Strony

30 lis 2019

Podsumowanie listopada

PODSUMOWANIE LISTOPADA
     Jest. Zimno. Myślę, że to wie już każdy i tak na dobrą sprawę powinniśmy się cieszyć, bo, hej, nareszcie chłód, nareszcie minusowe stopnie, nareszcie będzie śnieg! Nie, nie będzie. Przestałam w to wierzyć już dwa lata temu, kiedy wszyscy zapowiadali powrót głębokiego śniegu do Polski, a jak się okazało, śniegu nie było i nie ma. Powyjmujcie z czeluści szaf grube swetry w choinki, bluzy i inne ubrania, opatulcie się szczelnie, żeby przynajmniej udawać, że jest zimno, fajnie, a my czujemy klimat świąt. Poważnie – nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale kompletnie zapominam, iż już za trzy tygodnie święta. Niby dekoracje, niby tak pięknie, świąteczne piosenki (pozdrawiam Was wszystkich wraz z Mariah Carey), a ciągle czegoś brakuje. To zapewne duch świąt, który, w moim przypadku, zniknął wraz z poprzednim, albo nawet poprzednim-poprzednim rokiem. Mimo wszystko, mam nadzieję, że przynajmniej Wy uśmiechniecie się choć trochę na myśl, iż za już za rogiem czai się pulchny Mikołaj w swoim czerwonym garniturze, niczym zielony ogórek ze znanej piosenki dla dzieci. To właśnie w tym akapicie zazwyczaj życzę Wam zdrowia i szczęścia, toteż dzisiaj nie będzie inaczej – mamy przed sobą mnóstwo czasu i zapewne znajdziemy jeszcze chwilę na to, by wzajemnie życzyć sobie wesołych świąt, ale chciałabym zrobić to tutaj, teraz, żeby do wszystkich to trafiło. Kochani!! Wszystkiego najlepszego, najcudowniejszego, smacznego jedzenia, wspaniałych dni spędzonych w gronie najbliższych, wymarzonych prezentów, radości, szczęścia i czego tam sobie życzycie od całej administracji. Zanim przejdę do oficjalnej części podsumowania, chciałabym wszem i wobec ogłosić, iż, w przeciwieństwie do zeszłego roku, nie pojawi się żadna noworoczna aktualizacja, bowiem taka miała miejsce z niemałym wyprzedzeniem – w październiku, podobna sytuacja jest z czystką. Chcemy zapowiedzieć jedynie, standardowo, podsumowanie grudnia oraz podsumowanie roku, a także post ze skromnymi życzeniami na nadchodzący rok 2020 (śmieszna liczba, poważna). Teraz zapraszam wszystkich do prawdziwego podsumowania listopada!

PODSUMOWANIE
     Listopad poszedł nam lepiej, niż ostatnie parę miesięcy – liczbą postów przewyższył październik, wrzesień, sierpień, a nawet lipiec – całkiem sporo, nieprawdaż? Nasze archiwum przyozdobi wdzięczna liczba 75, z której, prawdę mówiąc, jestem dumna, bo to naprawdę nie najgorszy wynik. Pozostając w klimacie postów, najchętniej wyświetlaliście ten od Mallory, czyli opowiadanie kierowane do Carney’a, o ile nie myli mnie niezawodny i nieintuicyjny blogger oraz jego dziwna aktualizacja, której rozczytać się nie mogę. Mniejsza z tym, uznajmy, że tak właśnie jest. W moim notatniczku mam zapisane wyświetlenia, więc przedstawiam Wam listopadową liczbę wyświetleń: 4,5 tysiąca. Jest to poniżej średniej, co nie oznacza, iż jest to niewystarczająco. Standardowo, najchętniej odwiedzaliście Mieszkańców, co ciągnie się za nami już od miesięcy. Na blogu mamy czterdzieści siedem postaci, odejmując tych, którzy opuścili nas w czystce. Podsumowując, w czystce odpadło sześć kobiet oraz siedem postaci męskich, zaś w tradycyjny sposób odeszły dwie dziewczyny. Powitaliśmy również dwie osoby – dwóch młodych mężczyzn. Jak widać, bilans jest ujemny, ale nie przejmujemy się i działamy dalej w nadziei, iż w grudniu rozruszamy się choć troszeczkę.

PARA MIESIĄCA
     Znacie już tę śpiewkę, że wybór trudny, że wszyscy zasłużyli, że mało kto się wyróżniał. Żeby niepotrzebnie nie przedłużać, chciałybyśmy ogłosić, iż listopadową parą miesiąca zostaje…

CAMERON&BRIANNE
     Wspólna seria, jak to bywa zazwyczaj, doprowadziła tę dwójkę do zwycięstwa. Ich wątek najczęściej pojawiał się na blogu, a opowiadania były całkiem długie. W związku z tym w ręce Camerona i Bee trafia po 100 PD!
     Wyróżnienia! Pierwsze zgarnia Candice, w jej dłonie trafia pula równa 50 PD. Niewielką sumą nagradzamy i Brooke – do Ciebie trafia 30 PD.

     W tym miesiącu nie przewidujemy żadnych nowości! Chcemy tylko zachęcić do brania udziału w evencie, który na stronie pojawił się już dzisiaj, czyli ostatniego dnia listopada. Nie będę zdradzać, z czym to się je – sami się przekonajcie!

all i want for christmas is you (all)
lou, alth, alisz

Listopadowa czystka

LISTOPADOWA CZYSTKA
postacie, które napisały ostatnie opowiadanie w dniach 05.11-30.11 zostają na blogu,
postacie, które napisały ostatnie opowiadanie w dniach 15.10-04.11 dostają upomnienie,
postacie, które nie wykazały żadnej aktywności do 15.10, zostają wydalone
KOBIETY
ALTHEA
AMY
ANDREA
ANGELICA
BRIANNE
BROOKE
CANDICE
CHARLIE
CHLOE
DEARDEN
EKATERINA
HYOLYN
IDA
IRIS
ISABELLE
IZZY
KATFRIN
KOYORI
LAURENE
LOUISE
LUCIA
LUCILLE
LUCY
MALLORY
MICHAELA
NOELIA
ODETTE
ODEYA
ROSALIE
VERONICA
VICTORIA
MĘŻCZYŹNI
AARON
ADAM
ANTONI
ARCHIBALD
BELLAMI
CAIN
CAMERON
CARNEY
DANIEL
DUSTIN
ELIAS
HANGAGOG
IVAN
JACOB
JAMES
JONATHAN
JULIEN
KAI
KEN
LIONELL
MICHAEL
NOAH
SAMUEL
SCOTT
THEO
TRACE
TYLER
XAVIER

Od Dearden do Juliena

Przystanie na propozycję ciotki Juliena było zarówno moją najlepszą, jak i najgorszą z szeregu decyzji podjętych tego wieczoru. Z jednej strony tequila okazuje się świetnym środkiem uspokajająco-odprężającym, szczególnie po, wyjątkowo delikatnie to ujmując, niezbyt przyjemnej rozmową z babką chłopaka. Właśnie jej w dużej mierze zawdzięczam towarzyszące mi podczas przemowy syna pana młodego poczucie rozchichotanej lekkości, kiedy powoli zaczyna ujawniać się wpływ alkoholu na mój organizm. Z drugiej strony jestem na siebie wściekła, bo trunek sprawia, że moje reakcje na wszystko, co dzieje się w zasięgu mojego wzroku są spowolnione i pozbawione barier, którymi od tylu lat dokładnie i skrzętnie się otaczam. Dlatego też, zamiast delikatnego, udającego dezaprobatę uśmiechu, w który to chcę ułożyć usta po zakończonym monologu Juliena, zaczynam się śmiać. Nie głośno, tak naprawdę przypomina to bardziej tłumiony chichot, ale to wystarczy, by posłano w moją stronę kilka par nieprzyjemnych, zdradzających wyraźną przyganę spojrzeń.

Od Veronici C.D Archibald

Jak to możliwe? Jak? Jak śmiał się pojawiać i odezwać po tym wszystkim co zrobił? Jak to możliwe, że po tylu latach dalej jego widok powodował u mnie ból, ale i ekscytacje? Dlaczego się tym przejmuje? W głowie spowodował mętlik, a w sercu rewolucję. Serce biło jak szalone i dochodziło do gardła gdy go widziałam. Dorósł i z biednego chłopaka z małej mieściny, ukochany jedynak rodziców, którzy zbierali dla niego od poczęcia pieniądze na przyszłość jak widać dobrze mu się wiodło, ale nie interesował mnie jego materialność. Widziałam ponownie Archiego, już nie swojego ale dalej rudego chłopaka, który złapał mnie za serce i nie puszczał, nawet gdy był w poprawczaku. Musiałam o nim zapomnieć, ale serce od lat nie dawało sobie rady z pustką. Braliśmy ten związek na poważnie, jak tylko się dało. Rozmowa o przyszłości, poczynając od jakiego chciałabym pierścionek zaręczynowy aż do marzeń w jakim domu się zestarzejemy, owinął mnie wokół palca i nie chciałam się uwolnić tak był cały czas. Gdy tylko zniknęłam w rogu, przyspieszyłam kroku od razu chcąc jak najszybciej dostać się do autobusu, a potem do domu. Scotta nie będzie znając życie siedział już na boisku i mu nawet nie wspomnę kogo spotkałam, zdenerwuje się bardzo, zwłaszcza, że pamiętny gnojek pamięta o swojej obietnicy. Nie chciałam by się denerwował. Dostanie do domu było moim priorytetem, gdy też w międzyczasie myślałam czy jutro iść na to spotkanie. Wyjaśnilibyśmy sobie wszystko i zostawiłby mnie w spokoju na wieki wieków, a ja byłabym spokojna, by zacząć nowe życie odrywając go z mojego dotychczasowego. Przyjechał tutaj by pogadać, ale skąd wiedział gdzie pracuje oraz o której kończę? Śledził mnie? Stalkował? Został Creepem jak jakiś parszywy szczur? Powodowało to u mnie mdłości, nie takiego go znałam, a teraz powoli zaczął mnie przerażać. Wyskoczyłam z autobusu jak poparzona i odwracając się co chwilę weszłam na posesję domku, czułam przez to wszystko presje w czasie, jakby zaraz ponownie się pojawił niczym postać z horroru, a moim końcem filmu był bezpieczny dom. Weszłam do budynku od razu zamykając go na klucz, teraz priorytetem było jedzenie. Upragnione jedzenie i sen.

Od Archibalda C.D Veronica

Kilka godzin wcześniej

Krzyki, wiwaty i rzucane pod nogi pliki banknotów. Jedyne światło w tym przybytku to lampa, która rozświetla tylko i wyłącznie klatkę w której już pojawia się przeciwnik. Kumpel zbiera banknoty, które będą jego dolą w tym wszystkim, a mnie wpuszczają do klatki jak zwierze, które ma rozszarpać drugie. Z ramion opada mi szkarłatny szlafrok, który po chwili znika z ringu, poprawiam owiniętymi w bandaże dłońmi swoją jedyną maskę, która zapewnia mi anonimowość. Przyjmuję postawę, patrząc prosto w oczy przeciwnikowi, drwi ze mnie, jest pewny wygranej. Walizka pieniędzy z zakładów oraz stary buggy stojący na parkingu zacna nagroda zwłaszcza, że auto można od razu sprzedać na miejscu. Jednak pieniądze są najbardziej kuszące. głos z megafonu ucisza na chwilę tłum. Dzwon zabrzmiał i zaczęła się walka o przetrwanie i pozycję w tym tłumie zwierząt. Smród potu, krwi uderzył mi do nozdrzy wyłączając logiczne myślenie i zamieniając się w maszynę. Bestie, której zależy tylko na wygranej.

Od Aarona - Przemyślenia

Cholera, jestem pod wrażeniem. Moje kontakty z bratem nie były tak dobre od ponad dwudziestu lat. Tylko że w naszym przypadku „dobre kontakty” to kilkuminutowa rozmowa przez telefon, raz na dwa miesiące, ale to i tak dużo! Nawet nie wiecie, jak ciężko jest powrócić do normalnej relacji po tylu latach skłócenia. Czasami, gdy wracam z pracy i rozsiadam się w swoim ukochanym fotelu, zerkając na palący się w kominku ogień, oddaję się rozmyślaniu. Jak potoczyłoby się moje życie, gdyby to Noah odziedziczył firmę, a ja musiałbym zamieszkać w obskurnej szeregówce?

Od Noah cd. Louise

— Witajcie kochani. — rozlega się ciepły, kobiecy głos.
— Przywitajcie się z ciocią Adelą! — z kuchni dobiega rozbawiony krzyk matki Louise.
Razem z rudowłosą wymieniamy się skonsternowanymi spojrzeniami, po czym kiwamy głowami w geście powitania.
— Louise? Kto to? — ciotka bada mnie od stóp do głów swoim zaciekawionym spojrzeniem, a ja mam ochotę zarzucić na siebie kaptur i wystrzelić na zewnątrz niczym torpeda.
— Noah. — wystawiam dłoń i uśmiecham się delikatnie, aby sprawić chociaż pozory szczęśliwego, przyjemnego w obyciu człowieka.
— Miło Cię poznać, młody kawalerze. Wy… Jesteście…
— Dobrymi przyjaciółmi. — kończy Louise, a ja wybucham niekontrolowanym śmiechem.
Ciotka marszczy delikatnie brwi w geście niezrozumienia, po czym wiesza kurtkę i w milczeniu kieruje się w stronę kuchni.
— Chyba mnie nie polubiła. — drapię się po głowie, nadal cicho chichocząc.
— To niemożliwe. Ona darzy sympatią każdą osobę, jaką tylko napotka. A teraz chodź, napijemy się herbaty, a przy okazji dokończymy naszą rozmowę.
— Bardzo chętnie, ale nie chcę psuć Ci… Spotkania rodzinnego. Nie martw się, zdążymy porozmawiać. A teraz żegnaj, Lou. — musnąłem dłonią jej włosy i ucałowałem w czubek głowy, a po kilku sekundach zamknąłem za sobą drzwi.

Od Katfrin - Zadanie #11

Wsiadłam do samochodu trzaskając drzwiami, byłam zdenerwowana. Miałam dość dzisiejszego dnia. Chciałam wrócić do domu, wziąć gorący prysznic i obudzić się dopiero za tydzień, wypoczęta i bardzo zadowolona. Westchnęłam i wsadziłem papierosa do ust odpalając go. Otworzyłam okno i wyjechałam z parkingu. Muszę jeszcze iść do sklepu, a zaczęło tak padać, że nawet moje wycieraczki nie wyrabiały. Wypuściłam dym w kąt samochodu by wyleciał przez lekko uchylone okno.  Kiedy zaparkowałam przed sklepem wyrzuciłam niedopałem i patrzyłam na wycieraczki, które próbowały ogarnąć to co dzieje się na zewnątrz. Westchnęłam bardzo zdruzgotana i zamknęłam powieki. Mam dość jesieni. Jak ja nienawidzę jesieni. Otworzyłam oczy i wyłączyłam samochód. Wzięłam torbę i wyszłam z samochodu od razu go zamykając. Podbiegłam do sklepu jednak nim postawiłam nogę na chodniku jakiś samochód przejechał obok mnie. Najechał na kałużę, która chlapnęłam prosto na mnie. Woda zmieszana z błotem uderzyła w moje ubranie. Zdenerwowana odwróciłam się na pięcie i pokazałam środkowy palec do kierowcy samochodu. Wróciłam się do samochodu. Oczywiście było by mało ciekawie gdybym nie nadepnęła na skórkę od banana. Wiadomo, że nie wyglądało to tak jak na filmach, że poślizgnęłam się i odjechałam na niej kilometr. Jednak moja stopa poleciała na prawo, przez co ból przeszył całą długość mojej nogi. Doczłapałam ledwo do samochodu i dopiero tam jęknęłam z bólu. Zdjęłam obcas z nogi i spojrzałam na tworzącą się gule. Skręciłam kostkę. Zajebiście. Niech ten dzień się już skończy! Odpaliłam samochód i ledwo wróciłam do domu chcąc tam usztywnić sobie stopę. Jeśli do jutra będzie gorzej pojadę do szpitala. Ból przeszywał moją nogę, znalazłam jakieś leki przeciwbólowe w torbie i łyknęłam je szybko nawet bez popijania. Kiedy znalazłam się w garażu dokusztykałam jakoś do salonu i tak od razu się położyłam chcąc chwilę odpocząć. Jęknęłam przeciągle dotykając swojej nogi. Włączyłam telewizor i szybko znalazłam coś ciekawego chcąc odciągnąć się od przeszywającego bólu. Już usypiałam na kanapie kiedy usłyszałam jak coś nagle wali w okno od mojego tarasu. Podskoczyłam ze strachu i spojrzałam w tamtą stronę. Zmrużyłam oczy jednak nic tam nie widziałam. Wstałam i dokuśtykałam do szafki, wyjęłam broń i odbezpieczyłam ją szybo i powoli (skacząc oczywiście) dotarłam do tarasu. Zapaliłam tam światło jednak nikogo tam nie było prócz jednego kruka. Miał złamane skrzydło. To on musiał uderzyć w okno. Westchnęłam zdruzgotana. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń jednak tek odskoczył od niej.
- Mały nie chce cię ganiać, choć po prostu, spróbuje się pomóc - powiedziałam do niego. A ten krakał jedynie w moją stronę. Wzięłam do dłoni kawałek gałęzi, którą zapewne tutaj przywiało przez ten wiatr, który był okropny. Odrzuciłam ją na bok, kruk w tym czasie zajął się kawałkiem drewna, a ja szybko go złapałam. Zaczął machać skrzydłem w panice. Wcięłam go do domu. Tam wypuściłam w salonie, a ten zaczął biegać cały czas krucząc. Znalazłam jakieś pudełko i wrzuciłam tam ręcznik i położyłam to w kącie sypiąc tam trochę nasion. Kiedy odsunęłam się od zwierzęcia te zaczęło jeść.
- Jutro pojedziemy do weterynarza. Pomogę ci malutki - rzekłam do niego.

+25 PD

Od Caina cd. Candice

Patrzenie, jak ta dwójka ledwo daje radę siebie indywidualnie opanować, powoduje, że mój poziom zażenowania wzrasta niekontrolowanie szybko, zbliżając się do granicy. No proszę, kto by się spodziewał. Nie podejrzewałbym Nową o tak szybkie zagranie i danie się zmanipulować tym pięknym oczkom Lawsona. Całe szczęście posiada jeszcze ostatki rozumu, bo odsuwa się i doprowadza sytuację do porządku. Tyle że ta sytuacja nie ma prawa bytu. Najmniejszego.
Powinienem być wkurwiony, tymczasem moją twarz przecina cyniczny wyraz wraz z równie nieszczerym uśmiechem. Nie wiem, czy widać w oczach szaleństwo, ale patrzenie w lustro to ostatnia rzecz, którą mógłbym wykonać dobrowolnie.
Czas zakończyć tę farsę. Skoro do Harveya nie docierają żadne słowa wyjaśnienia, to będzie trzeba mu to bardziej dosadnie wytłumaczyć. A co do Nowej... ona dopiero zobaczy, co oznacza ignorowanie moich słów. Odechce im się wszystkiego, bo jeśli będzie trzeba, uprzykrzę tej dwójce życie najlepiej, jak tylko potrafię.
Jedno mnie wyjątkowo rozbawiło. Ten krótkochujec postanowił mi się postawić i to jawnie przed Nową. Bez krępacji, ale ja głupi też nie jestem. Za długo żyję z tymi idiotami, aby nie widzieć ich reakcji. To nie zmienia postaci rzeczy, że zaczyna się podkopywać, a jego grunt i tak jest grząski. Sam wpadnie w dziurę, a ja nie zamierzam pomóc mu się z niej wyciągać.
Dziewczyna wychodzi. Słyszę tylko zamykanie drzwi za sobą, a po krótkiej chwili robię to samo.
Jakim cudem udało mi się utrzymać siebie w spokoju, nie ma pojęcia. Dopiero teraz zamierzam wyrzucić z siebie całe spięcie. I oczywiście, do tego wykorzystać Harveya. To jego wina.

29 lis 2019

Od Candice C.D Izzy

Szok i zagubienie to za małe określenie na to, co teraz czuję. Oczy Izzy lśnią od szaleństwa, ilekroć w nie patrzę — to straszny widok. Nie rozumiem, o co jej chodzi, tym bardziej, że na każde kolejne słowa dostaję jeszcze gorszą reakcję, która zadziwia mnie bardziej, niż poprzednia. Kiedy jeszcze ustalałam wszystko z Nathanielem, powiedział mi, że urodzinowa impreza-niespodzianka na dziewięćdziesiąt dziewięć procent spodoba się Izzy. W życiu nie sądziłam, że to pójdzie w tę stronę i prawie pokuszę się o to, żeby wszystko odwołać.
Zaraz... chwila.
Analizuję wszystko jeszcze raz. Mam czas — mnóstwo czasu, zważywszy na to, że Mortensen dzwoni obsmarować błotem Nate'a i kazać mu przyjechać w trybie natychmiastowej. Przez moją głowę natychmiast przechodzi błyskotliwa myśl, że Izzy po prostu może uważać, że... cholera, ja i jej brat ze sobą kręcimy. 
I jeszcze wspomniałam o Gabrielu jak o dobrej opcji. Powtarzając sobie tę rozmowę od tego kąta, czuję jeszcze większy wstyd i okropne zażenowanie. Ciary przechodzą mnie na samą myśl, że mogłoby łączyć mnie cokolwiek większego z facetem z rodziny, przypominam, Mortensen. 
Ale niespodzianka to niespodzianka, moja przyjaciółka nie może się o niej dowiedzieć, nawet, gdyby dalej miała myśleć, że mnie i Nathaniela coś łączy. Wiem już, dlaczego Izzy jest tak zbulwersowana, więc wysyłam ukradkiem SMS'a do jej brata z oczywistym wnioskiem, że jego siostra dostała świra i uważa, że kręcimy. Dodaję jeszcze to, że nie możemy zdradzić tego, co naprawdę knujemy. Weźmiemy udział w jej grze, o której nawet nie wie, że to jakakolwiek gra. Ba — Isabelle jest święcie przekonana, że mnie i Nata łączy coś więcej.
Większej bzdury nie słyszałam.

Od Camerona C.D Brianne

     W takich chwilach życie wydaje się naprawdę piękne. Poważnie. Leżę na miękkiej kanapie z twarzą ukrytą gdzieś w głębi małych, miękkich jak chmurki poduszek, słyszę skwierczący ogień, pojedyncze trzaski drewna, które pod wpływem płomieni łamie się i wypala. Na dworze pada śnieg, zapewne jest go po kolana, jak to w tym mieście bywa. Zbliżają się późne godziny wieczorne, a na stokach wciąż tłumy – zakochani jadący wyciągiem na jedno z tutejszych wzniesień, ekstremalni narciarze, którzy pragną zasmakować jazdy w ciemnościach, ciekawscy turyści chcący podziwiać krajobrazy o tej porze. W przeszłości byłem każdym z tych typów. Brianne krząta się gdzieś po domku, zostawiła mnie samego w pokoju dziennym. Panuje tu półmrok, a całą tę ciemnicę przełamuje jasny płomień wydobywający się z kominka. Zmęczony przytulam się do rzeczy, które mam pod ręką, marząc jedynie o słodkim śnie. Zazwyczaj jest tak, że kiedy się położysz, nie wstaniesz, bo za ciepło, za wygodnie, ogólnie rzecz biorąc – zbyt przyjemnie, żeby nawet machnąć nogą. Towarzyszka chyba nie czuje tego samego, ma wyraźnie więcej energii, niż ja. W pewnej chwili przystaje, to znaczy, ustaje tupanie, więc to najprawdopodobniej jej zasługa. Czuję na sobie jej wzrok, jaki po paru sekundach odwraca, nim zdążam podnieść głowę. Finalnie wcale się nie wysilam i pozostaję w tej samej pozycji. Dochodzi mnie skrzypienie otwieranych drzwi brzmiące tak, jakby nikt nie dotykał ich od lat. Momentalnie w pomieszczeniu robi się chłodniej, odczuwam przeciąg na własnej skórze. To zapewne jakaś piwnica, ponieważ po otworzeniu frontowych zasypałoby nas w ciągu niecałej minuty. Dopiero teraz słyszę osobliwe szuranie, w pewnej chwili nawet stukot i odgłos charakterystyczny dla tłuczonej porcelany lub szkła. Spadam z mojej ukochanej kanapy, z impetem uderzając o rozgrzaną, acz narażoną na silny przeciąg podłogę. Podnoszę się na równe nogi, by dołączyć do zainteresowanej Brianne, która przygląda się betonowym schodkom z zainteresowaniem wymalowanym na twarzy. Staję tuż obok niej, ramieniem obejmuję ją i opieram dłoń o futrynę.

28 lis 2019

Od Michaela do Andrei

Odrzucam kolejne połączenie, tym razem już nie sprawdzając, kto tym razem próbuje się na siłę dodzwonić. Przyznając się, to przestałem nawet się przejmować, aby odebrać, bądź choćby sprawdzić kto to. Po jakimś czasie dostawania telefonów i pytań, które próbują być neutralne, od osób w swoim otoczeniu, stało się to niemal codzienne. Kontakt jedynie można nawiązać, gdy przebywam w pracy, bo jedynie tam, oczywiście w chwili wolnego, mogę się skupić. Wieczory przeznaczam dla siebie. Dosyć zabawnie to brzmi, bo nie poświęcam sobie tyle uwagi, co butelce alkoholu. Dopóki sam to przyznaję, jest wszystko w porządku. Prawda? Pilnuję się, choć czasem tracę kontrolę. To te dni, w których potrzebuję wyjątkowego rozluźnienia. W których nawet mój sam organizm woła o chwilę odpoczynku i wytchnienia. Spanie stało się wyzwaniem, dlatego ogłuszam głowę niskoprocentowym alkoholem, bo na mocniejszy nie mam siły. Gdy w środku szumi, położenie się i zaśnięcie jest prostsze. Wtedy jednak szybko ucieka złudna pomoc i w środku nocy szukasz usilnie wody i spokoju. Nie ma szans zaśnięcia. Ona pojawia się dopiero wtedy, gdy organizm pozbywa się procentów przez całą noc. Wtedy jednak szum głowy nieubłaganie pojawia się rano. Są plusy i minusy, ale ja przynajmniej śpię. Albo stwarzam takie pozory, w każdym razie, jakaś część mnie odpoczywa z małą pomocą z zewnątrz.

27 lis 2019

Od Brianne C.D Cameron

Kiedy wysiadam z autobusu moje ciało momentalnie otula mroźne powietrze. No tak, tu jest zupełnie inna pogoda, na dodatek delikatnie prószy śnieg. Wkładam dłonie w kieszeń bluzy, wzdychając. Chyba dopiero teraz, kiedy widzę cieszącego się ze śniegu Camerona oraz ten cały krajobraz, który przede mną się roztacza, dochodzi do mnie, gdzie jestem, z kim i co robię. Nie jestem w domu, nie chodzę już na balet, na łyżwy, a w zamian podróżuję z niedawno poznanym mężczyzną, odkrywam zwłoki w motelowej wannie, uciekam przed ludźmi, którzy chyba nie życzą nam dobrze i po prostu korzystam z życia. Robię to, co powinnam robić już od dawna.

26 lis 2019

Od Carneya CD. Michaeli (+16?)

- Wyjdziemy stąd wszyscy razem do auta, które stoi na dole. Ja pójdę z panną pod rękę, cały czas mierząc jej w wątrobę, a więc ty pójdziesz grzecznie przed nami i nie zrobisz nic głupiego, tak?
Z obojętnym wyrazem twarzy skinąłem głową, delikatnie odsuwając się od blondynki, którą mężczyzna przyciągnął do siebie. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się, chcąc ją zapewnić że wszystko będzie w porządku.
Obróciłem się w stronę drzwi, po czym opuściłem mieszkanie. Wszyscy napastnicy podążyli za mną, ciągnąc ze sobą Mish. Szybko zszedłem po schodach, a zaraz za progiem schyliłem się, udając że muszę zawiązać sznurowadła. Był to znak dla jednego z moich dawnych znajomych, że na razie w żaden sposób nie może mi pomóc.
Skierowaliśmy się wprost do stojącego na chodniku Audi. Jeden z karków zajął miejsce kierowcy, a Michaela została posadzona na miejscu pasażera. Prawdopodobny szef tej szajki zajął miejsce za nią, cały czas mierząc do niej z broni. Wcisnęli mnie między niego, a drugiego goryla, trzymając lufę pistoletu na mojej skroni.

25 lis 2019

Od Camerona C.D Brianne

     Dale kojarzę z czasów bliskich stracie Roxanne. Pamiętam ten okres jak przez mgłę, wszystkie wspomnienia, wydawałoby się, z każdym dniem blakły, by finalnie zniknąć z mojej pamięci. Na okrągły rok wyłączyłem się z życia, nie chodziłem do pracy, nie utrzymywałem żadnych długotrwałych relacji, można powiedzieć, że nie miałem stałego miejsca zamieszkania – podróżowałem przez Shilien, zwiedziłem je wzdłuż i wszerz, toteż teraz mogę powiedzieć, iż znam je naprawdę dobrze, w szczególności te większe miasta. W Dale przesiedziałem trzy, może nawet cztery tygodnie, czyli dość znaczącą część całej wycieczki, że tak powiem. W ciągu tych dni łapałem pojedyncze zajęcia, roznosiłem ulotki, sprzedawałem lody, wszystko, byleby dostać parę avarów. Podczas pobytu w mieścinie nie byłem zbyt bogaty, nie sypiałem w przynajmniej dobrych pensjonatach, nie mówiąc już o hotelach, nocowałem u znajomych, często zmieniałem łóżko, byleby nie narzucać się zbytnio. Miałem za to mnóstwo przyjaciół, z którymi spędzałem mnóstwo chwil – czy nie o to chodzi w podróżowaniu? Czy poznawanie nowych osobowości, kultur, zwyczajów to nie klucz do udanej wyprawy? Warto dodać, iż wśród otaczających mnie ludzi była dziewczyna innego wyznania, przenocowała mnie trzy razy. Każdego wieczora opowiadała mi o sobie, o swojej religii, o tym, czego się wystrzega, co pochwala albo jak wygląda jej życie codzienne. Strasznie ją polubiłem, naprawdę, siedziałem i słuchałem jak zaczarowany. Do tamtej chwili nie byłem świadomy tego, jak różni ludzie żyją na co dzień obok mnie. Co prawda straciliśmy kontakt, jednak jestem pewien tego, że będę pamiętał ją do końca życia, szczególnie jej siłę i zaciętość. Pamiętam doskonale historię, jaką mi opowiedziała – od najmłodszych lat była ofiarą przemocy fizycznej, co spowodowane było tym, iż urodziła się kobietą, a nie, jak przewidywał i prosił jej ojciec, mężczyzną. Czyli, jednym słowem, ojciec tej dziewczyny znęcał się nad nią tylko dlatego i tylko z powodu rzeczy, na którą nie miała wpływu. To musiało być koszmarne. Ale nie tylko z nią kojarzy mi się Dale. Mój pobyt tutaj obejmował okres typowo zimowy, czyli niemalże cały grudzień. Przez ten miesiąc obserwowałem, jak miasto zmienia się wraz z każdym dniem. Zbliżały się bowiem święta, wszędzie widziałem świąteczne ozdoby, świąteczne motywy w witrynach sklepów, elfy biegające po rynku oraz ogromną, ale to naprawdę ogromną choinkę w jego centrum. To wszystko wyglądało przepięknie, sto razy lepiej, niż w moim rodzinnym mieście w Ameryce, coś niesamowitego. Śniegu było po kolana, padało praktycznie non stop, bez przerwy. W kinach leciały romantyczne komedie typowe dla tego czasu, na paru seansach byłem. Kiedy opuszczałem miasto, czułem swego rodzaju ból, tęskniłem już od momentu, w którym wsiadłem do pociągu, by ruszyć dalej – do północnego Sharpton. Na dworcu pożegnała mnie również ta dziewczyna, o jakiej z takim uczuciem opowiadałem.

24 lis 2019

Od Ivana CD. Koyori

Kiedy o godzinie 5.45 budzik zaczął dzwonić na cały pokoju wiedziałem, że muszę wstać. Miałem na dziesiątą wykład. O 9 musiałem spotkać się jeszcze z Joanem, a po tym jechać jeszcze do ojca by zawieść mu papiery. No i oczywiście muszę zjeść pożywne śniadanie, nakarmić zwierzaki i inne duperele. Nie ważne Ivan pora iść i wziąć szybki prysznic. Wstałem z łóżka, a Neo od razu zeskoczyła na podłogę wiedząc, że niedługo czeka je śniadanie. Oblizała swój pyszczek i spojrzała na mnie swoimi oczami. Uśmiechnąłem się lekko i odwróciłem się na pięcie. Wszedłem do łazienki i tak załatwiłem sprawy porannej rutyny. Wczoraj wróciłem do domu o pierwszej w nocy. Czyli prawie się wyspałem. Potrzebuje dużej dawki kawy i będzie milutko. Jeden z moich pacjentów stwarzał wczoraj dość duży problem dlatego trzeba było niestety założyć mu biały kombinezon, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Sobie nic nie zrobił. Gorzej z jednym z lekarzy. Pacjent kopnął go w twarz, mój człowiek zemdlał, jednak pacjent dalej nie dawał za wygraną i uderzył go z czoła w głowę. Dlatego teraz jeden z lekarzy leży w szpitalu i ma wstrząs mózgu. Ogólnie ciekawy dzień. Pacjent został zamknięty w pokoju bez klameczek i okien. Powinien się uspokoić, ale zajrzę do niego dopiero po wykładach.

Od Brianne C.D Cameron

Jest ciężko. Przechodzi mi przez myśl, kiedy siedzę w obcym samochodzie, z obcymi mi ludźmi, chociaż nie wiem, czy Cameron dalej zasługuje na miano „obcego". Chyba nie. Mężczyzna o, jak się okazuje, imieniu Stanley, rozmawia razem z moim towarzyszem, jednak całkowicie nie śledzę ich rozmowy. Może to właśnie z tego powodu odpływam myślami daleko od samochodu, w którym się znajduję oraz Dale, do którego zmierzam, a kiedy kierowca pyta mnie o moje zdanie, ja odpowiadam ze sporym poślizgiem. Myślę o matce i o tym, czy doprowadziła się już do stanu agonalnego, czy może jest w trakcie, bo opcji, że wzięła się za siebie, szczerze nie przewiduję. Zwykła przesiadywać przy łóżku Cindy, swojej jedynej córki, jaką uznaje, dopóki nie zostanie przegoniona przez pielęgniarki. Ma wyrzuty, że nie odwiedzam siostry, nie obchodzę jej urodzin oraz, że bardzo szybko pogodziłam się z sytuacją, jaka zaszła kilka lat temu, ale prawda jest taka, że nigdy się nie dogadywałyśmy. Zawsze dawała mi odczuć, że jest starsza, a w jej mniemaniu, lepsza. Miała więcej koleżanek, każdy w szkole ją lubił i była po prostu popularna. Chociaż moje oceny były bardzo zbliżone do jej (czytaj: bardzo wysokie), to ich nie zauważano - na pierwszym miejscu zawsze była Cindy, jej porcelanowa twarzyczka i konkursy, na których rutynowe było pierwsze miejsca. Rodzina, nauczyciele i rówieśnicy byli nią po prostu oczarowani, a mnie nawet nie zauważali - kiedy się przedstawiałam, słyszałam „Waldorff? Ta Waldorff? Nie słyszałam, że Cindy ma siostrę" lub „O, znasz może Cindy? Macie takie samo nazwisko".

23 lis 2019

Od Mallory do Carneya

     Matko, jakie to wszystko było nudne.
     Siedziałam na wielkim, nieskazitelnie białym fotelu, który był zarazem niewiarygodnie niewygodny i z udawanym skupieniem przysłuchiwałam się, jak Tyler i kilku jego najbardziej zaufanych ludzi dyskutują o machlojkach finansowych w jego firmie. Moim zadaniem tutaj było jedynie grzać tyłek w miejscu i pięknie wyglądać, co nie sprawiało mi oczywiście żadnych trudności, gdyż niezaprzeczalnie grzeszyłam urodą i potrafiłam to wykorzystać. Przykładowo, właśnie w tym momencie bawiłam się w seksowną wymianę spojrzeń z siedzącym tuż obok Ericiem, któremu od mojej mimiki już dawno zdążył stanąć, co wyczułam, manewrując stopą w okolicach jego krocza. Niebezpiecznie było tak sobie pogrywać w pobliżu Tylera, ale ten obecnie był zbyt zajęty swoim wykładem, więc nie było mowy o wykryciu przez niego potencjalnej zdrady. Życie z tym człowiekiem było tak nudne, że niejednokrotnie miałam ochotę zmyć się od niego jak najprędzej, ale przy mężczyźnie trzymała mnie myśl, jak bardzo się to wszystko opłacało. Każdego dnia na moje drugie konto wpływały kolejne sumy pieniędzy, które sumiennie zbierałam na przyszłość, gdy już złamię Tylerowi serce i zabiorę ze sobą jego odłamki, po czym zmyję się z wielką sumką avarów i zacznę życie na wiele wyższym poziomie niż poprzednio. Przed tym jeszcze postaram się przejąć to, co mężczyzna zaraz po mnie kocha najbardziej. Jego drogocenną firmę. Jedną z istotniejszych w całym Avenley River.

Od Iris cd. Jonathana


                Moje nocne spacery były normalką. Można było powiedzieć, że elementem mojej rutyny. Nie raz wybierałam się na przejażdżkę samochodem, a czasem zaś na pieszy spacer w towarzystwie kilu ochroniarzy, który za nic nie chcieli puścić mnie samej gdziekolwiek. Tej nocy, szłam po centrum. Ludzi nie było wielu, czasem przewijał się jakiś Alvaro który próbował do mnie zagadać, czasem jakaś zagubiona kobieta, a innym razem – para zakochanych w jakiejś ciemnej uliczce przy jednym z licznych barów, klubów czy pubów.
                - Daj spokój Nicolasie, nic mi nie grozi! Jestem tu incognito, sam zmusiłeś mnie do założenia tej peruki. Która z resztą niezbyt mi pasuje. – Zdjęłam ową perukę i rzuciłam w ręce mojego ochroniarza, który tylko westchnął i wywrócił ramionami. Nagle, spiął się a ja sama odruchowo zaczęłam się rozglądać. Szybko wiec dostrzegłam mężczyznę, opierającego się o ścianę i oddychającego ciężko. Zupełnie ignorując dłoń Nicolasa na moim ramieniu, rzuciłam się w stronę obcego. Coś mówiło mi, że potrzebuje pomocy.
                Mimo wielkiej chęci pomocy, zachowałam ostrożność. Powoli zbliżyłam się do mężczyzny, szybko dostrzegłam krwawiącą ranę na jego głowie. Mężczyzna siedział na chodniku, opierając się o ścianę. Jego ciemne włosy były zlepione od krwi, a jego dłonie miały na sobie równie szkarłatne ślady. Oddychał ciężko, miał przymknięte oczy i widocznie, był na skraju.
                - Hej, w porządku? – Mój głos, mimo że starałam się mówić najciszej jak umiałam, przerwał ciszę. Mężczyzna spojrzał na mnie, a ja mogłam przez chwilę dostrzec błękitne oczy. Ten tylko wzruszył ramionami, ja zaś spojrzałam na Nicolasa i Briana. Chwilę potem, usłyszałam jak ciało osuwa się na ziemię trąc o ścianę. – Chłopaki, łapcie go!
                Nicolas od razu podbiegł i złapał nieznajomego. Brian przeszukał go szybko, po czym widocznie stwierdzili, że nie jest zagrożeniem, bo powoli podnieśli go jednocześnie dzwoniąc na numer alarmowy. Stałam z boku, wpatrzona z nie małym przerażeniem na nieprzytomnego mężczyznę. Nicolas zaczął przeszukiwać jego kieszenie jeszcze raz.
                - Przestań! Nie można tak! – Podeszłam do mężczyzny, który nic jednak nie zrobił sobie z moich słów. Po chwili, trzymał dokumenty znalezionego przez nas człowieka – Kto to?
                - Jonathan Christopher Herondale. Dwadzieścia jeden lat, mieszka w Avenley. Tutejszy. Musimy odstawić go do szpitala, rana na głowie nie wygląda dobrze. Brian, zabierz Iris do mieszkania, ja zaprowadzę chłopaka.             
                - Nie ma opcji! To ja go zauważyłam, musze iść z tobą! – Nicolas spojrzał na mnie wilkiem, ja zaś, zachowałam się kompletnie jak dziecko. Przy moich osobistych ochroniarzach, nie musiałam udawać i ukrywać emocji. Brian złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąć w inną stronę – Hej! Nicolasie Brownie, masz powiedzieć mu jutro w którym szpitalu znajduje się ten chłopak!
                Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, domownicy już spali. Powoli przeszłam do sypialni gdzie zrzuciłam z siebie koszulkę, skórzaną kurtkę oraz spodnie na rzecz delikatnej koszuli nocnej. Rozpuściłam włosy, po czym ruszyłam do łazienki aby zmyć makijaż i wziąć prysznic. Długo stałam pod strumieniem gorącej wody. Myślałam o moim jutrzejszym koncercie oraz o stanie zdrowia tego chłopaka. Musiała go odwiedzić. Musiałam wiedzieć co się z nim dzieje. Wiedziałam, że Nicolas będzie uważał, że jestem zbyt emocjonalna, jednak ja nie umiałam poradzić sobie z ludzką krzywdą tak mocno jak Nicolas lub Brian, którym często muszę przypominać, że jestem tylko zwykłą, dość słabą kobietą. Mimo to, od pewnego czasu chłopcy szkolili mnie abym umiała się sama obronić, gdyby ich nie było w pobliżu. Czułam, że bym nie zasnęła, gdybym nie wiedziała, że to Nicolas odprowadził nieznajomego do szpitala.
***
                Kolejnego dnia, wstałam bardzo wcześnie jak na mnie. Przebrałam się w strój sportowy, wzięłam słuchawki i wyszłam aby pobiegać. Lubiłam to robić, odprężałam się i nie myślałam zupełnie o moich problemach, czy to prywatnych czy to zawodowych. Kiedy tak biegłam koło parku już któryś raz, zadzwonił mój telefon, a raczej dostałam SMS-a od Nicolasa, żebym jak najszybciej wracała, jeśli chcę odwiedzić chłopaka, którego wczoraj znaleźliśmy. Szybko wiec znalazłam się w mieszkaniu, gdzie przebrałam się w jeansy, koszulę a na to zarzuciłam większą jeansową kurtkę. Gotowa, wsiadłam do samochodu z chłopakami a potem szybko ruszyliśmy w kierunku szpitala. Musiałam się streszczać, niedługo miałam próbę.
                Kobieta na recepcji nic nie powiedziała. Wskazała nam tylko salę chłopaka. Znalazłam się tak stosunkowo szybko, jednak zanim weszłam, zapukałam po czym delikatnie zajrzałam do środka. Widziałam, że chłopak nie śpi.
                - Hej, można?
Jonathan?

Od Bellamiego CD Althei

- Alfredzie jeżeli zaraz nie przyniesiesz mi kawy to nie masz po co jutro przyjść do pracy, bo już jej nie będziesz miał! - krzyknąłem do chłopaka. Był to dość nieśmiały dwudziestolatek jednak po odejściu mojego wcześniejszego pracownika poszukałem kogoś na szybkiego. Nie wiem czy to był dobry pomysł. Chłopak może i nigdy się nie spóźnił jednak powiedzmy sobie szczerze jest za bardzo... fajtłapą? Wszystko wypada mu z rąk. Właśnie próbuje donieść mi trzeci kubek z kawą bo dwie wcześniejsze stłukł. Jedną bo się przewrócił, a drugą bo przestraszył się wrony, którą ruszyła się bardzo "strasznie" gdzieś na dworze. Kiedy zobaczyłem chłopaka przed szklanymi drzwiami uśmiechnąłem się lekko z nadzieją, że trzeci kubek nie wyląduje na podłodze.
- Panie Bellami, oto Pańska kawa - powiedział kiedy dotarł do mojego biurka i postawił napój na nim. Uśmiechnął się przestraszony i nie ruszał się z miejsca jakby czekał na pochwałę.
- Dziękuje, ale nie czekaj na medal. Masz dużo pracy za swoim biurkiem, ja się zajmę swoim - odpowiedziałem mu, a on uśmiechnął się i skinął głową. uciekł szybko jak małe dziecko, któremu dano na lody. Westchnąłem i pomasowałem swoją prawą skroń dłonią. Bolała mnie od tego głowa. Chciałem już wrócić do domu jednak patrząc na zegar zdałem sobie sprawę, że posiedzę sobie tutaj jeszcze minimum dwie godziny. Jak nie lepiej. Nie ważne trzeba wziąć się do pracy. Upiłem łyk kawy, która okazałą się zbyt gorzka jednak stwierdziłem, że nim Alfred doniesie mi cukier wysypie go pięć razy i jeszcze zanim posprząta moja kawa nie będzie się do niczego nadawać. Westchnąłem i założyłem już jedną rękawiczkę kiedy mój telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk mówiący o przyjściu SMS'a. Wziąłem komórkę do dłoni i odblokowałem go.

Od Kena C.D Brianne

Mimo że dziewczyna z wczoraj szukała sali w teatrze, to nie do końca przeczuwałem, że jeszcze się spotkamy. No i nie wiedziałem, że tańczyła w balecie. Nie widziałem jej tańczącej w spódnicy nawet z cieniami pod oczami. Wyglądały dosyć paskudnie. Mogłem mieć tylko nadzieje, że nic się jej nie stanie i nagle nie postanowi zemdleć na próbie.
Kiedy dostrzegłem, że nieznajoma przypatruje się mojemu zdziwieniu, delikatnie się do niej uśmiechnąłem. Jednak ona wtedy odwróciła wzrok i zajęła się wiązaniem swoich butów. Nawet nie wiem, jak to fachowo się nazywa.
Skupiłem się na swoich kwestiach w scenariuszu, już wczoraj pozaznaczanych przeze mnie jaskrawo zielonym markerem. Długopisem miałem jeszcze notatki typu „Głęboki ukłon”, „Zdziwienie na twarzy” czy inne rzeczy.

22 lis 2019

Od Jonathana do Iris

     Opierałem się całym swoim ciałem o umywalkę, oddychając powoli, gniewnie zaciskając obolałe pięści. Z moich kostek spływała krew, barwiąc wodę na intensywnie czerwony kolor. Adrenalina nadal krążyła w moich żyłach. Czułem się niczym w innej rzeczywistości. Odgłosy zewnętrzne nie dochodziły do mnie, zmysły były niczym przytępione, nie czułem bólu, a zdecydowanie powinienem. Nie wiedziałem, jakie konsekwencje mogą wyniknąć z sytuacji, w której dopiero co czynnie uczestniczyłem, ale nie obchodziło mnie w najmniejszym stopniu nawet to, czy prasa doczeka się nowego skandalu ze mną w roli głównej. Teraz nic się nie liczyło. Tylko powód, dlaczego stoję w obskurnej łazience w pierwszym lepszym lokalu, opierając się czołem o zimne szkło, próbując uspokoić wzburzony oddech i mocno bijące serce. Musiałem wziąć się w garść i ruszyć stąd, ale najpierw potrzebowałem pewności, że nie wybuchnę przy ludziach, bo to mogłoby się źle skończyć. Jak widać to wszystko stanęło w takim punkcie, że nawet opanowany ja straciłem swoje dobrze zbudowane poczucie kontroli.

Od Michaeli C.D Carneya

Roztrzęsiona przystałam na propozycję, mimo ciągłej walki, którą toczyłam wewnątrz siebie.
– Po tym, jak mnie uniewinnisz, wszystko wróci do normy, prawda? – przekrzywiłam głowę i westchnęłam ciężko.
– Miejmy nadzieję – odburknął mężczyzna, odwracając się na pięcie. Tym ruchem nakazał, abym za nim podążyła.

~***~
– Pamiętasz, co masz robić? – spytał półgębkiem Carney, gdy podszedł do nas schludnie ubrany gentleman. 
Kiwnęłam tylko głową, oddalając się niespiesznie. Chwilę dla siebie wykorzystałam na powtórzenie regułek i gestów, które przygotował dla mnie Carney.
Następne godziny wlekły się nieubłaganie i aby zabić czas, wdawałam się raz po raz w nic nieznaczącą gatkę szmatkę o wszystkim, a zarazem o niczym. W końcu Car dokładnie określił moją rolę, a jeżeli granie według niej miało oznaczać oczyszczenie mojej osoby i ulgę dla Dominica, warto było tańczyć tak, jak zagra prokurator.

~***~
Złączeni w mokrym, zawziętym pocałunku wpadliśmy do mieszkania mężczyzny. Ruchami kierowały tylko naturalne popędy i sięgające zenitu pożądanie. Zadrżałam, gdy zimne, cudownie szorstkie dłonie Carneya wytyczały szlak po całej długości moich nóg. Zacisnęłam palce na jego miękkich włosach, przyciągając tym samym do siebie. Delikatne pocałunki wylądowały na moich udach, następnie podbrzuszu i piersiach, żeby w końcu dorwać się do złaknionych ust. Z lubością wpiłam się w wargi mężczyzny, otaczając jego kark ramionami i przywierając nagą, ciepłą skórą do idealnie wyrzeźbionego ciała. Powoli skierowaliśmy się do sypialni, nie odrywając się od siebie ani na moment, prawdopodobnie chcąc czerpać garściami z każdej chwili bycia blisko.

~***~
– Nie musisz znikać z mojego życia – powiedziałam cicho, a po chwili delikatnie pogładziłam jego policzek. Położyłam głowę na poduszce, nad bujną czupryną Carneya i wymęczona dodałam szeptem: – Nie chcę zostać teraz sama.
– Skoro tak mówisz – gorący oddech owiał skórę na dekolcie, a duże dłonie objęły moje plecy i przyciągnęły do rozpalonego, męskiego ciała. Carney delikatnie cmoknął mnie w miejsce tuż pod brodą i dopowiedział: – Jutro już wszystko powinno być dobrze, wyjdziesz z tego, ale twój brat... Trochę namieszał – mężczyzna westchnął zirytowany. Na jego słowa gniewnie zacisnęłam palce w pięści.
– Wiem, Dom, od kiedy pamiętam mącił innym w planach, ale to nie daje ci przyzwolenia, abyś go krzywdził. Mam nadzieję, że postąpisz słusznie i zgodnie ze swoim sumieniem – przymknęłam oczy, przylegając całym ciałem do ciemnowłosego.

~***~
– Połknęła haczyk – parsknął pobłażliwie męski głos. – Hm? Tak, dosłownie tak. Typowa blondyna – Carney zaśmiał się cicho do telefonu. – Może być dobrym łączem, więc na razie lepiej trzymać ją przy sobie. Krótko, ale nie za krótko.
– Car? – spytałam, nie dając po sobie znać, że do moich uszu dotarła rozmowa, którą zapewne ciemnowłosy wolałby zachować dla siebie.
– Muszę kończyć, zgadamy się wieczorem – wywrócił oczyma, najwyraźniej niezbyt szczęśliwy, że mu przerwałam. – Tak? – rzucił znudzony po odłożeniu telefonu na blat, o który w następnej kolejności się oparł. Splótł ramiona na piersi i popatrzył na mnie wzrokiem bez wyrazu, jak gdyby poprzedniej nocy nie odczuł, że między nami pojawiło się coś specifycznie głębokiego, a poniekąd wyjątkowego.
Potrząsnęłam głową, chcąc wyzbyć się z niej obrazów mojej bujnej wyobraźni, której wodzy popuściłam. Carney był wysoko postawionym urzędnikiem, niemającym na celu wiązania się z przypadkowymi dziewczynami na dłużej niż kilka godzin upojnej nocy. Westchnęłam cicho, podjąwszy się zatraconego wątku:
– Podczas spotkania mającego wczoraj miejsce udało mi się nawiązać rozmowę z pewną osobą. Nie pamiętam imienia, nie udało mi się również zdobyć innych przydatnych informacji dotyczących jego tożsamości, ale jestem więcej niż pewna, że na palcu serdecznym lewej dłoni nosi srebrnym sygnet i... – prokurator zwiesił głowę, podśmiewając się pod nosem. Prędko zauważyłam jego postawę i przeszłam do konkretów, mimo, że jego lekceważące podejście nieco mnie ubodło – Wiem tylko tyle, że zaciągnął u ciebie sporo długów, których najwyraźniej nie zamierza spłacić. Ponadto owinął sobie wokół palca jednego z twoich pracowników, który na chwilę obecną ma do ciebie prosty i bliski kontakt. Z grubsza, chcę przekazać to, że ten mężczyzna jest łasy na pieniądze, które może zdobyć dzięki właśnie tej wtyczce wśród twoich pracowników. Gdy już to osiągnie, z miłą chęcią wpakuje cię za kratki i to w kręgach, gdzie nie masz zbyt wielu sojuszników. Powiedział jeszcze o...
Przerwała mi gniewnie uniesiona dłoń starszego i wywarczane obelgi pod adresem człowieka, z którym miałam styczność jeszcze wczoraj.
– Zapamiętałaś jeszcze jakieś cechy charakterystyczne?
– Już wspomniałam o sygnecie. Mogę w sumie dodać, że wyglądał na mniej niż czterdzieści lat i na chwilę obecną nic więcej nie potrafię sobie przypomnieć. Jedynie dodam, że mówił to z taką zawziętością, jakby miał już wszystko dopięte na ostatni guzik – zamyśliłam się na chwilę. – Jak ty w ogóle znalazłeś się wśród takich osobowości? Przecież nie zajmujesz się tylko rozprawami sądowymi – zauważyłam i podeszłam do mężczyzny. – W co ty mnie wpakowałeś? – przerwał mi huk wyważanych drzwi od apartamentu. Natychmiastowo zwróciłam głowę w stronę wejścia, podobnie jak Carney, który pchnął mnie za siebie. Zsobaczył sylwetki, brutalnie wtargające do jego mieszkania, przez zaciśnięte zęby.
– Nie ruszaj się – spojrzał kątem bystrego oka przez ramię, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.
W międzyczasie opatuleni czernią agresorzy przystanęli tuż przed nami w zwartej grupie. Na przód wystąpił jeden z napastników, mierząc w tors Carneya lufą blikującej broni. Jego głos przeciął ciszę:
– Idziecie z nami – tubalny, nieznoszący sprzeciwu ton sprawił, że po kręgosłupie - każdym z kręgu osobna - przedefilował wąż niepokoju.
Ilość słów: 839

[ Carney? To opowiadanie jakościowo ssie pałę, przepraszam 

21 lis 2019

Od Izzy cd. Candice

Stajemy za samochodem, który zaparkowany jest przy krawężniku. Ja się starannie za nim chowam, Gabe staje za mną i przygląda się zaciekawiony. Odwracam się i pokazuję dłonią, że ma się zniżyć.
- To wygląda idiotycznie.
- Sam wyglądasz idiotycznie, jesteś tak wysoki, że cię z łatwością zauważą. Jesteś beznadziejnym Bondem - prycham i próbuję wyłapać, co takiego robią Candice i Nathaniel w tym lokalu.
- Co jest złego w tym, że tu są?
- Ty się jeszcze pytasz?
- Nate spotyka się, z kim tylko chce, nie moja w tym sprawa. Jeśli tej dwójce to odpowiada, to dlaczego mam być przeciwny? - dziecko więcej zrozumie, a temu trzeba po kilka razy tłumaczyć.
- Ponieważ Candice jest moją przyjaciółką. Istnieje ważna zasada na tym świecie - nie zakochuj się w przyjacielu, a tym bardziej w przyjacielu swojego rodzeństwa.
- Szczerze wątpię, aby pomiędzy nimi cokolwiek było, prócz zwykłej znajomości na zasadzie popularnych w tych czasach określeń "kolega", "koleżanka". W końcu to twoja przyjaciółka. Nie da się być blisko ciebie i nie znać naszego brata, który jest zresztą męską wersją ciebie. Całe szczęście, że charaktery inne wam się trafiły.

Od Camerona C.D Brianne

     Serce zabiło mi szybciej z chwilą, w jakiej rozlega się głośne, wręcz nachalne pukanie w drzwi. Tak na dobrą sprawę, daleko temu do pukania – to wręcz walenie, dobijanie się do środka. W jednym momencie ogarnia mnie panika, bliżej nieuzasadniona, aczkolwiek bezlitosna, nie pozwalająca mi na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Ten jeden ruch burzy całą harmonię idealnej podróży, bowiem tego nie przewidziałem – że ktoś wtrąci się w naszą paradę. Warto mieć na uwadze fakt, iż na absolutnie nikim nie zrobiliśmy dobrego wrażenia. Pamięcią zasięgam do momentu, kiedy to podążaliśmy leśną ścieżką w poszukiwaniu jakiejkolwiek knajpy w obawie przed przedziwną parą jadącą, wedle ich wersji, na grzyby, ale najwyraźniej nie spieszyło im się zbytnio. Szczególnie, kiedy obserwowali, właściwie obserwował nas podczas pobytu w przydrożnej, że tak powiem, restauracji. Kolejnym nieprzyjemnym zjawiskiem była poprzedzająca powyższą chwilę sytuacja, kiedy to byłem świadkiem zabójstwa winnego, niewinnego, Clyde'a Fostera. Dokładnie pamiętam, jak wyglądały jego zwłoki leżące na podłodze, ogromną kałużę krwi, pistolet w dłoni napastnika. Pamiętam też, jak wyskoczyłem przez okno, niemal zabijając samego siebie przy okazji. Na dodatek sprawa tych mężczyzn w kawiarni, która, choć zwyczajna i na pozór niespecjalnie podejrzana, krąży mi po głowie już od tamtej chwili. Pomyśleć, iż to wszystko działo się zaledwie dobę temu. Wszystko takie dziwne, podejrzane, nienaturalne. Ale nie żałuję tej decyzji. Nie żałowałem. Dotąd. Kiedy ktoś zapukał w nasze drzwi, a mnie przeszywa zimny dreszcz. Patrzę na Brianne, która, schyliwszy się na wysokość dziurki od klucza, podgląda jegomościa. Nie mija sekunda, a unosi się, najwyraźniej zablokował jej widok. Odwraca głowę w moją stronę. Nigdy nie pomyślałbym, że mogłaby mieć astmę. To znaczy, to brzmi nieco dziwnie. Nie to, iż ją ograniczam, naprawdę szanuję każdą istotę żywą i wierzę we wszystkich, bez względu na ich stan zdrowia, jednakowoż… takie wyprawy w przypadku osób chorych na astmę to rzadkość. Co prawda są na to jakiej lekarstwa, coś, co ułatwia oddychanie, ten mały sprzęt, którego nazwy nie pamiętam, ale, pomimo to, sam fakt, iż coś mogłoby się stać przeraża. A co, jeśli będzie pilnie potrzebowała pomocy lekarza, a znajdować się będziemy kilometry od najbliższej wioski, co dopiero szpitala czy przychodni. Wtedy będzie źle, do końca życia będę sobie wyrzucał, że przeze mnie ktoś ucierpiał. To naprawdę nie najprzyjemniejsze uczucie na całym świecie, wolę te milsze chwile. Kontynuując – delikatnie wystraszony łapię za pierwsze, co mam pod ręką, czyli wspomniany gdzieś wcześniej dezodorant. Gotowy na potencjalny atak ze strony gościa, unoszę buteleczkę na odpowiednią wysokość i podchodzę bliżej drzwi. Z kieszeni plecaka wyjmuję scyzoryk. Brianne, która najwyraźniej wcale nie przejmuje się ryzykiem wynikającym z tak wariackiego kroku i otwiera szeroko drzwi. Zrobiłbym to całkowicie inaczej.

Od Odette - Zadanie #6

Wiadomość, którą słyszę, sprawia, że moje kolana są jak z waty. Świat kołuje się dookoła mnie, głowę przeszywa nieznośny szum i słyszę przetaczanie się swojej własnej krwi. Wiem, że jestem bliska omdlenia, bo czuję się bardziej niż okropnie z myślą, że moja mama, kochana mama, ma nowotwór. 
Lekarz dzwonił. Powiedział mi to najdelikatniej, jak się dało, jednak nie powstrzymał moich łez, które popłynęły strumieniem zaraz po tym, jak wydostałam się z sideł szoku. Mam ruszyć w podróż. Od razu. Mój szpik może ją ocalić. Przestałabym patrzeć na siebie, gdybym temu odmówiła. Idzie za tym ryzyko. Wiele ryzyka. Ale nie mogę nic nie robić, tym bardziej, że jestem jedyną osobą, która ma możliwość coś zrobić.

19 lis 2019

Od Brianne C.D Cameron

Jestem wykończona, gdy wieczorem, finalnie wchodzimy do motelu. Widzę, że Cameron nie ma humoru, chyba stracił jego resztki podczas dwukilometrowego spaceru. Niemalże widoczny jest ulatujący z niego optymizm, którym to zawsze się cechuje. Motel, w którym decydujemy się spędzić noc jest obskurny, ale za to jedyny w okolicy. Jedna doba noclegowa nie jest droga, ale jednocześnie wysoko się cenią, jak na panujące tu warunki. Obserwuję z uwagą otoczenie, kiedy Cameron dogaduje się z recepcjonistką. Ciemne kolory sprawiają, że jest tu bardzo ponuro, a kurz osiada już nawet na ścianach. Meble są przerażające, ciężkie i wykonane ze starego, bardzo ciemnego drewna. Po chwili widzę, jak mój towarzysz gestem ręki nakazuje mi ruszyć w ślad za nim, co też robię. Niemalże czuję, jak moje powieki opadają, gdy idę wąskim, motelowym korytarzem, którego podłoga wyłożona jest starą, brudną wykładziną o kolorze zupy pomidorowej. Krzywię się, kiedy żarówka ponad naszymi głowami zaczyna mrugać. Lepiej być nie mogło, nie? Mimo panujących tu warunków, jak i towarzyszącym mi ciągłym niepokoju czuję się dobrze będąc tu z Cameronem. Jedyne, za czym tęsknię, to treningi baletowe oraz, może, nauka. Mimo to, wychodzę z założenia, że co mnie nie zabije to mnie wzmocni, a przynajmniej moje życie nabierze tempa (przyjmując, że moje poprzednie nie było zawrotne).

Od Juliena cd. Andrei

Popijam piwo z butelki, wpatrując się w leżącą naprzeciwko mnie torbę. Niemal maniakalnie, bo jej obecność wytrąca mnie coraz częściej z równowagi. Moja uwaga od tygodnia skupia się jedynie na niej, oczywiście w momentach, w których powinienem skupić się na rzeczach, które obecnie robię. Już nie raz skaleczyłem się podczas krojenia, czy robienia czegokolwiek z gorącą wodą i innymi mniej bezpiecznymi rzeczami w kuchni. O ile mam chęć pojawić się w kuchni i coś robić. Nie, żeby mi to przeszkadzało, w końcu żyję tu sam od, powiedziałbym, że długiego czasu i szczerze mówiąc, czuję się wolny. W jakimś stopniu. Małym stopniu. Ale jednak.
Fant sprawiał, że wyłączałem się z życia, była jak narkotyk dla narkomana po odwyku, jak alkohol dla abstynenta, grzech dla człowieka. Byłem naiwny i głupi myśląc, że dostanę cynk, aby móc się w końcu jej pozbyć. Byłem sprawdzany, wystawiony na próbę i szczerze mówiąc, powoli się dawałem. Jakbym był słaby. Musiałem się jej pozbyć, ale było to na tę chwilę niemożliwe.
Wzdrygam się na sam dźwięk dzwonka. Z racji, że nie słyszę go za często, a właściwie to prawie wcale, irytuje mnie to niesamowicie. Zabudowania są od siebie daleko, najbliższy sąsiad patrzy na mnie, jak na trędowatego, a ja nie zamierzam wnikać w to, co jest tego powodem. Zaszycie się na tym odludziu było jednym z najlepszych pomysłów, ale ostatnimi czasy zaczęło się kręcić w tym domu za dużo ludzi.

18 lis 2019

Od Theo C.D Louise

Zaniepokojony szept Louise nie umyka mojej uwadze. Podnoszę się leniwie z kanapy, szuram nogami wzdłuż salonu, by dotrzeć do dziewczyny, która niemo wgapia się w... nic. Tak mi się wydaje. Stoi w pustych drzwiach, przed nią nie ma nikogo.
— Co się dzieje? — pytam, zanim do niej dołączam.
A choć sam zdechły kot nie wprawia mnie w jakieś osłupienie, to fakt, że znajduje się on przed samym drzwiami mieszkania Louise, już tak. Początkowe zaintrygowanie i niezrozumienie nie daje mi nawet wydusić z siebie słów wsparcia i pocieszenia.
Ale z drugiej strony jakie słowa wsparcia i pocieszenia mogą w tej sytuacji zdziałać jakiekolwiek cuda?

Od Camerona C.D Brianne

     Brianne zachowuje się dziwnie. To znaczy, nie to, że od początku podchodziłem do niej bez jakiejkolwiek rezerwy, z pełnym zaufaniem i pewnością, iż zbudujemy wspaniałą relację na kształt przyjaźni. Była (i wciąż jest) zamknięta, nie mówi o sobie nic, kiedy ja zdążyłem wypaplać, że mam, tak przykładowo, dwójkę dzieciaków i znajomego w tych okolicach. Jeżeli śledztwo zostanie wszczęte, mogą dostać się do dziewczyny, która śmiało poinformuje ich, iż byliśmy w tych okolicach tego dnia, o tej godzinie, a ja pokierowałem się właśnie w tę stronę. Nie wiem o niej nic, a pomimo tego zabrałem ją w podróż, ponieważ wydawała się najodpowiedniejszą kandydatką. Nie ma to jak zabrać kogoś, kogo kompletnie się nie zna, prawda? Brianne od początku stanowi dla mnie swoistą zagadkę, ale, będąc szczerym, nie pchałem się jako pierwszy kandydat do rozwiązania jej. Tak było lepiej — traktuje mnie ozięble i z dystansem, co z pewnością pomoże nam w dalszej wędrówce. Z tego, co wiem, relacje międzyludzkie tylko osłabiają jednostki. Kiedy jedno z nas będzie musiało zginąć, drugi ucieknie, dbając wyłącznie o własne zdrowie.

17 lis 2019

Odejście

Chciałabym w tej krótkiej wiadomości przeprosić, poprosić i podziękować.
Przepraszam za wszystkie niedokończone wątki, za sytuacje, w których sprawiłam komuś przykrość lub zawód. Dziękuję za wszystkie poprowadzone wątki, za sytuacje, dzięki którym mogłam się uśmiechnąć. Proszę, abyście kontynuowali swoje pasje, bo ja jednej z nich niestety nie uratowałam i w ten sposób znajduję się tutaj – żegnając się ze swoją postacią. Z Wami nie zamierzam – na pewno zajrzę raz na jakiś czas na bloga, zostanę na serwerze na Discordzie. Spełniajcie się, dążcie do marzeń i nie róbcie niczego wbrew sobie.
 -Mościk

Od Brianne C.D Cameron

Nie wiem co ze sobą począć, kiedy się rozdzielamy. W końcu ja nie mam tutaj żadnych znajomych, których mogłabym odwiedzić, więc jedyne co robię, to chodzę po nieznajomych mi ulicach i podziwiam widoki. Miasto naprawdę nie jest brzydkie, ale jest jeszcze zbyt ciemno, żebym mogła podziwiać jego architekturę, więc chodzę ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie ma co ukrywać, że czuję się nieco niekomfortowo w obecności Camerona, ale mam szczerą nadzieję, że to nie potrwa długo.
W pewnym momencie niekontrolowanie przyspieszam, czując się obserwowana. Mam wrażenie, że słyszę za sobą czyjeś kroki, jednak kiedy się odwracam, nikogo nie ma. To potęguje mój strach, jednak staram się zachować zimną krew. Przysiadam na zimnej, wilgotnej fontannie, zupełnie nie patrząc na to, że moje ubrania będą za chwilę mokre. Staram się uspokoić oddech, jednak nic nie pomaga kolejny odgłos dochodzący do moich uszu. Słyszę szuranie po kamiennych płytach, którymi wyłożony jest rynek miasta, a następnie czuję chłód. Staram się nie rozglądać, dobrze wiedząc, iż po prostu zobaczę coś, czego nie chcę.

Od Koyori C.D Brooke

Spoglądałam z ciepłem na Brooke, która gładziła Sherlocka za uchem. Widać było po niej, że lubi zwierzęta. Słysząc jej pytanie o poznaniu się, upiłam łyk zielonej herbaty i odstawiłam kubek na mniejszy stolik obok kanapy, żeby przypadkiem nie wylać podczas opowiadania.
- Studiuję kryminologię. Wynajmuję u Shane’a pokój i zajmuję mieszkaniem. Nie nadaje się na panią domu – wspominając o jego umiejętnościach, dostrzegłam cień strachu, który przebiegł po twarzy ciemnowłosej. - Spokojnie. Shane to projektant, więc o ubraniach wie wszystko i każde traktuje z wielką ostrożnością – dodałam, próbując w jakiś sposób uspokoić dziewczynę. Poprawiłam okulary, znowu spoglądając na białego owczarka. Acony poczuła się zmęczona i położyła się na fotelu nieco dalej, smacznie śpiąc. Było to do niej niepodobne, ale biorąc pod uwagę to, jak szalała w parku, mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Wcześniej w pokoju dostrzegłam Inej w terrarium, więc został do znalezienia tylko Parapet. A tego, jak na zawołanie nie było w pobliżu. Aż byłam zdziwiona.
- A ty czym się zajmujesz, Brooke? - zagadałam do nowej koleżanki, biorąc ze stołu kubek z herbatą. - Jesteś głodna? Mam jeszcze carry z wczoraj – przypomniałam sobie i powoli wstałam z tapczana, poprawiając znowu swoje okulary.
- Nie, nie chcę sprawiać kłopotu… - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się do niej, delikatnie uśmiechając.
- Nie masz nic do stracenia. Najwyżej Shane zje – Otworzyłam lodówkę, wyjmując garnek z potrawą. Ryżu wszakże nie ma, ale mogę nastawić nowy.
- Niech… będzie… À propos, właśnie zaczęłam pracę w kwiaciarni – dodała. Kiwnęłam głową w odpowiedzi, chcąc otworzyć szafkę, w której trzymałam różne makarony i ryże. Odskoczyłam do tyłu, gdy z półki wypadł kot. Jak on tam wlazł?!
- Parapet – jęknęłam, schylając się, aby go podnieść.
- Co to było? - Brooke musiała usłyszeć huk, który towarzyszył uderzeniu kocura o blat i spadnięciu na podłogę. W odpowiedzi zwierzak wydał z siebie miauknięcie, powtarzając je, gdy wzięłam go w ramiona. Wyszłam z kuchni, idąc do ciemnowłosej.
- Kot – odpowiedziałam, tuląc w ramionach jego ciało. - Wypadł z szafki kuchennej – dodałam.
- Zrobił sobie coś?
- Raczej nie… Na co dzień spada ze schodów, z blatu, z drapaka… Wiele przeżył – zaczęłam drapać go po głowie. Zaczął cicho mruczeć. - Chcesz go na kolana? - zapytałam. Dziewczyna w odpowiedzi usiadła z powrotem na kanapie, więc podałam jej kota. Na wpół rozwalił się na kolanach Brooke, wystawiając tylne łapy. Gdy zdążyłam się wyprostować, trzasnęły drzwi od gabinetu Shane’a.
- Mam wenę!! - zawołała, przybiegając, aby mnie uściskać. Wydałam z siebie jęk, gdy mnie puścił. Chciał jeszcze przytulić Brooke, ale sobie darował, widząc Parapeta na jej nogach. Zamiast tego wziął jej dłoń w swoje i energicznie nią potrząsnął.
- Dzięki tobie mam pomysły na kolekcję! - zawołał. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłam się założyć, że jego oczy błyszczały z entuzjazmu. Puścił rękę dziewczyny i odwrócił się w moją stronę.
- To będzie kolekcja ze wzorami imitującymi plamy po napojach i jedzeniach! - znowu podniósł głos. Zrobił obrót i wskazał palcem na naszego gościa. - A ty zostaniesz moją modelką wraz z Koko! - dodał, po czym pobiegł do swojego gabinetu. I tyle go widzieli. Teraz będzie rysował projekty, aż nie padnie.

Brooke?

Od Camerona C.D Brianne

     — Jaki jest cel? — pyta Carey, trzymając małego Isaiah w ramionach.
     Uśmiecham się do niego słabo.
     — Nie wiem — rzucam.

     Idę ciemną ulicą miasta. Mało kto kręci się tu o tej porze, po ulicach jeżdżą pojedyncze samochody, których właściciele najpewniej udają się do pracy na poranną, bardzo wczesną zmianę. Na plecach dźwigam duży, napakowany plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami — wśród nich są pieniądze, ubrania na każdą pogodę (najcięższe z nich mam na sobie), podręczna mini apteczka, parę butelek wody, jedzenie, którego wystarczy nam na jakiś czas. Szczerze mówiąc, mam jakieś pojęcie o tego typu wyprawach. Kiedy byłem nastolatkiem, uciekałem z domu, wtedy musiałem radzić sobie sam przez parę dni, nie będąc w stanie wrócić do domu. Ta podróż ma być inna. Zaplanowana, jednakowoż wciąż w ciemno. Nie wiem, gdzie pojedziemy później, naszym pierwszym przystankiem będzie miasto oddalone o około sto kilometrów od Avenley River, czyli całkiem daleko. Stamtąd złapiemy innego busa. Poznamy historie tych miast, będziemy podziwiać zabytki, na jakiś czas staniemy się turystami z krwi i kości, którzy nie martwią się o to, gdzie podzieją się za parę dni. Poza tym, głęboko wierzę w to, iż Brianne wzięła swój śpiwór, w przeciwnym wypadku będę musiał oddać jej swój. Jestem dziwnie podekscytowany na myśl o tej wyprawie — nie znam tej dziewczyny, nie znam jej nazwiska, nie wiem, jaka jest z charakteru, nawet nie wiem, gdzie mieszka. Mimo tego mam wrażenie, iż to się uda i z wycieczki wrócimy cali i zdrowi.

Od Charlie C.D Brooke

     Bacznie obserwowałam poczynania pozbawionej ubrań Brooke Middleton, która raz za razem wykonywała zamaszyste ruchy ramionami, by utrzymać się na powierzchni. Jej pewność siebie wskazywała na to, iż potrafiła pływać, ba!, robiła to naprawdę sprawnie i nigdy nie pomyślałabym, że jeszcze tak niedawno leżała w szpitalu, w śpiączce, po poronieniu. Na mojej twarzy pojawił się grymas — był to grymas wyrażający zarówno współczucie, jak i wściekłość. Byłam wściekła na życie. Byłam wściekła na życie za to, jak traktowało młodych ludzi. Jak traktowało młodych, niczemu niewinnych ludzi. Ci, którzy zachowywali się jak istne bydło wiedli wspaniały żywot. Słowa Brooke wstrząsnęły mną, poczułam coś, co dobrze znałam, ale sto razy mocniej. Moje życie nigdy nie było usłane różami, cały czas coś się działo, bez względu na humor mamy, każda sytuacja była odpowiednią okazją do wszczęcia kłótni. W pewnym momencie miałam już dość bycia córką na posyłki, Charlie do wino, Charlie po papierosy. Wszystko z własnej kieszeni. A później pretensje, kiedy pytałam, czy mogłaby zamówić pizzę. Nie mogłaby. Powtarzała, że powinnam się usamodzielnić. Ale w tamtej znaczącej chwili na jakiś czas zapomniałam o własnych demonach. W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że to, co przechodzi dziewczyna w moim wieku to istne piekło. Myśli zaczęły krążyć tylko wokół niej, wokół tego, kim jest, jak naprawdę wygląda jej życie, a jaką iluzję tworzy. Chciałam zdjęć z jej bark ten ciężar, chciałam zobaczyć uśmiech Brookie i powiedzieć, że odtąd wszystko będzie dobrze. Bo ona na to zasługiwała, mimo wszystko. Obawiałam się jednak, iż to niemożliwe, iż stało się za dużo i jedyną drogą, dzięki której Brooke wyjdzie na prostą, jest wszczęcie śledztwa i dojście do tego, kto stoi za serią niefortunnych zdarzeń w jej życiu.

16 lis 2019

Od Brianne C.D Camerona

Nie bardzo wiem co powinnam zrobić, kiedy, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu telefonu, spośród moich rzeczy wypada na ziemię nieznajoma mi czapka. Oczywiście, drogą dedukcji szybko dochodzę do wniosku, że jej właścicielem jest nie kto inny, jak Cameron, z którym to nie tak dawno się widziałam. Równie dobrze mogłabym ją zachować, wcisnąć gdzieś w odmęty mojej szafy i nigdy więcej nie spotkać mężczyzny i chociaż jeszcze kilka dni temu bym tak postąpiła, tak teraz postanawiam złapać telefon i włączyć go w nieco innych celach, niż chciałam jeszcze chwilę temu. Moje palce sprawnie przemieszczają się po klawiaturze kiedy piszę SMS-a do kontaktu nazwanego „Cameron". Sama nie wiem co mi strzeliło do głowy, że bez konkretnego powodu zapisałam jego numer, jednak jak widać, zrobiłam to nie na darmo. Odpowiedź przyszła chwilę później, najwidoczniej bez problemu odgadł, że ja to ja, i to dobrze, bo nie wiem dlaczego, ale zawsze głupio mi jest podpisywać się przy SMS-ie.

Od Camerona C.D Brianne

     Wciąż z łyżwami na stopach, człapię w kierunku biura Mackynzie, pozostawiając chłopca na lodzie pod, mam nadzieję, czujnym okiem Brianne. Potykam się o próg, jednakże udaje mi się bez większych uszczerbków na zdrowiu dotrzeć do punktu docelowego. Przyjaciółkę zastaję w dość typowej dla niej scenerii — siedzi za dębowym biurkiem, otaczają ją papiery, mnóstwo papierów, na osobnym stoliku stoi biały kubek z kawą, ledówki dają z siebie sto procent mocy, bowiem pokój, w mniemaniu Mackie, musi być oświetlony w każdym kącie. Warto dodać, iż jest tu cholernie gorąco i, będąc w grubym płaszczu, otulony szalikiem, już po paru sekundach mam ochotę stąd uciec z powrotem na lód. Ale sprawa tak wysokiego kalibru nie może czekać. Z grymasem na twarzy podchodzę nieco bliżej kobiety, która dopiero teraz podnosi wzrok.
     — O, Cameron. — Uśmiecha się szeroko. — Wybacz, że cię nie zauważyłam. — Odchyla się, aby przyciszyć muzykę płynącą z głośników wieży stereo.

Od Brianne C.D Cameron

– Uważaj jak chodzisz – ktoś przetrąca moje ramię, gdy stoję w tłumie w środku miasta. Rozglądam się zdezorientowana szukając właściciela nieprzyjemnego głosu, jednak nie zauważam nikogo, kto patrzyłby na mnie innym wzrokiem, niż niewidzącym. Piątkowy szał wyprzedażowy dotyczy chyba każdego mieszkańca Avenley, tylko nie mnie. Pech chciał, abym akurat tego wieczoru zapomniała rękawiczek z domu, a jak wiadomo, bez nich ani rusz, mimo obecnej jeszcze jesieni. Pogoda jest coraz surowsza, poranki mgliste i rześkie, a wieczory - chłodne i zdecydowanie zbyt szybko zapadające. Wchodzę do pierwszego lepszego sklepu, który nie ma zbyt wielkiej kolejki i przerzuconych na lewą stronę ubrań, i w którym panuje względny ład i porządek, a nie tak jak w pozostałych sieciówkach tego wieczoru. Wybieram parę zwyczajnych, czarnych rękawiczek ze ściągaczami, a następnie kieruję się w stronę kasy. Jazda na łyżwach bez rękawiczek jest dla mnie torturą oraz czymś niemożliwym. Po godzinie jazdy moje zsiniałe palce zawsze są odmarznięte, a że często zapominam rękawiczek, to idę je kupić, przez co mam w domu milion par o różnorakich kolorach. Kiedy wyciągam portfel z mojej sportowej torby, na ziemię wypada mały skrawek papieru. Podnoszę go, mając w zamiarze od razu posłać go do kosza na śmieci, jednak zatrzymuję się w półkroku. Widzę koślawo napisane cyfry układające się w numer telefonu (zapewne) Camerona, kiedy kasjerka chrząka. Na ladzie leżą moje rękawiczki, a ta najwyraźniej czeka aż za nie zapłacę. Wyciągam w jej stronę zielony banknot, biorę moje zakupy i wychodzę.

Taylor odchodzi!

Żegnamy Taylor Antoinette Genevieve Hathaway.

Od Lucille C.D Jonathan

     Wbijam zażenowane spojrzenie w leżącą na podłodze blondynkę — mierzę ją gniewnym spojrzeniem, w środku zwijając się ze wstydu. Unoszę lewą nogę, przerzucam ją przez sprzęt treningowy i kucam przy Taegan, która wciąż zalega na podłodze, najwyraźniej niezdolna do wykonania jakiegokolwiek kroku.
     — Dziękuję ci za pomoc, Jonathanie — zwracam się do naszego drogiego fotomodela. — Ale teraz muszę cię odprawić i zaprowadzić Taegan do szatni. Albo najlepiej szpitala.
     Trącam dziewczynę w ramię, mruży oczy, patrząc się w ledową lampę zamontowaną w suficie. Z grymasem wymalowanym na twarzy potrząsam nią całą. Rozchyla usta, zamyka je, wyglądając przy tym jak ryba próbująca oddychać na lądzie — niezbyt atrakcyjnie. Pan przepiękny model stoi chwilę nad nami, patrzy na dziewczynę z góry, po czym, odwróciwszy się na pięcie, niczym modeleczka na wybiegu, odchodzi, a ja, przysięgam, mam wrażenie, że kołysze tymi biodrami jak głupi. Choć, fakt, to z pewnością tylko przewidzenia. Klepię więc po policzku koleżankę, powoli tracąc wszystkie pokłady cierpliwości złożone w moim wnętrzu. Powstaję z kolan, by zaciągnąć ją siłą do szatni, przy okazji ośmieszając się przy wszystkich tych osiłkach trenujących w pocie czoła.

Od Brooke - CD. Charlie

     Czy to, że w całym tym szaleństwie chciałabym choć jedną, beztroską chwilę dla siebie jest tak bardzo złe i egoistyczne? Czułam wyrzuty sumienia na samą myśl o tym, że ja mogłabym bawić się i zapominać o świecie gdzieś daleko od tej szpitalnej rzeczywistości, podczas gdy moja mama leży w jednej z jego sal, a babcia ma zostać lada chwila pochowana. Byłam coś winna im obu, mimo, że pierwszej z nich nienawidziłam, a druga mimo wszystko nie zawsze traktowała mnie fair. Ale musiałam doprowadzić tę sprawę do końca i dowiedzieć się, co lub kto stoi za wypadkami chodzącymi po rodzinie Middleton, skoro dotknęło to również moje niczemu nie winne, nienarodzone dziecko. Ciągłe roztrząsanie tej sprawy we własnej głowie, gdy jeszcze leżałam przykuta do szpitalnego łóżka i sama wiele nie mogłam zrobić przytłaczało mnie. Potrzebowałam działać. Chciałam realnie móc wpłynąć na rozwój wydarzeń i na własną rękę wszcząć poszukiwania sprawcy całego tego zamętu wokół babci, mamy i mnie, ale to nie było takie proste. Nie, gdy jedyną poszlaką była Rose, która w dodatku obecnie była nieosiągalna. Więc czy to takie straszne, że po mojej głowie przeszła myśl, by na tę parę godzin nareszcie poczuć się jak zwykła, niewmieszana w żadne duże afery nastolatka, która po prostu cieszy się życiem? Dawno nie miałam okazji takiej udawać, a chyba potrzebowałam właśnie takiego dnia, by po ostatnich ciężkich miesiącach móc dać umysłowi odpocząć i postarać się wrócić do siebie. Pozbyć traum i zawahań, które mnie ograniczały. Chciałam po prostu znów być w pełni sobą. Teraz miałam obok siebie osobę, z którą to wszystko mogłoby stać się jeszcze łatwiejsze, niż na początku sądziłam, że mogłoby być.

15 lis 2019

Od Kaia cd. Izzy

Przyglądam się zaspanej Isabelle i chwilę zastanawiam się nad tym, czy zdradzenie jej kilku szczegółów z poprzedniego wieczoru będzie aż tak złym pomysłem, jakim się to wydawało w pierwszym momencie. Oczywiście, będzie zła jak osa i najbardziej pewnie oberwie się Nathowi, które się wtrąci w połowie naszej kłótni, a wtedy jej uwaga przeniesie się z prędkością światła ze mnie, właśnie na niego. Podoba mi się w sumie taka wizja, w końcu jeśli on mógł mi suszyć głowę nad samego rana, kiedy to wpadł do mojego mieszkania jak tajfun i zaczął oskarżać o najgłupsze rzeczy, to dlaczego nie mogłaby właśnie ugryźć go karma?

Od Brooke - CD. Koyori

     Początkowo byłam wściekła, ale czułam też upokorzenie. Wszystkie te negatywne emocje skierowałam głównie w swoim kierunku, gdyż to ja jak zwykle nie poszanowałam czyjejś własności i pozwoliłam na zniszczenie płaszcza. Wypadki chodzą po ludziach, ale czemu zawsze tym człowiekiem, który obrywa, jestem ja? Było mi wręcz niewyobrażalnie głupio, bo nie dość, że Amber była na tyle miła, by za darmo udostępnić mi swoje mieszkanie i środki do życia, nawet pożyczyła mi te zdecydowanie drogie ubrania, to ja zamiast się jej jakoś dobrze odwdzięczyć, tak po prostu pozwoliłam zniszczyć się jej ulubionemu płaszczowi. Ledwo znalazłam pracę, nawet nie zaczęłam jej wykonywać, a już czułam, że nigdy w życiu nie wypłacę się ludziom za szkód, które im poczyniłam. Tym bardziej, że znałam kolosalną cenę tego nabytku dziewczyny i byłam pewna, że ja za tyle pieniędzy mogłabym mieć i dziesięć płaszczy. Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy w geście rozpaczy, ale ten sympatyczny koleś Shane uspokoił mnie na tyle, że jeszcze nie zdecydowałam się na tak drastyczny krok. Było w nim coś na tyle sympatycznego, że od razu nawiązałam z nim przyjemną rozmowę i nie czułam się przytłoczona jego towarzystwem. Gdzieś obok nas kręciła się dziewczyna, która wylała na mnie tę nieszczęsną kawę. Koyori, jeśli dobrze pamiętam. Mimo mojego początkowego wybuchu, nie miałam jej tego za złe i nie zamierzałam obwiniać jej o ten mały wypadek. Obok niej szły dwa piękne psy, które miałam wielką ochotę pogłaskać, ale jakoś głupio było mi w takiej sytuacji o to spytać. Zamiast tego łamałam sobie głowę nad tym, co powiedzieć Amber po moim powrocie do domu, gdy spyta, co się stało z jej płaszczem i dlaczego nie mam go na sobie. Bo wiadome było, że nie mogłam wrócić z nim do jej mieszkania dopóki jest w takim stanie. Obecnie całą trójką – a właściwie piątką, jeśli liczyć zwierzyniec – szliśmy do mieszkania Shane'a i Koyori. Jak już zdążyłam się dowiedzieć od tego pierwszego, byli współlokatorami. Zarzekał się, że da radę przywrócić płaszcz do jego pierwotnego stanu, więc postanowiłam mu zaufać, bo tak właściwie to i tak nie miałam innego wyjścia. Próbując doprać to sama, mogłabym przynieść jeszcze więcej szkód, bo nigdy nie miałam do czynienia z tak drogim i delikatnym materiałem. Zdałam się więc na nowo poznanego chłopaka, licząc na to, że nie będę tego żałować. Bezustannie odciągając nieprzyjemny, mokry materiał koszulki od mojego ciała podążałam za nim, rozglądając się wokół i starając się zorientować, gdzie dokładnie jesteśmy, żebym mogła wyszacować sobie, którędy powinnam później wrócić do Amber. Niestety niezbyt znałam te okolice, więc uznałam, że później będę się tym przejmować.

14 lis 2019

Od Camerona C.D Brianne

     Wbrew pozorom, dyskusje są czymś, za czym przepadam. Zazwyczaj zaciekle bronię moich argumentów i poglądów, podpierając to wszystko odpowiednimi przykładami. Jednocześnie uważam, iż słaby ze mnie rozmówca. Nienaturalnie szybko denerwuję się, przez co całe moje starania idą na marne, ponieważ niepotrzebnie zaatakowałem przeciwną stronę. Tu sarknięcie, tu tupnięcie nóżką, tu zdenerwowane spojrzenie. Kolejnym negatywnym aspektem dyskusji jest to, że często ktoś odpuszcza, niechętny do ciągnięcia rozmowy. Odbieram to nie najlepiej, szczerze mówiąc. Przykładowo, kiedy ktoś tak odjeżdża, zostawiając mnie samego z nowymi ripostami, na które wpadam dopiero teraz.
     — Koleżanko! — wołam za dziewczyną, goniąc za nią. — Czy ten profesjonalizm zobowiązuje nas do traktowania się w aż tak bezlitosny sposób?
     Kolejną rzeczą, za którą przepadam, jest przegadywanie się. Już pół biedy, kiedy ktoś jest nieskory do przepychanek słownych, ale gdy trafiam na kogoś, kto w rękawie trzyma mnóstwo interesujących tekstów, czasami nie mogę przestać. Dziewczyna najwyraźniej do takich osób nie należy. Cóż, szkoda, chyba nie podłapiemy wspólnego języka.
     — Nie, ale uważasz, że w takim układzie powinniśmy się ciągle ze sobą zderzać? — Uśmiecha się półgębkiem, przy czym spuszcza wzrok.
     — Hola, hola. Nie narażałbym siebie bez powodu. — Przewracam oczami. — Myślisz na jednej płaszczyźnie, towarzyszko.

Od Candice C.D Cain

Po wysłuchaniu słów Caina wszystkie myśli wylatują mi z głowy, zastąpione konsternacją i… i po prostu pustką. Jedną, wielką pustką, bo nie wiem, w jakim stopniu porażenia trzeba być, żeby mówić mi takie rzeczy. Jeszcze w ten sposób, jakby były chlebem powszednim. Co nie zmienia faktu, że mój tyłek oczywiście jest bardziej niż nie taki zły.
— I nie zamierzam odchodzić. Słuchaj, Hawthorne, możesz robić wszystko, żeby mnie stąd wykurzyć, ale… — zaczynam aż nazbyt groźnym, poważnym tonem jak na mnie. Ten robak jednak bez skrupułów mi przerywa, przez co układam usta tak, jakbym chciała dokończyć zdanie.
— Mogę robić wszystko? — Łapie mnie za słowa. — Zrobiłbym to i bez twojego pozwolenia, ale teraz jestem jeszcze bardziej przekonany.

13 lis 2019

Od Brianne do Camerona

Stoję w kuchni, w lewej ręce trzymając opakowanie pełne kukurydzianych płatków. Z całej siły staram się wyjąć je na tyle cicho, aby nie zaszeleściło, wepchnąć garść chrupek do buzi, a następnie pogryźć je tak samo cicho, jak były wyjmowane. Widzę fragment ubrania mojej matki stojącej przy oknie, spoglądającej na zapuszczony ogród, od którego oddziela ją jedynie ściana oraz szyba, przez którą zagląda. Nie wiem co sobie myśli, czy w ogóle myśli, jest przy tym przeraźliwie chuda. Ma niezdrową, ziemistą cerę, zapadnięte policzki i ogromne, sine cienie pod oczami. Nie jest mi jej szkoda, czy to źle? Jodie Waldorff jest głównym powodem, dla którego jestem kompletnie zniszczona i bez szansy na przyszłość. W pewnym momencie odwraca się w moją stronę, jakby doskonale wiedziała, że za nią stoję, a właściwie - siedzę w kuchni, na podwyższonym stołku barowym. Cienki szlafrok, który na siebie narzuciła zsuwa się, odsłaniając tym samym jej prawe, wychudzone ramię. Nawet jeśli chciałabym nakarmić ją siłą, by utrzymać ją jednocześnie przy życiu, skazana bym była na porażkę. W najlepszym wypadku dostałabym uderzenie w policzek, jak zawsze, kiedy próbuję się choćby do niej odezwać.

Od Brianne C.D Ken

Stałam, patrząc na plecy oddalającego się ode mnie chłopaka, za którym, z kolei, podążał jakiś inny chłopak. Ze zmarszczonym czołem spojrzałam na złoty napis 81B, kiedy doszło do mnie, że to właśnie mój czas - miałam przekroczyć próg sali, gdzie czekał mnie kolejny trening. A potem kolejny i kolejny. Dzisiejszego dnia miałam o tyle dużo szczęścia, że znalazł się ktoś skory do pomocy, co było nowością i nieznacznie mnie pocieszyło, bo przynajmniej nie musiałam szukać tej przeklętej sali na własną rękę. Chłopak, który mi pomógł był tak miły, że aż zdziwiłam się, że to w tych czasach możliwe. Najczęściej zbywano mnie kilkoma słowami, a rutyną było „niestety, śpieszę się" - jak na złość, w rzeczywistości wcale tak nie było - ludziom po prostu nie chciało się być bezinteresownymi. Mama, kiedy jeszcze mogłam ją tak nazwać, zawsze powtarzała mi, że dobre czyny do mnie wrócą, ale do tego momentu jej powiedzenie niezbyt się sprawdzało. Z nikłym uśmiechem na ustach nacisnęłam klamkę, która pod wpływem ciężaru ustąpiła, a moim oczom ukazała się niewielkich rozmiarów scena z miejscami siedzącymi ponad nią. Zauważyłam, jak reszta dopiero przybyłych dziewczyn kieruje się w stronę mahoniowych drzwi, gdzie najprawdopodobniej było pomieszczenie, najpewniej dzisiaj pełniące funkcję naszej skromnej szatni. Podążyłam ich śladem, coraz mocniej ściskając pasek torby. Nie byłam przygotowana na konfrontację z tymi wszystkimi ludźmi. Miałam nieodparte wrażenie, że nienawidzili mnie coraz bardziej wraz z moimi kolejnymi osiągnięciami, a przecież nigdy nie dałam im do tego powodu, wręcz przeciwnie, z natury pomogłabym nawet wrogowi. Na przykład takiej Mary, która siedziała w ciszy pod ścianą i wiązała swoje pointy. Obrzuciłam ją krótkim spojrzeniem, starając się by było ono neutralne, chociaż i z takiego dziewczyna potrafiła zrobić mi aferę. Mój nadgarstek nadal nieznacznie bolał, przez wczorajsze uderzenie nawet posiniał, jednak nie przeszkadzało mi to na tyle, abym musiała odpuścić sobie dzisiejszy trening. Kiedy byłyśmy przebrane, wyszłyśmy na scenę, siadając na podłodze.
– Dzisiaj dostaniecie scenariusze sztuki, którą będziecie wystawiać – podeszła do nas trenerka, kiedy się rozciągałyśmy. Grupowe treningi z panią Vibes odbywały się czasem w niedzielę, tak jak dziś oraz w środy. – Zaszły pewne zmiany, jednak jesteście na tyle utalentowane, że jestem pewna, że się w nich odnajdziecie – uśmiechnęłam się do siebie, słysząc jej przyjazny ton głosu. Taka właśnie była, miła i przede wszystkim zdawała się uczyć baletu z zamiłowania, a nie z zawodu. – Sztuka zostanie wystawiona z baletem w tle, oprócz was występować będą także aktorzy. Rozdam wam teraz scenariusz, zapoznajcie się z nim dzisiaj, a teraz zaczynamy trening.

Sto lat, Lou!


Trzy, dwa, jeden... 
*milion fajerwerków, confetti, latające dwucyfrowe balony, dźwięk odkorkowanego szampana*

Śpiewanie hucznego „sto lat”, ewentualnie „sto lat to za mało” zostawmy na później. Kochani! Nadszedł trzynasty listopada, data dobrze nam znana jako urodziny głównej administratorki Avenley River — Louysy, która właśnie dzisiaj kończy czternaście lat życia na tej ponurej Ziemi. Swoją barwną osobowość prawdopodobnie zawdzięcza tej kolorowej i milutkiej (co z tego, że jubilatka zjechała 70% bloga, to nic!) części jesieni, niżeli ciemnej, złej i deszczowej, choć wszyscy wiemy, że nastroje zdarzają się naprawdę różne. 
Tak czy siak, nie przejmując się jesiennymi nastrojami, gromadzimy się w tym poście, by w radości świętować urodziny Lou i za pośrednictwem drobnych postów przekazać jej dzisiaj parę ważnych słów.


Słowa nie mogą wyrazić mojej wdzięczności wobec Ciebie, Lou. Tak, wiem, z roku na rok nawijam o tym samym. Że wdzięczność, że radość, że miłość, ale teraz czuję także podziw, bo moje zdanie i uczucia względem Twojej osoby nie zmieniły się nawet o stopień. W ciągu zaledwie roku zdążyłaś  stale zostać jednym z moich powodów do uśmiechu — rozbawiasz mnie, pocieszasz, sprawiasz, że nie czuję się obco w miejscu, które wspólnie doprowadziłyśmy właśnie do tego momentu. Rozmowy z Tobą, głównie te pisemne, bo były po prostu częstsze, są elementem, przez jaki poczułam, że jesteś w moim życiu kimś znaczącym, nawet gdy spotykamy się wyłącznie na stronie internetowej zwanej blogiem. Zostawiłaś w moim serduchu masę pięknych wspomnień, słów wsparcia, pocieszenia, których już się stamtąd nie wyrzuci — dziękuję, kochana, i wiedz, że gdziekolwiek przyszłość by nas wszystkich nie wywiała, zawsze będę Ci życzyć jak najlepiej.

*

Z całym szacunkiem do Loah, zacznę mniej osobiste życzenia od weny i pomysłów na cudowny wątek, jakim jest Thouise. Teoretycznie na inne wątki też, ale dzisiaj jestem częściowo egoistką i skupiam się na naszym przepięknym, wykreowanym zjawisku. Wena jednak nie zawsze dopisuje, to całkowicie normalne, więc życzę, aby każdy wypoczynek zbierał w Tobie nowe siły i wielkie pokłady motywacji — nikt Cię nie goni, nikt Cię nie gryzie, możesz sobie robić to tylko i wyłącznie Ty, chociaż nie powiem, dziwnie by było, gdybyś sama się ugryzła. Oszczędźmy sobie tego. Sporego dystansu i niezmiennego podejścia do życia, bo uważam, że jesteś na tyle solidną i mądrą osobą, że uzyskasz w przyszłości wiele. Wszelkie przeszkody niech uciekną w dal, byleby tylko nie przeszkadzały Ci spełniać najskrytszych marzeń, na jakie zasługujesz, choć nawet i bez dnia urodzin powinnaś sobie to uświadomić. 
Życzę Ci mnóstwa zdrowia, sił, spokoju wewnętrznego, pieniędzy i tego, by życie pod każdym kątem było Ci przychylne i rzucało w Ciebie szczęściem garściami. Niech radość sprawi, że w końcu Twoje policzki zdrętwieją od wielkich uśmiechów — z płaczem nie jest Ci do twarzy. Superowych ocen w szkole, mimo że jesteś najlepsza w swojej klasie. Pozytywnego zdania egzaminów, byś dostała się do wymarzonej szkoły i żeby kilometry nie przeszkodziły Ci w spełnianiu się tam, gdzie tego chcesz. Prawdziwych przyjaciół, którzy będą sami Ci dziękować za to, że jesteś, bo zdecydowanie na to zasługujesz. Niesamowitej, pięknej i romantycznej miłości.
...A przede wszystkim tego, co Ty sama sobie życzysz, ponieważ co jak co, ale Ty najbardziej wiesz, czego potrzebujesz. Mnie pozostaje życzyć Ci wszystkiego najlepszego, kochana, i...
STO LAT TO ZA MAŁO, STO LAT TO ZA MAŁO,
STOOO PIĘĆDZIESIĄT BY SIĘ ZDAŁO!
(chyba, że chcesz żebym zaśpiewała Ci hepi berfsdej Małgorzaty Godlewskiej, 
ale nie, myślę, że nie) 


Baw się dzisiaj dobrze, ale nie za dobrze. ( ͡° ͜ʖ ͡°)


— Althea

Louysko moja droga, aktualnie obchodzimy Twoje urodzinki, z czego pewnie się cieszysz, bądź też nie. Lat przybywa, Ty się starzejesz, wszyscy się starzeją, a ja muszę się streszczać z życzeniami, bo one za długie też za bardzo być nie mogą. Chciałabym Ci życzyć przede wszystkim dużo siły i tej psychicznej jak i fizycznej, dużo zdrówka, odjazdowych znajomych i najlepszych przyjaciół, jakich ten świat widział. Więcej chęci na wiesz co i dużo pokładów weny, żebyś mogła pisać dużo, dużo i jeszcze więcej! Ogółem to chciałabym Ci też powiedzieć, że gdyby nie ty to ten blog wcale by tak daleko nie zaszedł. Wszyscy widzimy ile sił i starań włożyłaś w Avenley River i jego rozbudowanie. Jak momentami sobie żyły nad nami wypruwałaś (w sumie to tylko nade mną) i naprawdę ogromna duma mnie rozpiera, gdy na Ciebie patrzę. Mimo tego, że jestem jedynie o dwa lata starsza, nie jestem żadną ciotką czy matką czy Bóg wie czym, ale naprawdę, jesteś boska słońce!

— Alisz



— Michaś


Nie­sły­cha­na rzecz po pro­stu,
Powiem wam to z mostu
W maju Zuzia bloga otworzyła,
Herbatki starym znajomym zaparzyła
Pisać z nimi zaczęła,
A tworzyła prawdziwe arcydzieła...
Pomimo przeciwności losu,
Nie dała się zepchnąć na wierzchołek stosu
Z blogami nieaktywnymi,
Bo nie pracowała z osobami pasywnymi
Dzięki temu mogę jej tutaj życzenia złożyć,
Razem do literackich osiągnieć dążyć
Pora odwdzięczyć się jej za całą pracę,
Wynieść ją na piedestał jak carycę
Zuzanno, moja imienniczko,
A może i księżniczko,
Obyś się spełniała,
W szkole nam nie zmarniała
Rozwijała się w wybranym przez siebie kierunku,
Bo my tu jesteśmy na posterunku
Dbamy, żebyś dobrze się czuła,
Aby Cię żadna nieprzyjemna sytuacja nie kłuła
Rośnij piękna i zdrowa,
Niech taka będzie teraz nowa moda
Wszyscy Cię wspieramy
I dlatego dziś nasze życzenia składamy

— Bridget


— Jill


Ja już dziś składałam ci życzenia dwukrotnie, ale żebyś tradycji stało się zadość, zrobię to jeszcze raz (poza tym nie mam talentów plastycznych by zrobić coś innego, o czym wiesz XD) W końcu też powinnam nadrobić poprzednie stracone urodziny, podczas których nie pisnęłam ani słowa.
Przede wszystkim zdrowia, bo to jeden z najważniejszych aspektów życia i bez tego daleko nie zajdziesz. Wspaniałych przyjaciół, na których będziesz mogła polegać w każdej sytuacji i którzy nie będą cię oceniać. Spokoju zarówno w relacjach z innymi ludźmi, jak i głównie z własną rodziną, bo w końcu nikt nie lubi dram, chyba że jest mną. Możliwości rozwijania swoich pasji, sukcesów z tym związanych, dobrej passy Awenlej. Zaznania prawdziwego szczęścia. Wielu dobrych ocen zdobytych bez większego wysiłku, żebyś nie zajechała się kompletnie. Dostania się do wymarzonej szkoły średniej i ukierunkowania życia według własnego gustu. Wiary w siebie i własne możliwości, bo pozytywne myślenie to pierwszy krok do sukcesu. Dąż do spełnienia swoich marzeń i nie przejmuj się opinią tłumu, bo nie oni mają przeżyć twoje życie, a ty. Zrób to tak, żeby być z siebie zadowoloną i w przyszłości móc przyznać, że było warto. I pożyj nam tu jeszcze długo, bo bez tej upierdliwej Luyzy byłoby nudno.
Wszystkiego najlepszego!
(I dużo Czuka)"
— Brooke


Starucho,
Wiem, przepięknie rozpoczynam te życzenia. Dobrze, poprawię się:
Skarbie,
W dzień Twoich urodzin chciałabym Ci życzyć wszystkiego, co najg-najlepsze.
Ale tak na poważnie... Latka lecą, przed Tobą coraz bardziej odpowiedzialne decyzje oraz ich konekwencje, dlatego na dzień dzisiejszy życzę Ci samych pożytecznych rzeczy:
- Zdrówka, bo jest podstawą,
- Radości i motywacji, gdyż stanowią bardzo ważny duet,
- Miłości, ogólnie rzecz biorąc, każdej: trochę od rodziny, odrobinę od przyjaciół, najwęcej od nas, rzecz jasna,
- Wsparcia, żeby ludzie Ci bliscy byli dla Ciebie jak skrzydła,
- Oparcia? Zaraz, co? No tak, właśnie tego. Życzę Ci z całego serducha, żebyś znalazła coś (lub lepiej kogoś), kto będzie dla Ciebie kołem ratunkowym, drogowskazem, oparciem, gdy wszystko zacznie się komplikować,
- Uporu w dążeniu do celu i wyrozumiałości dla samej siebie, abyś zdobywała wyznaczone przez siebie punkty i wiedziała, kiedy zaczerpnąć odpoczynku,
- Pamiętliwości, ale tylko dobrych chwil, które wspominasz, reszta nie zasługuje, żeby do nich wracać,
- Odporności na przykre doświadczenia. Co tu dużo mówić, pamiętaj, że na swoich barkach musimy nieść wiele, ale nigdy nie dostajemy więcej, niż możemy udźwignąć,
- Wielu pasji, które umilą ci życiową wędrówkę i rozerwą rutynę na drobne kawałki. To ważne, nie ma nic gorszego niż brak pasji (to ja geheh, nie no, ja lubie konie).
To chyba wszystko, życzenie chłopaka jest zbędne, you can be independent i nie będziesz musiala martwic jakims ee chłopakiem?
I piszmy Loah znowu, bo moje serducho płacze, krow- krabie mój kochany.
Wszystkiego najlepszego Pałko Zapałko! 💕
— Kamyla


KOCHAMY CIĘ, LOU!!!111