30 wrz 2018

Od Aarona CD. Odette

Niewzruszony? 
Aż do teraz. 
         Moje ciało momentalne napięło się niczym struna, po czym niespodziewanie drgnęło, a na zwieńczenie tego wszystkiego, postanowiło pozostawić na moich rękach delikatną gęsią skórkę, która uporczywie nie chciała zniknąć i przyprawiała mnie o niemałe zakłopotanie. Tyle dobrego, iż była ukryta pod czarnym materiałem garnituru.
— Teraz jest okej. 
Mój krawat właśnie przywrócono do ładu, ale jak na złość, ja zostałem rozbity na milion kawałków i usilnie próbowałem pozbierać wszystkie skrawki samego siebie, aby móc powrócić do poprzedniego stanu. 
Nie mogę dać poznać po sobie żadnych emocji.
Formalność i trzymanie ludzi na dystans to moje drugie imię.
Brew mimowolnie uniosła się, a kącik mych ust powędrował w górę, tworząc flirciarski uśmieszek.
Odette: 1
Aaron: 0
Gratuluję, uległeś.
Nim moja mimika twarzy zaczęła zdradzać jakiekolwiek inne uczucia, wróciła do nas Jamie, gładząc delikatnie swoje długie, rude włosy, które gęsto okalały jej drobną twarz.
— Możemy iść. — odparła nieco ponuro, a jej spojrzenie za wszelką cenę próbowało ominąć Odette.
Cóż, musiałem udawać, że nie widzę niektórych zachowań i traktować wszystko tak, jakby nic się nie stało.
— Chodźcie. 
Ruszyliśmy powolnym krokiem w kierunku najbliższej kawiarenki, która znajdowała się zaledwie trzy przecznice stąd, a nasza rozmowa przypominała bardziej monolog rudowłosej, gdyż dziewczyna przez większość czasu bardzo entuzjastycznie opowiadała mi o tym, że być może znam brata jej kuzynki od strony ojca, który nazywa się Tristan.
Litości.
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg lokalu, momentalnie uderzył w nas z roznoszący się w środku zapach świeżej kawy i ciastek kakaowych. 
Wydałem z siebie ciche westchnienie ulgi, po czym zająłem miejsce naprzeciwko dziewczyn i powiesiłem swój płaszcz na oparciu sofki. 
Krótka i nieco niezręczna chwila milczenia została przerwana w momencie, w którym na naszym stoliku pojawiły się zamówione przez nas napoje i przekąski. 
— Ostatnio czytałam na serwisie plotkarskim, że znalazł pan sobie dziewczynę. — odparła rudowłosa, przyglądając mi się dociekliwie. 
— Ach tak? Cóż, najwyraźniej sam o tym nie wiem. — zaśmiałem się dźwięcznie, po czym zdecydowanym ruchem sięgnąłem po kubek i upiłem spory łyk gorącej kawy. — Nie mam czasu na związki. Żałosne podpisywanie świstków absorbuje większość mojego dnia, który niestety trwa tylko 24 godziny. 
— Musi pan potrafić pogodzić życie prywatne z zawodowym. 
— Po pierwsze, przestańmy być na per pan, po drugie – to wcale nie jest takie łatwe. — moje błękitne spojrzenie na moment spoczęło na twarzy Odette, jednak szybko powróciło do rudowłosej. 
— Dobrze, dobrze. — kąciki ust Jamie wysoko się uniosły, odsłaniając śnieżnobiały uśmiech. — Jesteś chyba dosyć zmęczony pracą, żeby ciągle o niej rozmawiać. Pogadajmy o… — na jej twarz wkradł się drobny rumieniec. — kobietach. 
— O kobietach? — Odette parsknęła niekontrolowanym śmiechem, ale po zetknięciu się z surowym spojrzeniem Jamie, momentalnie powróciła do mozolnego popijania kawy. 
— Jaki jest twój typ, Ron? 
— Rzadko ktokolwiek mnie o to pyta, ale skoro muszę odpowiedzieć, to przyznam tylko, że lubię zielone oczy u kobiet. — moje spojrzenie dyskretnie zawędrowało w stronę Odette, która wydawała mi się w tej chwili dziwnie… Spięta? — Poza tym, chętnie poznałbym bliżej jakąś perfekcjonistkę, która mogłaby poprawiać mi krawat za każdym razem, gdy jest skrzywiony. — Jamie nie zrozumiała aluzji, aczkolwiek wydała z siebie cichy chichot, który wywołał u mnie delikatny uśmiech. 
Skierowałem swoje spojrzenie na jasnowłosą, która delikatnie przygryzała wargę i najwyraźniej próbowała zapanować nad buraczanym kolorem, który wymalował się na jej policzkach. 
Aaron: 1 
Odette: 1 
Mamy remis. 
Tym razem to ty uległaś. 
Momentalnie pomiędzy naszą dwójką urosło wielkie, doskonale wyczuwalne napięcie, które spowodowało, że przez kilka krótkich chwil ponownie rozległa się cisza, jednak tym razem przerwała ją kelnerka, która oczekiwała na zapłatę. 
— Proszę. — zapłaciłem za naszą trójkę i wcisnąłem w dłoń pracownicy spory napiwek, tak, jak miałem w zwyczaju. 
Bez chwili zwłoki zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy na zewnątrz, drżąc pod wpływem chłodnego, jesiennego wiatru.
— Ach, poczekajcie! Zapomniałam torebki. — krzyknęła rudowłosa, po czym żwawo potruchtała do kawiarni, zostawiając mnie sam na sam z Odette. 
Niespodziewanie w mojej głowie pojawił się szalony pomysł, a najgorsze było to, że nie zdążyłem nawet przemyśleć tego, co mówię. "Coś" kazało mi powiedzieć wszystko bez większego zastanowienia. 
Cholerne "coś". 
Poczyniłem spory krok do przodu, niebezpiecznie zbliżając się do dziewczyny. 
— W sobotę w Red Velvet organizują imprezę. Wyślę po ciebie szofera. — z moich ust ulotnił się gorący szept, który skierowany był wprost do ucha blondynki. — I nie, to nie było pytanie. 

Odette?

Od Juliena cd. Adaline

Nie wyczuwam w jej postępowaniu ani grama podstępu, co jeszcze mocniej utwierdzi mnie w przekonaniu, że być może poczułem się nazbyt swobodnie. Dałem się ponieść, jak głupi nastolatek, a usprawiedliwia mnie tylko argument przemawiający za tym, że Adaline jest po prostu kobietą świadomą swojej atrakcyjności i potrafi działać pobudzająco na zmysły. Zbyt mocno.
Czuję się nienaturalnie rozluźniony, nie na tyle, by zareagować, jednak w takim stopniu, aby połowę sensu jej słów wpuszczać w ciemną i pustą część umysłu, gdzie znikają, albo wcale nie dochodzą.
Podnoszę ręce, które teraz złudnie wydają się zbyt lekkie, aby ułatwić dziewczynie zdjęcie materiału przez moją głowę. Ironia losu, ale podobają mi się momenty, w których nie muszę nic robić, a całą główną rolę przejmuje druga strona. Nawet jeśli tego chce, nie odbieram jej tej przyjemności. Nie odbieram sobie tej przyjemności.
Od dziecka byłem uczony, że tylko samodzielność mnie do czegoś doprowadzi. Poleganie na innych mnie zgubi, więc rodzice chętnie przyjęli zasadę "musisz radzić sobie sam". Wchodziła w to również kwestia wsparcia. Będąc hipokrytami, dostawałem materialnie wszystko, co tylko powinien mieć Callière, więc nie do końca dorobiłem się samemu. Jeśli o tym mowa, to nie były wcale moje pieniądze. A jednak po części należały do mnie. To, na co "ciężko" pracuje mój ojciec, w połowie należy się mnie. Temu, który wyrzekł się, sprzeciwił i dostaje połowę całej fortuny. Życie czy sen? Pieniądze rządzą światem.
Przesuwam dłońmi po jej talii, nadal nie rozumiejąc jej awangardowego stylu, który w połączeniu z ciałem dziewczyny powoduje, że zaczynam nieco bardziej go doceniać. Czego nie mogę powiedzieć o jej galerii i obrazach. Nie znam się na tej sferze, ale jako jeden z ludzi z plakietką, na której wyryte jest "tu stoi milioner", jestem tym, który ma dopisane małym drukiem pod spodem "... tyle, że nie w garniturze". Przez co, przystaję przed jednym, wielkim obrazem, który jest widoczny przy samym wejściu i przesuwam po nim spojrzeniem, próbując wyobrazić sobie co, w tym przypadku Adaline, mogła mieć na myśli, malując to. Doceniam go.
Łapię ją w talii, a raczej za kraniec spodni, które kończą się w pasie, podczas gdy ona podnosi plecy i napiera całym ciężarem ciała na moje biodra. Świadomie, czy nie, z mojego gardła wydobywa się ciche mruknięcie będące tylko dowodem na to, jak cholera, moja odpowiedzialność spada w drastycznym tempie. Nie miałem łatwego tygodnia, więc tłumaczę sobie, że na to zasłużyłem. Prawdę mówiąc, to zjebałem.

Od Althei C.D Lucia

    Nie byłam zdania, że przymuszanie nas do czegokolwiek wyjdzie na dobre. Gdyby nie ingerencja Lucii, dalej żyłabym w odpowiadającej mi nienawiści do ojca, a tak teraz musiałam przynajmniej sprawiać wrażenie, że te uczucie złagodniało. Nie złagodniało. Bez chwili wytchnienia kłębiło mi się w głowie, niszcząc cały mój umysł tym druzgocącym kłamstwem, które próbowało mnie przeniknąć. Jefferson mógł najróżniejszymi dowodami potwierdzić swoje doświadczenie w dziedzinie psychologii, aczkolwiek nie potrafiłby zmienić mojego podejścia. Czas nie zmienił. Lucia też nie. Ja nie byłam w stanie ani nawet nie przykładałam do tego ręki na dłużej.
    - Miejmy to za sobą – mruknęłam bez grama entuzjazmu i zarzuciłam tylko kurtkę na ramiona.
    Na zewnątrz niebo zalała już głęboka czerń obsypana garścią gwiazd. Chłód wieczoru napoił moje płuca, skuwając je od środka warstwą szronu. Zmarznięte kostki zadrżały od obniżonej temperatury, skryte tylko za najprostszymi trampkami. Zabrakło jeszcze tylko dymu papierosowego, który dopełniłby obraz nastolatki wychodzącej zajarać podczas nieobecności rodziców. Nie, w życiu.
    Rozpaliła się niewielka, umieszczona tuż nad drzwiami lampa, przeganiając otaczającą nas ciemność. Niedawno jeszcze migotała bladym blaskiem, upominając się o wymianę żarówki.
    - Nie było innej pory na wypad do miasta? – mruknęłam. Mój głos nie krył się z brakiem entuzjazmu.
    - Przestań narzekać, Althea, i nie utrudniaj sobie życia – Elias odparł dosadnie. Już wiemy, kto będzie odpowiadał za zakłócanie ciszy nocnej. – Po co to komu? Ciągle tylko patrzysz na mnie z takim wyrazem twarzy, jakbym nasrał ci do obiadu, zamiast docenić moją niewymowną szczodrość!
    - Daruj sobie. O nic cię nie prosiłam.
    - Ty? – Uniósł brwi w zdziwieniu. – To Lucia prosiła. Robiła to niemo, ale ja rozumiem doskonale ludzi bez słów. – Objął ramieniem moją siostrę, ale ta od razu odsunęła się gwałtownie, dokładnie tak, jakby pod jego pachą czaił się pszczeli rój.
    - Ja też cię nie prosiłam – mruknęła.
    - Antonio?
    Nikt cię tu nie chce, Jeffersonie.
    - Ja również nie. – To był pierwszy i prawdopodobnie ostatni moment, kiedy popierałam własnego ojca. Tymi słowami wymazał uśmiech z twarzy psychologa. Jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała i mężczyzna zatrzymał się w miejscu, tuż pod słupem światła latarni miejskiej. Było to ostatnie najbliższe źródło światła, które mogłoby poprowadzić nas chodnikiem do serca miasta.
    - Kurwa mać. Jesteście słabi – wyznał z ciężkim wyrzutem. – I nawet żartować nie potraficie. Chuj wam na drogę.
    - Elias… – zaczął starszy Santos, a w jego głosie rozbrzmiało zmęczenie. – Pamiętasz ten moment, kiedy nie miałem już kompletnie dokąd iść i wtedy wybrałem twój dom? – Obdarował go smętnym uśmiechem
    - Pewnie, to było zajebiste. Od razu wiedziałem, co zrobić. Zamówiłem pięć pudełek pizzy, ale wyszło, że lubisz z ananasem, więc znalazłeś się na wycieraczce. Spędziłeś tam noc i wyruchał cię mój pies.
    Na twarzy Antonio pojawiła się teraz głęboka konsternacja. Mężczyzna przez cały czas wykazywał wszelkie chęci na zatrzymanie opowiadań wygadanego psychologa, lecz po fragmencie o wyruchaniu przez psa zapewne wiedział już, że swoją szansę zmarnował i przebrnął do samego końca.
    - Cóż… miałem na myśli, że powinieneś tam zostać.
    Lucia eksplodowała cichym chichotem, który wobec nocnej ciszy był prawie jak hałas.
    - Ty sukinsynie, wiesz co? Przypominasz mi, dlaczego pije co wieczór ten łyk za dużo. I teraz też chcę mi się pić – wymamrotał. – Stawiasz mi dwie szklanki whisky. Albo i trzy!
    - To terapia rodzinna czy alkoholowa? – Aroganckie, ciche parsknięcie, na jakie się zdobyłam, od razu zwróciło uwagę całej trójki.
    - Przy drinku lepiej się rozmawia. Można porozumieć z pacjentem. Poznać go, wraz z dogłębnym podłożem problemu – wytłumaczył, w międzyczasie prowadząc nas do jednego z całodobowych barów.
    Och, dogłębnie to ty mi, koleś, działasz na nerwy.
    Bezwiednie złapałam Lucię za nadgarstek i zaciągnęłam pod swój bok. O tej porze w każdym zacienionym kącie uliczki czaili się nieobliczalni nieznajomi, którzy żadnym sposobem nie kupili mojej sympatii.
    Usiedliśmy przy jednym ze stolików, od razu przesiąknięci zapachem unoszącego się w atmosferze dymu papierosowego. Do tego ostra woń alkoholu i mamy obraz typowego baru niższej klasy.
    - Lucia, powiedz ty mi, drogie dziecko, chodzisz do tej rudery na Green Street? – Elias, zanim zdążył poprawić po raz dziesiąty swoją kurtkę na barkach, spojrzał na moją siostrę z wyraźnym zaciekawieniem.
    - Chodzę. I to wcale nie jest rudera.
    - Tak się składa, że pracowałem tam jakiś czas. Wyjebali mnie bez uzasadnienia, dasz wiarę?
    - Wcale się nie dziwię – odparła dziewczyna z wymalowanym na twarzy cierpkim uśmieszkiem.
    - Powiedz mi, czy zostałem tam uhonorowany w odpowiedni sposób? Mam gablotę, modlą się do mnie? Jakiś zajebisty wierszyk, który odmówię i ustawię sobie na dzwonek? – Białe, składające się na szalony uśmiech zęby znów ukazały się w pełnej krasie. Byłam pod wrażeniem, jak można było choć w połowie tak kpić z otaczającego świata. Gdzie więc mieściło się te minimalne przejęcie, towarzyszące każdemu z nas. Czym był i gdzie skrył się zasadniczy fundament, od którego wszystko się zaczęło: sens Jeffersona, jego podejście oraz rozumowanie. Te myśli kotłowały mi się w głowie dosłownie niedługą chwilę, zanim znów stłumiła ich fala obojętności.
    - Skoro cię wyjebali, to przeczuwam, że zostawiłeś po sobie tylko uszczerbki na zdrowiu psychicznym. – Brak chęci wręcz ulewał się z głosu mojej siostry. Po tym mogłam stwierdzić, że nie miała ochoty tu być równie bardzo, jak ja.
    - Chyba mieliśmy rozmawiać o czym innym – wtrąciłam się w tę nic niewnoszącą pogadankę. Stawała się wyjątkowo irytująca dla mojego układu nerwowego, który, uświadomiłam sobie, że cholernie ostro pulsował od bólu. Każda zmarnowana chwila tylko oddalała mnie od powrotu do domu.
    - Ktoś tu nie lubi gry wstępnej. Dobra – mruknął i zamówił whisky dla siebie oraz Antonio. – Zacznijmy od młodej. Jaki powód leży pod tym twoim całym walczeniem o tę rodzinę, co? Nie znasz Antonio. Nie powinnaś mu też ufać. Powiedz mi. Powiedz mi tak właściwie co tylko chcesz. – Jak wcześniej tryskał szaleństwem i energią, tak teraz spoważniał do tego stopnia, iż pokusiłam się o stwierdzenie, że właśnie stał się swoim zupełnym przeciwieństwem.
    Odwróciłam jednak głowę w kierunku siostry, w istocie zaciekawiona jej odpowiedzią.


[Lucia?]
Słabe i bez ładu i składu, pełne bezsensownych zapychaczy, ale nic po tej imprezie mi nie służy

29 wrz 2018

Od Charlie cd. Brooke

          Kiedy moje nazwisko rozbrzmiało zaraz po wyczytaniu niejakiej Brooke Middleton, momentalnie zbladłam. Och, tak, z pewnością moja ulubiona klasowa gwiazdeczka będzie skora do czegokolwiek innego, niż piłowanie paznokci czy poprawianie na pozór idealnego makijażu. No dobrze, powinnam cieszyć się, iż nie padło na tamtego chłopca trzy ławki dalej, bo przysięgam, tryskałabym złością, kiedy wyliczałby mi na palcach obu rąk, ile to dziewczyn nie miał, powtarzając wykutą na pamięć datę, kiedy to stał się prawdziwym mężczyzną, robiąc to w toalecie z pierwszą lepszą laską w klubie, w którym zresztą znalazł się całkiem nielegalnie. Albo ten grubszy niedaleko. Nie mam nic do puchatych, naprawdę, jednak... on był jakiś nie ten, a poza tym niezwykle śmierdział. Zna coś takiego, jak dezodorant? Nie? Ja też tak sądzę. Ale wracając, czemu Middleton?
          — Świetny temat, co? — szepnęła ironicznie w moją stronę, na co automatycznie skinęłam głową. — Skąd ona to wytrzasnęła!
          Westchnęłam cicho, obserwując dalsze poczynania Ainsley. Smith z Tracey, Elizabeth i Hellen. Dlaczego to nie mogłam być ja? Tak na marginesie, włosy Elizabeth pachną przecudownie, niczym wiśnia i... sama nie wiem, ale to na pewno coś cudownego. Eliza była na ogół śliczną dziewczyną, stokroć lepszą niż ja, nawet lepszą od Brooke, i to wiele! Rudawe włosy i zielone oczy, a także przeuroczy uśmiech, jakim obdarzała swoją najbliższą przyjaciółkę, właśnie Hellen. Poza nią obdarowywała nim pewnego chłopca z klasy wyżej, bodajże Iana H... He... nie, nie, to szło inaczej. A z resztą, nie ukrywam, chodzi mi o to, że chciałabym się z nią chociaż zaznajomić, brałam ją za bardzo miłą i kochaną osóbkę, nawet jeśli nie nawiązałyśmy bliższego kontaktu. Ojejku, chyba trochę się rozmarzyłam, już, wracamy na ziemię, w końcu czeka mnie cudowny czas spotkań z Brooke, w końcu jakoś musimy zrobić ten projekt. Ale ja nie mogę, Elizabeth ma takie cudowne dołeczki!
          Dzwonek kończący drugą godzinę był niczym zbawienie, mogłam zaczepić Middleton i wyjaśnić sprawę z toaletą i jakoś ugadać ten projekt, nawet jeśli całkiem nie miałam ochoty na żadną pracę związaną z nią. Zresztą, mus to mus.
          — Hej, Middleton... — Złapałam ją za ramię, kiedy podniosła się z krzesełka, aby opuścić klasę. — Ja wiem, że możesz mnie nie lubić, ale... tak na dobrą sprawę, my się wcale nie znamy. Kto wie, może ten projekt nie będzie wcale tak zły? Uwierz, że jestem lepsza niż Sam, nie chciałabym, by w moim pokoju unosił się zapach starych skarpetek, ty pewnie też — mówiłam powoli, a moje usta wygięły się w łuk. — Więc jestem Charlie Graham, jestem dziwna i nie lubię porzeczek. Nie mam rodzeństwa, mój tata nie żyje, mieszkam z mamą. Mam alergię na pomidory, ale nie jest zbyt rozwinięta. I... nie umiem zawierać znajomości, więc potraktuj to jako... współpracę na rzecz dobrych ocen.

Brooke?

27 wrz 2018

Od Odette C.D Aaron

    Począwszy od ramienia, oparłam swoje ciało o framugę drzwi. Szerokości ani wysokości sali do wykładów nie sposób choćby objąć spojrzeniem. Stopniowo podwyższające się siedzenia, otoczone schodkami i uzupełnione po brzegi studentami, znajdowały się zaraz przy najbliższej ścianie. Zwrócone były wprost na podest, na którym znajdowała się gwiazda dzisiejszego wykładu – szanowny Aaron Brown. Mężczyzna okazjonalnie gestykulował, nie pozwalając, by z twarzy zbiegł mu wyraz powagi, który co chwila zmieniał się ze słabym uśmiechem. Nie potrafiłam określić, czy w ogóle entuzjazmował się swoją obecnością w tym miejscu, czy może podszedł do sytuacji tak, jak zwykł odpowiadać dziennikarzom. Treściwie. Czasami nawet robił z nich idiotów. Pytania mojej przyjaciółki w gruncie rzeczy nie odbiegały od standardów typowego wywiadu. Słysząc je, do odmętów pamięci wracały te same, mocno przerysowane teksty o osiągnięciach oraz sposobach na powodzenie. Niedziwne, że Aaron mógłby się już tym porządnie znudzić i cudem tłumić najróżniejsze, zgryźliwe komentarze. Można by tym wszystkim znużyć nawet największego, najbardziej narcystycznego człowieka sukcesu, który żywi się uwagą oraz pogłoskami na swój temat i wówczas powiększa swoje ego do monstrualnych rozmiarów. Oczywiście Aaron przecież taki nie był.
    Jamie wciąż tylko siedziała za biurkiem wykładowcy i bez żadnych konsekwencji uwolniła swoją olbrzymią lawinę pytań. Odkąd tu weszłam, ta kolej rzeczy nie uległa zmianie – dookoła rozbrzmiewały wyłącznie słowa związane z kierunkiem, o którym nie mogę zbyt wiele powiedzieć. Rachunkowości, finanse. „Od czego zależy rozwój przedsiębiorstwa”. Nie czułam żadnej potrzeby, by dłużej tu przebywać, a jednak niewyjaśniona siła ciągle wybijała mi z głowy pomysł o wyjściu.

    - Już od wczoraj obejmuje pan stanowisko prezesa. Jak radzi pan sobie z presją, że wszystko znajduje się na pana głowie? – Jamie wysunęła wzrok zza długiej listy pytań i znów zaczęła upajać się widokiem błękitnookiego. Byłam pod wrażeniem jej opanowania, gdyż mimo wszystko ani razu nie zachichotała, nie zagryzła wargi lub też nie założyła nogi na nogę, co miała w zwyczaju robić, gdy ogarniało ją podekscytowanie.
    Dobra, już założyła.
    Zerknęłam na zegarek. Miałam całe trzy godziny zanim rozpoczną się pierwsze zajęcia.
    - Robię to, co do mnie należy, i staram się nie myśleć o presji – wyjaśnił Brown. – Moim obowiązkiem jest dawać sobie radę. – Uśmiechnął się szeroko przy tych słowach i chyba pierwszy raz od dłuższego czasu omiótł wzrokiem widownię, jaka nieskromnie go podziwiała. Nie zapomniał też skontrolować resztę sali i tak się złożyło, że spojrzał również na mnie, a przez jego oczy przemknął błysk zdziwienia.
    Nie mogłam opanować wkradającego się na moje usta uśmiechu.
    - Ma pan jakieś formy odstresowania? – Dziewczyna od razu zagarnęła jego uwagę. Ale co te pytanie miało do wykładu z finansów?
    Zastanowił się przez chwilę. Ani razu nie słyszałam o tym, by mówił o spędzaniu wolnego czasu. A jak już wpraszałam się na tę udeptaną dla wybrańców ścieżkę, byłam natychmiast zwracana do jej początku.
    - Sporty – zaczął – czyli tenis ziemny. Czasami czytam, oglądam widoki ze swojego okna i wyciszam się w pewien sposób. – Uśmiechnął się z nostalgią, jakby właśnie dotknęło go jedno z całkiem przyjemnych wspomnień.
    Wypełnił mnie błogi spokój. Zawsze go czułam, gdy ktokolwiek pokazywał szczery, warty zapamiętania uśmiech, a dzisiaj nie było inaczej.
    - Super! I na koniec, jaki jest sekret pana sukcesu? – Jamie nie powściągnęła się przed ukazaniem w oczach czystego wyrazu chorej ekscytacji.
    - Cóż, sekretów się nie zdradza – roześmiał się Aaron, zakładając stopę na kolano i nieco wygodniej układając się na fotelu.
    - Zawiedzie pan przybyłych – odezwałam się, zanim zdołałam ugryźć się w język. Na policzki wpłynął mi spory rumieniec i czułam jego piekącą temperaturę aż zbyt wyraźnie. Aarona natomiast ogarnęła chwilowa zawieszka, zresztą jak każdego, zupełnie tak, jakby nie spodziewali się tego zwrotu akcji.
    - Będą musieli to przetrwać – odparł bez namysłu. – Lepiej, żeby tajemnice zostały tajemnicami.
    - Nie sądzi pan, że ma pan ich zbyt dużo? – Ten żart w zwrocie „pan” mógł wyczuć tylko Aaron. Wymawianie tego tak oficjalnie już nawet mnie przyprawiało o delikatny dyskomfort. Ale przecież nie mogło nagle wyjść przed Jamie, że jestem z nim „na ty”.
    - Ponoć im więcej człowiek ma w sobie tajemnic, tym ciekawszy jest.
    Musisz przestać. Już.
    - Sądzi pan, że to działa w ten sposób? – Nieświadomie podniosłam brew w kokieteryjnym uśmiechu, którego nie potrafiłam kontrolować żadnymi ograniczeniami.
    - Ty mi powiedz.
    Cholera.
    - Moja tajemnica – powiedziałam już znacznie ciszej, wręcz szeptem, który jednak zdołał dosięgnąć mężczyzny. Po sali zaraz rozniosło się wymowne odchrząknięcie Jamie, przerywające wszystko, co do tej pory miało miejsce. Dziwne, nieznane uczucie, które uprzednio napędzało mnie do tworzenia zmierzającej donikąd konwersacji, wyparowało z mojego ciała lub też urwało się niczym film.
    Niedługo potem wywiad dobiegł końca, ja stojąc przy srebrnym aucie, grzejącym tylko miejsce na parkingu, czekałam na Jamie. Wyszła w towarzystwie Aarona, uradowana i wypełniona zapewne najpiękniejszymi uczuciami, jakie tylko można sobie wyobrazić.
    - Odette, ja jeszcze zamierzam skoczyć na kawę z panem Brownem. – W jej oczach zaświeciły gwiazdki. Niemal od razu pokiwałam z wolna głową na tę wieść. Moja przyjaciółka spełnia marzenia!
    - Może przejdziesz się z nami? – spytał Aaron. Uniosłam głowę i rzuciłam mu zszokowane spojrzenie, które mogło sugerować tylko to, że nie jestem pewna, do kogo skierował te pytanie. Byłam jednak jedyną możliwością w okolicy.
    No nie wiem.
    Nie, nie mam czasu. Uczę się.
    Dziesiątki niepotrzebnych wymówek krążyły mi po głowie, jedna przenikała przez drugą.
Skłamię, żeby nie było, że wtrącam się w ich towarzystwo. Jay chciała momentów sam na sam i nawet średnio rozwinięta intuicja dałaby radę to wykryć. Dla tej dziewczyny od zawsze byłam skrzydłami, nie jedną z trudnych do przeskoczenia kłód, a w takiej roli bezsprzecznie nie chciałabym siebie zobaczyć.
    Zebrałam wszystkie myśli w jeden, w miarę ogarnięty wniosek i tuż po pokonaniu sporej guli w gardle, przemówiłam. Lecz bez śladu przekonania.
    - Nie, nie... – I wtedy jakby mnie piorun trzasnął. – Tak.
    Jak mogłam to powiedzieć?
    - Naprawdę? – Jamie wyraziła zdziwienie przyczajone w cieniach malachitowego spojrzenia. Byłam jedyną osobą, która mogła odczytać ten sygnał ostrzegawczy jako delikatna wersja groźnego „trzymaj się z daleka”.
    Cholera, no to raz mogę być kłodą.
    - W takim razie nie czekajmy. – Aaron uśmiechnął się szeroko, gotowy, by w każdym momencie ruszyć z miejsca.
    - Odette, jesteś pewna? – Wiem, do czego zmierza te pytanie, Jamie. Samo już moje spojrzenie wyrażało przeprosiny.
    - Myślę, że tak.
    - Skoczę do toalety i możemy ruszać. – Z jej płuc uleciało głębokie westchnienie, jakie na pewno nie podpowiadało mi niczego dobrego. Miałam ochotę wręcz rozszarpać się wewnętrznie za ten cholerny brak kontroli i niestabilność. Jamie odeszła od nas, wchodząc prosto na uczelnie. Dopiero w tym momencie zdołałam wyczuć wiszące w powietrzu wyraźne napięcie, które było zapewne pozostałością z dyskusji przy wywiadzie. Ja naprawdę nie chciałam tego zrobić.
    - Ja… przepraszam za te wtrącenie się w wywiad. Nie wiem, co mną kierowało. – W moim głosie rozbrzmiała autentyczna skrucha.
    - Nie masz za co przepraszać. – Poprawił swój krawat, ale niezbyt równo. – To była mała odskocznia.
    Skrzywiłam się delikatnie. To nie powinno tak wyglądać. Nie czekając na żadną reakcję, zbliżyłam się, chwyciłam ostrożnie jedną dłonią za wiązanie od krawata, drugą zaś za jego koniec, i ustawiłam go tak, by prezentował się przyzwoicie. Dopiero po tym mój wzrok uniósł się o parę centymetrów wyżej, trafiając nieoczekiwanie na głębokie, błękitne oczy.
    - Teraz jest okej.


[Aaron?]

26 wrz 2018

Od Koyori cd. Charlesa

- Acony, wracaj do mieszkania… - westchnęłam, powtarzając to zdanie już chyba po raz setny. Suczka za żadne skarby nie chciała się mnie usłuchać i siedziała jak ten kołek na korytarzu, patrząc się prosto w moje oczy. Zwariuję zaraz…
Po wczorajszym incydencie i karnej rozmowie z reżyserem, panem Stevensonem, nawet nie śmiałam przyprowadzać psów. Może i była to najkrótsza droga do niebrania udziału w tym całym filmie, ale… Shane się podekscytował. Zagroził nawet, że podwyższy mi czynsz, jeśli zrezygnuję. A to jest dziad!
- Proszę, Acony… - zaczęłam, ale przerwał mi jej pisk. Niechętnie się podniosła i ze spuszczoną głową podreptała do apartamentu. W końcu! Szybko zamknęłam drzwi i wręcz biegłam do windy, która zaczęła się zamykać, gdy do niej dochodziłam. Zmęczona oparłam się o lustro w środku, wyciągając telefon z torebki opleciony przez Inej, by spojrzeć na godzinę.
Taksówka zamówiona dobre kilkanaście minut wcześniej jeszcze na mnie czekała, co było chyba kolejnym cudem. Szybko podałam adres kręcenia kolejnych scen filmu, mając nadzieję, że kierowca nie jest zły za moją zwłokę. Moja kolej miała nadejść dopiero jutro, ale już dzisiaj miałam poznać aktorów, z którymi miałabym zagrać. Szczerze, to stresowałam się tym spotkaniem. Wiadome było, że Shane dzisiaj by mi nie towarzyszył, więc… zdana byłam tylko na siebie. I może Inej, która właśnie próbowała wypełznąć z mojej torby. Westchnęłam cicho, sięgając po nią i owijając wokół szyi. Równocześnie poczułam, jak samochodem zarzuciło, a do moich uszu dotarł zdławiony krzyk mężczyzny za kierownicą.
- Matko święta! Skąd się to wzięło w moim samochodzie! – zawołał. Zauważył ją w lusterku…? - Dobra, nieważne! Niech tylko zostanie na pani szyi – dodał, ponownie skupiając się na drodze. Odetchnęłam w duchu. Już się bałam, że każe mi wysiąść z auta, a tego raczej bym nie chciała.
Po dojechaniu na miejsce zapłaciłam kierowcy i wysiadłam z pojazdu. Wyjście zza rogu i znajdowałam się w tej samej scenerii, co ostatnio i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to Charles rozmawiający z panem Stevensonem. Od razu się uśmiechnęłam na jego widok i myśl, iż choć jeden znajomy będzie mi towarzyszył. Po jakiejś minucie reżyser sobie poszedł, a ciemnowłosy od razu na mnie spojrzał. Ruszyłam się z miejsca, podchodząc do niego.
- Hej… Co jest? - spytałam, widząc nie do końca zadowolony wyraz jego twarzy. Jestem pewna, że scena, którą wczoraj nagrywał po godzinie przerwy – jak mi zrelacjonował Shane, bo mi kazano iść do domu – wyszła mu dobrze i niepotrzebna była powtórka. Chłopak przeczesał dłonią włosy, wzdychając.
- Główny aktor trafił do szpitala i resztę scen szlag trafił. Zostały przesunięte o jakiś miesiąc – wyznał. Orientacyjnie spojrzałam się na pytona, myśląc, że jednak niepotrzebnie walczyłam z Acony. Z jednej strony to dobrze, że zostały przesunięte, przynajmniej dla mnie, ale z drugiej…
- Reżyser nie poniesie jakichś szkód przez to…? - cicho spytałam. Szczerze, to nie miałam pojęcia, jak wygląda to całe kręcenie filmów.
- No właśnie będzie kilkanaście tysięcy w plecy… - wyznał. Kiepsko to wygląda… Spojrzałam za Charlesa i zobaczyłam, jak ludzie za nim składają cały rozstawiony wcześniej sprzęt.
- To… co robimy…? - znowu zabrałam głos, naprawdę będąc tego ciekawa. Mam ot, tak teraz wrócić do domu? Szatyn uśmiechnął się do mnie.
- Cóż, ja nie jadłem śniadania, więc chyba skoczę coś zjeść… Chcesz iść ze mną? - Wmurowało mnie to trochę. Nie spodziewałam się żadnego zaproszenia z jego strony, ale… szczerze, to też nic nie jadłam. Kiepsko spałam i nie miałam sił, by coś zjeść.
- Jeśli ja i Inej nie będziemy przeszkadzać – powiedziałam, schylając głowę i poprawiając palcem zjeżdżające okulary.

Charles? Nic się nie stało

Od Nivana cd Wandy

Odpowiedziała mi dość głośnym westchnięciem i charakterystycznym stukotem paznokci o blat. Zawsze ten sam rytm. Zawsze o takim samym brzmieniu. Zawsze tak charakterystyczny.
— No to komu chcesz kupić te kwiatuszki, Nivuś? — spytała i oczywistym przecież było, że to pytanie w końcu padnie. No pierdolnie, jak cholerny meteor, czy inne cholerstwo, wybije mnie całkiem z rytmu i sprawi, że speszę się jeszcze bardziej, zastanawiając się nad możliwością kłamstwa. Ale łgałem ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często i z niezwykłą łatwością, a już wyzbywałem się tego niezbyt ciekawego nawyku. — W końcu chyba nie jesteś częstym bywalcem w kwiaciarniach, czyż nie? — rzuciła jeszcze ze śmiechem, wciągając przy okazji to chude dupsko na blat. — A przynajmniej moje koleżanki nie wspominały nic o panu z lekkim zarostem w twoim stylu, a mogę ci przysiąc, w tej pracy słyszy się bardzo dużo, zwłaszcza o przystojnych panach w okularach.
Pokręciłem głową z cichym prychnięciem i zmarszczeniem brwi.
— Komu chcę kupić te kwiatuszki — burknąłem, nieco ją przedrzeźniając, jak ten gówniarz, którym w sumie dalej byłem. Fuknąłem, prychnąłem i odwróciłem wzrok, nie chcąc patrzeć na reakcję Przewalskiej, gdy wyduszę z siebie prawidłową odpowiedź. — Watsonowi chcę kupić, ok? — rzuciłem nieco mniej pewnie, pewnie z jakimś rumieńcem na twarzy i miną „Nie torturuj mnie dalej, proszę, wystarczająco się już upokorzyłem”.

25 wrz 2018

Od Bellamiego CD. Althei

Moje spojrzenie skierowało się na Alt, która właśnie szła do nas z talerzami. Uśmiechnąłem się na jej słowa i poruszyłem brwiami.
- Przy młodzieży używać takich słów nie można - powiedziałem, a ona spiorunowała mnie wręcz swoim wzrokiem. Zaśmiałem się i wstałem z siedzenia.
- W czym pomóc? Prócz podania i wylizania deseru - zapytałem się szczerząc do niej. Westchnęłam jednak nic nie powiedziała na moje podteksty, a szkoda. Ułożyła jedynie dwa talerze na stole i skierowała się do kuchni.
- Chodź - rzekła, a ja jak piesek na zawołanie poszedłem za nią, wręczyła mi jeden talerz i sztućce.
- Zanieś - powiedziała.
- Jaka bezwzględna, lubię takie. Wiesz czemu? - zapytałem patrząc w jej oczy, które wręcz były już zmęczone moim zachowaniem. Oho... a jeszcze nawet nie zjadłem deseru, a już zmęczona. Jak ja łatwo męczę.
- Bo wiedzą czego chcą - odpowiedziałem od razu nie dając dojść jej do słowa. W innych sytuacjach dam jej dojść, oczywiście gdy będę miał dobry humor. Wykonałem więc powierzone mi zadanie perfekcyjnie i ułożyłem ładnie sztućce. Paluszek tutaj, paluszek tam. Oczywiście chodzi o odległość talerza od stołu czy widelca od noża zboczeńce. Moje drżenie rąk mówiło samo za siebie. Pora zapalić. Wytrzymaj Bell jeszcze chwilę, zjesz i pójdziesz zapalić. Na spokojnie. Będzie dobrze, oddycha, świat się jeszcze nie wali. Przeżyłeś tyle końców świata, że jesteś niezniszczalny. Fajki to tylko nałóg. Da się go zwalczyć. Skierowałem się znów do kuchni i stwierdziłem, że jednak świat się wali. Wyjąłem elektryka, niech chociaż trochę pomoże.
- Nie pal - powiedziała Alt, która chowała sok do lodówki.
- Muszę chociaż trochę, bo już mnie trzęsie - rzekłem i zaciągnąłem się małą ilością nikotyny.
- Nie jest dla was szkodliwy, to tylko pora - dodałem później, a ona skinęła jednak nie przekonało ją to za bardzo. Zaniosła szklanki na stół, a ja popaliłem jeszcze trochę i też do nich wróciłem. Schowałem elektryka w kieszeń i ładnie usiadłem na swoje miejsce. Złożyłem ręce jakby do modlitwy, a Alt i Lucia zlustrowały mnie wzrokiem jak pojeba.
- No co? To, że klnę, palę, pije, ćpam, rucham nie znaczy, że się nie modle. Przecież grzesznicy też się modlili prawda? - zapytałem udając poważnego jednak one dalej nie były przekonane.
- No i chuj nie ma zabawy z wami - rzekłem i mój uśmiech zszedł z mojej twarzy. Sięgnąłem po szklankę z sokiem, którego trochę upiłem.
- Przyjedziesz jeszcze kiedyś pomóc mi z lekcjami? - zapyta Lucia jak gdyby sytuacja sprzed kilku sekund nie miała miejsca. Te... dobra jest.
- Oczywiście, jak siostra przygotuje biały deserek, to zawsze chętnie wpadnę, ale wolałbym wieczorami. Często pracuje do późna - powiedziałem, a ona skinęła głową.
- Nawet nie wiem gdzie pracujesz - rzekła Alt i zaczęła jeść.
- Jako patomorfolog, często też jako ładnie mówiąc bokser - odpowiedziałem i wzruszyłem ramionami.
- Jako kto? - zapytała Lucia marszcząc czoło. Uśmiechnąłem się na to, mało osób wie co to takiego.
- Medycyna sądowa, badanie zwłok - odpowiedziałem.
- Dlatego tak dużo wiesz na tema biologii - rzekła, a ja wzruszyłem ramionami.
- Nie tylko to, miałem bardzo dobre oceny, zresztą jestem też po studiach medycznych, zamierzam też iść na psychologie. Znam też kilka języków, a jak masz problem z jakimś przedmiotem to niech twoja siostra do mnie zadzwoni - powiedziałem z uśmiechem.
- Mi pasuje - rzekła Lucia, a ja spojrzałem na Alt, która tylko przysłuchiwała się naszej rozmowie.
- Właśnie, zapomniałbym, nie dałem ci całego napiwku - powiedziałem  i sięgnąłem po portfel z kieszeni. Tak naprawdę dałem jej wystarczającą ilość pieniędzy na naszym pierwszym spotkaniu ale chciałem w jakiś sposób wynagrodzić ten wypadek. Nie wiedziałem jak inaczej to zrobić więc po prostu dałem jej zawinięte banknoty, a ta mimo wszystko zgarnęła je od razu ze stołu.

Alt? Przeprasza, że tak długo czekałaś i tak krótkie, ale po prostu moja wena leży w dodatku szkoła i umieram...

Od Nivana cd Antoniego

Wtoczył się za mną do mojego małego królestwa pełnego kabli, pudełek po pizzy, skarpetek i może odrobiny dobrego gustu w postaci przeważających szarości, czy czegoś tam innego.
Dorocia mówiła, że szarość jest kul i trendi, to machnąłem.
Mieszkanie typowego, dwudziestosiedmioletniego faceta, który jeszcze się nie ustatkował. Czyli w sumie typowego dwudziestosiedmioletniego faceta, nic dodać, nic ująć.
— Nienajgorzej się tu urządziłeś — rzucił, odkładając swoje szpargały, gdy ja zamykałem drzwi, odkładałem zakupy i przystępowałem do rozbierania się. No i oczywiście udawałem, że nie czułem tego palącego spojrzenia, które leniwie sunęło przez moje plecy, aż do tyłka, który obleciał nieco dokładniej.
I wcale dodatkowo się nie wyprostowałem, wypiąłem, napiąłem i tak dalej, wcale, w ogóle, niespecjalnie, tak, tak.
— I serio, mówię to szczerze, gdy wspominałeś o bałaganie, myślałem, że będzie… no gorzej, no, wiesz. — Zerknąłem na niego w momencie, gdy zdobył się na ledwo słyszalne, słabe westchnięcie. Nawet opuścił wzrok, jakbym miał go zaraz zbesztać, czy coś... — Czasami mam wrażenie, że dalej mamy te cholerne kilkanaście lat i jesteśmy napalonymi dzieciakami, które chętnie rzuciłyby sobie do gardeł.
Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i ponownie łapiąc się za reklamówkę z zakupami.
— A nimi nie jesteśmy? — zaśmiałem się raźnie, wciągając towary na blat i za chwilę wyciągając wszystkie pierdoły, układając je w odpowiednie miejsca i tak dalej. — Mentalnie zatrzymałem się na wieku dwudziestu dwóch lat, wiesz? — zacząłem, wyciągając wino i za chwilę manewrując w dłoniach jabłkami. — W ogóle gdzieś zgubiłem te pięć, jakbym się, kurwa, zapętlił, czy coś.
Może dlatego, że przez większość byłem nieco wyrwany?
Odkorowany?
Obcy?

Od Wandy CD Nivana

Skrzywił się i spojrzał na mnie. Tak bardzo typowo, z tak utęsknionym przeze mnie wyrazem twarzy, nawet jeżeli nie przekazywał w ten sposób upragnionej, dobrej informacji. Zawsze coś, przynajmniej w ogóle widziałam go przed sobą. Żywego i w całości, ze wszystkimi kończynami, a i to był powód do szczęścia.
Nawet jeżeli większość ran dało się skrzętnie ukryć.
— Ja tylko chciałem kupić kwiatki, Wandziuś, dajże spokój, nie powinniśmy — mruknął, szybko odwracając wzrok ode mnie i od alkoholu, jak święta dziewica, która nigdy na oczy nie widziała używek czy gorszych rzeczy.
A chyba wszyscy wiedzieli, a przynajmniej mieli wrażenie, że Oakley był odważniejszy od samych cór Koryntu, oczywiście bez ubliżania, bo nikogo obrażać nigdy nie chciałam. Zwłaszcza tego specyficznego osobnika.
Westchnęłam, zastukałam kilka razy o blaty lady, o którą następnie się oparłam.
— No to komu chcesz kupić te kwiatuszki, Nivuś? — zapytałam, uśmiechając się, może i trochę delikatniej, może i ciut bardziej niepewnie, przy okazji przekręcając z zainteresowaniem głowę w bok. — W końcu chyba nie jesteś częstym bywalcem w kwiaciarniach, czyż nie? — parsknęłam śmiechem, ostatecznie wskakując na blat, bo w końcu kto mi niby miał zabronić. — A przynajmniej moje koleżanki nie wspominały nic o panu z lekkim zarostem w twoim stylu, a mogę ci przysiąc, w tej pracy słyszy się bardzo dużo, zwłaszcza o przystojnych panach w okularach — dodałam jeszcze, podnosząc dłonie w obronnym geście.

Od Antoniego CD Nivana

— Przynajmniej wyrobiłeś dzienne kardio — odburknął, kombinując przy tym zamku, a ja mogłem jedynie podnieść brwi w zdziwieniu, zastanawiając się, czy zaraz nie złamie swojego klucza, a ja nie miałem ochoty ponownie schodzić i wchodzić po tych pierdzielonych schodach. — Idzie się przyzwyczaić, nie ma dramatu.
No i otworzył te wrota do swojej groty, a ja w odpowiedzi po prostu prychnąłem, przewracając oczami i w końcu podążyłem za nim.
I muszę stwierdzić, wcale nie było tak źle. Żadna tragedia, żaden burdel, ot co, po prostu nieuporządkowane mieszkanie, bez przesady, pajęczyn w kątach nie dostrzegłem, brudne bokserki również nie walały się po kanapie. Więc chyba było ok.
— Nienajgorzej się tu urządziłeś — mruknąłem, rozglądając się po pomieszczeniu i odkładając swoją torbę na bok wraz z płaszczem. Raczej miały nie być mi przydatne. Westchnąłem, przetarłem twarz dłońmi, palcami przejechałem przez włosy, a kątem oka niepostrzeżenie zerknąłem na te cudowne plecy Nivana, a może jednak ciut niżej, bo kto mi niby miałby zabronić. W końcu każdy powinien czasami pocieszyć się tymi drobnymi, bardzo ładnymi obrazkami w jakiś tam sposób specjalnej osoby. — I serio, mówię to szczerze, gdy wspominałeś o bałaganie, myślałem, że będzie… no gorzej, no, wiesz. — Przerwałem głośnym westchnięciem i opuściłem wzrok. — Czasami mam wrażenie, że dalej mamy te cholerne kilkanaście lat i jesteśmy napalonymi dzieciakami, które chętnie rzuciłyby sobie do gardeł.
Lub do ust, ale tego wolałem po prostu nie dodawać.

Od Charlesa CD. Koyori

Propozycja pana Stevensona, żeby dziewczyna zagrała w filmie była równie absurdalna i zaskakująca, jak lot w kosmos jakieś 100 lat temu. Jednak podobnie jak to było w przypadku lotu w kosmos, tak i w przypadku tej niespodziewanej oferty pracy musiało to dojść do skutku. Nie zdążyłem tego w żaden sposób skomentować. Tak samo, jak ja, głosu została pozbawiona Koyori. Nasza trójka stała tak przez chwilę oniemiała. Pierwszy otrząsnąłem się z tej nowości.
-Koyori... Myślę, że nie masz innego wyboru, jak pójść ze mną do charakteryzatorek. - Odparłem niepewnie. - Na razie nie panikuj, bo sam reżyser nie może podjąć nowego aktora, a co dopiero zmienić scenariusz.
Zauważyłem, że dziewczyna była w lekkim szoku, jednak skinęła głową i ruszyła powoli za mną i Ignis. Shane zamykał pochód z Lokim na rękach. Weszliśmy do namiotu charakteryzatorek.
-Hej dziewczyny. - Uśmiechnąłem się. - Jest tutaj asystent Stevensona?
-Patrick! - Blondynka, która odpowiadała za to, że mój Loki włóczył się sam po okolicy, zawołała w głąb namiotu. Do pomieszczenia wszedł szybko rozczochrany człowieczek w okularkach i spojrzał rozbieganym wzrokiem na całe nasze towarzystwo. Zmarszczyłem brwi. Widać było ewidentnie, że koleś wciąga kokę.
-O co chodzi? - Jego spojrzenie zawisło na chwilę na mnie.
-Stevenson powiedział, że masz wytłumaczyć tej o to tutaj... -Wskazałem Koyori. - Pani na czym będzie polegać jej rola w naszym filmie.
-Nic na ten temat nie wiem. - Odburknął i wyjął z kieszeni iphone, w którego wlepił oczy i zaczął pośpiesznie odpisywać na jakąś wiadomość. - Aaa, już wiem o co chodzi. Chodź ze mną... Eee, jak masz na imię?
-Koyori. - Dziewczyna bąknęła cicho i obejrzała się na swojego kolegę, jakby pytając się go, co ma teraz zrobić. Jednak zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Patrick złapał ją za ramię i pociągnął za sobą z powrotem w głąb namiotu. Westchnąłem.
-Dobra, to ja wracam do kręcenia sceny. - Zwróciłem się do Shane'a. - Masz szansę ją jeszcze zobaczyć.
-Jasne. Z chęcią. - Odparł krótko.
Znowu wylądowałem na pokładzie helikoptera i znalazłem się na drgającej drabince. Poczułem wyraźne szarpnięcie i wymierzyłem skok. Leciałem prosto w siodło, gdy nagle wyleciała mała Acony, która wbiegła prosto pod kopyta Ignis. Moja klacz spanikowała i ruszyła się o parę kroków. Przez co mój skok skończył się upadkiem. Na szczęście w ostatniej chwili zadziałały linki asekuracyjne, które zamortyzowały uderzenie o beton, jednak nadal nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Uderzyłem barkiem, po czym zrobiłem przewrót przez ramię, żeby ochronić głowę. Skończyłem leżąc na plecach. Trochę chyba się poobijałem. No i kuźwa, muszę nagrywać jeszcze jednego dubla. Westchnąłem. Podbiegli do mnie technicy.
-Charles! Żyjesz? Nic ci nie jest? Możesz się ruszać? - Zalał mnie milion pytań. Dźwignąłem się na łokciach.
-Trochę mnie boli. - Mruknąłem. - Ale raczej przeżyję.
-On krwawi! - To był głos Shane'a. - Przepraszam. To moja wina, bo nie dopilnowałem Acony.
-Daj spokój. - Machnąłem ręką, z której faktycznie sączyła się krew przez materiał. - To tylko obtarcie.
-Wezwijcie ratownika medycznego i reżysera. - Ktoś krzyknął do gapiów, którzy się gromadzili wokół mnie. Ignis podeszła do mnie i trąciła mnie głową. Po chwili zjawił się ratownik medyczny, który musiał być obecny na planie, na wypadek takich sytuacji jak ta. Podszedł do mnie i uklęknął.
-Proszę powiedzieć jak się pan nazywa.
-Charles Winchester. - Odparłem znudzonym głosem.
-Co pan robił przed chwilą? - Kolejne rutynowe pytanie i latarką po oczach.
-Wykonywałem scenę kaskaderską i się trochę nie udała. - Mruknąłem.
-Dobrze. Nie ma pan wstrząsu mózgu, więc mogę przystąpić do sprawdzenia pozostałych części ciała. - Zaczął macać moje ręce i nogi. Wyginać i zginać. Opatrzył zadrapanie na ramieniu. - Na szczęście jest pan tylko mocno poturbowany. Kilka siniaków i to zadrapanie na ramieniu. Nic panu nie będzie.
-Dziękuję. - Odparłem i wstałem, bo byłem zmęczony tym cackaniem się ze mną. Wparował Stevenson, a za nim jak cień przyszła Koyori.
-Charles! Do cholery! Co ci się stało? Dlaczego spieprzyłeś tą scenę, skoro tak dobrze ci szła? - Był czerwony z nerwów. No tak. Wypadek na planie, oznacza przedłużenie zdjęć, a każdy dodatkowy dzień zdjęciowy, to dodatkowe pieniądze, które on jako reżyser musi załatwić.
-To był totalny przypadek. - Stwierdziłem. - Ignis się spłoszyła trochę, bo psiak jej wleciał pod kopyta.
-Czyj pies? Twój? Nie przyprowadzaj go więcej na plan, rozumiesz?! - Wydarł się na mnie.
-To nie był jego pies. - Odparł cicho Shane.
-No to kurwa kogo?! - Stevenson był nieźle wkurzony.
-Reżyserze proszę się nie bulwersować. Odpocznę z godzinkę i mogę jeszcze nagrać tą scenę. - Próbowałem załagodzić sytuację.
-Czyj był ten pies? - Stevenson wbił wściekłe spojrzenie w Shane'a, który chyba się go trochę przestraszył.
-Mój. - Wszyscy usłyszeli cichy i nieśmiały głosik Koyori.
-Dopiero co przyjąłem cię na plan, a ty chcesz już niego wylecieć? - Reżyser zmarszczył gniewnie brwi.
-Daj spokój Stevenson. - Westchnąłem. - Nic mi nie jest. Następnym razem Koyori nie przyprowadzi psów na plan i będzie super, prawda?
-Zastanowię się jeszcze. - Spojrzał zdenerwowany na dziewczynę i odszedł.
-Spokojnie Koyori... On tak często wybucha, ale raczej nie jest groźny. - Uśmiechnąłem się. 

[Koyori? Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale ostatnio mam mało czasu, żeby usiąść i coś napisać :(]

Harper Dallas

Na zdjęciu: Nie udało mi się znaleźć.
Motto: Sztuka przynosi nam dowód, że istnieje coś innego niż nicość.
Imię: Harper
Nazwisko: Dallas
Wiek: 19 lat
Data urodzenia: 05.11
Płeć: Kobieta
Miejsce zamieszkania: Rodzice kupili jej kawalerkę w Old Channer. Mieści się w starej kamienicy, a wnętrze samego mieszkania bardzo pasuje do stylu całej dzielnicy. Jest wybuchową mieszanką vintage i nowoczesności. W pomieszczeniach góruje biel chociaż często bardzo ciężko ją dostrzec przez graty walające się po całym domu. Najważniejszą częścią mieszkania jest szeroki parapet przy oknie w salonie. Harper uwielbia tam przesiadywać i obserwować ulicę. Pomimo tego, że maluje bardzo dużo żaden z jej obrazów nie zdobi ścian kawalerki. Płótna porozrzucane są dosłownie wszędzie. Warto jeszcze wspomnieć o dość sporej biblioteczce, która zajmuje jedną, najdłuższą ze ścian mieszkania. Z racji, iż dziewczyna czyta bardzo dużo i nałogowo kupuje książki już nie ma na nie miejsca i pomimo tego, że zagospodarowała tyle miejsca na literaturę powoli zaczyna go brakować. Równoznaczne jest to z tym, że książki walają się po podłodze, na półkach w łazience oraz szafkach kuchennych.
Orientacja: Heteroseksualna
Praca: Studentka ASP
Charakter: Harper jak na swój wiek wydaje się być bardzo dojrzała. Od zawsze wystawała przed szereg wśród rówieśników wyróżniając się poziomem inteligencji. Dzieci jak to dzieci nie przepadają za osobami innymi niż one same. Brunetka na etapie przedszkola spotkała się z wieloma przykrościami. Dla przykładu dziewczynki śmiały się z niej kiedy ta nie chciała bawić się lalkami. Wmawiały jej, że zachowuje się jak chłopiec kiedy ta po prostu chciała w spokoju malować. Od zawsze miała pod górkę pomimo tego, że jeśli chodzi o rzeczy materialne nigdy niczego jej nie brakowało. Co zresztą? Rodzice bez przerwy pracują i nie mają czasu dla swojej jedynaczki. Na etapie podstawówki dziewczynka rozpoczęła domowe nauczanie po tym jak wybłagała o to rodziców. Czy to był dobry krok? Raczej nie. Zamknęła się na ludzi jeszcze bardziej. Może źle to ujęłam. Harper po prostu nie ma przyjaciół i znajomych ale potrafi nawiązywać kontakt z innymi. Ma trudności w rozmowach z rówieśnikami, gdyż nauczona od przedszkola wie, że nie znajdzie z nimi wspólnego języka.
Dziewczyna to chodząca oaza spokoju. Nic jej nie rozwścieczy. Wszystko przyjmuje na klatę trzymając nerwy na wodzy. Harper jest bardzo roztrzepana o czym może świadczyć nieład w jej mieszkaniu. Szatynka nie potrafi rozplanować sobie dnia przez co często nie ma czasu na rzeczy ważne. Dla przykładu potrafi kilka godzin przesiedzieć nad książką, a praca na zajęcia dalej leży niezaczęta. Skoro jesteśmy już przy wadach warto zaznaczyć, że Harper bardzo często się spóźnia. Wynika to z tego, że traci poczucie czasu pogrążając się w swoich ulubionych zajęciach.
Wyjdę teraz trochę w przyszłość i opiszę zachowanie Harper w stosunku do partnera, gdyż wydaje mi się, że jest to ważne. Otóż pomimo tego, że dziewczyna jest samotniczką towarzystwo drugiej połówki, która ją zrozumie będzie zbawieniem. W końcu każdy potrzebuje ciepła i choć odrobinki miłości. Tak jest i z Harper. Nie spotkała jeszcze tego jedynego. Swoje uczucia przelewa na płótno oraz zmienia w słowa czego wynikiem są jej liczne romansidła zapisane głęboko na dysku tak żeby nikt ich nigdy nie odnalazł. Cóż mogę jeszcze powiedzieć. Dziewczyna bardzo chciałaby dzielić z kimś swoje pasje. Niekoniecznie chodzi tu o chłopaka. Przyjaciel lubiący sztukę tak jak ona też by się nadał. W końcu możliwość chodzenia na wystawy i mieć z kim dyskutować o ekspozycji to spełnienie marzeń. Poza tym Harper chętnie zabrałaby kogoś na jedną ze swoich wycieczek. Chciałaby pokazać 'temu jedynemu' najpiękniejsze miejsca w jakich kiedykolwiek była. Takie właśnie ma marzenia mała Harper. Znaleźć kogoś kto ją zrozumie.
Hobby: Sztuka to jej konik. Od malarstwa po literaturę. Uwielbia czytać jak i pisać książki. Żadnego ze swoich dzieł jeszcze nie opublikowała gdyż uważa je za denne i prostackie romanse. Kto wie, może w przyszłości jeśli ktoś jej uświadomi, że to co pisze jest bardzo głębokie wyśle swoje dzieło do jakiegoś wydawnictwa. Harper uwielbia również muzykę. Trzy razy w tygodniu chodzi na lekcje gry na fortepianie. Uznajmy, że dalekie wycieczki za miasto to też hobby. Harper uwielbia uciekać od zgiełku. Pakuje sztalugę do bagażnika i ucieka w góry, nad jezioro albo do lasu. Opcji jest masa. Dziewczyna uwielbia też robić zdjęcia. Nie kręcą ją ludzie tylko przyroda. Krajobrazy, rośliny, zwierzęta to coś co kocha.
Aparycja|
- wzrost: 161 cm
- waga: 46 kg
- opis wyglądu: Harper ma bardzo 'dziecięcą' figurę. Jest zdecydowanie zbyt chuda co wielokrotnie powtarzał jej lekarz. Wiecznie blada skóra zdobi jej ciało. Jedynie w zimie nosek, policzki i uszy przybierają delikatny, różowy odcień. Nie było jeszcze dnia, w którym piwne oczy Harper nie byłyby podkrążone. Brązowy odcień włosów dziewczyny jest naturalny. Nigdy ich nie farbowała i nie przepada za fryzjerami. Sama je obcina… dlatego też nie są doskonałe. Sięgają jej delikatnie za ramiona.
Cała jej szafa pełna jest oversize'owych ubrań. Koszulki, bluzy i jej ulubione swetry najczęściej przybierają ciemne odcienie. Warto zaznaczyć, że dziewczyna do czytania potrzebuje okularów. Zawsze nosi je przy sobie w skórzanej torbie na ramię, z którą nigdy się nie rozstaje. Ma tam najważniejsze rzeczy. Szkicownik, ołówki, tablet, słuchawki i telefon. Oprócz tego wiele różnych mniej ważnych przedmiotów, które dla niej mają dużą wartość.
- pozostałe informacje: Obecnie posiada tylko jeden tatuaż. Znajduje się on pod kostką na prawej nodze „no tears left to cry”. Rodzice wciąż nie wiedzą o jego istnieniu.
- głos: Nadya Goner
Historia: Jej historia nie jest nadzwyczajna. Rodzina od pokoleń mieszka w mieście. Tak jak zostało wspomniane wcześniej Harper po skończeniu przedszkola zaczęła uczyć się w domu. Równoznaczne jest to z tym, że życie towarzyskie dziewczyny jest bardzo ubogie. Nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela, a co dopiero drugiej połówki. Żyje sobie w samotności w zaciszu małego mieszkania. Od czasu do czasu chodzi na wykłady i spotyka się z profesorami by omówić tematy następnych prac.
Rodzina:
- Thomas Dallas – ojciec. Czterdziestopięcioletni prawnik. Jeden z najlepszych w całym mieście. Praca jest dla niego ważniejsza niż rodzina. Próbuje to naprawiać drogimi prezentami, którymi obdarowuje córkę i żonę.
- Melanie Dallas – matka. Czterdziestoletnia kardiochirurg. Tak jak mąż jest bardzo zapracowana jednak każdą wolną chwilę próbuje poświęcić Harper. Jest świadoma tego, że zawiodła jako rodzic jednak z całych sił chce naprawić relacje z córką.
Partner: --
Potomstwo: --
Ciekawostki: 
- Nie lubi słodyczy, alkoholu i kawy.
- Od czasu do czasu pali.
- Od zawsze wolała starszych facetów.
Inne zdjęcia: --
Zwierzęta: Jasper
Dumny, pewny siebie pan na włościach. Dobrze wie co jest jego i dzielnie walczy o swoje. Bardzo nie lubi gości. Obserwuje ich z ukrycia, a kiedy znajdzie dobrą okazję wyłania się z cienia i próbuje atakować. Jest małym zazdrośnikiem. Nie lubi kiedy Harper poświęca swoją uwagę komuś innemu.
Pojazd: Z racji, iż jej rodzice bardzo ją kochają dziewczyna odziedziczyła po ojcu Mercedesa . Pomimo tego, że broniła się przed nim rękami i nogami w końcu przyjęła podarunek. Używa go tylko wtedy kiedy czuje potrzebę wyjechania gdzieś dalej za miasto.
PD: 30
Kontakt: belmondziak

24 wrz 2018

Od Althei C.D Ida

    Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że poznam dziewczynę, którą ocalę przed gwałtem, następnego dnia zostanę świadkiem telefonu z pogróżką, a potem wydam całe trzy avary na transport do jej siostry – wyśmiałabym go. Autentycznie palnęłabym gromkim, ledwo kontrolowanym śmiechem. No ba! W życiu nie zapłaciłabym tyle za marne osiem i pół kilometra, które mogłabym szybko załatwić maksymalnie godzinnym biegiem.
    A tak serio to nie chodziło o żadne avary, a o historię znajomości z pin up girl.
    Tak, bezsprzecznie bym kogoś wyśmiała, gdyby wywróżył mi taką niedorzeczność.
    Tom był nieobliczalny. Dawno porzuciłam obraz stałego, cichego klienta, który przychodził zawsze prosząc tylko o jedno, nigdy inne zamówienie. Teraz widziałam go wyłącznie jako zboczoną pokrakę ogołoconą ze wszelkich skrupułów i krzty godności. Zresztą nie czuję, żeby jeszcze kiedykolwiek po tamtym incydencie zjawił się w barze.
    A może tak tabliczka z jego imieniem, nazwiskiem oraz zdjęciem, podpisana „wstęp wzbroniony”?
    Jeszcze jakiś moment lub dwa przypatrywałam się, a może bardziej przysłuchiwałam, dyskusji dwóch sióstr. Starsza wydawała się być dla młodszej zupełnie jak matka. I nie tylko wywody o bezpieczeństwie zepchnęły moje myślenie na ten właśnie tor. Podłoga stała się wówczas obiektem skupienia głębokiego, nostalgicznego spojrzenia. Dotknęło mnie wyraźne wspomnienie dokładnie w momencie, gdy mała dziewczynka przytuliła Idę z ogromnym uczuciem. Troska, jaka czaiła się w ich każdym geście, była widoczna gołym okiem. Gdyby to Lucii coś się stało albo jej życie wisiałoby na włosku, uzależnione od kaprysu psychopaty, prawdopodobnie zebrałabym wszystkie możliwe siły, jakie ma do zaoferowania wszechświat, by tylko ją ratować. I nie liczyłoby się nic innego.


***


    Nocną ciszę urywa niezbyt słyszalny głos, który wybudza mnie z płytkiego snu. Próbuję spać dalej.
    Głos rozbrzmiewa ponownie. Daję sobie minutę, by zrozumieć, czy dźwięk nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni balansującej na samej krawędzi snu. Ledwo jednak dochodzę do dwudziestu sekund, a donośniejsze już „Althea” całkowicie podrywa mi głowę z poduszki.  
    Podnoszę się z dźwiękiem pękających, zmęczonych kości i od razu przychodzi mi na myśl, że nie powinnam już więcej przekładać porannej rozgrzewki. Udaje mi się pokonać odległość między moim pokojem a sypialnią siostry wyjątkowo szybko.
    - Coś się stało? – szepczę, od razu wychylając się zza drzwi i kończąc wędrówkę na skraju uginającego się pod moim ciężarem łóżka. – Masz całe sześć lat, dzieciaki w twoim wieku dawno śpią o dwudziestej trzeciej.
    - Powiedziała dziewięciolatka – żacha się odrobinę, przez co wybucham cichym śmiechem. Zaraz się opanowuję, nie chcąc obudzić babci, której głęboki oddech, wręcz chrapanie, roznosi się po niedużym domu szybciej niż skrzypienie towarzyszące stopom.
    - Dlaczego mnie wołałaś?
    Na te słowa dziewczynka rozluźnia palce, ukazując w dłoni zęba mlecznego.
    - Jak myślisz, ile za takiego dostanę?
    Cienie jej intensywnych, niebieskich oczów, oświetliła chwilowo poświata ekscytacji. Krzywię się, próbując dociec, co ma na myśli.
    - Ale co masz dostać?
    - Pieniądze.
    - Od kogo? – Nieświadomie wyobrażam sobie rynek, na którym handlują takimi zębami. No przecież coś takiego musi istnieć.
    - Wróżki zębuszki.
    Tłumię śmiech, choć niewyraźne, urwane w połowie prychnięcie może już kwalifikować się do zakłócania ciszy nocnej.
    - Wróżka zębuszka to bujda dla małych dzieci – tłumaczę jej z powagą na twarzy. Choć jej twarz spowija warstwa ciemności, dostrzegam zmarszczki sygnalizujące nic innego, jak głębokie zdziwienie.
    Nie kłamię. Oczywiście, że nie kłamię. Widziałam wróżkę zębuszkę tylko raz i był to czterdziestoletni, tłusty facet odziany w różową, uroczą sukienkę, wrzucony w serial opowiadający o zjawiskach nadprzyrodzonych. Skończyło się na tym, że wyrywał dorosłym zdrowe zęby dla czystego zysku.
    Zdecydowanie powinnam unikać telewizji po dziesiątej.  


***


    Poczułam delikatne szturchnięcie, które w pełni przywróciło mnie do rzeczywistości. Odrzuciłam wszelkie kłęby myśli zakłócających porządek w mojej głowie.
    - Żyjesz, Althea?
    - Tak, tak, przepraszam… zamyśliłam się. – Schowałam niesforne kosmyki włosów za ucho, a na moje usta wprosił się blady uśmiech. – Po prostu sama mam młodszą siostrę. Znam te uczucie. – Spojrzenie zaciekawionych, szarych oczu powędrowało na siostrę Idy, która niemal od razu pobiegła żwawym krokiem do pokoju obok. Odgłosy przebijające ścianę zasugerowały, że właśnie leciała jakaś naprawdę dobra bajka. Musiała być dobra, skoro Daisy biegła tak szybko, jak ja, gdy jestem spóźniona na autobus.
    - Naprawdę? – Ta informacja wywołała promienny uśmiech na twarzy Idy. Pomimo tego wciąż jeszcze widziałam w niej wyraz strachu i przerażenia, który mieszał się ze sobą, ale jednak powoli łagodniał. – W końcu czegoś się o tobie dowiaduje.
    Brawo, odszyfrowałaś jedną z wielu wersów tej skomplikowanej poezji.
    - Gdzie są wasi rodzice? – zagadnęłam, wkraczając wgłąb mieszkania. Ida, jak gdyby nadal się czegoś obawiała, dokładnie zamknęła drzwi. Zanim od nich odeszła, upewniła się, że na pewno nikt nie wtargnie.
    - Na zakupach. – Odetchnęła głośno. – Daisy pewnie nie chciała wyjść.
    Czułam wewnętrzną potrzebę, by zostać w tym mieszkaniu tak długo, jak to konieczne. Dotąd, aż nie stanie się coś złego bądź dojdziemy do wniosku, że Tom blefował. Zatem spędziłyśmy spokojne dwie godziny oparte na komentowaniu bajek, łączeniu imion par bohaterów w jedno, wykłócaniu się na tym, który shipname jest lepszy. I choć nie udało mi się odbyć nieco prywatniejszej konwersacji z Idą, krąg ułożony z trzech osób sprawił, że przynajmniej na moment zapomniałam o całym Bożym świecie, dzieląc z dużo młodszą dziewczynką pierdyland myśli.
    I nagle, w ten niczym niezmącony obraz wdarł się gwałtowny stukot wstrząsający moim ciałem.
    - Cholera, kto to? – Ida wstała z dywanu jak poparzona, a ja, nie chcąc, by sprawdzała to sama, ruszyłam zaraz za nią.
    - Daisy, zostań tutaj – szepnęłam jeszcze do dziewczynki z dużą dozą obaw.
    Tłumiłam w sobie każde przekleństwo, które mogłoby zmusić natarczywego gościa do uspokojenia się. Nikt z nas nawet nie miał z czego wyczytać informacji mówiących o tym, kto znajdował się za drzwiami, aczkolwiek intuicja nie pozostawała mylna. Tom.
    - Daisy, słonko! Pamiętasz mnie? – Oczywiście, że się nie myliłam. Obdarowałam Idę, która zbliżała się już ostrożnie do drzwi, ostrzegawczym spojrzeniem. Mam nadzieję, że nie chcesz, dziewczyno, otwierać. – Mam dla ciebie słodycze, twoje ulubione. Wpuść mnie do środka, to ci je dam.
    - Dzwonię na policję – powiedziałam, ale zdecydowanie zbyt głośno. Głos mężczyzny zawiesił się w gęstym od groźby powietrzu. Cholera, słyszał.
    - Ostrzegam, żadnej policji, bo będzie jeszcze gorzej. – Mogłam wręcz wyczuć psychiczny uśmiech czyniący tę twarz jeszcze bardziej obrzydliwą. Czego można by się spodziewać po tym człowieku?

[Ida?]