Szatynka pogłaskała fretkę. Ba! Spokojnie można powiedzieć, że drapała ją i głaskała gdzie tylko się da, szczególnie po brzuchu. Whites przyglądała się temu w milczeniu. W końcu Cox zdecydowała się przerwać ciszę.
- Proszę i nic się nie stało- oddała zwierzaka dziewczynie. - To zwierzę, nic nie można poradzić.
Rachel uśmiechnęła się delikatnie i ciepło.
- Może zacznijmy od początku?
Whites nie protestowała. Kelnerka akurat przechodziła obok stolika dziewcząt, Cox wykorzystała okazję i zamówiła najmocniejszą kawę w ofercie. Po chwili otrzymała zamówienie. Rachel nie próbowała nawiązać rozmowy, po prostu jej się nie chciało. Wolała przysłuchiwać się rozmowom innych ludzi przy stolikach. Ktoś pomyśli, że szatynka nie ma własnego życia i musi obserwować życie innych. Dokładnie tak. W jej życiu nie działo się nic ciekawego już od dobrych paru lat. Po śmierci ojca zamknęła się w sobie, nie oddzwaniała, nie odpisywała, aż przestali dzwonić i pisać. Bo i po co? Rachel popatrzyła na uliczkę za oszkloną kawiarnią. Upiła łyk ciemnej, praktycznie czarnej cieczy o mocnym zapachu i smaku. Delektowała się nim, delektowała się atmosferą, widokiem kilku ptaków, które dopiero co nadleciały. Fretka leżała na stoliku obok kubka z kawą Rachel. Nagle ciastko, które szatynka dostała do kawy upadło na podłogę. Zwierzak poleciał za nim wylewając zawartość kubka na Rachel.
<Whites? Wybacz, wena ma kryzys>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz