Głośne oklaski.
Dźwięk stukających się ze sobą kieliszków.
Blask księżyca, który dostawał się na korytarz, rozświetlając twarze biznesmenów i ich żon.
I on.
Ojciec, który unosi w górę podpisaną przeze mnie umowę, po czym mocno mnie ściska, nie pozwalając się ruszyć, zupełnie jakby bał się, że podrę dokument i wyjdę.
Aaron Brown.
Początkowo dyrektor do spraw finansów.
Niepozorny pracoholik, kryjący się z tym faktem, wreszcie osiągnął to, o czy marzył od dawna.
A może to było tylko pozorne wrażenie, pochłaniająca ambicja?
Spojrzałem na uśmiechających się szeroko gości i wydostałem się z uścisku ojca, przybierając stonowane, nieco surowe spojrzenie.
Wypadałoby chyba wygłosić jakąś przemowę, prawda?
— Dobry wieczór. Jak wiecie, jest to wiekopomna chwila dla firmy Brown Inc. To przełomowy moment, który na nowo odrodzi to miejsce, przynosząc jeszcze większe zyski dla mnie… I rzecz jasna dla was! — krzyknąłem z podekscytowaniem, a każde kolejne słowo przychodziło mi coraz łatwiej. — Zaczynamy od podwyżki dla pracowników, abyście dobrze zapamiętali ten moment. — tłum zaczął głośno wiwatować, a na mojej twarzy wymalował się pewny siebie uśmiech. — Bardzo dziękuję wszystkim z was za wsparcie, wiarę i zaufanie w moje możliwości. Nie zawiodę was.
Czym prędzej chwyciłem w dłoń szampana i otworzyłem go z hukiem, patrząc na wylewającą się pianę.
Kelner podał nam kieliszki i razem z ojcem unieśliśmy je w górę.
— Za nowego prezesa Brown Inc! — krzyknął Matt, patrząc na nie z dumą.
Haustem wypiłem całą zawartość i oglądałem wiwatujący mi tłum, który wydawał się we mnie ślepo zapatrzony.
Ależ to dopieściło moje ego.
Przeczesałem wzrokiem twarze gości, jednak nie byłem w stanie znaleźć tam Odette. Kiedy chciałem najzwyczajniej w świecie zejść z podwyższenia i jej poszukać, poczułem mocny uścisk na swoim ramieniu.
— Synu, porozmawiaj z gośćmi. Chcą ci złożyć gratulacje.
Poniesiony emocjami, całkowicie zapomniałem o dziewczynie i z uniesioną wysoko głową przysłuchiwałem się kolejnym pochwałom, komplementom i życzeniom skierowanym do mojej osoby, które dodatkowo utwardzały mnie w przekonaniu, że nie taki diabeł straszny jak go malują.
Wierzyłem, że podołam.
Ba.
Wiedziałem to.
Po kilkudziesięciu uściśnięciach dłoni, kilkunastu rozmowach i kilku kieliszkach alkoholu, rozpoczęła się delikatna, kulturalna potańcówka – jak na gromadę nadętych biznesmenów przystało.
***
Goście powoli opuszczali budynek, gdyż przesiadywali w nim już nieco ponad pięć godzin.
Kiedy ostatnia „dama”, chociaż jest to pojęcie względne, wyszła, wydałem z siebie ciche westchnienie ulgi, które wyrażało zadowolenie i zarazem chęć pracy.
Tak, nie mogę doczekać się jutrzejszego dnia, a niedługi czas temu z trudem byłem w stanie przyswoić myśl, że będę musiał znów pójść do pracy, już jako prezes.
Wskazałem brygadzie sprzątającej stoły i puste kieliszki, a mój ojciec pożegnał się ze mną czule, pogratulował, zmierzył mnie dumnym spojrzeniem i wrócił do domu, stojąc prężnie w swym eleganckim garniturze.
***
Właśnie żwawym krokiem i ze skórzaną teczką w dłoni przemierzałem parter, napotykając radosne spojrzenia moich pracowników, kiedy w windzie zadzwonił do mnie ojciec i przypomniał o tym, że mój nowy gabinet czeka na mnie na najwyższym piętrze, a klucze powieszone są na klamce.
Te słowa ponownie wprawiły mnie w stan dziwnego otępienia, które zawładnęło moim jak dotąd nieugiętym ciałem.
Nie wierzyłem.
Ciągle.
***
Drzwi windy otworzyły się, a ja poprawiłem teczkę w dłoni, po czym stanąłem przed masywnymi drzwiami, które były furtką do nowego rozdziału w moim życiu.
Czy to sen, czy może jedynie złudne marzenie?
Przekręciłem podwójny zamek i nacisnąłem delikatnie na klamkę z taką czułością, jakiej nigdy wcześniej u siebie nie widziałem.
Surowy, budzący respekt Aaron Brown właśnie się rozpłynął.
Uchyliłem drzwi i ujrzałem wielki, przestronny, oszklony, a przede wszystkim nowoczesny i zarazem porządny gabinet. Rzutnik, stół do drobnych obrad, barek z alkoholem, sofa oraz główna część – mahoniowe biurko z laptopem, które tak lśniło, że można by się w nim przejrzeć. Stanąłem przy wielkim oknie, z którego rozciągał się widok na całe Avenley River.
Ludzie byli niczym mrówki, a ja czułem się jak władca.
Skrzyżowałem dłonie na wysokości klatki piersiowej i ukradkiem zerknąłem na zegarek.
Jedenasta.
Oderwałem wzrok od panoramy i powoli, jakby delektując się każdym krokiem i stukotem butów o podłogę, ruszyłem w kierunku biurka i rozsiadłem się wygodnie w skórzanym, miękkim fotelu. Na biurku leżał laptop, a tuż obok niego karteczka od ojca.
„Miłego dnia w pracy, prezesie”.
Na moją twarz mimowolnie wkradł się uśmiech, a wszelki stres związany z przejęciem nowej posady rozpłynął się w przestrzeni, pozostawiając za sobą dziurę, która momentalnie została załatana dumą z samego siebie, a czym innym?
Poprawiłem bordowy krawat i skierowałem mozolnie swe błękitne spojrzenie w kierunku drzwi, gdyż właśnie ktoś wszedł. Bez pytania.
— Dzień dobry, panie Brown. — stukot obcasów roznosił się po całym gabinecie, wywołując tylko ledwo słyszalne echo.
— Dzień dobry.
Kobieta w milczeniu rozsiadła się na czarnej, skórzanej sofie, zakładając nogę na nogę.
— Niezły gabinecik.
— Przyszłaś w jakimś konkretnym celu, czy po raz kolejny zamierzasz się przede mną zbłaźnić i pokazać, że nie masz do siebie za grosz szacunku? — oparłem głowę na zaciśniętej pięści i zmarszczyłem lekko brwi, cicho śmiejąc się w duchu.
— Kawy, herbaty? — śledziłem wzrokiem jej kołyszące się biodra, które zatrzymały się nieruchomo tuż przy moim biurku.
Zignorowała moje pytanie.
— Kawy.
— Już się robi.
Wróciła po kilku minutach i postawiła przed moimi oczyma kubek z gorącym napojem. Momentalnie świeży zapach gabinetu przesiąknął mieszanką moich ostrych perfum z mocną, czarną kawą.
— Dziękuję. — upiłem łyk kawy i włączyłem laptopa.
— Coś jeszcze?
— Od kiedy się tak przykładasz do pracy? — burknąłem podejrzliwie, wiedząc doskonale, że moja asystentka jest może nieco naiwną, ale inteligentną osobą, która działa według przemyślanego planu.
— Od zawsze, panie Brown.
— Znamy się trzy lata, chyba możesz przestać mówić do mnie na per pan?
— Oczywiście, Aaron.
— Od razu lepiej, a teraz – możesz wyjść. — uśmiechnąłem się szeroko, ale nie był to życzliwy gest. To obrzydliwie złośliwy, przebiegły i zarazem triumfalny uśmieszek, który spowodował, że Julie wzdrygnęła się lekko i tak jak zwykle, ze zdenerwowaniem trzasnęła drzwiami mojego gabinetu.
Zwolnić ją?
Nie.
Jest mi potrzebna.
***
Odgarnąłem do tyłu opadające mi na oczy kosmyki i wyłączyłem laptopa, napawając się wpadającym do mojego gabinetu złocistym światłem zachodzącego słońca.
Kiedy sięgnąłem do kieszeni marynarki, aby sprawdzić, czy nic nie zostawiłem, natknąłem się liścik.
Chwyciłem tajemniczą korespondencję w dłoń i usiadłem na znajdującej się przy drugim końcu gabinetu sofie.
„Do Aarona Browna”.
Te niewinne trzy słowa wzbudzały we mnie nieziemską ciekawość, ale i ekscytację, która z każdą chwilą narastała, wywołując przyjemny, ciepły dreszcz.
Wyjąłem nieskazitelnie czystą kartkę i zagłębiłem się w tajemniczym liściku.
„Aaronie,
Od zawsze byłeś dla mnie nie tylko wielką inspiracją, wzorem do naśladowania,
czy podręcznikowym przykładem człowieka sukcesu.
Był Pan dla mnie kimś więcej.
Zawsze.
Od kiedy ujrzałam Pana po raz pierwszy, wiedziałam, że
Zadurzyłam się w Pana osobowości, podejściu do życia,
Zachowaniu.
Wszystkim, co z Panem związane.
Proszę, spotkajmy się w najbliższym czasie.”
Z zaskoczeniem uniosłem brwi i zerknąłem na znajdujący się po drugiej stronie kartki adres.
Żarty?
Przekonajmy się.
Chwyciłem czarną teczkę, zamknąłem gabinet na klucz i udałem się pod wskazane dane.
Akademik.
To musiała być Odette.
Wszystko się zgadza.
Zapukałem do drzwi i ujrzałem stojącą w progu rudowłosą, a za jej plecami przerażoną Odette.
— Porozmawiajmy.
Odette?
Przepraszam, że wyszło z tego opowiadanie niskich lotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz