuciłam zachęcający uśmiech mężczyźnie, ale ten machnął jedynie ręką, zataczając mały łuk w powietrzu.
- Nie ma takiej potrzeby. Jak brzmi pierwsze pytanie?
Włączyłam nagrywanie w dyktafonie.
- Więc to projekt, jakaś praca pisemna na studia? — skomentował moje notatki, które dosłownie wysypujące się z porozrywanej, papierowej teczki.
- Tak. Dodatkowa, niemająca związku z moim kierunkiem studiów — odparłam. — Możemy zacząć już od pierwszego pytania, czy chce się pan jakoś przygotować? — Rzuciłam zachęcający uśmiech mężczyźnie, ale ten machnął jedynie ręką, zataczając mały łuk w powietrzu.
- Nie ma takiej potrzeby. Jak brzmi pierwsze pytanie?
Włączyłam nagrywanie w dyktafonie.
- Jak wygląda pana poranek? Budzi się pan z energią, żeby pomagać ludziom, czy jest to bardziej stres i niepokój? — Podparłam brodę rękoma, a łokcie zetknęły się z blatem.
- Myślę że to ani nie stres ani nie niepokój... w pewnym momencie jak w każdym zawodzie przychodzi monotonia. Budzenie się z myślą, że trzeba iść do pracy, że trzeba odsiedzieć swoje, by wrócić do domu, by móc odpocząć. Jakby nie patrzeć praca jak każda inna, choć może to się wydawać dziwne z perspektywy innej osoby...
- Wydaje się dziwne. — Skinęłam głową. — Praca ratownika od zawsze wydawała mi się znacznie bardziej wymagająca niż inne, choć fakt, są i trudniejsze. Ale drugie pytanie. Najtrudniejsza akcja, w jakiej pan uczestniczył?
- Wydaje się dziwne. — Skinęłam głową. — Praca ratownika od zawsze wydawała mi się znacznie bardziej wymagająca niż inne, choć fakt, są i trudniejsze. Ale drugie pytanie. Najtrudniejsza akcja, w jakiej pan uczestniczył?
- Najtrudniejsza... Ciężko stwierdzić co się kryje pod słowem najtrudniejsza. Jakby nie patrzeć to każde nagłe zatrzymanie krążenia jest trudne. Nie wiadome z jakich przyczyn, z jakich powodów... Nie ma na to raczej jednoznacznej odpowiedzi — mówił rzeczowo.
- Rozumiem. Jest pan dumny ze swojego wyboru zawodu?
- Czy jestem dumny? Tak, zdecydowanie. Gdybym miał wybrać drugi raz swój zawód, wybrałbym zapewne ratownictwo... Lubie pomagać ludziom, szczególnie jeśli są to często ciężkie przypadki.
- Rozumiem. Jest pan dumny ze swojego wyboru zawodu?
- Czy jestem dumny? Tak, zdecydowanie. Gdybym miał wybrać drugi raz swój zawód, wybrałbym zapewne ratownictwo... Lubie pomagać ludziom, szczególnie jeśli są to często ciężkie przypadki.
Na te słowa uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Imponująca odpowiedź — skomentowałam jedynie. — Jak często zdarzają się przypadki, w których człowiek traci życie? Myśli pan, że miał wtedy jakikolwiek wpływ?
- Imponująca odpowiedź — skomentowałam jedynie. — Jak często zdarzają się przypadki, w których człowiek traci życie? Myśli pan, że miał wtedy jakikolwiek wpływ?
- O dziwo nie jest to takie częste. Przynajmniej nie w drodze do szpitala. Nie myślę tak. Medycyna jest tak obszerną i jeszcze nie do końca zbadaną nauką, że gdy wydaje nam się, że wiemy wszystko, potrafi nas zaskoczyć. Niektórych rzeczy nie da się po prostu przeskoczyć. Śmierć jest naturalną, normalną kolejnością rzeczy, która każdy z nas przejdzie prędzej czy później — skończył. Przez chwilę nawet się nie odzywałam, by zebrać osobiste przemyślenia odnośnie tej odpowiedzi, i choć brzmiała w pewnym stopniu na brutalną, to nie mijała się z prawdą.
- Zapewne tylko człowiek, który ma z tym styczność na co dzień, może powiedzieć to tak, jakby był z tym pogodzony?- Nie wiem, być może. Ale to równie dobrze mogłaby być kwestia osobista — skwitował.
- Prawda.
Po tych słowach nastąpiły kolejne pytania, większość z nich szła tak sprawnie, że skończyliśmy w nadchodzący kwadrans.
- Dziękuję, to był wartościowy wywiad i na pewno pomoże mi w pracy. — Uśmiechnęłam się szeroko, powolutku pakując rzeczy do torby. Mój wzrok bezwiednie uniósł się na ratownika. — Wiem, że pana pomoc jest bezinteresowna, ale jest coś, dzięki czemu mogłabym się odwdzięczyć?
Dustin?
Od Naffa Cd Milo
Skrzywiłem się na uczucie jego ust na policzku. Niby tylko dwa dni a ja właśnie kompletnie tracę swój spokój. Spokój, którego w moim ciele nigdy nie bywa dużo. Nabrałem powietrza i złapałem za klamkę.
-Idziemy, czeka nas dzisiaj dużo męczenia się z moją rodziną, więc lepiej mieć to za sobą najszybciej jak się da- Wymamrotałem i wysiadłem z pojazdu. Pod nogami zachrzęścił mi żwir. Przesunąłem nogą, tocząc kamyki, słuchając, jak ocierają się o siebie i moją podeszwę. Miałem na sobie ubranie, które wybrał Milo, nie wątpiłem w jego gust, bo czułem koszulę, marynarkę, spodnie o sztywnej strukturze i niewygodne buty. Przebrałem się w czasie trasy, bo bałem się trochę czy zdążymy. Chyba nie powinienem, bo Milo jechał po swojemu. Tony wsadził nos w moje udo i cicho zaskomlał.
-Hm? Zostajesz w pokoju stary- Klepnąłem go lekko w głowę i złapałem za uchwyt szelek. Pies spokojnie ruszył w kierunku, który w myślał, określiłem za słuszny.
-Poczekaj! Walizkę weź!- Milo wepchnął mi w rękę rączkę od małego bagażu.
-Kochający chłopak niósłby za mnie- Mruknąłem.
-Kochający chłopak ma swoje dwie torby, bo niesie też przybory twojego psa- Prychnął i szturchnął mnie w ramię, popychając, żebym szedł dalej. Westchnąłem i ruszyłem.
-Naff!- Głos mojej mamy mnie momentalnie zirytował.
-O i przyjechałeś ze swoim... Kolegą, miło cię widzieć- Matka była rozanielona. Miała bardzo wesoły głos i chyba jedyne co miała aktualnie w głowie to idealny ślub.
-Mhm, o której wszystko?
-Zostawcie walizki w pokoju, Milo czy zawiózłbyś Naffa, i dwie inne osoby pod kaplicę?
-Tak
-Cudownie! To za godzinę się widzimy! Macie pokój 123, klucze w recepcji!- Matka pocałowała mnie w policzek i odbiegła. Ruszyłem za psem i czułem, jak złość we mnie zaczyna narastać.
-Naff?
-Tak skarbie?- Starałem się być serdeczny, ciepły i ogólnie kochający w stosunku do chłopaka. Chyba go to zdziwiło, ale szybko się pozbierał.
-Okay?
-Tak, nie wpadnę na ścianę?
- Nie- Poczułem dłoń z torbą na boku i przysunąłem się w jego rękę. Jednak nadal łaknąłem bliskości, pomimo wielkiej irytacji.
-Oj z pieskiem nie wolno!
-To pies przewodnik, musi ze mną być- Syknąłem do kobiety. To chyba była recepcja, bo Milo podał nasze nazwiska i dostał klucz. Zaprowadził mnie do drzwi i otworzył je. Zapadła cisza.
-Co jest?- Mruknąłem i puściłem psa i położyłem walizkę na podłodze.
-Jest jedno łóżko, małżeńskie tak zwane- Mruknął. Prychnąłem na to śmiechem. No tak, moja matka potrafiła dowalić.
-No to śpię z tobą, nie wiercę się mocno, przeżyjesz?
-Nie zabieraj mi kołdry i damy radę- Mruknął Milo. Kiwnąłem głowa i zabrałem się za zdejmowanie butów. Skopałem je ze stóp i wymacałem materac, padając na niego momentalnie.
-Pognieciesz koszulę...
-Nie jesteś moją mamą!- Sarknąłem i przekręciłem się na plecy. Zamknąłem oczy i oddychałem. Materac ugiął się obok mnie i Milo westchnął. Przesunąłem dłonią odnajdując jego rękę i splotłem nasze palce.
-Jak nie my to kto? Damy radę, czy coś...- Uśmiechnąłem się w jego kierunku i powoli masowałem kciukiem jego palce.
-Jak nie my to nikt, tego lepiej nie zrobi tu- Dokończył Milo nucąc ze mną.
-Idziemy, czeka nas dzisiaj dużo męczenia się z moją rodziną, więc lepiej mieć to za sobą najszybciej jak się da- Wymamrotałem i wysiadłem z pojazdu. Pod nogami zachrzęścił mi żwir. Przesunąłem nogą, tocząc kamyki, słuchając, jak ocierają się o siebie i moją podeszwę. Miałem na sobie ubranie, które wybrał Milo, nie wątpiłem w jego gust, bo czułem koszulę, marynarkę, spodnie o sztywnej strukturze i niewygodne buty. Przebrałem się w czasie trasy, bo bałem się trochę czy zdążymy. Chyba nie powinienem, bo Milo jechał po swojemu. Tony wsadził nos w moje udo i cicho zaskomlał.
-Hm? Zostajesz w pokoju stary- Klepnąłem go lekko w głowę i złapałem za uchwyt szelek. Pies spokojnie ruszył w kierunku, który w myślał, określiłem za słuszny.
-Poczekaj! Walizkę weź!- Milo wepchnął mi w rękę rączkę od małego bagażu.
-Kochający chłopak niósłby za mnie- Mruknąłem.
-Kochający chłopak ma swoje dwie torby, bo niesie też przybory twojego psa- Prychnął i szturchnął mnie w ramię, popychając, żebym szedł dalej. Westchnąłem i ruszyłem.
-Naff!- Głos mojej mamy mnie momentalnie zirytował.
-O i przyjechałeś ze swoim... Kolegą, miło cię widzieć- Matka była rozanielona. Miała bardzo wesoły głos i chyba jedyne co miała aktualnie w głowie to idealny ślub.
-Mhm, o której wszystko?
-Zostawcie walizki w pokoju, Milo czy zawiózłbyś Naffa, i dwie inne osoby pod kaplicę?
-Tak
-Cudownie! To za godzinę się widzimy! Macie pokój 123, klucze w recepcji!- Matka pocałowała mnie w policzek i odbiegła. Ruszyłem za psem i czułem, jak złość we mnie zaczyna narastać.
-Naff?
-Tak skarbie?- Starałem się być serdeczny, ciepły i ogólnie kochający w stosunku do chłopaka. Chyba go to zdziwiło, ale szybko się pozbierał.
-Okay?
-Tak, nie wpadnę na ścianę?
- Nie- Poczułem dłoń z torbą na boku i przysunąłem się w jego rękę. Jednak nadal łaknąłem bliskości, pomimo wielkiej irytacji.
-Oj z pieskiem nie wolno!
-To pies przewodnik, musi ze mną być- Syknąłem do kobiety. To chyba była recepcja, bo Milo podał nasze nazwiska i dostał klucz. Zaprowadził mnie do drzwi i otworzył je. Zapadła cisza.
-Co jest?- Mruknąłem i puściłem psa i położyłem walizkę na podłodze.
-Jest jedno łóżko, małżeńskie tak zwane- Mruknął. Prychnąłem na to śmiechem. No tak, moja matka potrafiła dowalić.
-No to śpię z tobą, nie wiercę się mocno, przeżyjesz?
-Nie zabieraj mi kołdry i damy radę- Mruknął Milo. Kiwnąłem głowa i zabrałem się za zdejmowanie butów. Skopałem je ze stóp i wymacałem materac, padając na niego momentalnie.
-Pognieciesz koszulę...
-Nie jesteś moją mamą!- Sarknąłem i przekręciłem się na plecy. Zamknąłem oczy i oddychałem. Materac ugiął się obok mnie i Milo westchnął. Przesunąłem dłonią odnajdując jego rękę i splotłem nasze palce.
-Jak nie my to kto? Damy radę, czy coś...- Uśmiechnąłem się w jego kierunku i powoli masowałem kciukiem jego palce.
-Jak nie my to nikt, tego lepiej nie zrobi tu- Dokończył Milo nucąc ze mną.
Cain Seth Hawthorne
Źródło: Pinterest, Marc Forne
Motto:
He sins like the devil.
He loves like the angel.
He lives like the human.
And he commits mistakes.
Z racji, że chłopak wyzbył się całkowicie wszelkich inspirujących cytatów, a nic nie jest w stanie opisać go w pełni, nie posiada żadnego motta. To raczej bardzo lakoniczny opis człowieka, jakim jest. Porzucił także wszystko, co wskazuje mu drogę, bo sam nie idzie w żadnym konkretnym kierunku, nie wyznacza celów, nie wierzy w nic.
Imię: Jako syn ekstrawertycznego muzyka będącego zarazem dosyć sławnym dyrygentem, nie mógł liczyć na klasyczne imię bez pytań, czy to mu się podoba i skąd pomysł na nie. Kiedyś jeszcze starał się wykrzesać z siebie ciche wytłumaczenie, że wielkiego artysty nie powinno się winić za swoją nietypowość myślenia, ale w końcu i on zrezygnował z wyjaśnień, czemu jego ojciec nazwał go właśnie Cain. Być może on sam nie chciał nigdy wiedzieć, czym inspirował się ten człowiek. Jego drugie imię to Seth z racji, że ojciec nie był zdecydowany, które ma być pierwsze.
Nazwisko: Nazwisko Hawthorne może być przez niektórych kojarzone, głównie tym, którzy interesują się w jakikolwiek sposób muzyką typu dance. Wcześniej uznany za krytyków muzycznych za wschodzącą, młodą gwiazdę instrumentów oraz klasyki. Całe jedenaście lat temu. Nie dziś.
Wiek: Swoje 23 lata określa jako normalne, ale dla niego wiek to pojęcie względne. Liczba ograniczająca ludzi. Wyznacza granicę dla społeczeństwa. No i dla samego człowieka.
Data urodzenia: Jedno życie przychodzi, podczas gdy drugie musi odejść. Urodził się 4 września. Nigdy nie obchodził urodzin i nie kryje się z tym, że ich unika.
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Mieszka w apartamentowcu, choć spokojnie byłoby go stać na kupienie domu, gdzieś niedaleko gór i lasu tak, jak od zawsze chciał. Na razie jednak zadowala się obserwowaniem centrum miasta z góry przez oszklone ściany.
Mieszkanie usytuowane z lewej strony budynku, z widokiem na miasto, jest w większości otwarte i luksusowe, zakładając, że znajduje się w największej części Avenley. Przeważają w nim ciemne kolory, drewno i jedyne co się odróżnia to kontrastowe meble. Oświetlenie zmienia się w zależności od pory dnia, stwarzając niepowtarzalny nastrój. Od razu po wejściu i odłożeniu swoich wszystkich rzeczy do specjalnych szaf na kurtki i buty oraz przejrzeniu się na szybko w dużym lustrze, od razu widać salon. Przestronny, na podwyższeniu podłogi, spełnienie marzeń niejednego nastolatka, który chce posiadać cały zestaw do grania i oglądania z przedzieloną granicą na barek, którego oczywiście nie mogło zabraknąć w tym pomieszczeniu. Półotwarta kuchnia z wyspą, gdzie znajduje się też dosyć dużych rozmiarów akwarium. Jeśli ktokolwiek myśli, że to Cain zajmuje się karmieniem rybek, to się grubo myli. Kuchnia nocą może być podświetlana specjalnym, niebieskich światłem. Pierwsza łazienka jest nieznacznie większa od tej połączonej z sypialnią Caina, głównie ze względu na miejsce. Jednak atrakcyjniejszy widok rozciąga się z tej drugiej. Wanna umiejscowiona niedaleko szkła, to dość odważny krok, który wyjątkowo spodobał się Cainowi w wystroju. Po przeciwnej stronie prysznic wraz z bocznym natryskiem i deszczownicą.
Sama sypialnia Caina to połączenie czerni, bieli i szkła. W kształcie półkola, gdzie przy środku prostej ściany stoi łóżko ze specjalnym oświetleniem. Cała reszta jest oszklona z widokiem na miasto i przysłaniana wielkimi, ale delikatnymi kotarami. Warto wspomnieć, że ściany apartamentu są wyjątkowo wysokie.
Budynek oprócz tego oferuje basen umiejscowiony na samej górze, razem z innymi atrakcjami. Można go wynająć na w każdej chwili samemu, jeśli ma się tylko na to ochotę. A na samym dole siłownia. Niemal wszystko na miejscu.
Jeśli natomiast chodzi o nastawienie Caina do miejsca zamieszkania, to nie jest ono specjalnie. Cain traktuje ten apartament, jak wszystko inne nadające się do mieszkania. Wieczorami i tak przebywa w klubach, gdzie gra, a w dzień na uczelni, więc pół nocy oraz dnia i tak przebywa poza nim.
Orientacja: Heteroseksualny
Praca: Jest artystą. Tyle że nie posługuje się pędzlem, a dźwiękami. Jest także poetą, bo słowa w piosenkach są równie ważne, co krew do funkcjonowania organizmu. Wokalista w zespole The Independence Day, po studiach na kierunku kryminologia, których jednak nie skończył z własnej decyzji. Jak widać, u tego chłopaka chaos to podstawa do wszystkiego i codzienna normalność w życiu.
Charakter: Powiadają, że wyzbycie się swojego prawdziwego ja, to niezwykle trudne i czasochłonne wyzwanie, wyłącznie dla tych zdeterminowanych lub zniszczonych w środku. Dobrze się składa, bo Cain jest żyjącą destrukcją, człowiekiem czynu, materialistą i egoistą. Licząc się z innymi byłby zmuszony do rozliczenia się ze samym sobą, co sprawia, że sprawa jest przegrana z góry. Nie byłoby w tym nic złego, dopóki nie dotykałoby to osób postronnych. A posiadanie wpływu na kogoś, to kusząca propozycja podporządkowania sobie każdego, kto jest podatny na destrukcyjną postawę tego chłopaka.
"Grać swoją postać, pracą dla aktorów, mówisz? Mnie przypisano tyle osobowości, że mógłbym być współczesnym Billy'm Milligan'em. Prawda jest taka - ilu ludzi, tyle wyobrażeń."
[fragment wywiadu z TheVox]
Na pytania jaki jest, odpowiada uśmiechem. Na stwierdzenia jaki jest, gardłowym śmiechem. Wszyscy chcą wiedzieć, nikt nie potrafi się dowiedzieć. Cain przy tym bawi się doskonale, bo intryguje go chęć ludzi na obcowanie z nim. Są ciekawi, pragną atencji, tym bardziej jeśli w zestawie wchodzi możliwość rozpoznania, sława i pieniądze.
Jego postawa nie wskazuje na to, aby miał coś przeciwko, ale ostatecznie i tak dochodzi do tego, że owiany tajemnicą i przybyły z szemranych ulic chłopak, pojawia się na scenie muzycznej bez dosłownie niczego i potrafi zachwycić umysły ludzi graną muzyką. Nic nie mówi, pojawia się tylko wtedy, gdy sam tego chce i na każdego patrzy przyćmionym wzrokiem, nie obdarowując go uwagą, gdy ten go nie zaciekawi. Nie intrygują go unikalne rzeczy, nie robi na nim wrażenia wyjątkowość, nie zwraca uwagi na tych, co się o nią proszą. Nie domaga się od innych tego samego. A ludzie lubią, gdy ktoś od nich niczego nie oczekuje.
Nie nosi w sobie zawstydzenia. Wie, kiedy się uśmiechnąć, kiedy przesunąć spojrzeniem, a kiedy zachować kamienny wyraz twarzy. Nie hamuje się, co powoduje, że ludzie mają go za większego chama niż faktycznie jest, ale przecież o to tu chodzi. Karuzela kręci się.
Uwielbiają go tysiące, choć tak naprawdę nikt go nie zna.
Jest skryty, ale arogancki. To pierwsza wersja. Milczący, ale gwałtowny, to druga. Obydwie sprowadzają się do tej owiewającej chłopaka mgły tajemniczości. Pragmatyzm w jego postępowaniu jest łatwo wyczuwalny i doceniany przez samego chłopaka. Spokój, w którym wydaje się, że żyje, to skorupa, w którą powoli sam Cain się zatraca. Choć burkliwy i niechętny do obcowania, jest niespokojny i burzliwy. Jego krańcowo zmienne zachowanie potrafi sprzykrzyć życie niejednej osobie. Nie trudno jest zdobyć uraz do niego, bo działa tak, jakby wręcz chciał, aby za nim nie przepadać. A trudno jest lubić człowieka, przy którym trzeba uważać na słowa, by nie wywołać wojny, gdy się jej nie chce. I nie zrazić, gdy po raz pierwszy powie wprost, że twoja obecność jest zbędna. Jego zmienność nie polega na jednej zasadzie "od śmiechu po płacz", ale "od spokoju po wyjątkową drażliwość".
A wspominając już tyle o tym jego opanowanym sposobie bycia, to trzeba też wiedzieć, że nie wszystko wydaje się być takie, jak je malują. Życiem rządzi manipulacja.
Wiecznie coś gonił, zanim miał przed czym uciekać. A gdy w końcu musiał, czarne paznokcie wbijają się w jego skórę.
Silna osobowość jaką jest Cain pozostała sklejona z wielu zdarzeń i momentów, które wykształciły mozaikę jego charakteru. I tak, jak chłopak ma unikalny talent do tworzenia muzyki, tak też potrafi rozpoznać w ludziach intencje. Oczywiście nie chodzi tu o jakieś jasnowidztwo, czy zgłębienie psychologii człowieka, on po prostu bazuje na zachowaniu, gestach, a dokładna obserwacja pozwala mu na wnioski. Ocenia według własnych kryteriów. Jeśli chce, jest nietaktowny, za grosz szarmancki i pozbawiony szacunku. Nie licząc się z ludźmi, nie liczy się także ze stosowanym regulaminem. Nie bierze pod uwagę ulg społecznych. Robi wszystko pod siebie i licz na jego dobry humor, a może wtedy chociaż cię zignoruje.
Przechodząc przez puste uliczki, z kapturem na głowie, ukrywając pod bujną czupryną opuszczonych włosów swoje oczy o kolorze gorzkiej czekolady, nie jest w stanie mu nic umknąć. Jest spostrzegawczy, uważny i skupiony. Niezależnie od swojej woli, działa instynktownie.
Kiedyś twierdził, że świat jest do zdobycia, dzisiaj jest zdania, że to świat zdobywa ciebie.
Niedostępność, to pierwszy powód, przez który rośnie w ludziach irytacja. Przekonanie go, to druga ciężka rzecz. Zrozumienie jest awykonalne, bo nikt nie chce rozumieć, chce posiadać. Ludzie go naciskają, wymagają, próbują z nim żyć dobrze, ale w tym wszystkim brakuje im szczerości. I będąc już w tym aspekcie, Cainowi właściwie nie zależy, czy ktoś jest z nim szczery, czy kłamie. Stało mu się dawno wszystko obojętne. Nie widzi różnicy między bolącą prawdą a kłamstwem. Nie nienawidzi za to, że ktoś go kłamie, nie przeklina, gdy ktoś mówi mu szczerą prawdę. A jak postępuje ten chłopak? Właściwie łamie wszelkie konwenanse. I na to, i na to odpowiada uśmiechem. Poza nieczułego chama w tym przypadku nie jest pozorem, ale staje się rzeczywistością. Jest po prostu wredny i nie posiada litości, czy ludzkiej przyzwoitości, aby zachować się odpowiednio.
I chłopiec brał przykład z ojca mając tylko jeden wybór.
Cain to twardo stąpająca po ziemi osoba. Wychowywany dyscypliną, którą mu wpojono. Musząc polegać tylko na sobie, nie powierza innym nic. Działa sam. Prawdopodobnie intuicyjnie. Nie podnosi głosu, bo nie potrzebuje tego, aby zmusić kogoś do respektu. On go po prostu ma. A jeżeli nie, to nie będzie się o niego prosił. Potrafi tkwić w wojnie i nie rezygnuje z obrony oraz ataku na raz. Prawdopodobnie jego nastawienie do wszystkiego wokół powoduje, że nie posiada w zwyczaju dbania o cokolwiek. W jego życiu nie było nikogo i niczego, o co by dbał, troszczył się, a z czasem zrozumiał, że to bardzo ułatwia egzystowanie. Wyznaczanie sobie celów ratuje niektórych od monotonności. A Cain ma plan na życie. Nieskomplikowany, ale czy można mu zarzucić brak zainteresowania się swoją przyszłością, podczas gdy staje się młodą gwiazdą, która chce się schować w cieniu?
Mój dar, moje przekleństwo. Tylko dzięki temu potrafię odczuwać bardziej niż inni ludzie.
Cisza roznosząca się po luksusowym apartamencie, na który go stać, a na który nie pozwoliłby sobie, gdyby miał wyrzuty sumienia i pusty portfel, to wizytówka. Niepowodzenia nie mają miejsca, chowane w pudełku razem z urażonym ego, bo przecież zapracował sam na wszystko, nie potrzebując nawet charyzmy tak niedocenianej w dzisiejszym świecie. Nieustanne pokonywanie muru, który ciągle jest stawiany na okrągło, w końcu nudzi się ludziom, którzy tak szybko tracą chęci na walkę. Przeświadczenie, że wyzbycie się brudnych emocji pomoże mu ułożyć sobie wszystko, jest mocno gładzone za pomocą jego specyficznej choroby. Nie stać go na taki rarytas jak przywiązanie do kogoś i miłość do samego siebie. Być może nie chce i nie potrafi angażować się w długotrwałe relacje z ludźmi, niezależnie od podłoża. Cień sympatii przejawiający się w niektórych momentach, to zwyczajny, ludzki odruch. A może to tylko ciekawość, którą wzbudzają inne jednostki podobne do niego? Wszystko i tak sprowadzane jest do jednego - do jego obojętności, która nie pozwala na rozwinięcie się choć szczypty romantyzmu i uczuć, wypalając je do cna.
Potrafi walczyć i nie płakać. Potrafi być wściekły, ale jego oczy nadal pozostają bez wyrazu. Przyciąga uwagę i zarazem odstrasza. Wie czego chce i dostaje to, czego pragnie. Zatrzymuje to, czego pożąda i to, co posiada. Bierze to, co chce. Zdobywa to, czego pragnie. Troszczy się o to, co na to zasługuje.
Nic go nie ogranicza. Może być kim chce. Wyłącznie jego ja. Niewolnik swoich lęków. Przeszłości. Przyzwyczajeń. Brudów. Rodziny. Ludzi. Siebie.
Hobby: Pełen podziw dla ludzi, którzy mają multum zainteresowań, bo człowiek oddający się w pełni jednej, jest mistrzem w tym, co robi, co posiada, co kocha.
Muzyka wypełnia jego duszę. Artystyczne porzekadło, gdy ktoś po prostu posiada talent do czegoś. A tak się składa, że Cain ma ten talent. Otaczała go od samego początku i można powiedzieć, że rozpoczął wszystko jego ojciec. Swoją przygodę zaczął, gdy po raz pierwszy dotknął strun schowanej gitary. I tak po kolei poznawał instrumenty, zagłębiał się w muzykę. Kochał, a potem znienawidził.
Mając tylko okazję, wymykał się na plażę, zabierając ze sobą deskę i spędzał czas na wodzie. Jeśli wzburzone, to wyładowywał się na falach, przecinając je surfingowymi trikami, gdy spokojne, kładł się na niej i obserwował niebo. W końcu jednak zawsze nadchodził czas powrotu do domu.
Nie będzie też dziwne, że Cain tworzy sam teksty, pisze wiersze, układa piosenki i znajduje do tego odpowiednie rytmy. On je dosłownie widzi.
Aparycja|
- wzrost: Wysoki chłopak, ponieważ ma 191cm wzrostu, co jest całkiem normalne, patrząc na mężczyzn w jego rodzinie.
- waga: 73kg, na które wcale nie może narzekać. W przeszłości ważył znacznie mniej.
- opis wyglądu: Pierwsze, co może przychodzić na myśl, po zobaczeniu Caina, to naturalna tajemniczość ukrywająca się w jego wizerunku. Coś w chłopaku jest specyficznego, co przyciąga niektórych ludzi, innych natomiast odstrasza. Jedno jest pewne, na swój wygląd nie może narzekać. Począwszy od delikatnie zarysowanych kości jarzmowych i trochę bardziej wyrazistej szczęce, na której zazwyczaj nie można dojrzeć zarostu, ewentualnie dwu-trzydniowy. Choć chłopak wygląda obojętnie i nieprzyjemnie, to jedno działa mocniej na ludzi, niż rysy twarzy. Mianowicie spojrzenie. Wystarczy tylko popatrzyć w duże, ciemne, czekoladowe oczy, w których rzadko co udaje się wyczytać. Są bez wyrazu. Nieruchome. Przyćmione. Być może zmęczone. Nieobecne spojrzenie jest dosyć częste. Powiadają, że oczy to zwierciadła duszy. Może? Nawet jeśli w cieniu nie widać granicy pomiędzy tęczówkami, a źrenicą. Jego usta wykrzywiają się w uśmiechu, w zależności od sytuacji, ale to nadal nie jest ten wyraz twarzy, który większość pożąda zobaczyć. Kruczoczarne włosy, zazwyczaj utrzymywane starannie tej samej długości, rzadko kiedy opadają mu na oczy. Strasznie go to denerwuje. Są gęste, grube, ale jednocześnie miękkie i błyszczące. Tak naprawdę, zawsze są zmierzwione, bo nie udaje się nikomu ich poskromić. Jego specyficzna południowa uroda, cera trochę jaśniejsza niż toffii wskazuje na pochodzenie.
Sylwetka Caina nie wyróżnia się niczym wyjątkowym, oprócz tego, że jest wysoki i posiada szerokie ramiona. Jako młody chłopak, który chce się podobać kobietom, dba o swój wygląd i dzięki temu posiada ładnie wyrysowaną budowę ciała z wyraźnymi mięśniami, muskularnością pasującą do swojej sylwetki. Albo to po prostu genetyka, która powoduje, że niektórzy ludzie są bardziej atrakcyjni w oczach poszczególnych osób. Dziękować jedynie można swoim przodkom.
W kwestii ubioru naprawdę jest tolerancyjny, ale sam preferuje klasyczność wygodnych rzeczy i ich stonowanie. Woli ciemniejsze kolory swojej garderoby, ale nie wybrzydza na widok jaśniejszych. Często nosi luźne koszule rozpięte do połowy torsu. Posiada swój nieokreślony styl, w którym nie ma miejsca wyłącznie na swetry. Nienawidzi materiału, z których są zrobione i samego uczucia, poza tym, jemu jest zawsze ciepło i twierdzi, że szybciej by się w tym ugotował, niż dał radę wytrzymać. Znakiem rozpoznawczym mogą być okulary przeciwsłoneczne, z którymi bardzo często go można spotkać.
- pozostałe informacje: Jest zdecydowanie tym człowiekiem, którego się żadna blizna nie ima. Posiada ślady po każdym głębszym skaleczeniu nożem do krojenia, aż po nadzianie się przypadkiem na drut kolczasty. Z poszarpaną raną trafił do szpitala, pochodził trochę ze szwami i piękna blizna, ciągnąca się wzdłuż jego boku pozostała. Podobnie jak na prawej nodze po złamaniu otwartym kości piszczelowej i strzałkowej. Widoczne są także u niego na plecach, głównie w okolicach lewego barku i łopatki, ślady po poparzeniu wrzątkiem, które wbrew pozorom całkiem ładnie się zagoiły. Jest jedna, ciągnąca się wzdłuż jego obojczyka, a właściwie delikatnie przecinająca go, od szyi do piersi. Chłopak nie miewa problemu z ich pokazywaniem, nie wstydzi się tych śladów, tym bardziej posiadając świadomość, że i tak nikt nie wie, dzięki czemu bądź komu je zawdzięcza. Właściwie, nie jest w stanie uchronić się przed drobnymi skaleczeniami. Jest bardzo odporny na ból. Jest go nauczony.
Oprócz tego posiada zamiłowanie do tatuaży, które w większości powstały za przyczyną podjęcia decyzji pod wpływem jakiegoś ważnego, nieraz wstrząsającego, najczęściej smutnego wydarzenia, bo jego tatuaże w większości wyrażają żal, gniew i smutek. Wszystkie negatywne emocje przelewa na ciało, a tusz na skórze to właśnie konsekwencja tego, ile zażywa ich w życiu. To typowy przykład człowieka, który wyraża siebie za pomocą tatuaży i pokazuje, jak idealnie ludzie potrafią w życiu być aktorami. Jego mroczna strona jest w nim gdzieś głęboko ukryta i na zawsze z nim pozostanie. Schowana i będąca nieodłącznym cieniem, można powiedzieć, że właśnie ukazuje się za pomocą czarnego tuszu. Warto też zaznaczyć, że każdy tatuaż na jego ciele ma swoje własne, indywidualne, bądź rozumiane przez wielu znaczenie.
Począwszy od biodra, które jako pierwsze zostało naznaczone, jednocześnie było jednym z najboleśniejszych miejsc. Widoczny na skórze napis you don't need a plan B. był zdecydowanie tym, który nie pojawił się bez powodu. Zaraz powyżej zrobiony już znacznie później specyficzny wizerunek anioła może być interpretowany na wiele sposobów, głównie jednak nawiązuje do dzieciństwa chłopaka. Łączy to także fascynację tymi stworzeniami, pomijając kwestię wiary. Na lewych żebrach, tuż poniżej torsu znajduje się tatuaż, który przedstawia rękę kościotrupa trzymającą papierosa. Zaraz poniżej słowa sick·of·waiting... Po prawej, pomiędzy piersią i obojczykiem kolejny z rozpływającymi się ustami, którego znaczenie niekoniecznie może być jasne. Obydwa nawiązują do pewnego etapu w życiu Caina i były robione jeden po drugim w niedalekiej różnicy czasu. Potem na swoją kolej doczekała się prawa ręka, tylko dlatego, że chłopak jest leworęczny. Tak sam zdecydował. Począwszy od zewnętrznej strony, na tricepsie widoczny dosyć artystyczny tatuaż rozbierającej się kobiety, a pod spodem ukazującej się czaszki. Ku zaskoczeniu, nie jest to przedstawienie jego pierwszej miłości, czy nieudanego związku. Idąc niżej, wokół łokcia rozciągnięte dwie związane gałązki laurowe, które mają takie samo znaczenie, co w kulturze. Jednak tu bardziej chłopak miał na myśli swoje własne, indywidualne zwycięstwo. Na bicepsie wyraźny napis REALITY IS WRONG DREAMS R 4REAL, będący czymś w rodzaju prawdy o chłopaku, a poniżej tatuaż nieco nawiązujący do jego przeszłości. Na dłoni widnieje wąż z jaskółką i napisem rough. W końcu zdecydował się zmienić rękę i przeszedł na lewą. Tym razem zaczął od dołu, znajdująca się niedaleko kłykci róża - w tym przypadku, symbolicznie przedstawiająca doznania i ból, nie miłość i piękno. Wyżej na środku dłoni napis mercy, a na przegubie orzeł z koroną z gwiazd. Poniżej zgięcia wewnętrznego łokcia wytatuowany mężczyzna z gitarą.
Na szyi nosi srebrny krzyżyk swojego brata. Warto też zauważyć, że czasem nosi kolczyk w lewym uchu oraz w języku w kształcie srebrnego ćwieka.
- głos: Andrew Belle | [x]
Historia: Dom w sąsiedztwie lasu, echo dźwięków fortepianu odbijające się od drzew, spokój i harmonia. Cain wspomina wielki budynek, który przez większość jego dzieciństwa był jego domem, ale nigdy nie jest malowany on barwami zieleni. Nikt nigdy nie usłyszał jego historii przed rozpoczęciem się jego kariery DJ-a. Nikt nie uzyskał odpowiedzi, gdy spytał, czy to on jest synem tego Hawthorne'a.
Historie o miłości rodziców słyszał tylko od starszego brata, gdy razem szli do lasu budować szałas z liści i patyków. Najlepszy czas wspomina, gdy Tim opowiadał mu straszne historie, bo wtedy mógł zamknąć się na wszystkie niezgody w swoim domu, krzyki i brak sielankowości, którą pamiętał najstarszy syn z początku.
Gdy po raz pierwszy usiadł przy fortepianie i zagrał melodię z pamięci, usłyszaną w operze, jego ojciec powiedział, że dokładnie jego potrzebuje świat. Zniknęły wypady do lasu, bo młody chłopak grał i uczył się muzyki. Nie potrzebował lekcji, bo dzięki swoim zdolnościom, czuł ją, tworzył i zachwycał ludzi. Kochał ją tak mocno, że w końcu znienawidził. Chciał się bawić ze swoimi rówieśnikami, ale jego dar powodował, że grał i grał. Grał to, co podobało się innym. Nie to, co chciał grać i czuć.
Niezgoda w domu była przykrywana pod płachtą problemów, a nałóg ojca i jego plany na przyszłość dla syna stały się obsesyjne i niemalże maniakalne. Coś, co od dawna zaczęło się psuć, teraz rozpoczynało gnić. Powoli rozpadać na coraz drobniejsze kawałeczki.
Niepojawienie się Vivian w domu, było czymś naturalnym. Czymś, czego Cain jeszcze nie rozumiał. Nie wiedział, dlaczego ojciec pije i wścieka się, gdy nie może ułożyć utworu. Nie wiedział, że śmierć małżonki może zakończyć lepszy okres i rozpocząć piekło. Nie rozumiał, dlaczego potem jego starszy brat i zarazem najlepszy przyjaciel już nigdy nie zapukał do jego pokoju. Śmierć matki była zaledwie przystankiem. Całe śledztwo spowodowało, że dom, w którym miał czuć się bezpiecznie, stał się pułapką. Nieraz próbował znaleźć pocieszenie u Timothy'ego, który jednak tego mu nie dawał. Niegdyś ukochany brat stał się wrogiem.
Po śmierci żony, było pewne, że już wtedy niestabilny emocjonalnie mężczyzna stoczy się w jeszcze większy dół. A po wiadomości, że jego partnerka była w trzeciej ciąży, załamał się już kompletnie. Cain widział rzeczy, których nigdy nie powinien być świadkiem. Już wtedy był sam, a gdy znalazł starszego brata w pokoju zakrwawionego, zrozumiał, że od tej pory może liczyć wyłącznie na siebie.
Niedługo potem, podejrzenia z byłego kochanka spadły na jego ojca. Całkiem mocne dowody spowodowały, że Cain znienawidził go z całego serca, obwiniając za wszystko, co się zdarzyło. Nienawidził go za to, że kazał mu grać. Nienawidząc ojca, znienawidził muzykę.
Zanim trafił do domu wuja, który stał się jego prawnym opiekunem, przez dwa tygodnie czekał na decyzję w domu dziecka. Był jego podopiecznym tylko oficjalnie, bo nigdy nie zaznał tam czegoś choćby przypominającego uczucie. Przez swoją drugą połowę dzieciństwa był wychowywany pod upodobania starszego brata ojca, który wykorzystał umiejętności i postawę chłopaka na swoją korzyść. Cain musiał zarabiać na to, aby tam być, a wszystkie zasady traktować ze świętością. Został przywiązany do swojej rodziny, z której nawet nie może zrezygnować.
A co się dzieje teraz? Teraz zaczął udawać, że żyje.
Rodzina: Cain nie ma rodziny. A jeśli kiedykolwiek miał, to była skazana na klęskę. Najbliżsi go budowali i najbliżsi go zniszczyli.
- Terence Hawthorne - pięćdziesięcioletni, wybitny kompozytor, znany dyrygent, zapraszany do wielu miejsc na świecie, właściciel opery w Elizabeth Saaret na kontynencie Agrene, były mąż i ojciec dwójki synów, oskarżony o morderstwo i znęcanie. Stwierdzona synestezja, dziedziczona w linii męskiej z nieznanego powodu od lat, powód popadnięcia w depresję i alkoholizm. Wyjście na krótko z nałogu, a potem powrót.
Ambitny, światły i zaparty. Dusza artysty, którą wszczepiał w swojego młodszego syna od dziecka, gdy zobaczył w nim talent, przyszłość i to, co mógł osiągnąć. Podobno kiedyś dobry ojciec, dzisiaj przestępca i ogromna zmora w snach, malowana granatami, żółciami i czernią. Pierwsza próba odzyskania syna nieudana.
- Vivian Bell-Hawthorne - dzisiaj miałaby czterdzieści pięć lat, początkowo solistka o słowiczym głosie, przy okazji domowa artystka, a pod koniec księgowa w operze swojego męża. Miłość do muzyki klasycznej połączyła ją ze sławnym dyrygentem, nie zważając na wiek. Pierwsza ciąża w wieku osiemnastu lat spowodowała, że Hawthorne kupił dla niej dom, gdy zdecydowała się wynieść od rodziców. Pierwszy kryzys w wieku dwudziestu dwóch lat, zakończony przyłapaniem na zdradzie. Próba rozwodu nieudana. Druga ciąża niedługo potem, test na ojcostwo wykazał, że to dziecko jej męża, nie kochanka. Brutalnie pobita i zamordowana. Była w trzeciej ciąży. Podejrzany przebywa w więzieniu. Wypuszczony na wolność za dobre sprawowanie. Czy na pewno?
- Timothy Samuel Hawthorne - starszy o sześć lat brat, przykład i wzór, ten mniej kochany przez ojca, bo nie przejawiał zdolności muzycznych, najlepszy przyjaciel, choć czasem odepchnął zbyt mocno, jedyna obrona, nienawiść do własnego brata, dwie próby samobójcze, w końcu trzecia udana. Pozostawiona pustka i wyrwane trzy czwarte duszy.
- Trenton "Skull" Hawthorne - nikt nigdy jeszcze nie użył skrótu jego imienia, prócz Caina, któremu kazał się tak nazywać. Wszyscy mówią mu Skull. Prawny opiekun chłopaka przez pół dzieciństwa. Przykład człowieka wierzącego, że dyscypliną i z ręką na pulsie da się wychować każdego. Wielbiciel postępu, potrafiący wykorzystać każdą sytuację, a za dobrymi, czułymi słówkami, kryje się żmijowy jad. Realne zagrożenie dla każdego, kto próbuje mu odebrać to, co posiada.
Trent to człowiek, który wszędzie widzi okazję. Niechętnie przyjął Caina pod swój dach i nie okazywał żadnych uczuć co do tragedii, która owładnęła jego bratanka. Uważał, że to go tylko umocniło. Zmienił zdanie po dwóch tygodniach. Okazuje się, że nawet wuj widział w młodym chłopaku potencjał i postanowił wykorzystać go jak najlepiej.
Partner: Reakcje chemiczne zachodzące w mózgu, w wyniku czego powstaje ludzka słabość nakazująca posiadanie drugiej osoby na własność, aby zagłuszyć samotność i stanąć twarzą w twarz ze skrywanymi lękami. Przywiązanie, którego się wyzbywa, ale nie uważa za złe. To zwykła, indywidualna decyzja.
Potomstwo: Nie miał dobrego przykładu, więc sam za ojcostwo być może długo nie będzie się jeszcze zabierał.
Ciekawostki:
- Choruje na synestezje, ale nikt o tym nie wie. Przez ludzi wokół nazywana darem, przez niego samego przekleństwem. To dzięki niej posiada zdolności muzyczne rozwinięte już w dzieciństwie bardziej od innych. I to przez nią odczuwa świat mocniej niż reszta ludzi. Podatny na wszelkie bodźce, widzi dźwięki, słyszy kolory, smakuje i czuje. I ten rzekomy dar spycha go w ramiona uzależnień, aby odciąć się o widzianych barw i przeszłości.
- Surfuje od dziecka. Robi to z czystej satysfakcji i dla siebie. Tam skąd pochodzi jest ciepło, tutaj niestety można sobie na to pozwolić tylko w lato.
- W młodości brał lekcje boksu, głównie z konieczności i dla świętego spokoju, więc można śmiało stwierdzić, że potrafi się bić.
- Pośród wszystkich instrumentów, na których gra, wyjątkowo upodobał sobie gitarę. Niby klasyka, ale dotyk strun od zawsze powodował u niego uśmiech na twarzy. Posiada swoją ukochaną, klasyczna gitarę, którą dostał na urodziny i z którą nie rozstaje się praktycznie nigdy. Chyba że na koncertach.
- Zna parę sztuczek magicznych, których nauczył go starszy brat.
- Posiada dziennik, którego prowadzi regularnie, ale nie codziennie. Tam też wszystko zapisuje, nie tylko wydarzenia z poszczególnych dni, ale na tyłach dziennika można znaleźć teksty piosenek, chwyty gitarowe i wszystko co związane z muzyką. Najczęściej spotkać można listy kierowane do matki, tak jakby relacjonował zmarłej kobiecie każdy moment z życia.
Zwierzęta: Chce mieć kota. Mówi, że wtedy mógłby go nazywać "futrzanym gnojkiem", a sam pupil nosiłby dumnie brzmiące imię Stinker.
Pojazd: Stanie w korku w mieście to dla niego katorga, dlatego wszędzie chodzi pieszo, ewentualnie komunikacją miejską. Jeśli już musi gdzieś jechać, to zabiera ze sobą Mercedesa Benz C class Black Panther, ewentualnie Hondę CBR 1000rr.
Kontakt: negrolupus780@gmail.com
Od Louise C.D Theo
I choć wstaję przed dwunastą, ledwo żyję, mamie wcale nie robi to różnicy. Ogłasza, iż o siedemnastej przyjedzie w gościnę jej siostra, więc jestem zobowiązana do udania się na niewielkie zakupy, które tak czy inaczej skończą się wydaniem grubo ponad dwustu avarów. Ledwo zdążam się ubrać, uczesać i delikatnie pomalować, kobieta wchodzi do mojego pokoju, uprzednio otwierając drzwi na oścież, po czym wręcza mi banknoty. Kiwam lekko głową, wkładając sobie szczoteczkę do rzęs do oka. Automatycznie zamykam je i pocieram delikatnie, a następnie biegnę do łazienki, przeklinając samą siebie w myślach.
Kiedy w końcu udaje mi się bez większego krzywdzenia samej siebie dojść do ładu, czyli w dość ładny sposób ułożyć włosy, ubrać się odpowiednio i wykonać makijaż, wychodzę z domu, meldując opuszczenie go mamie kręcącej się po kuchni. W myślach przeklinam samą siebie za to, że wciąż nie wyrobiłam prawa jazdy, ponieważ znów dane mi jest jechać rowerem aż do Sam. Spod jej domu docieram autobusem do odpowiedniej dzielnicy. Fakt, jazda rowerem nie jest aż tak zła, szczególnie, kiedy nie wieje, a w uszach gra muzyka, jednak świadomość tego, iż posiada się własny samochód i nie trzeba kombinować, czekając na kolejny autobus, to coś innego, coś lepszego, piękniejszego.
Po blisko czterdziestu minutach (nareszcie) stawiam nogę w alei, której odwiedzanie stało się zwyczajem.
Już mam iść w stronę marketu umiejscowionego w starej kamienicy, gdy coś przykuwa moją uwagę.
Kiedy w końcu udaje mi się bez większego krzywdzenia samej siebie dojść do ładu, czyli w dość ładny sposób ułożyć włosy, ubrać się odpowiednio i wykonać makijaż, wychodzę z domu, meldując opuszczenie go mamie kręcącej się po kuchni. W myślach przeklinam samą siebie za to, że wciąż nie wyrobiłam prawa jazdy, ponieważ znów dane mi jest jechać rowerem aż do Sam. Spod jej domu docieram autobusem do odpowiedniej dzielnicy. Fakt, jazda rowerem nie jest aż tak zła, szczególnie, kiedy nie wieje, a w uszach gra muzyka, jednak świadomość tego, iż posiada się własny samochód i nie trzeba kombinować, czekając na kolejny autobus, to coś innego, coś lepszego, piękniejszego.
Po blisko czterdziestu minutach (nareszcie) stawiam nogę w alei, której odwiedzanie stało się zwyczajem.
Już mam iść w stronę marketu umiejscowionego w starej kamienicy, gdy coś przykuwa moją uwagę.
Od Ekateriny - Zadanie #3 cz.1
To nie mogło zacząć się inaczej.
Ekaterina wyszła z mieszkania wieczorem, późnym, precyzując. Nie robiła tego często, wręcz stroniła od tego typu wypadów, jednak dzisiaj okazja była szczególna — urodziny. Nie, nie urodziny jej drogiego przyjaciela, czy dalekiego kuzyna. Urodziny, na które nawet nie była zaproszona, jednak za osobę towarzysząca może robić każdy, prawda?
Bailey nie był brzydki, ani głupi. Potrafił wyplątać się z najcięższej sytuacji, nawet, jeśli te wręcz celowo go dopadały. Ale miał jedną, zasadniczą wadę — lubił ciągać ze sobą Katiuszkę, niezależnie od tego, gdzie chciał pójść. Dzisiejszy wieczór kobieta miała spędzić z nim i jego dwoma przyjaciółmi, w niewielkim pubie.
Lokal był wiekowy, wzbogacony o wspaniałą historię, jednak naszej bohaterki wcale to nie cieszyło, pomimo jej uznania dla tego typu miejsc. Nie była w humorze. Zresztą, czy kiedykolwiek bywała w humorze, kiedy musiała się spotykać z praktycznie nieznanymi ludźmi, pić przy nich dziesięcioletnie brandy, opowiadać zmyślone historie i śmiać się jak głupek? Nic przyjemniejszego nie można sobie wymarzyć.
Ekaterina wyszła z mieszkania wieczorem, późnym, precyzując. Nie robiła tego często, wręcz stroniła od tego typu wypadów, jednak dzisiaj okazja była szczególna — urodziny. Nie, nie urodziny jej drogiego przyjaciela, czy dalekiego kuzyna. Urodziny, na które nawet nie była zaproszona, jednak za osobę towarzysząca może robić każdy, prawda?
Bailey nie był brzydki, ani głupi. Potrafił wyplątać się z najcięższej sytuacji, nawet, jeśli te wręcz celowo go dopadały. Ale miał jedną, zasadniczą wadę — lubił ciągać ze sobą Katiuszkę, niezależnie od tego, gdzie chciał pójść. Dzisiejszy wieczór kobieta miała spędzić z nim i jego dwoma przyjaciółmi, w niewielkim pubie.
Lokal był wiekowy, wzbogacony o wspaniałą historię, jednak naszej bohaterki wcale to nie cieszyło, pomimo jej uznania dla tego typu miejsc. Nie była w humorze. Zresztą, czy kiedykolwiek bywała w humorze, kiedy musiała się spotykać z praktycznie nieznanymi ludźmi, pić przy nich dziesięcioletnie brandy, opowiadać zmyślone historie i śmiać się jak głupek? Nic przyjemniejszego nie można sobie wymarzyć.
Od Candice C.D Izzy
- Co takiego ważnego miałaś dzisiaj do zrobienia?
I od tej pory patrzę momentalnie na dwie siedzące w niedalekiej odległości od siebie dziewczyny. Nie mam pojęcia, co odpowie Julia, ale też mój wzrok nie jest natarczywy. Zaraz zsuwam go na wyświetlacz telefonu. Sprawiam wrażenie, że nie interesuje mnie krótka rozmowa dziewczyn, ale moje uszy ciągle są aktywne i wyczulone na najmniejszy szmer ich głosów. Candice „Cichociemna” Snow. Powinnam dostać to na chrzcie.
Przytulam oburącz poduszkę, Julia się odzywa głosem pozbawionym większych emocji.
- Byłam na pokazie mody. Inspirowanie się i oglądanie konkurencji jest kluczowe dla projektantki mody, więc mogę to uznać za ważną sprawę.
Nie wytrzymuję i odzywam się z szerokim uśmiechem na ustach, nie wychylając wzroku zza telefonu.
- Julia, skarbie — zaczynam — nie zawiodłaś mnie. Pamiętaj, że dalej chcę być pierwszą osobą, która wypróbuję twoją kolekcję. — Posyłam jej spojrzenie, w którym czai się błysk.
- To zajmie trochę czasu — oznajmia, ostudzając mój zapał. — Na pokazie nie pokazali niczego godnego mojej uwagi.
- Powielanie schematów jest najgorsze. — Wzdycham ciężko. — Izzy, rzuć mi to. — Wskazuję z kanapy na otwartą paczkę wafli ryżowych, które leżą od południa na wyspie kuchennej. Pewnie już wypełniło ich powietrze, ale hej, to wafle ryżowe. Zawsze smakują dobrze.
19 lip 2019
Ekaterina Nikita Petrova
Motto: “Pan chce widzieć sens, a dopuszcza się największego bezsensu. To doprawdy może przyprawić o rozpacz.” Może cytat ten nie jest dobrym mottem, ale nasza bohaterka upodobała go sobie i powtarza dość często.
Imię: Imiona dostała względnie proste, po babci i ojcu, jednak Ekaterina Nikita, ponieważ tak one brzmią, nie uważa ich za zbyt tradycyjne lub klasyczne. Nauczyła się mówić, że dodają jej powagi. Od starych przyjaciół, z kolei, otrzymała przezwisko, wdzięcznie dźwięczące w uszach słyszącego “Katiuszka”.
Nazwisko: Na nieszczęście kobiety, do nazwiska nie było jej się tak łatwo nastawić. Posiadanie w dowodzie nazwiska Petrova może zdołować.
Wiek: Może na to nie wygląda, ale ukończyła już trzydziesty pierwszy rok życia. Ponoć DDA starzeją się wolniej.
Data urodzenia: Urodziła się dnia 1.01, słownie: pierwszy dzień stycznia.
Płeć: To, że Katiuszka jest kobietą, nie powinno być strasznie trudną do odgadnięcia zagadką.
Miejsce zamieszkania: Dobry człowieku, pozwól, że oprowadzę Cię po tym ciasnym mieszkaniu w bloku, znajdującym się w dzielnicy Old Channer. Już na wstępie, uraczy nas zapach dymu tytoniowego, który zdążył wsiąknąć w ściany dzięki nałogom poprzednich lokatorów. W korytarzu na ścianach wisieć będą nieprecyzyjne obrazy olejne, dzieła naszej bohaterki, która, o dziwo, potrafi jeszcze otrzymać pędzel w ręce. Po lewej, będziesz mógł zobaczyć wejście do salonu. Nie przestrasz się tapety odchodzącej od ścian, wysokich roślin doniczkowych, ani wiekowych, skórzanych foteli, mają swoje lata, ale nadal świetnie służą każdemu, kto zechce na nich usiąść. Po prawej zobaczysz kuchnię, niemal tak starą, jak nasze miasto. Do sypialni cię nie zaprowadzę, chociaż wydobywające się stamtąd dźwięki skrzypiec na pewno pobudzają wyobraźnię. Na końcu korytarza, równolegle do drzwi wejściowych, znajduje się łazienka. Tak wygląda cały świat Ekateriny Nikity Petrovej.
Orientacja: Przez ostatnie parę lat życia starała się zrozumieć zamkniętą dotychczas strefę, jaką była jej seksualność. Jakim cudem można być szalenie zakochanym, ale udaremniać każdą próbę odbycia stosunku przez brak zapału i chęci? To wbrew pozorom bardzo proste, Ekaterina jest bowiem panromantyczna, ale aseksualna.
Praca: Na jakiej posadzie mogła wylądować młoda, niedoświadczona kobieta po studiach na kierunku pedagogiki resocjalizacyjnej, z dwudziestoma dwoma latami gry na skrzypcach na karku? Oczywiście, że została skrzypkiem, nie pedagogiem szkolnym. Daje koncerty w filharmonii lub prywatnie.
Charakter: Oto, przed Państwem i dla Państwa, przypadek dorosłego dziecka, które tak naprawdę nigdy nie było dzieckiem.
Nie myśl, nie czuj, nie mów - oto trzy święte prawa, które przewodziły jej życiu i przewodzą do teraz. Jako wzorowy przykład posiadacza syndromu DDA, Dorosłego Dziecka Alkoholików, nigdy nie poznała miłości rodzicielskiej z obu stron. Jej temperament i aspekty fizyczne nie pozwoliły jej na postawienie się ojcu, a matka zawsze była przez niego zdominowana. Mimo najszczerszych chęci, nie potrafi pogodzić się z faktem, że nie cofnie czasu, niezależnie od tego, co będzie próbowała zrobić. Ma wyrzuty sumienia związane również ze swoją własną, bierną, postawą w tym okresie.
Ale dość, to tylko jeden aspekt jej charakteru.
Wiele razy zastanawiała się, co by było, gdyby obrała inną drogę? Za przykład dajmy, gdyby zaczęła obwiniać cały świat zamiast siebie? Zaczęłaby nienawidzić, stałaby się niezdolna do miłości. Zajęłaby się nielegalnym handlem, miałaby autorytet, alkohol, narkotyki, wejściówki VIP do każdego z klubów w mieście. W takich momentach jednak przemyślenia zawsze kończą się tak samo: “to nie byłoby dla mnie”, a ja muszę powiedzieć, że ma tu całkowitą rację.
Są pewne rzeczy, których nie pozbędzie się nigdy. Taką rzeczą jest jej wrażliwość. Daję słowo, nie znajdziecie drugiego, tak czułego na krzywdę i niesprawiedliwość świata, mieszkańca Avenley. Właśnie dlatego postarała się o wykształcenie w kierunku pedagogiki, by dać szansę na normalne życie komuś, kto mógł podjąć zły wybór, albo został do takiego zmuszony. Młodzież, powtarza, ma całe życie przed sobą, a to, że ja zmarnowałam swoje, o niczym nie świadczy.
Kolejnym wątkiem, jaki warto zacząć, przy opowiadaniu o Ekaterinie, jest jej dojrzałość. Pierwsze skrzypce odgrywa tutaj wiek, w którym człowiek sam nad sobą zaczyna się zastanawiać, gwałtowna zmiana wartości, jakie uznajemy za ważne. O ile dla młodych ludzi liczy się przede wszystkim zabawa, o tyle Katiuszka woli posiedzieć w ciszy i spokoju, odpocząć od pracy, pomimo, że ta daje jej prawdziwą, unikalną radość, odpocząć od hałasu miasta i ludzi.
Bo ludzie, w jej opinii, są ohydni.
Nie ma drugiego takiego gatunku, uświadamia sobie, który przy szklance whiskey zastanawiałby się, jak zamordować innego człowieka. Tak, kobietę spokojnie można nazwać mizantropem, ona również się z tego powodu nie obrazi, jedynie… przyzna rację. Po przeciwnej stronie wagi, niby dla wyrównania, znajduje się jednak fascynacja ludźmi. Ludzkie ciało jako ogół, rozbite na narządy, pojedyncze komórki czy atomy - nie ma to dla niej znaczenia. Hormony, jakie wydziela w określonych sytuacjach, reakcje na bodźce, to wszystko stanowi dla niej nieskończoną skarbnicę i zagadkę.
Hobby: Zatrzymaj się. Czym, według ciebie, mogłaby zajmować się Ekaterina? Niezależnie od tego, o czym pomyślałeś, drogi czytelniku, oto krótka lista zainteresowań kobiety.
Po pierwsze, malarstwo. Nie mam tu na myśli kwadratów na białym tle, lecz precyzyjne lub mniej, obrazy, wykonywane techniką, która opisywana jest zwykle jako “olej na płótnie”. To największa pasja Nikity, której bez wahania i zastanowienia oddaje się niemal całkowicie każdego popołudnia, lub poranka - w zależności od tego, o której godzinie gra koncerty.
Po drugie, muzyka. Tym razem chodzi zarówno o słuchanie, jak i tworzenie. Ale na czym tworzenie?, zapytacie. Otóż, w wieku siedmiu lat została posłana na kurs gry na skrzypcach, który ukończyła sześć lat później. Machanie końskim włosiem po nylonie w metalowej owijce nadal jest jej zainteresowaniem, a także sposobem na zarabianie, ponieważ za każdy koncert zgarnia całkiem niezłą sumę.
Aparycja|
- wzrost: Idealne 167 centymetrów psują jedynie drobne trzy setne.
- waga: Nieszczęsne 58 kilogramów.
- opis wyglądu: Gdy patrzymy na Katiuszkę, pierwszą, rzucającą się w oczy rzeczą, jest jej twarz. Twarz, mająca na sobie kilka blizn, jeszcze po trądziku, zmarszczki pod i przy oczach, na czole, a także o okolicy ust. Zdecydowaną wadą jej rysów jest ich ostrość. Nos Ekateriny jest spiczasty, podobnie podbródek, chociaż w przeciwieństwie do nosa, ten jest zbyt cofnięty. Wyraźna linia szczęki odbija się na tle zbyt chudej szyi, przez co kobieta niektórym przypomina żółwia. Jeśli zawiesić wzrok na jej kościach policzkowych, na początku nie zauważymy ich wyróżniających się tak bardzo na jej twarzy, lecz jeśli kiedykolwiek zdarzy wam się ich dotknąć, będą dość dobrze wyczuwalne.
Jeśli chodzi o jej figurę, nie dajcie się zwieść. O ile z daleka może się wydawać wręcz nienaturalnie szczupła, o tyle przekonacie się, w jakim błędzie tkwicie, jeśli dane wam będzie w dowolnej sytuacji zobaczyć ją w bieliźnie. Tłuszcz, który nie znalazł miejsca w górnej części ciała, postanowił zadomowić się w okolicy bioder i ud. Biust Nikity nie jest duży, nie jest nawet spory. Do tego te szerokie ramiona nadają jej nieco chłopięcego wyglądu.
Ekaterina, by jak najbardziej ukryć swoje niedoskonałości, zwykle ubiera się w ubrania eleganckie, nie nadarzyła się jeszcze okazja, by w ostatnich siedmiu latach zobaczyć ją w czymś innym niż biała, czarna, ewentualnie błękitna koszula, której mankiety są złączone zdobionymi, klasycznymi, tytanowymi spinkami. Latem, gdy temperatury sięgają niebezpiecznie wysokich kresek na termometrze, nic w jej garderobie się nie zmienia, może poza krojem koszuli, na szerszą i z krótkim rękawem.
- pozostałe informacje: Ekaterina nie ma ani pięknego tatuażu, ani dziesięciu kolczyków w jednym uchu. Faktem jest jednak to, że jej ręce często mogą być brudne od farby lub tuszu aż po łokcie, ponadto nasza bohaterka musi nakładać okulary za każdym razem, gdy pragnie przeczytać jakikolwiek napis, znajdujący się bliżej niż metr od niej.
- głos: Jakby na zwieńczenie swego dzieła, natura nie obdarzyła jej pięknym głosem, a raczej jego nędzną imitacją. Gdy tylko się odzywa, z jej gardła wydobywają się dźwięki nieprzyjemne dla ucha, niskie, jednocześnie skrzeczące. Złym pomysłem jest pozwalać jej na wygłaszanie długich monologów, bo pomimo tego, że ma do tego talent, jej głos jest niesamowicie monotonny.
Historia: Ekaterina urodziła się na, ładnie powiedziawszy, “prowincji”. Miasteczko było małe, małe domki, małe samochody, małe zarobki, małe poczucie o ogólnej kulturze bycia. Dobrze, pomyślicie, okolica nieciekawa, ale zawsze mogła szukać wsparcia w rodzicach. Otóż, nie tym razem.
Pierwsze lata życia Katiuszka spędziła, pokusiłabym się o stwierdzenie, we względnym spokoju. Kochająca matka, uczciwy, pracowity ojciec. Czyli to, co liczyło się najbardziej. Niestety, już po trzech latach Nikita dotknęły problemy w pracy, którą niedługo po tym stracił. Był to początek końca szczęśliwej i zdrowej rodziny, jaką założyli Państwo Petrov, oraz początek alkoholowego szaleństwa.
W trzy lata po narodzinach Ekateriny, Nikita po raz pierwszy uderzył żonę. Postronnym trudno byłoby uwierzyć, że ten porządny człowiek, który wcześniej stronił od jakichkolwiek używek, teraz zapijał się do nieprzytomności w towarzystwie dymu tytoniowego. I postronni nie wierzyli. Wiele razy do ich drzwi pukała policja, zaalarmowana przez sąsiadów, jednak za każdym razem kończyło się to tak samo: krótka rozmowa za drzwiami, -200 avarów z rodzinnego budżetu i na tym koniec. Po jakimś czasie przestali nawet zwracać uwagę na zgłoszenia z tamtej okolicy.
W pięć lat po narodzinach Ekateriny, Nikita po raz pierwszy uderzył córkę. Nie było to lekkie szturchnięcie.
W trzynaście lat po narodzinach Ekateriny, Nikita uciekł z domu z siekierą. Odnalezienie go zajęło niecały tydzień, po czym został przetransportowany do najbliższego szpitala psychiatrycznego. Uciekł stamtąd dwa lata później i wrócił do domu. Na szczęście, gdy w kulminacyjnym momencie wtoczył się do mieszkania, policja zareagowała tak, jak powinna. Tym razem mężczyzna znów został przewieziony w to samo miejsce, jednak bez możliwości powrotu.
Matka z córką odetchnęły z ulgą, jednak nie na długo. Choroba przygwoździła Annę do łóżka już dwa lata później, nie minęło kilka miesięcy, jak odebrała jej życie.
Nie da się ukryć, Katiuszka całą resztę życia musiała przeżyć na własny rachunek. Ukończyła liceum z niemal wzorowymi wynikami. Poszła na studia. Teraz zarabia na życie grając koncerty smyczkowe znanych kompozytorów.
Do Avenley River przybyła w celu ucieczki przed przeszłością. Zaczęła uczęszczać na terapię zarówno grupową, jak i indywidualną.
Przez chwilę nawet nie pomyślała o tym, że może być inaczej niż tylko lepiej.
Rodzina: Zachowując całkowitą szczerość, jedynym, żywym członkiem rodziny Ekateriny jest jej ojciec, z którym nie chce mieć już nic wspólnego.
Partner: Brak, żenujący i upokarzający.
Potomstwo: Na razie Nikita nie posiada potomstwa, jednak bardzo chciałaby mieć syna lub córkę. Może za parę lat, kiedy znajdzie
Ciekawostki:
ම Nigdy nie miała w ustach papierosa - preferuje plastry nikotynowe, dwudziestoczterogodzinne, które nakleja na klatkę piersiową, ramiona lub łopatki.
ම Jest silnie uzależniona od kofeiny, którą pobiera w wyjątkowo dużych dawkach.
ම Nadal ma problemy z poradzeniem sobie z przeszłością. Poszukuje dobrego psychoterapeuty.
ම Uwielbia dobre kryminały, szczególnie z dobrze napisanym, krwawym wątkiem. To jej mała słabość.
ම Jej ojciec doprowadził ją do stanu, w którym każdą osobę traktuje jako potencjalne zagrożenie, szczególnie te w stanie nietrzeźwym.
Zwierzęta: Katarzyna II Wielka, bo tak się ten psiak nazywa, jest przedstawicielką rasy powszechnie znanej jako dalmatyńczyk. Suczka jest niesamowicie rozbrykana i pełna miłości do swojej właścicielki, co okazuje przy każdej okazji, jednak wobec obcych potrafi być nieufna, wręcz agresywna, za co nie raz zebrała już od Ekateriny porządną burę.
Pojazd: Taksówki i środki komunikacji publicznej w zupełności jej wystarczają.
Kontakt: [Discord] Margaryna#4512 [Howrse] Polskie Masło oraz w ostateczności: polskamargaryna@gmail.com