Chwila zastoju, zapatrzenia się na siebie nawzajem, wymownej ciszy i delikatnego uśmiechu, który wirował na naszych twarzach. Nie potrzeba było nam więcej, zresztą, nawet cieszyłem się, że nic więcej wtedy nie zrobiliśmy. Odnosiłem nieodzowne wrażenie, że podzieliłbym los Przewalskiej i rozpłakałbym się na miejscu, bo emocje buzowały we mnie jak szalone, gotowały się, przerzucały z boku na bok i wrzeszczały, gdy na zewnątrz pozwalałem uciec tylko jednej, malutkiej części tego wszystkiego, co się we mnie kotłowało.
— Chcesz herbaty, kawy czy po prostu wódki, tak ciut bardziej w stylu Przewalskich? — spytała, zbliżając się w moją stronę, a tak całkiem z okazji korzystając, łypiąc karcącym wzrokiem na nieco zadziornego psiaka, który wciąż coś tam burczał pod nosiskiem. — Fryderyk, na miejsce, już nie przesadzaj ze swoją zaborczością i tak masz mnie aż nadto. Przepraszam, to jeszcze bachor i tak dalej — dokończyła i ku mojemu zdziwieniu, klasnęła, na co szybko drgnąłem, bo nie tego się spodziewałem, zdecydowanie nie tego. Wcale się nie przestraszyłem, po prostu mnie to wszystko zaskoczyło, tak, zdecydowanie mnie zaskoczyło. — Decyzja podjęta? I siadaj, nie krępuj się, mamy cały sklep dla siebie, ewentualnie później możemy przenieść się do mnie, mieszkam kilka pięter wyżej.
— Wanda, jest ósma, a ty już proponujesz wódkę? Kiedy mi ciebie podmienili, co? — parsknąłem cicho, kręcąc głową. — Nie, serio, nie trzeba, masz pracę, cholera jasna, nie powinnaś, serio. Umówmy się na kawę, czy coś, nie powinnaś — powtarzałem cicho, wręcz burcząco, odwracając wzrok i zdecydowanie się pesząc, bo nie tak powinno być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz