Moja pewność siebie z każdą minutą zmniejszała się, osiągając wielkość ziarenka piasku i powodując, że moje dłonie mimowolnie drżały, zdradzając to, jak się czuję.
Mimo iż cały bankiet dopiero zaczynał nabierać rozpędu, chciałem uciec.
Tak, Aaron Brown chciał uciec.
Dlaczego?
Bo spadnie na niego odpowiedzialność prowadzenia międzynarodowej firmy i utrzymania jej przychodów na takim samym lub lepszym poziomie. Gorsze wyniki nawet nie wchodzą w grę. Jakby tego było mało, pod moimi skrzydłami znajdzie się kilka tysięcy pracowników, których w razie bankructwa musiałbym bezwzględnie zwolnić, wyrzucając na bruk i zostawiając bez grosza w kieszeni.
Kiedy podszedł do mnie kelner wraz z błyszczącą tacką, czym prędzej chwyciłem jeden z kieliszków i brylowałem wśród tłumu, radośnie ściskając dłonie biznesmenom. Niektórzy mogli być przyszłymi klientami, jeszcze inni przyszli tu tylko dlatego, aby mi pogratulować, ale zapewne są też i tacy, którzy z cynicznym uśmieszkiem będą czekali na moment, w którym się potknę, aby móc zrobić z tego sensację i znaleźć choć jeden powód do podważenia mojego autorytetu.
Witajcie w życiu Aarona Browna.
Wypiłem haustem zawartość kieliszka i odłożyłem go na tacę kelnera, delikatne się krzywiąc.
Niespodziewanie poczułem czyjś zdecydowany uścisk na swoim ramieniu, przez co momentalnie odwróciłem się w stronę osoby.
Około pięćdziesięcioletni mężczyzna z posiwiałymi skroniami i bystrym błękitnym spojrzeniem właśnie uśmiechał się do mnie szeroko, prezentując swoje śnieżnobiałe zęby.
Oto mój ociec we własnej osobie.
— Cześć, Ron. Jak się czujesz? — zapytał z troską, a jego dłoń zsunęła się z mojego ramienia.
— Źle. — odparłem ponuro, mierząc wzrokiem przybywających gości.
— Rozumiem cię. Przeżywałem to samo, gdy założyłem firmę i musiałem dbać o jej rozwój. — podrapał się po siwym zaroście, wspominając ubiegłe lata swojego życia. — Ale nie masz się czym stresować, synu. Poradzisz sobie. Gdybym nie był tego pewien, nie zrzuciłbym na ciebie takiej odpowiedzialności.
— Dziękuję, ojcze. — mruknąłem cicho, a świat w mojej głowie zawirował na samą myśl tego, że wszystko będzie zależało ode mnie. Tylko ode MNIE.
Czym prędzej zacząłem przeciskać się między tłumem, szepcząc krótkie „przepraszam”, po czym poczułem, że na kogoś wpadam, dosyć mocno.
Ku mojemu zdziwieniu ujrzałem Odette, która obdarowała mnie życzliwym, pełnym radości uśmiechem, który na moment wydarł z głębin mojego serca wszelki kłębiący się w nim strach.
Zastygłem w bezruchu, oglądając jej elegancką, białą suknię, która sprawiała, że jasnowłosa wyglądała lepiej niż wszystkie z tutaj przebywających kobiet razem wziętych.
Mój wzrok utknął na jej rozbawionych oczach, przez co momentalnie poczułem się niczym we śnie. Cała ta sytuacja wydawała się dla mnie tak nierealna, że czekałem, aż obudzę się w jakimś skrzypiącym łóżku i ponownie zmierzę się z brutalną rzeczywistością.
Niestety, a może i stety, nie obudziłem się.
Stałem przed kobietą, mierząc ją zdezorientowanym spojrzeniem i dopiero wtedy, gdy się do mnie odezwała, udało mi się wyjść z tego dziwnego stanu.
— Wszystko w porządku? — uniosła wzrok na moje oczy, próbując wydusić ze mnie chociaż jedno słowo.
— Tak, tak! — zaśmiałem się dźwięcznie, poprawiając mankiety garnituru.
— Widzę, że się denerwujesz. — odparła, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
— Aż tak to widać? — przygładziłem włosy, a moje roztargnione spojrzenie, które wędrowało po tłumie, wreszcie zatrzymało się na kobiecie.
— Troszkę…— wydała z siebie cichy chichot, a przez jej pozytywne podejście nieco się rozluźniłem.
— Może wyjdziemy z tego tłoku? — wskazałem spojrzeniem kąt, w którym nie było nikogo. Kiedy nieco odsunęliśmy się od całej grupy, wydałem z siebie ciche westchnienie. — Od razu lepiej.
Kiedy otworzyłem usta, chcąc odezwać się do dziewczyny, przed moimi oczyma stanęło kilku mężczyzn. Jeden z mikrofonem, drugi trzymający na ramieniu kamerę, a trzeci z jakimś nieznanym mi urządzeniem.
— Czy jest pan chętny na udzielenie nam odpowiedzi na kilka pytań? — zapytał jeden z nich, podsuwając mi mikrofon pod same usta.
Kto.
Ich.
Tu.
Wpuścił.
Zrobiłem pewny krok w tył i zmarszczyłem z poirytowaniem brwi.
— Nie jestem chętny. — zmierzyłem ich surowym spojrzeniem i powróciłem do rozmowy ze studentką, która pozwoliła mi choć na moment odzyskać pełną sprawność umysłu, zabierając ode mnie cząstkę stresu.
— Nalegamy.
Z moich ust dało się słyszeć ciche westchnienie, a Odette kiwnęła głową, dając do zrozumienia, że poczeka.
Ze smutkiem obserwowałem, jak oddala się o kilka kroków i ginie w tłumie nadętych biznesmenów i ich starszych już żon, które najwidoczniej próbowały ukryć swój postępujący wiek licznymi operacjami plastycznymi.
Wyglądają jak lalki.
Zabawne.
Ciekawe, czy wielkie usta tej kobiety pękłyby, gdybym przekłuł je szpilką?
Aaron, wróć do rzeczywistości.
To nie czas na filozoficzne refleksje na temat starości i żałosnych prób jej ukrycia.
Miałem przed sobą gromadkę zachłannych, skorych do usłyszenia pikantnych szczegółów o mnie reporterów, którzy czekali na jakiekolwiek słowo.
Czułem się jak właściciel, który karmi stado psów jakąś tanią karmą.
Nie dowiedzą się o mnie nic.
Aaron Brown nie jest otwartą księgą.
— Możemy rozpocząć? — zapytał jeden z nich, przysuwając mikrofon tuż pod moje usta, co sprawiło, że na mojej skroni zaczęła pulsować żyłka.
Ciekawe jakby wyglądał ze złamanym nosem... znaczy, nie!
Nie to chciałem pomyśleć.
Jestem przeszczęśliwy, gdyż mogę udzielić wywiadu tym hienom i nakarmić je padliną, czyli utartymi, dobrze znanymi faktami o mojej osobie, który każdy zna.
Życie prywatne jest moją słodką tajemnicą.
— Tak. — burknąłem do tego stopnia ponuro, że powstrzymywałem się od wybuchnięcia śmiechem prosto w twarz tym mężczyznom.
— Jak się pan czuje?
— Wybornie.
— Czy sądzi pan, że po awansie podoła pan obowiązkom?
Przestałem zwracać uwagę na często powtarzane "pan".
Pan. Pan. Pan.
Przestałem zwracać uwagę na często powtarzane "pan".
Pan. Pan. Pan.
Nie możesz pokazać zawahania.
— Tak. — odparłem pewnie.
Walczyłem z samym sobą, aby nie nie wydać z siebie chichotu. Chcieli mieć wywiad, to go dostaną, a to, jak rozbudowane będą odpowiedzi, jest kwestią mojego kaprysu.
— Co pan sądzi o odejściu swojego ojca ze stanowiska?
Czyli teraz postawili na pytania otwarte. Skurczybyki.
— Nie odchodzi. Zastąpi moje miejsce. — przygładziłem się po kruczoczarnych włosach, po czym zaplotłem ręce na wysokości klatki piersiowej. — Coś jeszcze chcecie wiedzieć, czy pozwolicie mi wreszcie świętować? — obdarowałem ich uśmiechem, który wyrażał moją złośliwość.
Aaron 1.
Reporterzy 0.
Moje pytanie nieco ich zawstydziło, przez co bez słowa i z lekko rozczarowanym wyrazem twarzy odsunęli się ode mnie, po czym rozpoczęli rozmowę z jakimś wpływowym biznesmenem, któremu najwidoczniej schlebiało to, że był w centrum zainteresowania mediów.
Jeszcze nie przekonał się, jakim jest to koszmarem.
Może nieco nerwowo poprawiłem błękitny krawat, po czym szukałem Odette w tłumie rozradowanych ludzi.
Po niedługiej chwili ujrzałem ją ponownie, a moje spojrzenie znów zawisło na jej sukni i niczym wahadełko w zegarze, lustrowało jej oczy, po czym ponownie zatrzymywało się na zapierającej dech sukience.
— Och, tutaj jesteś. — musnąłem dłonią jej ramię, po czym z zakłopotaniem zaplotłem ręce na karku. — Wybacz za tamto zajście. Chciałem się ich pozbyć, ale... — próbowałem się usprawiedliwić, jednak dziewczyna przerwała mi, a kąciki jej ust delikatnie się uniosły.
— Nie masz za co przepraszać.
Aaron.
Powinieneś trzymać wzrok na wysokości oczu, dobrze o tym wiesz.
To widać, że patrzysz się na jej usta.
Jesteś żałosny.
— Cieszę się, że mi wybaczasz. — zaśmiałem się dźwięcznie, aby nieco rozluźnić atmosferę i skupić jej uwagę na rozmowie, a nie na tym, że mój wzrok postanowił się zbuntować i odmówić mi posłuszeństwa, zastygając na wysokości ust dziewczyny.
Niespodziewanie wszyscy ucichli.
Dało się słyszeć tylko wyraźne stukanie w kieliszek.
Skierowałem wzrok na mojego ojca, który stał na lekkim podwyższeniu i kiwnął do mnie ręką.
To już.
Teraz.
W tej chwili.
Odette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz