— To nie ja jestem autorką listu. To Jamie.
Właśnie w tej chwili moje błękitne spojrzenie zatrzymało się na zielonych oczach rudowłosej, która w tym momencie przekroczyła z uśmiechem próg pokoju, niosąc na srebrnej tacy gorące napoje, tudzież dwie herbaty i kawę.
Czym prędzej zerwałem się z kanapy i odebrałem od niej wypełnione po brzegi filiżanki, rozkładając je na stole.
Jak to możliwe, że chociaż przez moment w moim umyśle pojawiła się myśl, że to Odette mogłaby być autorką tych słów?
Aaron, masz dwadzieścia trzy lata, ale wyobraźnię niczym szalony nastolatek.
W ogóle, co ci odbiło, żeby oglądać się za studentkami?
Bez pośpiechu rozsiadłem się na sofie i upiłem spory łyk gorącej kawy, mierząc wzrokiem obie dziewczyny.
— Czyli to prawda, że to twoje słowa? — chwyciłem karteczkę w dwa palce, a mój wzrok zatrzymał się na rudowłosej, której twarz momentalnie przybrała buraczany kolor.
— T.. — głos przez moment odmówił jej posłuszeństwa, jednak sprytnie zatuszowała swój strach i nabrała dziwnej pewności. — Tak, to ja.
— I…? Jest to jakimś żartem, próbą zwrócenia na siebie uwagi? — moje słowa odbijały się echem po ciasnym akademiku, najwyraźniej zadając delikatny cios Jamie.
— Jak mógł pan pomyśleć, że to tylko głupi dowcip? Pisałam to od serca… — w jej oczach zagościł nieodgadniony kłębek emocji, a ja po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wiedziałem, co zrobić.
Z jednej strony prawie jej nie znam, aczkolwiek z drugiej… – po jej policzku spłynęła wąska strużka łez, którą zwinnie wytarła w rękawek od bluzki.
Cholera.
Aaron.
Zrób coś.
Nie siedź na tej sofie jak chrzaniony posąg.
Czym prędzej poderwałem się do pozycji stojącej i jednym krokiem pokonałem pół pokoju, stając tuż przed rudowłosą studentką, która bacznie obserwowała każdy mój nawet najmniejszy ruch.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zamknąłem ją w krótkim, silnym uścisku i pogładziłem po plecach, modląc się w duchu, aby ta krępująca sytuacja dobiegła końca.
Może i było to dosyć niekulturalne, ale po kilku sekundach, kiedy dziewczyna wykonała drobny krok do przodu, który jeszcze bardziej zmniejszył odległość pomiędzy nami, niczym oparzony odsunąłem się do tyłu i zmierzyłem ją nieco zdezorientowanym spojrzeniem.
Nie komentujmy tej sytuacji, bardzo was proszę.
Cały akademik spowity został gęstą warstwą upiornej ciszy, która momentalnie wprawiła mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
— Wracając, mówiłyście coś o jakimś wywiadzie dla studentów? — kosmyk niesfornych włosów mimowolnie opadł, zasłaniając część mojego pola widzenia.
— Tak, byłoby cudownie zaprosić pana zajęcia! — rudowłosa krzyknęła entuzjastycznie, a Odette zareagowała na jej słowa delikatnym uśmiechem.
— Zobaczę, co da się zrobić. — rozsiadłem się po raz kolejny na sofie, upiłem łyk kawy i sięgnąłem do kieszeni, aby wyjąć z niej mój kalendarzyk.
Ach tak, chyba zostawiłem go w samochodzie.
Z poirytowaniem sięgnąłem po telefon i bez zastanowienia wybrałem numer do mojej sekretarki, którą darzę PRZEOGROMNYM szacunkiem.
— Dobry wieczór Julie.
— Witaj, Aaron.
— Dla ciebie panie Brown, zapomniałaś? — burknąłem ponuro, lekceważąc zaskoczone spojrzenia studentek.
— Co mogę dla pana zrobić?
— Czy mogłabyś sprawdzić najbliższy termin, w którym nie będę miał na głowie żadnych spotkań, wystąpień, czy wywiadów?
— Nie.
— Dobrze, w takim razie ucinam ci premię. — Z moich ust mimowolnie wyrwał się stłumiony, gardłowy śmiech, a typowy dla mej twarzy grymas został zastąpiony pobłażliwym, pełnym rozbawienia wyrazem.
— Już sprawdzam. — minęła krótka chwila, po której znów usłyszałem jej głos. — Za cztery tygodnie.
— A za trzy dni…? Co jest wpisane?
— Wywiad z reporterami.
— Powiadom ich, że przesuwam nasze spotkanie na dzień następny, a jeżeli będą mieć pretensje, powiedz, że stawiam im ultimatum. Albo na moich warunkach, albo wcale.
— Jasne, już się robi. Coś jeszcze?
— Nie maluj sobie nigdy więcej ust tą bordową szminką, wyglądasz w niej tragicznie.
— Ty…! — już chciała wycelować w moją stronę jakąś obraźliwą wiązankę, jednak przerwałem jej, wybuchając salwą niekontrolowanego śmiechu.
— Wiesz co, chyba znalazłem jakąś nową pracownicę, która doskonale by cię zastąpiła.
— Ty… Jesteś moim ukochanym szefem.
— Od razu lepiej. Do zobaczenia Julie.
— Będę odliczać dni, aż stracisz swoją nową posadę, chrzaniony dupku.
— Cóż, prędzej stracisz ją ty, skarbie. Do jutra.
Ach, jak mogłem określić ją „skarbem”? Tak, to zdecydowanie jeden z niewielu momentów w moim życiu, w którym skarciłem się w myślach za to, co powiedziałem.
— Buziaki, Ron. Może jutro wreszcie uda mi się zepchnąć cię ze schodów albo utłuc moimi nowymi, czerwonymi szpilkami.
— Darzę cię taką samą sympatią.
Czym prędzej się rozłączyłem, aby zaoszczędzić studentkom wysłuchiwania tej żałosnej rozmowy, która mogłaby się toczyć w nieskończoność.
— Za trzy dni do was wpadnę. — jak gdyby nigdy nic, poprawiłem krawat i wstałem, kierując się powoli w stronę drzwi wyjściowych.
— Dziękuję! — odparła pełna zachwytu Jamie, która nie mogła zapanować nad swoimi emocjami.
— Do zobaczenia. — puściłem oczko do którejś z nich, obawiam się, że nie do tej, która by tego chciała.
***
Właśnie stałem przed salą, pewnym ruchem poprawiając swoją niesforną, kruczoczarną grzywkę i zerkając przy tym na zegarek.
— Możemy już wchodzić. — usłyszałem rozradowany głos Jamie, która najprawdopodobniej, gdyby nie to, że znajduje się w mojej obecności, zaczęłaby skakać i piszczeć.
Odsunąć się, Aaron Brown nadchodzi.
Odette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz