Zrób zakupy i wróć do domu. Zrób zakupy i wróć do domu. Powtarzałem to sobie bez przerwy, kiedy szedłem do sklepu. Nie patrzyłam na nikogo, nie rozglądałem się, jak miałem w zwyczaju. Moje oczy szukały sklepu. Zrobić zakupy i wrócić. Miałem wiele ważnych spraw do załatwienia. Nie mogłem skupić się na niczym innym jak nad własnymi rozmyśleniami oraz nad powtarzającą się w kółko w mojej głowie sentencji.
Gdy moje oczy w końcu odnalazły charakterystyczny budynek sklepu, przyspieszyłem kroku. I możliwe, że to sprawiło, iż niepostrzeżenie wpadłem na kogoś, odrobinę ode mnie wyższego. Cofnąłem się i obrzuciłem wzrokiem mężczyznę, który otrzepał ubranie i poprawił je, jakby momentalnie całe miało się pognieść. Skończywszy, okulary, których złote oprawki zalśniły w słońcu i cicho mnie przeprosił.
Wzruszyłem ramionami, nie chcąc tracić czasu na coś takiego, lecz normalnie pewnie zwróciłbym uwagę na to, że w ręce niesie pusty transporterek. Coś mu uciekło?
Przeszedłem niespełna trzy kroki, aż poczułem, że ktoś chwyta mnie za rękaw i jak poparzony od razu cofa rękę. Zatrzymuje się jak wryty i spokojnie odwracam, by zobaczyć, kto próbuje przeszkodzić mi w wypełnieniu zadania, jakim jest kupienie podstawowym produktów spożywczych, aby nie umrzeć z głodu.
Widząc tego samego mężczyznę, na którego przed chwilą wpadłem, uniosłem w wyrazie zdziwienia brwi i spytałem:
— Potrzebujesz czegoś?
Mężczyzna wyraźnie zdenerwowany podrapał się po dłoni, odkaszlnął i trochę przybliżył.
— Widziałeś kota?
— Kota? — Zmarszczyłem czoło, nie bardzo wiedząc, o czym mówi. Natychmiast jednak przypomniałem sobie o pustym transporterku, który wciąż dzierżył w dłoni i się uśmiechnąłem. — Ach, czyli stąd ten pusty transporterek.
Wyraźnie zawiedziony odwrócił wzrok i już miał odejść, ale tym razem ja złapałem go za rękaw.
— Poczekaj. — Puściłem go, gdy stanął. — Jak wygląda ten kot? I dlaczego nosisz pusty transporterek? Jakim cudem się z niego wydostał? Nie domknąłeś drzwiczek?
Ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na mnie speszony zapewne przez ilość pytań, jakie zdałem na raz, jednak postanowił odpowiedzieć na wszystkie. Maksymalnie szybko i zwięźle.
— Długowłosy i rudy. Byłem z nim u weterynarza, chciałem go na chwilę wyciągnąć, bo o coś zahaczył. Jakiś duży pies szczeknął i wyrwał mi się z rąk. Wybiegł przez otwarte drzwi, przez które akurat ktoś wchodził.
Podrapałem się w zamyśleniu po nosie, całkowicie zapominając o swojej misji zrobienia zakupów. Psy są jednak okropne — może dlatego tak bardzo ich nienawidzę? Cała ta sytuacja brzmiała tak, jakby została wyrwana z filmu komediowego lub czegoś w tym rodzaju. W końcu, jak często komuś w taki sposób ucieka kot? Jeszcze w pomieszczeniu, które jest zamknięte.
— Nie powinien być gdzieś daleko — stwierdziłem nagle. — Koty nie są jak psy i nie będą cały czas przed siebie biec. Musiał się gdzieś schować.
Mężczyzna kiwnął głową.
— Klinika weterynaryjna jest za tym rogiem? — spytałem, wskazując za wysokie budynki.
Znowu kiwnął głową. Niezbyt rozmowny mi się trafił.
— Dlaczego poszedłeś akurat w tę stronę? Tu jest najwięcej ludzi i samochodów. Jak kot, który, zakładam, że jest płochliwy, mógłby uciec w takie miejsce?
Mój, jakże rozgadany, rozmówca znów poprawił okulary. Tym razem znacznie bardziej nerwowo.
— Mogę pomóc ci go znaleźć, moje zakupy i tak nie mają już sensu.
— Już? — odezwał się nagle.
— Tak, twoja sytuacja jest znacznie ciekawsza niż zakupy. Ten kot musi być niezłym dupkiem. — Znów podrapałem się po nosie. — Chodź za mną, jestem pewien, że nie dotarł aż tutaj. — Poszedłem prosto, przepychając się przez tłum ludzi, który nagle, jakby znikąd, pojawił się na chodniku.
Nie musiałem się odwracać, żeby sprawdzić, czy okularnik za mną idzie. Gdzieś tam w tłumie, za sobą, słyszałem stuk jego butów i wciąż niezamknięte drzwiczki transporterka, które zamykały się z hukiem i otwierały.
Miałem zamiar akurat skręcić, kiedy z naprzeciwka szedł prosto na mnie obcy facet z psem. Bez smyczy. Duży luźny pies bez smyczy. Na sam jego widok poczułem, jak przez kręgosłup przebiega mi fala dreszczy, która zaraz dociera do nóg i palców dłoni. Odruchowo zwolniłem i miałem zamiar się cofnąć. Obudził mnie jednak mój nowy znajomy, poszukiwacz zaginionego kota, który kichnął dwa razy na tyle głośno, bym przestał zwracać uwagę na owczarka.
— Nie powinien być na smyczy? — zwróciłem mu uwagę, próbując zapanować nad zbliżającym się atakiem strachu.
Mężczyzna wzruszył ramionami i odparł:
— Nie ma takiej potrzeby.
Przeszedł obok nas, nie zwracając uwagi ani na mnie, ani na okularnika. Potarłem wierzchem dłoni lekko spocone czoło i machnąłem mężczyźnie, by dalej za mną szedł.
Nie chciałem odchodzić zbyt daleko od kliniki. Gdy tylko dostrzegłem budynek, postanowiłem, że dobrym pomysłem będzie przejście kawałka prosto i skręcenie zaraz w lewo.
— Pierwszy raz uciekł? — zagaiłem.
Mężczyzna mruknął coś w odpowiedzi pod nosem. Dobrze, skoro nie ma zamiaru rozmawiać, to nie będziemy rozmawiać.
— Mam pomysł — odezwałem się, łamiąc swoje wcześniejsze postanowienie. — Przejdź na drugą stronę ulicy i pójdź za tamten warsztat samochodowy. Ja tu zostanę i pokręcę się w kółko. — Uśmiechnąłem się raczej sam do siebie dumny ze swojego pomysłu. — No dalej! — ponagliłem go, widząc, że wciąż stoi w tym samym miejscu. — I oddaj mi ten transporterek, nie mogę patrzeć, jak z tym łazisz. Kot sam ci do tego nie wskoczy. — Wyrwałem mu przedmiot z ręki i zamknąłem denerwujące mnie już od pewnego czasu drzwiczki. — Jeśli go zauważysz, nie próbuj go wołać, a tym bardziej łapać, jestem pewien, że wystraszony kot od razu cię nie pozna i postanowi uciec. — Klepnąłem go w ramię.
<Yilong?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz