Odpowiedziała mi dość głośnym westchnięciem i charakterystycznym stukotem paznokci o blat. Zawsze ten sam rytm. Zawsze o takim samym brzmieniu. Zawsze tak charakterystyczny.
— No to komu chcesz kupić te kwiatuszki, Nivuś? — spytała i oczywistym przecież było, że to pytanie w końcu padnie. No pierdolnie, jak cholerny meteor, czy inne cholerstwo, wybije mnie całkiem z rytmu i sprawi, że speszę się jeszcze bardziej, zastanawiając się nad możliwością kłamstwa. Ale łgałem ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często i z niezwykłą łatwością, a już wyzbywałem się tego niezbyt ciekawego nawyku. — W końcu chyba nie jesteś częstym bywalcem w kwiaciarniach, czyż nie? — rzuciła jeszcze ze śmiechem, wciągając przy okazji to chude dupsko na blat. — A przynajmniej moje koleżanki nie wspominały nic o panu z lekkim zarostem w twoim stylu, a mogę ci przysiąc, w tej pracy słyszy się bardzo dużo, zwłaszcza o przystojnych panach w okularach.
Pokręciłem głową z cichym prychnięciem i zmarszczeniem brwi.
— Komu chcę kupić te kwiatuszki — burknąłem, nieco ją przedrzeźniając, jak ten gówniarz, którym w sumie dalej byłem. Fuknąłem, prychnąłem i odwróciłem wzrok, nie chcąc patrzeć na reakcję Przewalskiej, gdy wyduszę z siebie prawidłową odpowiedź. — Watsonowi chcę kupić, ok? — rzuciłem nieco mniej pewnie, pewnie z jakimś rumieńcem na twarzy i miną „Nie torturuj mnie dalej, proszę, wystarczająco się już upokorzyłem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz