— Nie będę narzekać i wybrzydzać, zaakceptuję praktycznie wszystko — odparł, prężąc się jak struna, na co parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. Przecież wiem, że nie jesteś jej szczególnym fanem. Przykro mi, skarbie... Chociaż coś porządniejszego powinno znaleźć się w barku. — Jak na posiedzenie przy herbatce, maryjka jest bardzo dobra. Lekka i niezobowiązująca.
Palce na palcach, skóra przy skórze, elektryzujący dotyk, nagle przenikający ciało chłód.
Bawiło mnie, jak bardzo poddawałem się uczuciom. Jak mocno to wszystko na mnie działało, jak bezsilny byłem wobec każdej pojedynczej emocji, agresywnie targającej ciałem i duszą, przyprawiającej o palpitacje serca i niezwykłą potliwość.
Zagapiłem się na niego, zapatrzyłem, zagubiłem w jego całokształcie, ponownie czując się jak tamten dziewiętnastolatek, do którego w końcu ktoś się dosiadł. Który poczuł się dobrze, bo ktoś zdecydował się przynajmniej spróbować przełamać pewne mury, które wyrosły nie wiadomo, kiedy i nie wiadomo skąd. Pojawiły się nagle, lecz nie miały zamiaru prędko zniknąć.
Dalej coś tam po nich pozostało.
— Ciasteczka weźmie się po drodze do kasy, jakieś już tam sobie upatrzyłem.
Pokiwałem głową, wymijając mężczyznę i możliwie jak najskuteczniej trącając go dłonią po dłoni. Ciesząc się jak głupi z tych małych gestów, ruszyłem na pieprzone owoce.
— Chcesz coś? — spytałem, gdy do mnie dołączył, pakując przy okazji jakieś sześć jabłek do foliówki, bo wiedziałem, że te z chęcią pochłonie. — Nie wiem, winogrona, banany... Jeszcze po chleb będę musiał skoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz