I może spiął się ciut za bardzo, ciut za mocno, a może i ja byłem za szybki, zbyt prędko położyłem dłonie na cudzych biodrach, zbyt pospiesznie przyłożyłem usta do ucha, nawet jeżeli przed kawiarnią zrobił to i on, bo w końcu ciepłe wargi dotknęły mojej chłodniejszej skóry, dosłownie na sekundę, jeżeli nie krócej. A jednak zawsze byłem niecierpliwy i może właśnie to była jedna z tych cech, które prowadziły do upragnionej zguby i ostatecznego rozpadnięcia się na kawałki, rozsypania się w pył nadający się jedynie do pozamiatania starą miotłą z końskiego włosia.
— Myślałem, że dobierzesz sobie ciasteczka, czy inne pierdoły — mruknął, niby ukradkiem spoglądając na mnie, a jednak dalej unikając kontaktu wzrokowego. — Co powiesz na maryjkę? — zapytał, wyciągając w moją stronę niebieską butelkę.
Uśmiechnąłem się pod nosem, odsuwając się od mężczyzny na jeden, mały krok.
— Nie będę narzekać i wybrzydzać, zaakceptuję praktycznie wszystko — oświadczyłem, ciut się prostując i może chcąc przemilczeć sprawę, że jednak wolę ciut wytrawniejsze wina. — Jak na posiedzenie przy herbatce, maryjka jest bardzo dobra. Lekka i niezobowiązująca — stwierdziłem, biorąc butelkę od mężczyzny.
I może musnęliśmy się ponownie palcami, i może było to zupełnie przypadkowe albo wręcz odwrotnie. Najważniejsze, miało się wrażenie, że pomiędzy naszymi opuszkami przeszły jakieś tam iskierki.
Parzące, palące, a przy tym cholernie kuszące.
Zacząłem obracać butelkę w swoich dłoniach, aby następnie włożyć ją do koszyka mężczyzny.
— Ciasteczka weźmie się po drodze do kasy, jakieś już tam sobie upatrzyłem.
31 sie 2018
Od Louise cd. Noah
Rumieniąc się aż po cebulki włosów uśmiechnęłam się delikatnie, aby ukryć okropne zmieszanie. Mój brzuch wręcz wypełniało przeciwne uczucie, które towarzyszyło mi od zetknięcia dłoni przy pilocie. Zawisnęliśmy, nie pozwalając na dotknięcie patyczka przez drugą osobę. Wędrowałam wzrokiem po zimnej przekąsce, powoli przesuwając się na dłoń Noah, aby następnie wodzić nim po przedramieniu. Osobliwe mrowienie nie ustawało, wręcz przeciwnie — nasilało się z każdą chwilą. Zbliżył rękę, muskając kciukiem delikatną skórę mojego nadgarstka. Chwilę później dołączył palcem wskazującym oraz środkowym, by po kolejnej sekundzie złapać całą dłoń. Całkiem nieświadomie spletliśmy je, nie zważając na topniejący lód na podłodze. Coś mówiło mi, że taka chwila nie może trwać wiecznie i, iż to właśnie ten jedyny moment, jedyna osoba, jedyne miejsce. Noah. Jego dom. Nie puszczając, podniosłam się, obserwując ruchy szatyna. Hipnotyzujące kasztanowe oczy wpatrywały się we mnie, przy czym nie pozwalały na choć chwilowe odwrócenie uwagi od nich. Zbliżywszy się na kolejne kilka centymetrów, pokonał dzielącą nas odległość, która aktualnie wydawała się minimalna. Bijące od niego ciepło udzieliło się również mi, wywołując zalewającą mnie falę przyjemnego uczucia. Jakim cudem działał na mnie aż tak? Zimny, dupkowaty Brown doprowadzał mnie na skraj, w tym przypadku wcale nie był takim złym skrajem.
Nie.
Stop.
Boże.
Co ja robię?
Odsunęłam go od siebie jednym ruchem ręki, nie pozwalając na ponowne zbliżenie. Wewnątrz mnie emocje buzowały, wyrzucały, dlaczego pozwoliłam mu na aż tyle. Dziękowałam Bogu, że nie zaszło dalej.
Nie.
Mogę.
Go.
Całować.
Nie teraz.
Nie tutaj.
To wszystko było jak pieprzony kabaret, idiotyczna komedia romantyczna, której oceny krytyków z pewnością nie przekraczałyby jednej gwiazdki na dziesięć możliwych. Nie mogę, nie mogę tak łatwo wpadać w objęcia niemalże nieznajomych mężczyzn. Oddech momentalnie stał się płytki, oczy zaszkliły się pojedynczymi łzami, a zdezorientowany Noah przyglądał mi się ze spokojem w oczach. Czemu mnie nie wyrzuci? Nie odtrąci? Nie zezwie? Łatwa suka? Zależało mu tylko na przeleceniu mnie? Skąd miałam wiedzieć, że tak nie jest. Jak głupia przyszłam do niego, wtuliłam w jego ciało, jakby był moją własnością, a na dodatek nie broniłam się, kiedy bezczelnie złapał moją rękę i spróbował zdobyć całusa. Nie, nie może, ja nie mogę, nie możemy. To nie on, niewłaściwa osoba, ba, najgorsza osoba. Nie pasuję do niego. Nie potrafię. Nie. Błagam.
— Przepraszam. — Opuściłam głowę, schodząc z kanapy. — Przepraszam.
Nie bacząc na chłopaka, opuściłam domek, jadąc ile sił w nogach. Co myśli Noah? Idiotka, która pierw okazuje uczucia i zainteresowanie jego osobą, a potem ucieka, jak największy tchórz? A może brudna, skażona dziewczyna, jaka szuka uwagi u płci przeciwnej? Nienawidzę siebie, nienawidzę siebie, nienawidzę siebie.
Na oślep pokonywałam ostatni zakręt prowadzący na własne podwórko, odstawiłam rower (co graniczyło z odrzuceniem go na barierki tarasu.
Nie.
Stop.
Boże.
Co ja robię?
Odsunęłam go od siebie jednym ruchem ręki, nie pozwalając na ponowne zbliżenie. Wewnątrz mnie emocje buzowały, wyrzucały, dlaczego pozwoliłam mu na aż tyle. Dziękowałam Bogu, że nie zaszło dalej.
Nie.
Mogę.
Go.
Całować.
Nie teraz.
Nie tutaj.
To wszystko było jak pieprzony kabaret, idiotyczna komedia romantyczna, której oceny krytyków z pewnością nie przekraczałyby jednej gwiazdki na dziesięć możliwych. Nie mogę, nie mogę tak łatwo wpadać w objęcia niemalże nieznajomych mężczyzn. Oddech momentalnie stał się płytki, oczy zaszkliły się pojedynczymi łzami, a zdezorientowany Noah przyglądał mi się ze spokojem w oczach. Czemu mnie nie wyrzuci? Nie odtrąci? Nie zezwie? Łatwa suka? Zależało mu tylko na przeleceniu mnie? Skąd miałam wiedzieć, że tak nie jest. Jak głupia przyszłam do niego, wtuliłam w jego ciało, jakby był moją własnością, a na dodatek nie broniłam się, kiedy bezczelnie złapał moją rękę i spróbował zdobyć całusa. Nie, nie może, ja nie mogę, nie możemy. To nie on, niewłaściwa osoba, ba, najgorsza osoba. Nie pasuję do niego. Nie potrafię. Nie. Błagam.
— Przepraszam. — Opuściłam głowę, schodząc z kanapy. — Przepraszam.
Nie bacząc na chłopaka, opuściłam domek, jadąc ile sił w nogach. Co myśli Noah? Idiotka, która pierw okazuje uczucia i zainteresowanie jego osobą, a potem ucieka, jak największy tchórz? A może brudna, skażona dziewczyna, jaka szuka uwagi u płci przeciwnej? Nienawidzę siebie, nienawidzę siebie, nienawidzę siebie.
Na oślep pokonywałam ostatni zakręt prowadzący na własne podwórko, odstawiłam rower (co graniczyło z odrzuceniem go na barierki tarasu.
*
Celem podróży stało się małe mieszkanie Roxy. Dowiedziałam się, że jej współlokator wróci wieczorem, dzięki czemu miałam okazję, aby wpaść po radę do przyjaciółki. Już w progu przywitała mnie tysiącem pytań, poczynając od: "Co ci zrobił?".
— Nic.
Przyglądała mi się badawczo, jakby chciała wyciągnąć ze mną absolutnie każdy szczegół, co tak na dobrą sprawę było przy niej nieuniknione. Na tyle przebiegła, aby doskonale rozpoznać kłamstwo.
— ...i tym sposobem uciekłam przerażona — zakończyłam historię zdaniem, które cudem przeszło przez gardło.
Boże, miałam być grzeczną dziewczynką, obiecałam jej.
— Um... — Błagam, Rox, streszczaj się. — Hm... Lou, jesteś pewna, że chcesz... hmm... brnąć w to dalej? Wiesz, bliższa relacja, która nie kończy się na znajomych, czy też przyjaciołach. Musisz być przekonana, dobrze o tym wiesz.
Ma rację. Muszę być w stu procentach pewna.
— Jestem w stu procentach pewna — odparłam zdecydowana od razu. — Nie jest za późno? Rox, on ma o mnie zdanie...
Posłała mi ciepły uśmiech, który z pewnością oznaczał, że wierzy we mnie, mój urok osobisty i... ach, to będzie trudne.
Rower ustawiony pod ścianą pozostawiłam na pastwę losu, truchtem podążając w stronę głównej części warsztatu samochodowego. Moja głowa, pełna najróżniejszych przemyśleń i opcji, pulsowała dziwnym bólem, a pisk w uszach, choć znośny, wtórował stresowi i złemu samopoczuciu.
Widok Noah zatrzymał nawał zmartwień.
Przyspieszyłam kroku.
Nieistotny był wąż pod moimi nogami, który w pewnym momencie prawie zmusił mnie do awaryjnego lądowania.
Nieistotny był wytrzeszczający oczy Smith.
Tylko on grał główną rolę.
Złączając naszą dwójkę w pocałunku, oplotłam go ramionami, nie pozwalając na oderwanie się na chociażby małą chwilę.
Czy to właściwy krok?
Ma rację. Muszę być w stu procentach pewna.
— Jestem w stu procentach pewna — odparłam zdecydowana od razu. — Nie jest za późno? Rox, on ma o mnie zdanie...
Posłała mi ciepły uśmiech, który z pewnością oznaczał, że wierzy we mnie, mój urok osobisty i... ach, to będzie trudne.
*
Jak szalona wymijałam przechodniów, kiedy to pędziłam do pewnego miejsca znajdującego się całkiem niedaleko od mojego domu, z racji braku ścieżki rowerowej, skazana byłam na słuchanie obraźliwych obelg i uwag, gdy byłam blisko rozjechania czyjejś chihuahua, idiotyczne, małe wrzody mające szczek przypominający pokrzykiwanie dziecka.Rower ustawiony pod ścianą pozostawiłam na pastwę losu, truchtem podążając w stronę głównej części warsztatu samochodowego. Moja głowa, pełna najróżniejszych przemyśleń i opcji, pulsowała dziwnym bólem, a pisk w uszach, choć znośny, wtórował stresowi i złemu samopoczuciu.
Widok Noah zatrzymał nawał zmartwień.
Przyspieszyłam kroku.
Nieistotny był wąż pod moimi nogami, który w pewnym momencie prawie zmusił mnie do awaryjnego lądowania.
Nieistotny był wytrzeszczający oczy Smith.
Tylko on grał główną rolę.
Złączając naszą dwójkę w pocałunku, oplotłam go ramionami, nie pozwalając na oderwanie się na chociażby małą chwilę.
Czy to właściwy krok?
Kocham ich
Antonella Humphries
Motto: I wszyscy powtarzają: "takie jest życie", a nikt nie pamięta, że życie jest takie, jakie sami sobie zbudujemy. - Will Smith
Imię: Antonella, jednak przyjęła ksywę Toni, którą często zastępuje swoje imię.
Nazwisko: Humphries
Wiek: Ma 21 lat.
Data urodzenia: Urodziła się 15 maja.
Płeć: Kobieta
Miejsce zamieszkania: Mieszka w bloku, w centum, w mieszkaniu oznaczonym numerem 11.
Orientacja: Toni jest heteroseksualna.
Praca: Od zawsze marzyła by zostać kosmetyczką. Marzenia się spełniają.
Charakter: Antonella to pełna energii, optymistyczna młoda dziewczyna. Uwielbia poznawać nowych ludzi, jest miła dopóki druga strona jest miła dla niej. Odznacza się uporem, zawsze dąży do celu, praktycznie nigdy się nie poddaje. To bardzo pewna siebie dziewczyna, która ma wysoką samoocenę. Toni zdecydowanie wie czego chce. Jest uprzejmą dziewczyną, chętnie pomaga każdemu kto tej pomocy potrzebuje. Antonella jest na pewno odważna i odpowiedzialna. Z pewnością można powiedzieć, że to wyjątkowo spostrzegawcza i inteligentna osoba, jak i pomysłowa. Sama jest punktualna i wymaga tego od innych, uważa, że brak punktualności to brak szacunku dla drugiej osoby. Jest szczera, ale z umiarem - wie, że czasami niektóre rzeczy po prostu lepiej przemilczeć. Zawsze liczy się w uczuciami drugiej osoby..
Hobby: Makijaż, makijaż i jeszcze raz makijaż. To jest jej hobby jak i praca. Jeździ także na rolkach, a także biega. Ogółem Toni lubi aktywność fizyczna, pozwala jej ona pobyć sam na sam z samą sobą, przemyśleć wiele spraw.
Aparycja|
- wzrost: Toni ma 1.63 wzrostu.
- waga: Waży 58 kg, czyli jest szczupła.
- opis wyglądu: Toni to dość ładna dziewczyna o średniej długości, kręconych włosach, których kolor pasuje do jej brązowych oczu. Ma miękkie rysy twarzy duże usta, mały nos i duże oczy. Ceni sobie wygodę, więc bardzo często ubiera się sportowo. Od czasu do czasu można zobaczyć ją w sukience, czy wysokich szpilkach.
- pozostałe informacje: Antonella posiada tatuaż przedstawiający znak nieskończoności na nadgarstku.
- głos: Sia
Historia: Przeprowadziła się do swojego aktualnego miejsca zamieszkania z swojego rodzinnego miasta zaraz po ukończeniu policealnego studium kosmetycznego. Bodźcem do zmiany miejsca zamieszkania była głównie potrzeba znalezienia pracy, gdyż u siebie nie było zapotrzebowania na kosmetyczki (mała wieś). Aktualnie wynajmuje kącik w salonie fryzjerskim PuciuśWill, gdzie przyjmuje swoje klientki. Ma bardzo dobre relacje z właścicielką salonu.
Rodzina: Antonellę wychowywali dziadkowie, niestety rodzice niezbyt się nią interesowali. Jej babcia, Rose Humphries była pełną elegancji kobietą, która bardzo dużą uwagę poświęcała dobremu wychowaniu Toni. Wpajała jej podstawowe zasady moralne. Jej dziadek, były wojskowy o imieniu Jack, był surowy i nie potrafił okazywał uczuć.
Partner: Niestety nie ma, ale kto wie.
Potomstwo: Nie posiada.
Ciekawostki:
-Ma alergię na psy .
-Kiedyś jeździła konno, nawet miała swojego konia. Niestety była zmuszona go sprzedać.
Inne zdjęcia: -
Zwierzęta: Toni ma kotkę, która jest przybłędą znalezioną w śmietniku. Kotka nazywa się Grace. Grace ma 5 lat, jest to przylepa, która zawsze wita ją, gdy wraca z pracy. Uwielbia pieszczoty i łóżko Toni. W stosunku do obcych jest nieufna.
Pojazd: Motocykl - Honda XL 125V Varadero
Kontakt: Arewenaa
Od Cassandry CD. Matta
Mały atak paniki zagościł w mojej głowie. Nie wiedziałam gdzie jestem, jakieś dwie godziny temu padł mi telefon. Mój strach rósł gdy zdałam sobie sprawę, że jestem w ciemnym zaułku, a nie pamiętam czy przyszłam z prawej czy z lewej strony. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze ustami. Uspokój się. Wdech, wydech. Dasz radę. Przecież jest tylko jakaś jebana pierwsza w nocy, a ty nie wiesz gdzie jesteś. No i co z tego? Zaśmiałam się w duchu i skierowałam się w lewą stronę. Cass obyś miała szczęście. Westchnęłam zdenerwowana gdy zagłębiłam się w jeszcze gorsze bagno. Przede mną znalazło się dwóch typków. Jeden był wysoki i dobrze zbudowany, a drugi był średniego wzrostu i bardzo gruby. Spojrzeli na mnie, a niższemu zabłyszczały oczy. Czy to... Daniel i Hanns? Kurwa. Tak. No Cassandro gratuluje. Raczej szczęścia to ty nie masz. Wycofałam się tyłem, a gdy zauważyłam w ich dłoniach puste butelki po alkoholu zdałam sobie sprawę, że na mnie już czas. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Oglądałam się co i raz za siebie przez co dwa razy prawie się potknęłam. Nagle na kogoś wpadłam. Nie wiedziałam przez chwile co się dzieje, ale jedyną obawą było to, że tamtych dwóch zaczęło jednak za mną biec, bałam się spojrzeć w górę jednak ciekawość wzięła górę. Zadarłam głowę do góry i spojrzałam prosto w purpurowe zdziwione oczy. Odsunęłam się od razu i chrząknęłam wymownie.
- Przepraszam - powiedziałam i wróciłam wzrokiem do chłopaka, okazał się być nim facet, który był dziś u mnie w pracy o trupa. Ciekawe czy coś zostało rozwiązane z jego sprawą.
- Nic nie szkodzi, co robisz tutaj o takiej godzinie? - zapytał, a ja rozejrzałam się niepewnie po okolicy, którą wreszcie sobie przypominałam. Moim oczom ukazał się także mój kochany samochód! Wreszcie!
- Właśnie wracam do domu - powiedziałam i wskazałam auto. Wyjęłam kluczyki i ruszyłam w kierunku samochodu.
- No cóż, życzę dobrej nocy - rzekłam i jedynie mu pomachałam z lekkim uśmiechem. Cass, musisz być silna, oddychaj, nie gonią cię. Jest wszystko dobrze. Otworzyłam auto i od razu do niego wsiadłam, odpaliłam i ruszyłam. Ruchu ulicznego nie było w ogóle, spojrzałam na zegarek, a moim oczom ukazała się druga pięć. Fajnie. Noc nieprzespana. Zajebiście. A teraz jeszcze dojedź do domu. Wyjęłam ładowarkę i podłączyłam ją do akumulatora od razy przypinając do niej telefon. Zatrzymałam się na światłach i dopiero wtedy sięgnęłam po telefon, który naładował się do 2%. Włączyłam lokalizacje i wbiłam swój adres. Tak jeszcze nie wiedziałam jak się przemieszczać po całym Avenley. Ale czemu się dziwić? Mieszkam tu zbyt krótko.
Obok mnie pojawił się samochód, spojrzałam w jego stronę próbując być "tajna" ale jak zawsze mi nie wyszło i spotkałam się spojrzeniem z chłopakiem. Czy on mnie prześladuje? To już się nazywa stalkerstwo? Cassandra w coraz gorsze sytuacje wpadasz. Niedługo będziesz miała chłopaka z gangu, który będzie pokryty milionem tatuaży. O fuu... nie. Przecież jak można robić tatuaże wszędzie... ała. Nie ważne. Cass nie myśl o tym. Czas zacząć chodzić na jakąś medytacje. O tak... to może mi pomóc. Tylko gdzie? Kogo wybrać? Ale kurwa. Jak ja nie mam czasu. No to no to problem z głowy.
Matt? Przepraszam, że tak krótko
- Przepraszam - powiedziałam i wróciłam wzrokiem do chłopaka, okazał się być nim facet, który był dziś u mnie w pracy o trupa. Ciekawe czy coś zostało rozwiązane z jego sprawą.
- Nic nie szkodzi, co robisz tutaj o takiej godzinie? - zapytał, a ja rozejrzałam się niepewnie po okolicy, którą wreszcie sobie przypominałam. Moim oczom ukazał się także mój kochany samochód! Wreszcie!
- Właśnie wracam do domu - powiedziałam i wskazałam auto. Wyjęłam kluczyki i ruszyłam w kierunku samochodu.
- No cóż, życzę dobrej nocy - rzekłam i jedynie mu pomachałam z lekkim uśmiechem. Cass, musisz być silna, oddychaj, nie gonią cię. Jest wszystko dobrze. Otworzyłam auto i od razu do niego wsiadłam, odpaliłam i ruszyłam. Ruchu ulicznego nie było w ogóle, spojrzałam na zegarek, a moim oczom ukazała się druga pięć. Fajnie. Noc nieprzespana. Zajebiście. A teraz jeszcze dojedź do domu. Wyjęłam ładowarkę i podłączyłam ją do akumulatora od razy przypinając do niej telefon. Zatrzymałam się na światłach i dopiero wtedy sięgnęłam po telefon, który naładował się do 2%. Włączyłam lokalizacje i wbiłam swój adres. Tak jeszcze nie wiedziałam jak się przemieszczać po całym Avenley. Ale czemu się dziwić? Mieszkam tu zbyt krótko.
Obok mnie pojawił się samochód, spojrzałam w jego stronę próbując być "tajna" ale jak zawsze mi nie wyszło i spotkałam się spojrzeniem z chłopakiem. Czy on mnie prześladuje? To już się nazywa stalkerstwo? Cassandra w coraz gorsze sytuacje wpadasz. Niedługo będziesz miała chłopaka z gangu, który będzie pokryty milionem tatuaży. O fuu... nie. Przecież jak można robić tatuaże wszędzie... ała. Nie ważne. Cass nie myśl o tym. Czas zacząć chodzić na jakąś medytacje. O tak... to może mi pomóc. Tylko gdzie? Kogo wybrać? Ale kurwa. Jak ja nie mam czasu. No to no to problem z głowy.
Matt? Przepraszam, że tak krótko
Od Aarona CD. Odette
Rozsiadłem się wygodnie w miękkim, skórzanym fotelu i upiłem spory łyk wina, zerkając z pewnym siebie uśmiechem na siedzącą przy mnie studentkę, która najwyraźniej była nieco skrępowana całą tą sytuacją.
— Masz jakieś zainteresowania oprócz pracy? — zapytała, lustrując mnie swymi zielonymi oczyma, po czym wzięła w dłoń kieliszek, oczekując na moją odpowiedź.
Muszę przyznać, że ciekawość dziewczyny wywołała u mnie delikatny uśmiech. W końcu poczułem powiew świeżości, gdyż wreszcie ktoś zadał mi inne pytanie, niż klasyczne : ”W jaki sposób osiągnął pan sukces w tak młodym wieku?” albo „Ile pan zarabia?”. Na te pytania, odpowiedzi znałem już na pamięć. Teraz pierwszy raz od dłuższego czasu mogłem opowiedzieć coś o sobie i choć na moment stać się zwykłym, beztroskim człowiekiem, a nie oficjalnym Aaronem Brownem, o którym ludzie chcą znać tylko zawodowe szczegóły.
Wreszcie mogłem się otworzyć i opowiedzieć o sobie, nie nawiązując do firmy.
— No cóż, brak czasu daje się we znaki, więc rozwijanie moich zainteresowań zeszło na dużo dalszy plan. Kilka lat temu, kiedy tempo mojego życia było znacznie wolniejsze, kochałem sport i muszę przyznać, ciągle mam tego bakcyla, mimo upływu czasu. — odłożyłem na stół pusty kieliszek, po czym przeczesałem palcami oklapniętą już nieco grzywkę. — A ty? — chwyciłem butelkę i uzupełniłem naczynie, nie spuszczając wzroku z Odette.
— W dzieciństwie chciałam zostać aktorką, jednak teraz fascynuje mnie biologia, a dokładniej zwierzęta.
— O proszę. Ja nigdy nie przepadałem za zwierzętami. — zaśmiałem się dźwięcznie, kiedy przypomniałem sobie, jak w młodości krzywiłem się na widok jakiegokolwiek czworonoga wałęsającego się natarczywie pomiędzy moimi nogami.
Z lekkim rozkojarzeniem przysunąłem się do stołu i zabrałem się do jedzenia zamówionej przeze mnie lasagne, która wyglądała wyjątkowo apetycznie. Gdy chwyciłem sztućce, dziewczyna zrobiła to samo i zabrała się za konsumpcję swojego posiłku. Wymieniliśmy się życzliwymi uśmiechami i jedliśmy powoli, co jakiś czas sięgając po kieliszek.
— Słyszałam, że masz brata. — odparła, odsuwając od siebie pusty talerz.
Na te słowa z trudem przełknąłem ostatni kęs jedzenia i omal się nie zadławiłem.
Z lekkim roztargnieniem uniosłem swój zdezorientowany wzrok na kobietę i podrapałem się nieśmiało po zaroście.
— Tak, to prawda. — odpowiedziałem, w duszy licząc na to, aby głębiej nie wnikać w ten temat. Po co miałbym wyłaniać na światło dzienne brudy mojej niezbyt idealnej rodziny?
— Jak ma na imię? — zapytała, oszałamiająco się uśmiechając, po czym oparła głowę na dłoniach i przyglądała mi się ze sporym zaciekawieniem w oczach.
— Noah.
— Nie słyszałam, żeby ktoś taki pracował w firmie Brown Inc… — zmarszczyła brwi, wyraźnie się zastanawiając. Niestety, przyszła najwyższa pora, aby zmienić temat i odciągnąć bystrą dziewczynę od ciekawskiego rozkopywania faktów z mojej przeszłości. Nie przyszła na to pora. Zresztą, wątpię, że kiedykolwiek nadejdzie, gdyż nikomu nie zdradzam szczegółów dotyczących Noah.
Zwróciłem swój wzrok w kierunku zacienionego już kącika lokalu, w którym tańczyło kilka osób, w rytm jakiejś powolnej, aczkolwiek przyjemnej dla ucha melodyjki.
— Zatańczymy? — uśmiechnąłem się szeroko, po czym tak jak miałem w zwyczaju, poprawiłem swój błękitny krawat w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Masz jakieś zainteresowania oprócz pracy? — zapytała, lustrując mnie swymi zielonymi oczyma, po czym wzięła w dłoń kieliszek, oczekując na moją odpowiedź.
Muszę przyznać, że ciekawość dziewczyny wywołała u mnie delikatny uśmiech. W końcu poczułem powiew świeżości, gdyż wreszcie ktoś zadał mi inne pytanie, niż klasyczne : ”W jaki sposób osiągnął pan sukces w tak młodym wieku?” albo „Ile pan zarabia?”. Na te pytania, odpowiedzi znałem już na pamięć. Teraz pierwszy raz od dłuższego czasu mogłem opowiedzieć coś o sobie i choć na moment stać się zwykłym, beztroskim człowiekiem, a nie oficjalnym Aaronem Brownem, o którym ludzie chcą znać tylko zawodowe szczegóły.
Wreszcie mogłem się otworzyć i opowiedzieć o sobie, nie nawiązując do firmy.
— No cóż, brak czasu daje się we znaki, więc rozwijanie moich zainteresowań zeszło na dużo dalszy plan. Kilka lat temu, kiedy tempo mojego życia było znacznie wolniejsze, kochałem sport i muszę przyznać, ciągle mam tego bakcyla, mimo upływu czasu. — odłożyłem na stół pusty kieliszek, po czym przeczesałem palcami oklapniętą już nieco grzywkę. — A ty? — chwyciłem butelkę i uzupełniłem naczynie, nie spuszczając wzroku z Odette.
— W dzieciństwie chciałam zostać aktorką, jednak teraz fascynuje mnie biologia, a dokładniej zwierzęta.
— O proszę. Ja nigdy nie przepadałem za zwierzętami. — zaśmiałem się dźwięcznie, kiedy przypomniałem sobie, jak w młodości krzywiłem się na widok jakiegokolwiek czworonoga wałęsającego się natarczywie pomiędzy moimi nogami.
Z lekkim rozkojarzeniem przysunąłem się do stołu i zabrałem się do jedzenia zamówionej przeze mnie lasagne, która wyglądała wyjątkowo apetycznie. Gdy chwyciłem sztućce, dziewczyna zrobiła to samo i zabrała się za konsumpcję swojego posiłku. Wymieniliśmy się życzliwymi uśmiechami i jedliśmy powoli, co jakiś czas sięgając po kieliszek.
— Słyszałam, że masz brata. — odparła, odsuwając od siebie pusty talerz.
Na te słowa z trudem przełknąłem ostatni kęs jedzenia i omal się nie zadławiłem.
Z lekkim roztargnieniem uniosłem swój zdezorientowany wzrok na kobietę i podrapałem się nieśmiało po zaroście.
— Tak, to prawda. — odpowiedziałem, w duszy licząc na to, aby głębiej nie wnikać w ten temat. Po co miałbym wyłaniać na światło dzienne brudy mojej niezbyt idealnej rodziny?
— Jak ma na imię? — zapytała, oszałamiająco się uśmiechając, po czym oparła głowę na dłoniach i przyglądała mi się ze sporym zaciekawieniem w oczach.
— Noah.
— Nie słyszałam, żeby ktoś taki pracował w firmie Brown Inc… — zmarszczyła brwi, wyraźnie się zastanawiając. Niestety, przyszła najwyższa pora, aby zmienić temat i odciągnąć bystrą dziewczynę od ciekawskiego rozkopywania faktów z mojej przeszłości. Nie przyszła na to pora. Zresztą, wątpię, że kiedykolwiek nadejdzie, gdyż nikomu nie zdradzam szczegółów dotyczących Noah.
Zwróciłem swój wzrok w kierunku zacienionego już kącika lokalu, w którym tańczyło kilka osób, w rytm jakiejś powolnej, aczkolwiek przyjemnej dla ucha melodyjki.
— Zatańczymy? — uśmiechnąłem się szeroko, po czym tak jak miałem w zwyczaju, poprawiłem swój błękitny krawat w oczekiwaniu na odpowiedź.
Odette?
Od Aarona CD. J.C.
— Skąd myśl, że popsułaś mi wieczór? To nie było zależne od ciebie. — zająłem miejsce na niewygodnym, plastikowym krześle, po czym skierowałem wzrok na siedzącą obok kobietę, która w odpowiedzi na moje pytanie wzruszyła obojętnie ramionami i bez emocji patrzyła na białą ścianę budynku.
Najbliższą godzinę spędziliśmy w nieco niezręcznym milczeniu, a może ktoś coś do mnie mówił, ale nie zdążyłem na to zwrócić uwagi, gdyż zbyt bardzo byłem skupiony na tym, aby nie zasnąć.
Gdy wybiła dwudziesta trzecia, kobieta wykonała jakiś telefon, po czym pożegnała się ze mną i ruszyła w kierunku wyjścia, a jej suknia mieniła się w jasnym świetle szpitala.
Czym prędzej zerwałem się na równe nogi i dogoniłem kobietę.
— Podwiozę cię. Przecież nie możesz wracać sama o takiej godzinie. — dorównałem jej kroku, a grymas malujący się na jej twarzy był wyraźną odpowiedzią. Mimo to zależało mi na tym, aby dziewczyna bezpiecznie wróciła do domu.
— Nie musisz.
— Nalegam.
Usłyszałem ciche westchnienie ciemnowłosej, po czym spojrzałem w jej oczy, które wyrażały swego rodzaju złość wymieszaną ze smutkiem, a nawet rzec można, poczuciem winy. Wiedziałem, że ma to związek z młodą dziewczyną, która przedawkowała narkotyki, jednak wyglądało na to, że nie będzie mi dane poznać wyjaśnień całego zajścia.
— No dobrze. — burknęła cicho, swym dźwięcznym głosem.
Wsiedliśmy do mojego samochodu, a kobieta kierowała mnie tak, abyśmy trafili do jej domu.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed celem i wymieniliśmy się spojrzeniami.
— No cóż, do zobaczenia. — odparłem cicho.
J.C. chwyciła za uchwyt i wysiadła z samochodu, jednak w ostatniej chwili nachyliła się i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć.
Najbliższą godzinę spędziliśmy w nieco niezręcznym milczeniu, a może ktoś coś do mnie mówił, ale nie zdążyłem na to zwrócić uwagi, gdyż zbyt bardzo byłem skupiony na tym, aby nie zasnąć.
Gdy wybiła dwudziesta trzecia, kobieta wykonała jakiś telefon, po czym pożegnała się ze mną i ruszyła w kierunku wyjścia, a jej suknia mieniła się w jasnym świetle szpitala.
Czym prędzej zerwałem się na równe nogi i dogoniłem kobietę.
— Podwiozę cię. Przecież nie możesz wracać sama o takiej godzinie. — dorównałem jej kroku, a grymas malujący się na jej twarzy był wyraźną odpowiedzią. Mimo to zależało mi na tym, aby dziewczyna bezpiecznie wróciła do domu.
— Nie musisz.
— Nalegam.
Usłyszałem ciche westchnienie ciemnowłosej, po czym spojrzałem w jej oczy, które wyrażały swego rodzaju złość wymieszaną ze smutkiem, a nawet rzec można, poczuciem winy. Wiedziałem, że ma to związek z młodą dziewczyną, która przedawkowała narkotyki, jednak wyglądało na to, że nie będzie mi dane poznać wyjaśnień całego zajścia.
— No dobrze. — burknęła cicho, swym dźwięcznym głosem.
Wsiedliśmy do mojego samochodu, a kobieta kierowała mnie tak, abyśmy trafili do jej domu.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed celem i wymieniliśmy się spojrzeniami.
— No cóż, do zobaczenia. — odparłem cicho.
J.C. chwyciła za uchwyt i wysiadła z samochodu, jednak w ostatniej chwili nachyliła się i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć.
J.C.?
Od Noah CD. Louise
Nawet nie wiecie, jak wielkie było moje zdziwienie, gdy w progu drzwi ujrzałem tę bezbronną, rudowłosą dziewczynę, która już od dobrych tygodni bała się wyjść z własnego pokoju, a co tu dopiero mówić o pokazaniu się na zewnątrz, tym bardziej pod moim domem.
Brązowe oczy wpatrywały się we mnie spod napływających bezlitośnie łez, jakby wyczekując na jakikolwiek ruch, czy słowo, a ręce dziewczyny zaplotły się wokół moich bioder, mocno je ściskając.
Czułem ciepło jej drobnego ciała , a rude, długie włosy dziewczyny falowały pod wpływem wiatru, mieniąc się różnymi odcieniami.
Coś we mnie drgnęło. Może tego po prostu potrzebowałem? Zwykłego uścisku, który sprawił, że moje serce stopniało i przestało być zimną bryłą lodu? Nikt nie przytulał mnie od dobrych kilkunastu lat, było to dla mnie coś… Dziwacznego, bezsensownego. Teraz gdy poczułem dziwne mroczki, które wypełniły moje ciało, poznałem cały sens tej z pozoru błahej czynności i westchnąłem z ulgą, zatracając się w tym momencie.
Szczerze powiedziawszy, miałem wrażenie, że jestem w kolejnym, dziwacznym śnie, który przeniesie mnie w stan beztroskiej radości, a później brutalnie pryśnie, na nowo pozostawiając mnie na pastwę losu w tym ponurym, pełnym niesprawiedliwości i obrzydlistwa świecie.
Pewnym ruchem wplątałem dłoń w gęstą czuprynę kobiety i oparłem brodę na jej głowie, dając do zrozumienia, że mimo mojego ciężkiego charakteru, może na mnie liczyć, niezależnie od sytuacji.
Staliśmy wtuleni w siebie, a mijający nas przechodnie mierzyli mnie zdziwionym spojrzeniem. Dlaczego? Byli wręcz pewni, że nie ma we mnie ani grama uczuć, ale cóż, najwidoczniej się rozczarowali, gdyż nawet zgorzkniały Noah Brown jest w stanie odczuwać emocje! Cóż to za odkrycie!
Jedyne co mnie w tej sytuacji martwiło, to słowa rudowłosej. Tak. Kilka wyrazów wywołało u mnie dziwny huragan w głowie, który nie chciał nawet na moment ucichnąć. Ba! Z każdą chwilą się nasilał.
Nie potrafi przestać o mnie myśleć?
Cóż zrobiłem, aby zasłużyć sobie na jakikolwiek skrawek miejsca w jej umyśle? Ja?
Niewychowany prostak, nieszanujący nikogo dupek?
Potrząsnąłem ze zdezorientowaniem głową, nie mogąc nawet na moment opanować burzy myśli, która rozpętała się w moim ciasnym umyśle.
Chwilę później nachyliłem się, po czym wziąłem dziewczynę na ręce, wydając z siebie głośne westchnienie.
— Chyba ci się trochę przytyło przez te lody. — zaśmiałem się dźwięcznie, zerkając z rozbawieniem na rozkojarzoną Lou w moich ramionach. — Nie no, nadal masz… — zamilkłem na moment i zatrzasnąłem za sobą drzwi wejściowe nogą. — ładną figurę. — z trudem przeszło mi to przez gardło, a kiedy wypowiedziałem te dwa słowa, poczułem, jak moja twarz płonie.
Odłożyłem dziewczynę na skrzypiącej kanapie, wysilając się na delikatny, wręcz niezauważalny uśmiech, po czym ruszyłem w kierunku kuchni i położyłem przed oczyma Lou kilka sztuk lodów. Mam nadzieję, że wspólne wchłanianie tych pyszności nieco rozluźni atmosferę i pozwoli mi poczuć się tak, jak kilka tygodni temu, zanim Lou przeżyła piekło na ziemi.
Muszę przyznać, że główną przyczyną tego, że codziennie zostawiałem na jej biurku karteczki, które miały podbudować ją na duchy, było to, że czułem wyrzuty sumienia, które krzyczały, wrzeszczały i oskarżały mnie o to, że niewinna Lou musiała tak cierpieć. Dlatego, kiedy teraz widzę ją w całkiem dobrym stanie, czuję ukojenie.
Sięgnąłem po pilota, aby włączyć telewizor, ale najwyraźniej Lou postanowiła zrobić to samo, więc nasze dłonie zetknęły się przy nieszczęsnym urządzonku, przez co odskoczyliśmy od przedmiotu niczym poparzeni, a lód wysunął się z mojej ręki i upadł na podłogę, zostawiając za sobą różową plamę.
Momentalnie pochyliłem się, aby go podnieść, ale ponownie dziewczyna chciała zrobić to samo, przez to nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry.
Właśnie w tym momencie poczułem dziwne mrowienie w brzuchu, a moje spojrzenie utkwiło w jej bystrych, intrygujących oczach, które wręcz zachęcały mnie do przejęcia inicjatywy.
Brązowe oczy wpatrywały się we mnie spod napływających bezlitośnie łez, jakby wyczekując na jakikolwiek ruch, czy słowo, a ręce dziewczyny zaplotły się wokół moich bioder, mocno je ściskając.
Czułem ciepło jej drobnego ciała , a rude, długie włosy dziewczyny falowały pod wpływem wiatru, mieniąc się różnymi odcieniami.
Coś we mnie drgnęło. Może tego po prostu potrzebowałem? Zwykłego uścisku, który sprawił, że moje serce stopniało i przestało być zimną bryłą lodu? Nikt nie przytulał mnie od dobrych kilkunastu lat, było to dla mnie coś… Dziwacznego, bezsensownego. Teraz gdy poczułem dziwne mroczki, które wypełniły moje ciało, poznałem cały sens tej z pozoru błahej czynności i westchnąłem z ulgą, zatracając się w tym momencie.
Szczerze powiedziawszy, miałem wrażenie, że jestem w kolejnym, dziwacznym śnie, który przeniesie mnie w stan beztroskiej radości, a później brutalnie pryśnie, na nowo pozostawiając mnie na pastwę losu w tym ponurym, pełnym niesprawiedliwości i obrzydlistwa świecie.
Pewnym ruchem wplątałem dłoń w gęstą czuprynę kobiety i oparłem brodę na jej głowie, dając do zrozumienia, że mimo mojego ciężkiego charakteru, może na mnie liczyć, niezależnie od sytuacji.
Staliśmy wtuleni w siebie, a mijający nas przechodnie mierzyli mnie zdziwionym spojrzeniem. Dlaczego? Byli wręcz pewni, że nie ma we mnie ani grama uczuć, ale cóż, najwidoczniej się rozczarowali, gdyż nawet zgorzkniały Noah Brown jest w stanie odczuwać emocje! Cóż to za odkrycie!
Jedyne co mnie w tej sytuacji martwiło, to słowa rudowłosej. Tak. Kilka wyrazów wywołało u mnie dziwny huragan w głowie, który nie chciał nawet na moment ucichnąć. Ba! Z każdą chwilą się nasilał.
Nie potrafi przestać o mnie myśleć?
Cóż zrobiłem, aby zasłużyć sobie na jakikolwiek skrawek miejsca w jej umyśle? Ja?
Niewychowany prostak, nieszanujący nikogo dupek?
Potrząsnąłem ze zdezorientowaniem głową, nie mogąc nawet na moment opanować burzy myśli, która rozpętała się w moim ciasnym umyśle.
Chwilę później nachyliłem się, po czym wziąłem dziewczynę na ręce, wydając z siebie głośne westchnienie.
— Chyba ci się trochę przytyło przez te lody. — zaśmiałem się dźwięcznie, zerkając z rozbawieniem na rozkojarzoną Lou w moich ramionach. — Nie no, nadal masz… — zamilkłem na moment i zatrzasnąłem za sobą drzwi wejściowe nogą. — ładną figurę. — z trudem przeszło mi to przez gardło, a kiedy wypowiedziałem te dwa słowa, poczułem, jak moja twarz płonie.
Odłożyłem dziewczynę na skrzypiącej kanapie, wysilając się na delikatny, wręcz niezauważalny uśmiech, po czym ruszyłem w kierunku kuchni i położyłem przed oczyma Lou kilka sztuk lodów. Mam nadzieję, że wspólne wchłanianie tych pyszności nieco rozluźni atmosferę i pozwoli mi poczuć się tak, jak kilka tygodni temu, zanim Lou przeżyła piekło na ziemi.
Muszę przyznać, że główną przyczyną tego, że codziennie zostawiałem na jej biurku karteczki, które miały podbudować ją na duchy, było to, że czułem wyrzuty sumienia, które krzyczały, wrzeszczały i oskarżały mnie o to, że niewinna Lou musiała tak cierpieć. Dlatego, kiedy teraz widzę ją w całkiem dobrym stanie, czuję ukojenie.
Sięgnąłem po pilota, aby włączyć telewizor, ale najwyraźniej Lou postanowiła zrobić to samo, więc nasze dłonie zetknęły się przy nieszczęsnym urządzonku, przez co odskoczyliśmy od przedmiotu niczym poparzeni, a lód wysunął się z mojej ręki i upadł na podłogę, zostawiając za sobą różową plamę.
Momentalnie pochyliłem się, aby go podnieść, ale ponownie dziewczyna chciała zrobić to samo, przez to nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry.
Właśnie w tym momencie poczułem dziwne mrowienie w brzuchu, a moje spojrzenie utkwiło w jej bystrych, intrygujących oczach, które wręcz zachęcały mnie do przejęcia inicjatywy.
Lou? ♥
Od Daniela CD. Ida
Zlekceważyliśmy otaczające nas z każdej strony problemy i rozłożyliśmy się wygodnie na łóżku.
— Głupi jesteś. — poczułem delikatny dotyk dziewczyny, który wędrował po moim policzku.
— No cóż, najwidoczniej cofam się w rozwoju. — zachichotałem cicho, pożerając Idę spojrzeniem. — Ale nie skupiajmy się na mnie, a na tobie. Wyglądasz w tej koszuli bardzo seksownie. — musnąłem dłonią jej usta, nie odrywając od nich wzroku.
— Dziękuję… — wymamrotała cicho, nachylając się nade mną.
— Tylko… — omiotłem dziewczynę spojrzeniem. — zapnij te guziki, bo wszystko widzę i mnie to rozprasza.
Ida zaśmiała się głośno, a na jej policzkach pojawiły się czerwone rumieńce.
— Dobrze, już zapinam. — chwyciła rękoma koszulę, ale jej w tym przeszkodziłem.
— Żartowałem. — położyłem dłoń na czole, nie mogąc przestać się śmiać. — A teraz, chodź do mnie. — ścisnąłem biodra dziewczyny i przyciągnąłem ją bliżej tak, że stykaliśmy się ciałami. — Od razu lepiej. — wydałem z siebie cichy pomruk, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Momentalnie poczułem nacisk warg Idy na moje i zatraciłem się w naszym cudownym, namiętnym pocałunku, a me dłonie błądziły po jej plecach, próbując musnąć każdy ich centymetr.
Po chwili obróciliśmy się tak, że Ida leżała na materacu, a gąszcz jej zakręconych włosów rozlał się wokół niej, dodając kobiecie uroku.
Obdarowałem dziewczynę zatroskanym, pełnym szczęścia spojrzeniem, po czym ponownie połączyłem nasze usta w pocałunku, nie mogąc przestać.
Niespodziewanie odsunąłem się od Idy i cicho zachichotałem, poprawiając zmierzwione włosy.
— Z czego się śmiejesz? — odparła cicho, po czym zmierzyła mnie nieco zdezorientowanym spojrzeniem.
— Przypomniało mi się, jak upiłaś się na jednej z imprez i nie chciałaś się ode mnie odkleić. — wybuchnąłem salwą niekontrolowanego śmiechu, na co dziewczyna przybrała czerwone rumieńce. — Znaczy, podobało mi się to. Zwłaszcza nasz pocałunek przy ścianie, po...— zastanowiłem się na moment. — dwóch dniach znajomości? — ponownie zachichotałem, a Ida chwyciła w dłonie naszywkę mojej koszulki i przyciągnęła mnie do siebie, szeroko się uśmiechając.
W mojej głowie już od jakiegoś czasu kłębiła się jedna i ta sama myśl, która nie dawała mi spokoju nawet wtedy, gdy bezmyślnie wykonywałem brudne zlecenia dla mafiozów, nie myśląc nawet nad tego konsekwencjami. Jaka to myśl? Może i nie znam Idy od kilku miesięcy, ale to, co razem przeżyliśmy w tak krótkim czasie, dało mi do zrozumienia to, że zależy mi na tej kobiecie i kocham ją. Tak, moi drodzy. Najwyższa pora to przyznać, a obecna chwila wydawała mi się do tego najlepszym momentem.
Odsunąłem się od dziewczyny, mierząc ją pewnym siebie spojrzeniem.
— Znowu ci się coś przypomniało? — odparła niewyraźnie jakby odurzona tymi wszystkimi, namiętnymi pocałunkami.
— Nie. — obdarowałem ją szerokim uśmiechem, a dłonią zacząłem gładzić jej piękne, gęste włosy.
— W takim razie...co się dzieje?
— Ida... — spojrzałem w jej cudowne oczy, nie mogąc oderwać od nich wzroku. — Kocham Cię. Czy zostaniesz moją drugą połówką, której szukałem przez całe życie?
— Głupi jesteś. — poczułem delikatny dotyk dziewczyny, który wędrował po moim policzku.
— No cóż, najwidoczniej cofam się w rozwoju. — zachichotałem cicho, pożerając Idę spojrzeniem. — Ale nie skupiajmy się na mnie, a na tobie. Wyglądasz w tej koszuli bardzo seksownie. — musnąłem dłonią jej usta, nie odrywając od nich wzroku.
— Dziękuję… — wymamrotała cicho, nachylając się nade mną.
— Tylko… — omiotłem dziewczynę spojrzeniem. — zapnij te guziki, bo wszystko widzę i mnie to rozprasza.
Ida zaśmiała się głośno, a na jej policzkach pojawiły się czerwone rumieńce.
— Dobrze, już zapinam. — chwyciła rękoma koszulę, ale jej w tym przeszkodziłem.
— Żartowałem. — położyłem dłoń na czole, nie mogąc przestać się śmiać. — A teraz, chodź do mnie. — ścisnąłem biodra dziewczyny i przyciągnąłem ją bliżej tak, że stykaliśmy się ciałami. — Od razu lepiej. — wydałem z siebie cichy pomruk, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Momentalnie poczułem nacisk warg Idy na moje i zatraciłem się w naszym cudownym, namiętnym pocałunku, a me dłonie błądziły po jej plecach, próbując musnąć każdy ich centymetr.
Po chwili obróciliśmy się tak, że Ida leżała na materacu, a gąszcz jej zakręconych włosów rozlał się wokół niej, dodając kobiecie uroku.
Obdarowałem dziewczynę zatroskanym, pełnym szczęścia spojrzeniem, po czym ponownie połączyłem nasze usta w pocałunku, nie mogąc przestać.
Niespodziewanie odsunąłem się od Idy i cicho zachichotałem, poprawiając zmierzwione włosy.
— Z czego się śmiejesz? — odparła cicho, po czym zmierzyła mnie nieco zdezorientowanym spojrzeniem.
— Przypomniało mi się, jak upiłaś się na jednej z imprez i nie chciałaś się ode mnie odkleić. — wybuchnąłem salwą niekontrolowanego śmiechu, na co dziewczyna przybrała czerwone rumieńce. — Znaczy, podobało mi się to. Zwłaszcza nasz pocałunek przy ścianie, po...— zastanowiłem się na moment. — dwóch dniach znajomości? — ponownie zachichotałem, a Ida chwyciła w dłonie naszywkę mojej koszulki i przyciągnęła mnie do siebie, szeroko się uśmiechając.
W mojej głowie już od jakiegoś czasu kłębiła się jedna i ta sama myśl, która nie dawała mi spokoju nawet wtedy, gdy bezmyślnie wykonywałem brudne zlecenia dla mafiozów, nie myśląc nawet nad tego konsekwencjami. Jaka to myśl? Może i nie znam Idy od kilku miesięcy, ale to, co razem przeżyliśmy w tak krótkim czasie, dało mi do zrozumienia to, że zależy mi na tej kobiecie i kocham ją. Tak, moi drodzy. Najwyższa pora to przyznać, a obecna chwila wydawała mi się do tego najlepszym momentem.
Odsunąłem się od dziewczyny, mierząc ją pewnym siebie spojrzeniem.
— Znowu ci się coś przypomniało? — odparła niewyraźnie jakby odurzona tymi wszystkimi, namiętnymi pocałunkami.
— Nie. — obdarowałem ją szerokim uśmiechem, a dłonią zacząłem gładzić jej piękne, gęste włosy.
— W takim razie...co się dzieje?
— Ida... — spojrzałem w jej cudowne oczy, nie mogąc oderwać od nich wzroku. — Kocham Cię. Czy zostaniesz moją drugą połówką, której szukałem przez całe życie?
Ida? ♥
Od Althei C.D Lucia
Łzy bezustannie ściekały mi strumieniami po policzkach. Przez zamgloną zasłonę przyglądałam się Lucii, która tylko wodziła spojrzeniem wzdłuż tekstu. Jej oczy szybko zwilgotniały, a ja poczułam, jakbym czytała to razem z nią. Jakbym czytała to od nowa, nie potrafiąc powstrzymać szarpania serca, pragnącego wydrzeć mi się z piersi. Przeżywałam pożółkły, szesnastoletni list razem z siostrą, a gdy skończyła czytać, rzuciła mi się w ramiona. Okazanie jej w tej chwili jak najwięcej czułości i troski należało do moich priorytetów. Głaszcząc jej drżące od płaczu plecy, wyjęłam kartkę, którą trzymała mocno w dłoni i po prostu odłożyłam ją na bok. Nie wiedziałam, ile kosztowało ojca trzymanie tego przy sobie przez wiele, wiele lat, ale jak musiało go boleć, gdy czytał słowa matki: „obiecał mi to, a ja wiem, że on zawsze dotrzymuje swoich obietnic”. Pozwolił jej odejść w tej błogiej nieświadomości. Pozwolił odejść w spokoju. Powinien cierpieć. Za to, że mama wierzyła w niego, była wręcz pewna, a on to zlekceważył. Nie cenił tych słów wystarczająco wysoko.
To ma swoją cenę. Wszystko ma. Ojciec zyskał w moich oczach jeszcze odrobinę więcej nienawiści, o ile można było nienawidzić kogoś bardziej. Nawet słowa Lucii nie potrafiły nic wskórać. „Dajmy mu szansę”. „Nie znasz go, zmienił się”. Ludzie tacy jak on wcale się nie zmieniają. Gdyby mama żyła, wszystko byłoby zupełnie inne. Kto wie, być może siedzielibyśmy teraz pełną rodziną w pięknym, dużym domu, przy wspólnym śniadaniu i zapachu świeżych naleśników. Opowiadalibyśmy sobie całkowicie bezsensowne historyjki. Narzekalibyśmy na sąsiadów. A tak to otwieram oczy, ale widzę tylko ciemność, bo zwykle wyrywam się ze snu w środku nocy, jeśli nie oblana potem, to z płaczem. Jakby wszystkie męczące mnie sprawy znalazły jedno naczynie, zakradały się po zmroku i dyskretnie dusiły, zaciskając swoje palce na mojej szyi. Niewidoczne, ale z pewnością sine ślady, jakie zostały, określałam po prostu jako odbicie wszystkich wydarzeń. Czasami, może znacznie częściej, zdarzało mi się nurzać w przeszłości. Aż zbyt głęboko.
Wyrywając się z objęć własnych przemyśleń, w końcu szepnęłam ciche „shh” do ucha dziewczyny. Powtarzałam to w kółko, głaszcząc ją po plecach, przytulając do siebie tak mocno, jak tylko mogłam, aż jej oddech się uspokoił. To zadziwiające, jak Lucia, nie znając nawet mamy, darzyła ją tak wielkim uczuciem i to dla niej przelewała całe strumienie łez.
- Wiem, że to boli – mruknęłam cichutko. Jej włosy powoli zaczęły łaskotać mnie w policzek, który opierałam o czubek jej głowy. – Czasami musi boleć. Mnie też boli, jakkolwiek bym tego nie wyrażała.
Dziewczyna, wycierając wierzchem dłoni policzki, odsunęła się ode mnie. Jej smutne, zaszklone spojrzenie zakuło mnie w serce.
- Gdybyś spróbowała zaakceptować ojca, może mielibyśmy szansę być… normalną rodziną. – Powoli poddawałam się nadziei iskrzącej się w jej oczach. Rozum jednak mówił mi stop. To przeszkoda, której nie mogłam przeskoczyć.
Nie było szans na zostanie normalną rodzinę. Ojciec zniszczył to szesnaście lat temu.
- Przykro mi, ale to nie może się udać. – Mój głos aż przesyciła wyraźna niechęć. – Powinien myśleć zanim zlekceważył to, co napisała mama. Ona mu ufała… – zawiesiłam głos, widząc, jak jeszcze jedna, samotna łza tworzy ścieżkę na policzku siostry. Było jej źle z tym wszystkim. Czułam to jak nic innego.
- Dlaczego chociaż nie możesz dać mu spróbować naprawić to wszystko? Ja cię o to proszę…
- Może kiedyś. – Odetchnęłam głośno, patrząc na nią bez wyrazu. Wszystkie emocje, nawet bezbrzeżny smutek, opuściły mnie naraz z jej słowami.
- Mam po prostu dość – dodała, już o wiele ciszej. – Chciałabym, żebyście przestali rywalizować. Przecież to widzę. Nie umiecie się dogadać, to ja wam w tym pomogę.
- Pomożesz? – Podniosłam jedną brew. – Jak niby zamierzasz to zrobić, skoro już dostałam wezwanie do sądu?
- Mówiłam, że ojciec mnie słucha. On nie jest wcale taki zły – zaprotestowała.
- Słucha cię tylko dlatego, że chce, byś go polubiła. Wie, że jest wiele winny, dlatego ulega i rozpieszcza cię. Nie zauważyłaś tego? – Zmarszczyłam brwi, wiedząc przecież, że moja siostra zdecydowanie nie należała do grupy mniej obdarzonych intelektualnie. – Poza tym gdy w grę wchodzi sąd, on sobie nie odpuści. Chce wygrać tak samo jak ja. Obie wiemy, że jego szanse są, cóż, duże.
- Powiedziałaś, że sąd posłucha też tego, co ja mam do powiedzenia… – szepnęła. – Pamiętaj, że ja też zrobię wszystko, żebyśmy trzymały się razem.
Miała rację. Nie potrzebowałam już żadnych słów. Po prostu zamknęłam dziewczynę w czułym uścisku. Zaraz ucałowałam ją w czubek głowy.
- Wiem, młoda. Nigdy nie pomyślałam inaczej. – Rozczochrałam ją nieco i, jak zresztą zawsze, skrzywiła się i poprawiła włosy. – Chodź, zrobimy sobie jakieś śniadanie. Dzisiaj ostatni dzień, jaki możemy wykorzystać w pełni dla siebie.
Oderwałam się od dziewczyny i ziewając przeciągle, stanęłam zaraz obok kuchenki.
- To co, zaszalejemy i zrobimy gofry proteinowe bez cukru? – zażartowałam, gruntownie badając jej reakcję. Tak jak myślałam, Lucia zmarszczyła brwi i rzuciła mi piorunujące spojrzenie, które wysyłało niemą prośbę o zmianę tego, co powiedziałam. – Dobra, dobra, rozumiem. – Prychnęłam głośno z rozbawieniem. Dokładnie wiedziałam, co robić.
[Lucia? ♥]
Od Lucii C.D Althea
Poprzedni dzień był wspaniały. Moje pierwsze spotkanie z siostrą po paru dniach, które dłużyły mi się jak lata i ta cudowna zabawa na festynie. Gdy przekroczyłyśmy próg mieszkania, ja od razu rzuciłam mojego wielgachnego misiaka na łóżko, a sama przysiadłam się do Al na kanapie. Obejrzałyśmy wtedy jeszcze jakiś film i zjadłyśmy śmieciowe żarcie, do którego namawiałam dziewczynę przez dobre pół godziny. Czasami mam wrażenie, że ma ona obsesję na punkcie tego całego zdrowego trybu życia i odżywiania. Dobrze jest czasem zjeść coś niezdrowego, wręcz ociekającego konserwantami i sztucznością. Tym razem padło na pizzę. Ogromną pizzę. Był to ostatni wydatek, na który wydałam resztę moich oszczędności, dostanych parę dni wstecz.
Po udanym dniu, jak i po równie zadowalającym wieczorze umyłyśmy się i położyłyśmy spać. Tak gdzieś w środku nocy odważyłam się wyjść z pokoju i sprawdzić, czy dziewczyna nie śpi. Ku mojej uciesze, kobieta jednak spała. Z delikatnym uśmieszkiem na ustach otworzyłam jedną z szafek w kuchni. Akurat tą, w której znajdowały się wszystkie oszczędności. Moją uwagę przykuła mała karteczka na niewielkim stosiku monet i jednym banknocie. Z ciekawością wzięłam go w dłoń i obróciłam w palcach. Było ciemno, dlatego ledwo co widziałam. Nie myśląc długo, otworzyłam lodówkę i podsunęłam kartkę pod światło. Przed moimi oczami od razu pojawił się napis “na kurtkę”. Prychnęłam cicho pod nosem. Znowu?
Nie zastanawiając się dłużej nad moją decyzją, wyciągnęłam z kieszeni spodenek zawinięte w rulonik trzy banknoty dwudziestoavarowe [śmieszkowa nazwa, z polską walutą brzmi lepiej XD] i podłożyłam je pod stosik monet, kładąc na nich karteczkę w tym samym miejscu, co wcześniej. Takim oto sposobem pozbyłam się wszystkich moich pieniędzy. Szczerze? Nie czułam się z tym źle. Czułam się o wiele lepiej, niżeli miałabym tę forsę kisić w kieszeni przez następne dni, albo wydać na coś zupełnie innego niż prywatne cele siostry. Tyle dla mnie poświęciła, że zasłużyła na odrobinę luksusu w swoim życiu. Cieszyłam się, że mogę ją, chociaż w mniejszym stopniu wesprzeć.
Kiedy nadszedł następny poranek, nie miałam większej ochoty wstawać z łóżka, a raczej z miśka, który przez większość nocy służył mi jako materac. Kołdra leżała standardowo skopana na ziemi, a ubrania były porozwalane w każdym możliwym miejscu. Wyglądało na to, że poprzedniego wieczoru nie dbałam zbytnio o porządek. Ba! W ogóle o niego nie dbałam. Będę więc musiała to zaraz posprzątać. Właśnie, zaraz.
Powoli wyczołgałam się z mojego posłania i delikatnie wyściubiłam głowę zza drzwi do mojego pokoju. Pierwsze, co zobaczyłam, to Al siedzącą i czytającą coś wypisanego na niewielkiej kartce. Swoją drogą, papier musiał być stary, bo widać było, że czas już odbił na nim swoje piętno. W delikatnym świetle dnia potrafiłam dostrzec jej lśniące łzy, powoli spływające po policzkach.
- Alti? - spytałam, wychodząc już całkiem z mojej ciemnicy i zamknęłam za sobą drzwi. - Coś się stało?
- Ojciec tu był - odpowiedziała po chwili wahania i sięgnęła ręką do tyłu, by złapać w nią kopertę i wręczyć mi ją w dłoń - i przyniósł mi to.
Nie zastanawiając się zbyt długo, otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej znajdujący się w środku list. Szybko go otworzyłam i przeleciałam powierzchownie wzrokiem. Jedno zdanie najbardziej zapadło w mojej pamięci.
- “Wniosek o przejęcie praw rodzicielskich?” - zacytowałam, podnosząc na nią mój zdziwiony wzrok. - O-on nie mógł tego zrobić… - Podrapałam się po głowie, lekko skonfundowana i okropnie zawiedziona tym faktem. Nasz ojciec miał duże szanse w sądzie. Powodziło mu się, miał idealne warunki i wszystko to, czego nie była w stanie zapewnić mi Al. Jednak Alti miała coś o wiele dla mnie ważniejszego. Mogę bez przeszkód przyznać, że to ją bardziej kochałam od ojca. O wiele bardziej, chociaż jest jeszcze jeden aspekt. Czy ja aby na pewno kocham ojca?
- Ale zrobił… - powiedziała smutno, podnosząc się powoli z kanapy. Pokręciłam szybko głową i schowałam wniosek z powrotem do koperty, odkładając ją na kanapę, dokładnie w miejscu, w którym leżał zżółknięty kawałek kartki. Gdy zobaczyłam, jak kobieta staje przede mną, od razu się w nią wtuliłam.
- On nie zabierze mnie od ciebie - powiedziałam pewnie. - Pogadam z nim, nie może tego zrobić.
- Może - odpowiedziała mi Althea pewnie, krzywiąc się delikatnie. - Myślisz, że ciebie posłucha? - prychnęła pod nosem, pomimo wszystko obejmując mnie i przyciągając bliżej siebie.
- Posłucha… Alti… ty nie wiesz, jaki jest. Zmienił się, naprawdę. Postaraj się go, chociaż… zaakceptować?
- Może kiedyś - ziewnęła przeciągle, głaszcząc mnie i miziając czule po plecach. Jednak już chwilę później, oderwała się ode mnie, jakby sobie przypominając coś bardzo istotnego. Schyliła się nad kanapą i ujęła w dłoń starą kartkę zgiętą na pół, podając ją mi. - Ojciec ją przyniósł. Ja już czytałam - otarła delikatnie łzy, cisnące jej się na oczy - i ty też powinnaś.
Nie mówiąc nic, odebrałam od niej kartkę. Zamarłam, gdy już na pierwszej stronie zobaczyłam dwa słowa, które momentalnie ujęły mnie za serce. “Od mamy”. Czułam, jak mięsień w mojej klatce piersiowej zaczyna się tłuc, ale nie potrafiłam tego opanować. Ręce zaczynały mi się trząść, a ja nie mogłam zachować logicznego myślenia. Napisała do nas list? Kiedy?
Rozłożyłam kartkę i wlepiłam spojrzenie w pierwsze słowo, jakie zobaczyłam.
Widocznie nie dotrzymał. Czułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Z każdym kolejnym słowem miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem, dam upust wszystkim emocjom. Nigdy nie poznałam matki, nie mam z nią żadnych wspomnień. Jedyne, gdzie ją widziałam, to na zdjęciach. Nic jednak nie zmienia faktu, że nosiła mnie przez dziewięć miesięcy pod sercem, a później wydała na świat. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak bardzo nas kochała. Znałam ją wyłącznie z opowieści mojej babki, matki mojego ojca i niejednokrotnie słyszałam o tym, jaką wspaniałą kobietą była.
Ostatnie parę zdań było wyjątkowo niewyraźnie zapisane, jakby mama śpieszyła się z ich napisaniem. Najwidoczniej tak było. Ostatnie zdanie zostało urwane w połowie słowa, by tylko zdążyć napisać kolejne. To, do którego dążyła przez cały list. Jednak i ono zostało urwane w połowie, zwieńczone długą krzywą kreską pod nim, symbolizujące najprawdopodobniej wydanie przez nią jej ostatniego tchnienia i odejście z tego świata.
Nie wytrzymałam, odsunęłam od siebie kartkę i wybuchnęłam głośnym płaczem, momentalnie wtulając się ciało siostry. Tak bardzo żałuję, że nie mogło być inaczej. Ona wcale nie musiała odchodzić, sama tego nie chciała… Tęsknię za nią.
Po udanym dniu, jak i po równie zadowalającym wieczorze umyłyśmy się i położyłyśmy spać. Tak gdzieś w środku nocy odważyłam się wyjść z pokoju i sprawdzić, czy dziewczyna nie śpi. Ku mojej uciesze, kobieta jednak spała. Z delikatnym uśmieszkiem na ustach otworzyłam jedną z szafek w kuchni. Akurat tą, w której znajdowały się wszystkie oszczędności. Moją uwagę przykuła mała karteczka na niewielkim stosiku monet i jednym banknocie. Z ciekawością wzięłam go w dłoń i obróciłam w palcach. Było ciemno, dlatego ledwo co widziałam. Nie myśląc długo, otworzyłam lodówkę i podsunęłam kartkę pod światło. Przed moimi oczami od razu pojawił się napis “na kurtkę”. Prychnęłam cicho pod nosem. Znowu?
Nie zastanawiając się dłużej nad moją decyzją, wyciągnęłam z kieszeni spodenek zawinięte w rulonik trzy banknoty dwudziestoavarowe [śmieszkowa nazwa, z polską walutą brzmi lepiej XD] i podłożyłam je pod stosik monet, kładąc na nich karteczkę w tym samym miejscu, co wcześniej. Takim oto sposobem pozbyłam się wszystkich moich pieniędzy. Szczerze? Nie czułam się z tym źle. Czułam się o wiele lepiej, niżeli miałabym tę forsę kisić w kieszeni przez następne dni, albo wydać na coś zupełnie innego niż prywatne cele siostry. Tyle dla mnie poświęciła, że zasłużyła na odrobinę luksusu w swoim życiu. Cieszyłam się, że mogę ją, chociaż w mniejszym stopniu wesprzeć.
Kiedy nadszedł następny poranek, nie miałam większej ochoty wstawać z łóżka, a raczej z miśka, który przez większość nocy służył mi jako materac. Kołdra leżała standardowo skopana na ziemi, a ubrania były porozwalane w każdym możliwym miejscu. Wyglądało na to, że poprzedniego wieczoru nie dbałam zbytnio o porządek. Ba! W ogóle o niego nie dbałam. Będę więc musiała to zaraz posprzątać. Właśnie, zaraz.
Powoli wyczołgałam się z mojego posłania i delikatnie wyściubiłam głowę zza drzwi do mojego pokoju. Pierwsze, co zobaczyłam, to Al siedzącą i czytającą coś wypisanego na niewielkiej kartce. Swoją drogą, papier musiał być stary, bo widać było, że czas już odbił na nim swoje piętno. W delikatnym świetle dnia potrafiłam dostrzec jej lśniące łzy, powoli spływające po policzkach.
- Alti? - spytałam, wychodząc już całkiem z mojej ciemnicy i zamknęłam za sobą drzwi. - Coś się stało?
- Ojciec tu był - odpowiedziała po chwili wahania i sięgnęła ręką do tyłu, by złapać w nią kopertę i wręczyć mi ją w dłoń - i przyniósł mi to.
Nie zastanawiając się zbyt długo, otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej znajdujący się w środku list. Szybko go otworzyłam i przeleciałam powierzchownie wzrokiem. Jedno zdanie najbardziej zapadło w mojej pamięci.
- “Wniosek o przejęcie praw rodzicielskich?” - zacytowałam, podnosząc na nią mój zdziwiony wzrok. - O-on nie mógł tego zrobić… - Podrapałam się po głowie, lekko skonfundowana i okropnie zawiedziona tym faktem. Nasz ojciec miał duże szanse w sądzie. Powodziło mu się, miał idealne warunki i wszystko to, czego nie była w stanie zapewnić mi Al. Jednak Alti miała coś o wiele dla mnie ważniejszego. Mogę bez przeszkód przyznać, że to ją bardziej kochałam od ojca. O wiele bardziej, chociaż jest jeszcze jeden aspekt. Czy ja aby na pewno kocham ojca?
- Ale zrobił… - powiedziała smutno, podnosząc się powoli z kanapy. Pokręciłam szybko głową i schowałam wniosek z powrotem do koperty, odkładając ją na kanapę, dokładnie w miejscu, w którym leżał zżółknięty kawałek kartki. Gdy zobaczyłam, jak kobieta staje przede mną, od razu się w nią wtuliłam.
- On nie zabierze mnie od ciebie - powiedziałam pewnie. - Pogadam z nim, nie może tego zrobić.
- Może - odpowiedziała mi Althea pewnie, krzywiąc się delikatnie. - Myślisz, że ciebie posłucha? - prychnęła pod nosem, pomimo wszystko obejmując mnie i przyciągając bliżej siebie.
- Posłucha… Alti… ty nie wiesz, jaki jest. Zmienił się, naprawdę. Postaraj się go, chociaż… zaakceptować?
- Może kiedyś - ziewnęła przeciągle, głaszcząc mnie i miziając czule po plecach. Jednak już chwilę później, oderwała się ode mnie, jakby sobie przypominając coś bardzo istotnego. Schyliła się nad kanapą i ujęła w dłoń starą kartkę zgiętą na pół, podając ją mi. - Ojciec ją przyniósł. Ja już czytałam - otarła delikatnie łzy, cisnące jej się na oczy - i ty też powinnaś.
Nie mówiąc nic, odebrałam od niej kartkę. Zamarłam, gdy już na pierwszej stronie zobaczyłam dwa słowa, które momentalnie ujęły mnie za serce. “Od mamy”. Czułam, jak mięsień w mojej klatce piersiowej zaczyna się tłuc, ale nie potrafiłam tego opanować. Ręce zaczynały mi się trząść, a ja nie mogłam zachować logicznego myślenia. Napisała do nas list? Kiedy?
Rozłożyłam kartkę i wlepiłam spojrzenie w pierwsze słowo, jakie zobaczyłam.
“Cześć, dziewczynki. Nie wiem, ile lat macie, kiedy to czytacie, jedyne co wiem, to to, że mój czas już dobiega końca, a Wasz ojciec ma Wam to przekazać jak będziecie już wystarczająco duże. Nawet nie wiecie, jak bardzo mi przykro z powodu, że nie będę mogła zobaczyć jak dorastacie. To jest rzecz, której nigdy sobie nie wybaczę. Minęła już trzecia godzina po twoich narodzinach, Lu, a ja nadal nie mogę się na Ciebie napatrzeć. Z Tobą, Al, było podobnie, tylko ty byłaś o wiele bardziej niespokojna niż Twoja młodsza siostra. Mam nadzieje, że się dobrze nią zaopiekujesz, tak, jak ojciec Wami. Obiecał mi to, a ja wiem, że zawsze swoich obietnic dotrzymuje…”
Widocznie nie dotrzymał. Czułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Z każdym kolejnym słowem miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem, dam upust wszystkim emocjom. Nigdy nie poznałam matki, nie mam z nią żadnych wspomnień. Jedyne, gdzie ją widziałam, to na zdjęciach. Nic jednak nie zmienia faktu, że nosiła mnie przez dziewięć miesięcy pod sercem, a później wydała na świat. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak bardzo nas kochała. Znałam ją wyłącznie z opowieści mojej babki, matki mojego ojca i niejednokrotnie słyszałam o tym, jaką wspaniałą kobietą była.
“Z każdą chwilą tracę siły. Nie wiem co się ze mną dzieje, czy to jakaś choroba, albo inny wirus. Nie wiem, lekarze również nie wiedzą i nawet nie silą się, żeby mnie ratować. Nawet nie wiecie, jak bardzo mam im za złe, że tego nie robią. Nie czuję się dobrze z tym że muszę teraz odejść. Zostawić moje dwie, małe, cudowne kruszynki same. Staram się walczyć, jak tylko mogę, ale nie widzę żadnych skutków. Nie chciał…
Kocha…”
Ostatnie parę zdań było wyjątkowo niewyraźnie zapisane, jakby mama śpieszyła się z ich napisaniem. Najwidoczniej tak było. Ostatnie zdanie zostało urwane w połowie słowa, by tylko zdążyć napisać kolejne. To, do którego dążyła przez cały list. Jednak i ono zostało urwane w połowie, zwieńczone długą krzywą kreską pod nim, symbolizujące najprawdopodobniej wydanie przez nią jej ostatniego tchnienia i odejście z tego świata.
Nie wytrzymałam, odsunęłam od siebie kartkę i wybuchnęłam głośnym płaczem, momentalnie wtulając się ciało siostry. Tak bardzo żałuję, że nie mogło być inaczej. Ona wcale nie musiała odchodzić, sama tego nie chciała… Tęsknię za nią.
< Alti? Wyciskacz łez :< Nie wiem jak ty, ale ja się popłakałam, pisząc to xd >
+20PD
Sierpniowa czystka
Witamy w cokwartalnej czystce bloga.
Krótka legenda
Postacie, których opowiadanie nie pojawiło się do dnia 14.07 zostają wydalone.Postacie, których opowiadanie pojawiło się w dniach 15.07 - 31.07 zostają ukarane upomnieniem.
Postacie, których opowiadanie pojawiło się 01.08 oraz w dniach kolejnych pozostają na blogu.
Adaline Sky Bladell
Althea Santos
Anastasia Warner [decyzja właścicielki]
April Lavender
Ashley Michaelle Tisdale [decyzja właścicielki]
Aylin McKagan
Bridget Janet Hemmings
Brooke Octavia Middleton
Camilla Rose Carter
Cassandra Liv Smith
Catniss Pierce
Charlie Graham
Eleanore Vivienne Jensen
Evangeline Lavelle
Gemma Katia Mercer
Ida Maye
J.C. Alexander
Jacquine Brown
Katfrin Victoria Salvadore
Kathy Riley Wonderland
Kendall Tatum Collins
Koyori Leokadia Okami
Laurene Danielle Odiney
Louise "Miley" Watson
Lucia Santos
Mallory Taisa Moore
Megan Levis
Moony Symphony
Roxanne Marjigold Petsch
Odette Scarlet Blackwell
Valerie Brown
Whites Belive
Althea Santos
Anastasia Warner [decyzja właścicielki]
April Lavender
Ashley Michaelle Tisdale [decyzja właścicielki]
Aylin McKagan
Bridget Janet Hemmings
Brooke Octavia Middleton
Camilla Rose Carter
Cassandra Liv Smith
Catniss Pierce
Charlie Graham
Eleanore Vivienne Jensen
Evangeline Lavelle
Gemma Katia Mercer
Ida Maye
J.C. Alexander
Jacquine Brown
Katfrin Victoria Salvadore
Kathy Riley Wonderland
Kendall Tatum Collins
Koyori Leokadia Okami
Laurene Danielle Odiney
Louise "Miley" Watson
Lucia Santos
Mallory Taisa Moore
Megan Levis
Moony Symphony
Roxanne Marjigold Petsch
Odette Scarlet Blackwell
Valerie Brown
Whites Belive
Aaron Brown
Adam Lancaster
Alexavier Griffith
Cairstairs
Antoni Adam Watson
Bellami Jon Salvadore
Billy Joe Moliere
Cameron Monaghan
Carlo Rossi
Castiel Aaron Hunter
Charles Lawrence Winchester
Christian Alexander Marrero Santos
Daniel Parker
Dante Désiré Lavelle
Daveth Fredrik Solberg
David Thomas Carter
Einar "Ivo" Brekke
Elias Jefferson
Etienne Lucas Delacoix
Eugene Lowe
Felix Wilson
Hangagog Jack Black
Igor Priskiewitz
Jacob Grant
Jonathan Christopher Herondale
Julien Callière
Kasper Morgan
Kayn Fortebracci
Leonardo Kevin Ford
Matt Jeffrey Bower
Nathaniel Schrödinger
Nivan Oakley
Noah Brown
Stephan Wood
Thomas Sangster
Adam Lancaster
Alexavier Griffith
Cairstairs
Antoni Adam Watson
Bellami Jon Salvadore
Billy Joe Moliere
Cameron Monaghan
Carlo Rossi
Castiel Aaron Hunter
Charles Lawrence Winchester
Christian Alexander Marrero Santos
Daniel Parker
Dante Désiré Lavelle
Daveth Fredrik Solberg
David Thomas Carter
Einar "Ivo" Brekke
Elias Jefferson
Etienne Lucas Delacoix
Eugene Lowe
Felix Wilson
Hangagog Jack Black
Igor Priskiewitz
Jacob Grant
Jonathan Christopher Herondale
Julien Callière
Kasper Morgan
Kayn Fortebracci
Leonardo Kevin Ford
Matt Jeffrey Bower
Nathaniel Schrödinger
Nivan Oakley
Noah Brown
Stephan Wood
Thomas Sangster
Podsumowując:
- z bloga odchodzi 12 postaci
- 6 postaci uzyskuje upomnienie
- z bloga odchodzi 12 postaci
- 6 postaci uzyskuje upomnienie
~Administracja
30 sie 2018
Od Dante
Wreszcie piątek, wolny już dla mnie dzień od pracy. Miałem się wyspać, a potem pójść na zakupy i przygotować mieszkanie do małej imprezy. Michael, mój współlokator obchodził dzisiaj 27 urodziny. Z tej okazji organizujemy małą imprezę w gronie pracowników studia i paru znajomych. Goście mieli zjawić się około 20, więc miałem czas na wszystko. Moim planem było przede wszystkim wyspanie się, ale Michael, zbierając się do pracy, stłukł szklankę. Roztrzaskane szkło pomogłem mu pozbierać z podłogi, a właściwie pozbierałem za niego. Musiał już wychodzić, więc nie pogoniłem go z mieszkania. Skoro już przez to nie spałem, to postanowiłem pójść wziąć prysznic, zjeść śniadanie i pójść do sklepu, zrobić zakupy na imprezę.
- Mam nadzieję, że masz świeczki? - spytała, przeglądając szafki kuchenne.
- Jasne, że tak, są w salonie - drobna blondyneczka poszła szukać świeczek, a ja zająłem się krojeniem fety. Lilian zawołała mnie, pytając, czy to te, obróciłem głowę. W tym momencie akurat kroiłem pasek fety w kostkę, nóż ześlizgnął mi się, przecinając skórę na palcu. Wrzasnąłem przez zaciśnięte zęby, Lilian od razu przybiegła i kazała mi, delikatnie mówiąc wyjść z kuchni. Od zawsze mi mówiła, że nie nadaję się do gotowania i zawsze czekała, aż zrobię sobie krzywdę. Wreszcie się doczekała, aż do przyjścia gości siedziałem na blacie wysepki i obserwowałem Lilian.
- O sorka - usłyszałem za sobą i poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
<ktoś? >
*
Zakupy zrobione, mieszkanie posprzątane, a napoje się chłodzą. Zostało mi przygotowanie przekąsek. Nie miało to być coś skomplikowanego, koreczki, sałatka, chipsy oraz ciasteczka. Byłem w trakcie robienia koreczków, kiedy po mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Wytarłem mokre od wody z oliwek ręce i poszedłem otworzyć drzwi. Moim gościem była siostra Michaela, która stwierdziła, że pomoże mi przygotować przekąski. Z Lilian znałem się od dawna, razem chodziliśmy do szkoły. Kontakt urwał nam się po jej zakończeniu, dopiero kiedy znalazłem pracę w studiu, w którym pracuje Michael, znów zaczęliśmy się spotykać.- Mam nadzieję, że masz świeczki? - spytała, przeglądając szafki kuchenne.
- Jasne, że tak, są w salonie - drobna blondyneczka poszła szukać świeczek, a ja zająłem się krojeniem fety. Lilian zawołała mnie, pytając, czy to te, obróciłem głowę. W tym momencie akurat kroiłem pasek fety w kostkę, nóż ześlizgnął mi się, przecinając skórę na palcu. Wrzasnąłem przez zaciśnięte zęby, Lilian od razu przybiegła i kazała mi, delikatnie mówiąc wyjść z kuchni. Od zawsze mi mówiła, że nie nadaję się do gotowania i zawsze czekała, aż zrobię sobie krzywdę. Wreszcie się doczekała, aż do przyjścia gości siedziałem na blacie wysepki i obserwowałem Lilian.
*
Po 20 przyszli pierwsi goście, już wtedy zauważyłem nieznane twarze. Znajomi mieli prawo przyprowadzić osobę towarzyszącą, ale nie sądziłem, że wśród obecnych będzie tyle nowych twarzy. Kiedy wszyscy już się zebrali, zaczęło się składanie życzeń i toasty. Niedługo po tym zaczęło się przyrządzanie pierwszych drinków i nieśmiałe tańce. Z drinkami w dłoniach planowałem wyjść na balkon, żeby dołączyć do Michaela. Jednak nie dotarłem tam, jedna z tańczących osób wpadła na mnie, przez co drinki wylały się na podłogę.- O sorka - usłyszałem za sobą i poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
<ktoś? >
Od Odette C.D Adam
Dziewczynka okazała się bardzo, ale to bardzo wytrzymałą zawodniczką. Moje historyjki, które wymyślałam na bieżąco, dopiero po paru minutach zamieniły żywy uśmiech w wyraz uśpienia. Z satysfakcją spojrzałam na opadające powieki, a gdy z jej ust wydobyło się ziewnięcie, już wiedziałam, że padła. Po cichu wstałam z łóżka, żeby broń Boże nie wywołać skrzypienia, i patrząc jeszcze przez chwilę na dziewczynkę, ruszyłam do drzwi. Ledwo je otworzyłam, a serce prawie stanęło mi ze strachu. Nim zdążyłam opanować kołyszące w powietrzu ciało, moja noga wykonała ten jeden, nierozważny ruch, przez co wpadłam prosto w objęcia swojego pracodawcy.
- Przepraszam! – szepnęłam, ledwo ogarniając przyspieszony przerażeniem głos. Zaparłam się dłońmi o ramiona mężczyzny i uniosłam głowę, by trafić spojrzeniem na intensywne, niebieskie oczy. – Ale… co robiłeś przed drzwiami? Nieładnie podsłuchiwać. – Zachichotałam cicho, dopiero uświadamiając sobie, że trzymał dłonie na mojej talii, bym nie upadła.
- Nie podsłuchiwałem. – Zaprotestował niczym małe dziecko, lecz jego ręce ani nie drgnęły. Moje ciało ogarnął szybki dreszcz, przebiegający przez linię kręgosłupa.
- Więc podglądałeś? – Podniosłam brew, dociekając. Pogrążaj się dalej.
Zakołysał głową w zastanowieniu i wbił wzrok gdzieś przestrzeń. Przypuszczałam, że wymyśla teraz dobre kłamstwo, ale zatrzymałam te spostrzeżenie dla siebie. Dobrze, bo bym się myliła.
- No już prędzej. – Zaśmiał się krótko.
Dopiero cisza uświadomiła nam, że zdecydowanie powinniśmy zmienić pozę. By to jak najszybciej umożliwić, zabrałam ręce z jego, nawiasem mówiąc, całkiem umięśnionych ramion i on zaraz potem uwolnił mnie z delikatnego uścisku.
- Ja może zaprowadzę cię do pokoju, w którym będziesz spać. – Powoli oddalał się ode mnie wgłąb korytarza. Mimowolnie ruszyłam w ślad za nim, nie chcąc zostać w tyle.
- To dobry pomysł – szepnęłam, wiedząc, że dookoła ludzie chcą spokojnie spać. Budynek, owszem, wydawał się wielki na zewnątrz, ale gdyby wziąć pod uwagę tylko korytarz ozdobiony z obu stron parami drzwi, robi się już ciaśniej. Zdaje się, że nawet najcichszy szmer przelatuje wtedy przez całą posiadłość i zanika gdzieś w powietrzu.
Mężczyzna w końcu wprowadził mnie do przestronnej sypialni. Wystrój wskazywał ewidentnie na minimalizm: brakowało w nim przepychu, chaosu jaką tworzyłyby jaskrawe kolory, które zostały zastąpione łagodnymi, pastelowymi barwami. Parę praktycznych mebli uzupełniało skutecznie wolną przestrzeń, zostawiając jej jeszcze dosyć sporo. Jednymi słowy, szybko poczułam się tak, jak u siebie, mimo że moja sypialnia ledwo mieściła dwa łóżka.
Kątem oka widziałam, jak Adam przenosi koc złożony w kostkę prosto na skraj materacu.
- Nie byłem gotowy na gości, więc mam nadzieję, że koc wystarczy. Cóż, lato nocą bywa chłodne.
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się wdzięcznie. Sen jednak coraz bardziej osiadał mi na powiekach, czyniąc moją psychikę jeszcze słabszą w walce z ziewnięciami. Zakrywałam usta prawie co równą chwilę.
- Jasne, że wystarczy. Dziękuję, że w ogóle mogę tu być.
- Jeśli u ciebie w mieszkaniu ma straszyć cię jakiś zwyrodnialec – prychnął szybko – to wolę, żebyś była tutaj – dodał chyba aż zbyt troskliwie, przez co odwrócił wzrok. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Zdarzyło mi się nawet zatrzymać na nim zaciekawione spojrzenie dotąd, aż sam zdecydował się je uchwycić.
- Kiedyś mu się znudzi. – Wzruszyłam ramionami.
- Miejmy nadzieję. To ja już pójdę, poradzisz sobie? – Położył dłoń na klamce i poczekał przy progu na moją odpowiedź.
- Tak, bez problemu. – Powiodłam jeszcze w jego stronę, zbliżyłam się powolutku oraz zawiesiłam dłoń na jego ramieniu, by się podeprzeć. Zostawiłam na jego policzku krótki pocałunek, czując nawet lekkie drapanie zarostu.
Odsunęłam się na tyle, by móc obejrzeć jego twarz. Nie wiedziałam, co mogła wyrażać, ale jedno byłam w stanie stwierdzić: nie bał się kobiet.
- Uznaj to za podziękowanie. – Mrugnęłam do niego i czym prędzej złapałam za klamkę, zamykając powoli drzwi. Nie potraktowałam go zbyt czule? Prychnęłam rozbawiona pod nosem, tak cicho, żeby dźwięk nie przebił się przez warstwę gładkiego drewna, o jaką oparłam plecy. Oddech odzyskał swój właściwy rytm. Przez parę pierwszych chwil nawet nie czułam, że w jakikolwiek sposób się przyspieszył. To coś, nad czym nie zapanowałam. Jednakże z głową wypełnioną tylko marzeniami o długim, spokojnym śnie, położyłam się szybko na miękki materac, który dostosował się do mojego ciała. Chciałam mieć ten dzień za sobą, może nie tylko dlatego, że wybijało wpół do drugiej.
***
Zupełnie nie pamiętałam momentu, w którym zmorzył mnie długo wyczekiwany sen. O poranku towarzyszył mi jedynie dźwięk przesuwających się wskazówek zegara. Siódma. Zeszłam cicho z łóżka i poprawiając pomięte przez noc ubrania, zbliżyłam się do drzwi. Nie wiedziałam nawet, który głos w głowie dał mi prawo do poruszania się po cudzym domu, ale też nie myślałam zbyt długo nad tym, co robi moje osowiałe ciało. Kiedy znalazłam się na korytarzu, od razu poczułam pod stopami przyjemny, miękki dywan. Ciemność, jaka ciągle wypełniała cztery ściany, w oka mgnieniu zniknęła, ustępując miejsca światłości wypływającej z jednego żyrandola. Kto mógł…
- Odette? – Moją uwagę od razu ściągnął męski głos dochodzący z końca korytarza. Wyostrzyłam wzrok, nawet potarłam oczy, by rozpoznać twarz mężczyzny, lecz zanim każdy mój zmysł w pełni się rozwinął, nieznajomy zaczął się zbliżać.
- Przepraszam, kim ty… – zawiesiłam wzrok, czując jak uśmiech wręcz mnie obezwładnia. W ciągu jednej sekundy udało mi się rozpoznać Thomasa, brata Adama. Jego wzrok nawet nie dawał nadziei na to, że wie o moim nocowaniu. Wydawał się kompletnie zdziwiony, tak bardzo, jakbym urwała się z równoległego wymiaru.
- Nie spodziewałem się tu ciebie. Adam cię tu ściągnął? – Rozwiał ciszę, a dyskretne przesunięcie po mnie wzrokiem wcale nie okazało się takie dyskretne. Mimo wszelkich wątpliwości, na mojej twarzy zagościł ten codzienny uśmiech, jakim witałam chociażby klientów.
- Powiedzmy… – Podrapałam się po blond rozczochranych włosach z nieco nieśmiałym wyrazem.
- Ach, ten pies na baby. – Zaśmiał się krótko, na co zareagowałam nagłym parsknięciem. Kto wie, co mógł sobie w tamtej chwili pomyśleć… Nie chciałam wprowadzać go w błąd.
- Nie, zupełnie nie chodzi o… to. – Starałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie, ale nadal gubił się w moich własnych spostrzeżeniach. – Po prostu twój brat jest miły i zaproponował mi wolny pokój, gdy nadeszła taka konieczność.
- Wiesz, mój też mogłem ci udostępnić. – Wskazał ruchem głowy na drzwi za swoimi plecami, a ja momentalnie zmarszczyłam brwi. Nawet nie zareagowałam na te słowa. Zamiast chociaż udać, że go usłyszałam, próbowałam ogarnąć mętlik rosnący coraz bardziej w mojej głowie. Czarny, mały kolczyk, który zdobił jedno ucho mężczyzny, znienacka rzucił mi się w oczy. A co z drugim? Niepostrzeżenie wsunęłam rękę w kieszeń, wyczuwając kszałt biżuterii pod palcami. Wszystkie elementy tej sprawy zaczęły składać się w jedną, spójną całość, która stanowiła rozwiązanie.
Nie chciałam zabrzmieć oschle. Ani nawet chamsko. To był wręcz zawiedziony głos, którego nie potrafiłam zmienić.
- Co jak co, ale powinieneś dobrze wiedzieć, dlaczego opuściłam swoje mieszkanie… – Pobawiłam się kolczykiem, obracając go w palcach. Dostrzegłam, jak jego wzrok bez wyrazu wodził za moją ręką. Czułam, że chciał coś powiedzieć, ale nagle naszą uwagę skupił kolejny męski głos, uprzedzony skrzypieniem drzwi.
[Sugar Daddy? 8)]
+20PD
Od Idy C.D Althea
Nie chcę tu być. To zdanie przemierzało ścieżki w mojej głowie, nie chcąc z nich zboczyć i jednocześnie jej opuścić. Rozglądając się po barze i co jakiś czas kierując wzrok na twarz Toma, czułam się strasznie nieswojo. Pierwszy raz tak źle było mi w barze. Może dlatego, że przyszłam tu na spotkanie? I to w sprawie długów, które miałam u mojego byłego. Wiedziałam, że on mi nie odpuści i tego bałam się najbardziej. Nie miałam prawie w ogóle pieniędzy. Byłam kompletnie spłukana. Gdybym miała jeszcze jakiś w miarę kontakt z ojcem, to może udałoby mi się to wszystko jakoś załatwić. Spłacić swój dług, w wysokości aż dwustu tysięcy avarów. Boże, na co mi to było?
- Skarbie, patrz mi w oczy, gdy do ciebie mówię. - Z transu wyrwał mnie zniecierpliwiony głos mojego byłego. - Dajesz mi część forsy czy załatwiamy to w inny sposób.
- A-ale - zająknęłam się - ja nie mam pieniędzy - powiedziałam poddenerwowana. Bałam się tego, do czego był zdolny, a mógł mi zrobić wszystko. Począwszy od podwyższenia kwoty do zapłaty, przez gwałt, a nawet skrzywdzenie mojej rodziny. Nie wiem, za co ja go kiedyś kochałam. Może robiłam to dlatego, że parę lat temu był zupełnie innym człowiekiem? Dopóki nikt go nie wciągnął w to wszystko…
Mężczyzna uśmiechnął się obleśnie i położył swoją dłoń na mojej, przez co momentalnie ją zabrałam.
- To możesz mi dzisiaj zapłacić w inny sposób - wyszeptał.
- Nie - od razu zaprzeczyłam. - Nie dam ci dupy, nigdy w życiu - zaparłam się, nawet cicho powarkując w jego stronę, przez co mężczyźnie poszerzył się uśmiech.
- Lubię cię taką - zamruczał, kładąc dłoń na moim udzie. - Skoro nie chcesz, to mam dla ciebie propozycję. Albo ty się dasz, albo ta młoda dama zginie w przeciągu kilku dni. - Wyciągnął z kieszeni kurtki niewielkie zdjęcie i podsunął mi je prosto pod nos. Nie mogłam uwierzyć w to, że wygląda z niego uśmiechnięta twarzyczka Daisy i patrzy się wprost na mnie, jakby nie wiedziała, co ją czeka. Nic ją nie czeka. Nie pozwolę, by działa jej się krzywda. - To jak? - Niecierpliwił się.
- Okej - warknęłam pod nosem. - Kiedy chcesz dostać tę zapłatę?
- Najlepiej od razu - odpowiedział momentalnie, sunąc dłonią wyżej mojego uda, dopóki nie wstał z miejsca i nie złapał mnie za nadgarstek, ciągnąc siłą w stronę wyjścia z budynku. Niemal obijałam się o budynek obok mnie, chociaż w sumie, robiłam to. Moja prawa dłoń była już lekko obdarta, a raz o mały włos nie wpadłam wprost na słup. Nie wiedziałam kiedy, ale nagle zostałam wciągnięta w jeden z ciemnych zaułków i podparta do ściany, a jedyne co czułam to chłód wieczoru i jego ciepły oddech na mojej szyi. Włożył mi jedno kolano między nogi, odcinając całkiem drogę ucieczki i wessał się w mój obojczyk, powoli rozpinając koszulę.
Wtem usłyszałam znajomy, kobiecy głos, dochodzący z wejścia do uliczki, a na moje oczy natrafiło ostre światło latarki, przez które nie mogłam zidentyfikować osoby, która aktualnie chciała mi pomóc.
- Zostaw ją, ale już! - dziewczyna przeniosła strumień światła dobiegającego z latarki lekko na bok, a ja wtedy mogłam doskonale ujrzeć, że moim wybawcą była Althea. Ta sama Althea, z którą pracowałam na jedną zmianę w knajpie i której oddałam połowę mojego wynagrodzenia. A widzicie? Karma wraca. Dobre rzeczy się tobie zwracają.
Zanim Tom całkiem sobie odpuścił, jeszcze przez chwilę trzymał dłonie na mojej talii i wyszeptał mi do ucha, że za niedługo wróci po swoją zapłatę, a ja mam być gotowa na jej spłacenie. Gdyby nie zagroził mi śmiercią Daisy, na pewno bym się na to nie zgodziła, ale niestety. Życie mojej siostry jest ważniejsze, niż moje ciało, które i tak w niedługim czasie się zagoi. Wprawdzie rany wykute w psychice zostają, ale o wiele gorzej by ze mną i z moimi rodzicami było, gdybyśmy dowiedzieli się, że nasz największy skarb, promyczek, rozświetlający nasze dnie przepadł bezpowrotnie.
- Ten dupek ci coś zrobił? - spytała, gdy Tom zniknął za rogiem budynku. Ja dysząc, poprawiłam sobie ramiączko sukienki i pokręciłam przecząco głową. Jeszcze mi niczego nie zrobił. Dopiero to zrobi. Jutro albo pojutrze mogę się jego spodziewać w moim mieszkaniu… znowu.
Podrapałam się po głowie. No, nieźle daję dupy mojemu byłemu…
- Chyba nieco głupie było oddanie mi połowy ze swojej wypłaty, mając długi. Dlatego jutro ci to oddam - westchnęła, podchodząc do mnie i pomogła mi ustać na nogach. - Uprzejmość to nie wszystko, nie rób tak.
Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Tobie i tak bardziej są te pieniądze potrzebne, niż mnie. - Poklepałam ją po ramieniu i odsunęłam się od niej, pokazując, że potrafię ustać sama, bez pomocy osób trzecich. - Poza tym jemu już nie chodzi o kasę, tylko o moje ciało - westchnęłam cicho pod nosem, a następnie dodałam, uprzedzając jej pytanie. - Nawet jeśli spłacę u niego cały dług, to wmówi mi, że nie zrobiłam tego w terminie i doda mi na konto jakieś horrendalnie wysokie odsetki.
- Nie poszłaś z tym na policję? - spytała, gdy powoli zmierzałyśmy do wyjścia z zaułku.
Wzruszyłam ramionami.
- Lepsze takie długi, o które upomina się tylko wtedy, kiedy nie ma kogo zaruchać, niż momentalne dostanie kulką w łeb. Ściany mają uszy, policja też. Gdyby się dowiedział, że poszłam z tym na komendę, już bym nie żyła.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby nie wierząc w to, co słyszy. Pewnie do tej pory myślała, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. No cóż, nie byłam zadowolona z tego faktu. Sama bowiem nie chciałam, by tak było. Żeby wszystko, co złe, przytrafiało się ludziom w filmach, a to, co dobre krążyło po świecie teraźniejszym. Jakie nasze otoczenie byłoby wtedy piękne i wspaniałe. Właśnie. Byłoby. To nigdy nie nastąpi. Ludzie to krwiożercze bestie, pragnące tylko własnego szczęścia i miejsca przy korycie zwanym “władzą”.
Nim weszłyśmy do baru, zwróciłam się w kierunku dziewczyny.
- Skoro chcesz mi oddać te pieniądze, to może chociaż skusisz się na skromną kolację u mnie w mieszkaniu. Spoko, czysto koleżeńsko, nie proponuje ci żadnej randki ani nic. - Uśmiechnęłam się do niej, od razu wyjaśniając jedną kwestię. - I oczywiście po tym, jak skończysz pracę. To jak?
- Skarbie, patrz mi w oczy, gdy do ciebie mówię. - Z transu wyrwał mnie zniecierpliwiony głos mojego byłego. - Dajesz mi część forsy czy załatwiamy to w inny sposób.
- A-ale - zająknęłam się - ja nie mam pieniędzy - powiedziałam poddenerwowana. Bałam się tego, do czego był zdolny, a mógł mi zrobić wszystko. Począwszy od podwyższenia kwoty do zapłaty, przez gwałt, a nawet skrzywdzenie mojej rodziny. Nie wiem, za co ja go kiedyś kochałam. Może robiłam to dlatego, że parę lat temu był zupełnie innym człowiekiem? Dopóki nikt go nie wciągnął w to wszystko…
Mężczyzna uśmiechnął się obleśnie i położył swoją dłoń na mojej, przez co momentalnie ją zabrałam.
- To możesz mi dzisiaj zapłacić w inny sposób - wyszeptał.
- Nie - od razu zaprzeczyłam. - Nie dam ci dupy, nigdy w życiu - zaparłam się, nawet cicho powarkując w jego stronę, przez co mężczyźnie poszerzył się uśmiech.
- Lubię cię taką - zamruczał, kładąc dłoń na moim udzie. - Skoro nie chcesz, to mam dla ciebie propozycję. Albo ty się dasz, albo ta młoda dama zginie w przeciągu kilku dni. - Wyciągnął z kieszeni kurtki niewielkie zdjęcie i podsunął mi je prosto pod nos. Nie mogłam uwierzyć w to, że wygląda z niego uśmiechnięta twarzyczka Daisy i patrzy się wprost na mnie, jakby nie wiedziała, co ją czeka. Nic ją nie czeka. Nie pozwolę, by działa jej się krzywda. - To jak? - Niecierpliwił się.
- Okej - warknęłam pod nosem. - Kiedy chcesz dostać tę zapłatę?
- Najlepiej od razu - odpowiedział momentalnie, sunąc dłonią wyżej mojego uda, dopóki nie wstał z miejsca i nie złapał mnie za nadgarstek, ciągnąc siłą w stronę wyjścia z budynku. Niemal obijałam się o budynek obok mnie, chociaż w sumie, robiłam to. Moja prawa dłoń była już lekko obdarta, a raz o mały włos nie wpadłam wprost na słup. Nie wiedziałam kiedy, ale nagle zostałam wciągnięta w jeden z ciemnych zaułków i podparta do ściany, a jedyne co czułam to chłód wieczoru i jego ciepły oddech na mojej szyi. Włożył mi jedno kolano między nogi, odcinając całkiem drogę ucieczki i wessał się w mój obojczyk, powoli rozpinając koszulę.
Wtem usłyszałam znajomy, kobiecy głos, dochodzący z wejścia do uliczki, a na moje oczy natrafiło ostre światło latarki, przez które nie mogłam zidentyfikować osoby, która aktualnie chciała mi pomóc.
- Zostaw ją, ale już! - dziewczyna przeniosła strumień światła dobiegającego z latarki lekko na bok, a ja wtedy mogłam doskonale ujrzeć, że moim wybawcą była Althea. Ta sama Althea, z którą pracowałam na jedną zmianę w knajpie i której oddałam połowę mojego wynagrodzenia. A widzicie? Karma wraca. Dobre rzeczy się tobie zwracają.
Zanim Tom całkiem sobie odpuścił, jeszcze przez chwilę trzymał dłonie na mojej talii i wyszeptał mi do ucha, że za niedługo wróci po swoją zapłatę, a ja mam być gotowa na jej spłacenie. Gdyby nie zagroził mi śmiercią Daisy, na pewno bym się na to nie zgodziła, ale niestety. Życie mojej siostry jest ważniejsze, niż moje ciało, które i tak w niedługim czasie się zagoi. Wprawdzie rany wykute w psychice zostają, ale o wiele gorzej by ze mną i z moimi rodzicami było, gdybyśmy dowiedzieli się, że nasz największy skarb, promyczek, rozświetlający nasze dnie przepadł bezpowrotnie.
- Ten dupek ci coś zrobił? - spytała, gdy Tom zniknął za rogiem budynku. Ja dysząc, poprawiłam sobie ramiączko sukienki i pokręciłam przecząco głową. Jeszcze mi niczego nie zrobił. Dopiero to zrobi. Jutro albo pojutrze mogę się jego spodziewać w moim mieszkaniu… znowu.
Podrapałam się po głowie. No, nieźle daję dupy mojemu byłemu…
- Chyba nieco głupie było oddanie mi połowy ze swojej wypłaty, mając długi. Dlatego jutro ci to oddam - westchnęła, podchodząc do mnie i pomogła mi ustać na nogach. - Uprzejmość to nie wszystko, nie rób tak.
Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Tobie i tak bardziej są te pieniądze potrzebne, niż mnie. - Poklepałam ją po ramieniu i odsunęłam się od niej, pokazując, że potrafię ustać sama, bez pomocy osób trzecich. - Poza tym jemu już nie chodzi o kasę, tylko o moje ciało - westchnęłam cicho pod nosem, a następnie dodałam, uprzedzając jej pytanie. - Nawet jeśli spłacę u niego cały dług, to wmówi mi, że nie zrobiłam tego w terminie i doda mi na konto jakieś horrendalnie wysokie odsetki.
- Nie poszłaś z tym na policję? - spytała, gdy powoli zmierzałyśmy do wyjścia z zaułku.
Wzruszyłam ramionami.
- Lepsze takie długi, o które upomina się tylko wtedy, kiedy nie ma kogo zaruchać, niż momentalne dostanie kulką w łeb. Ściany mają uszy, policja też. Gdyby się dowiedział, że poszłam z tym na komendę, już bym nie żyła.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby nie wierząc w to, co słyszy. Pewnie do tej pory myślała, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. No cóż, nie byłam zadowolona z tego faktu. Sama bowiem nie chciałam, by tak było. Żeby wszystko, co złe, przytrafiało się ludziom w filmach, a to, co dobre krążyło po świecie teraźniejszym. Jakie nasze otoczenie byłoby wtedy piękne i wspaniałe. Właśnie. Byłoby. To nigdy nie nastąpi. Ludzie to krwiożercze bestie, pragnące tylko własnego szczęścia i miejsca przy korycie zwanym “władzą”.
Nim weszłyśmy do baru, zwróciłam się w kierunku dziewczyny.
- Skoro chcesz mi oddać te pieniądze, to może chociaż skusisz się na skromną kolację u mnie w mieszkaniu. Spoko, czysto koleżeńsko, nie proponuje ci żadnej randki ani nic. - Uśmiechnęłam się do niej, od razu wyjaśniając jedną kwestię. - I oczywiście po tym, jak skończysz pracę. To jak?
< Alti? ( ͡ʘ ͜ʖ ͡ʘ) >
+20PD
29 sie 2018
Od Nivana cd Antoniego
Białe. Czerwone. Wytrawne. Półsłodkie. Różowe. Za dużo, zbyt wiele, zbyt ciasna głowa, za mało pamięci, brak danych, nie pamiętam, nie mogę sobie przypomnieć, co lubił popijać pan Antoni Adam Watson, gdy tylko nadeszła go chrapka na wino.
Prawdopodobnie dlatego zaciąłem się z koszyczkiem w dłoni, lampiąc na półkę centralnie naprzeciwko mnie, mieląc wszystkie informacje w głowie i starając sobie cokolwiek przypomnieć. Tak przez bite kilka minut, jak ostatnia sierotka, z zamartwieniem wymalowanym na twarzy i chodzącą nogą, wprawiającą w ruch całe ciało.
Dłonie na biodrach, skutecznie wybudzające człowieka z chwilowego letargu, przyprawiające o zawał, wymuszające napięcie wszystkich mięśni w ciele i pobudzające układ krążeniowy. Pikawa miała mi zaraz wysiąść, rączki nagle zrobiły się nieco bardziej spocone, niż powinny, a ciało samo jakoś zaczęło uciekać przed szczupłymi palcami, spłoszone nagłym, niespodziewanym zachowaniem i naprawdę nie wiedziałem, co się tak właściwie dzieje.
— Pomóc ci z czymś? Akurat w winach jestem dobry — spytał, zabierając łapska i stając obok mnie. Oczywiście musiał puścić swoje pieprzone, niebieskie oczko.
— Myślałem, że dobierzesz sobie ciasteczka, czy inne pierdoły — mruknąłem, starając się nie zerknąć na mężczyznę. — Co powiesz na maryjkę? — zapytałem, chwytając niebieską butelkę w dłoń i prezentując ją Watsonowi. Ulubione wino naszej ździebko upośledzonej grupki.
Prawdopodobnie dlatego zaciąłem się z koszyczkiem w dłoni, lampiąc na półkę centralnie naprzeciwko mnie, mieląc wszystkie informacje w głowie i starając sobie cokolwiek przypomnieć. Tak przez bite kilka minut, jak ostatnia sierotka, z zamartwieniem wymalowanym na twarzy i chodzącą nogą, wprawiającą w ruch całe ciało.
Dłonie na biodrach, skutecznie wybudzające człowieka z chwilowego letargu, przyprawiające o zawał, wymuszające napięcie wszystkich mięśni w ciele i pobudzające układ krążeniowy. Pikawa miała mi zaraz wysiąść, rączki nagle zrobiły się nieco bardziej spocone, niż powinny, a ciało samo jakoś zaczęło uciekać przed szczupłymi palcami, spłoszone nagłym, niespodziewanym zachowaniem i naprawdę nie wiedziałem, co się tak właściwie dzieje.
— Pomóc ci z czymś? Akurat w winach jestem dobry — spytał, zabierając łapska i stając obok mnie. Oczywiście musiał puścić swoje pieprzone, niebieskie oczko.
— Myślałem, że dobierzesz sobie ciasteczka, czy inne pierdoły — mruknąłem, starając się nie zerknąć na mężczyznę. — Co powiesz na maryjkę? — zapytałem, chwytając niebieską butelkę w dłoń i prezentując ją Watsonowi. Ulubione wino naszej ździebko upośledzonej grupki.
Od Antoniego CD Nivana
Skręcił w jakąś pomniejszą alejkę, a ja podążyłem grzecznie za nim, bo w końcu jaki powód miałbym, by nagle zacząć uciekać? Równie posłusznie wpełzłem za mężczyzną do małego sklepu spożywczego i stanąłem przy nim, gdy ten brał w swoje dłonie czerwony koszyk.
— Dobieraj, co chcesz — mruknął, zaczynając się rozglądać, a ja w odpowiedzi nieznacznie się skrzywiłem, bo w końcu akurat to można było nazwać żerowaniem na innych.
I co z tego, że prawiłem o tym wykłady Nivanowi Oakleyowi i wręcz zapierałem się przy swoim, mówiąc, że raz na jakiś czas można być egoistą.
Westchnąłem cicho, przymykając oczy jedynie na krótką chwilę, a gdy je otworzyłem, pana "ale nie lubię żerować na innych" już przy mnie nie było. Po prostu, zniknął, zaginął, ludzie, moje zauroczenie rozpłynęło się w powietrzu, pomocy, zaraz zacznę się stresować. Rozejrzałem się w lewo, w prawo, jednak moim oczom nie było dane dostrzec już nie tak charakterystycznej czarnej czupryny. Burknąłem coś pod nosem, chowając dłonie w kieszenie chinosów i po prostu ruszyłem przed siebie, zagłębiając się pomiędzy półki i mając nadzieję, że odnajdę gdzieś przy nich swoją zgubę.
Co prawda nie zajęło mi to zbyt długo, zresztą, gdyby trochę pomyśleć, jego kryjówka należała do tych bardziej oczywistych.
Półka z alkoholami, no tak.
Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do niego, kładąc dłonie na biodrach mężczyzny i pochylając się ciut nad nim, by mieć lepszy dostęp do ucha. Ręce jednak szybko zabrałem, prędko orientując się, że chyba jeszcze nie było mi wolno.
W ogóle nie było mi wolno.
Odchrząknąłem nerwowo, stawiając się do pionu.
— Pomóc ci z czymś? Akurat w winach jestem dobry — mruknąłem i uśmiechnąłem się pod nosem, puszczając w jego stronę oczko.
Jezu, Watson, nie idzie ci, oj, nie idzie.
— Dobieraj, co chcesz — mruknął, zaczynając się rozglądać, a ja w odpowiedzi nieznacznie się skrzywiłem, bo w końcu akurat to można było nazwać żerowaniem na innych.
I co z tego, że prawiłem o tym wykłady Nivanowi Oakleyowi i wręcz zapierałem się przy swoim, mówiąc, że raz na jakiś czas można być egoistą.
Westchnąłem cicho, przymykając oczy jedynie na krótką chwilę, a gdy je otworzyłem, pana "ale nie lubię żerować na innych" już przy mnie nie było. Po prostu, zniknął, zaginął, ludzie, moje zauroczenie rozpłynęło się w powietrzu, pomocy, zaraz zacznę się stresować. Rozejrzałem się w lewo, w prawo, jednak moim oczom nie było dane dostrzec już nie tak charakterystycznej czarnej czupryny. Burknąłem coś pod nosem, chowając dłonie w kieszenie chinosów i po prostu ruszyłem przed siebie, zagłębiając się pomiędzy półki i mając nadzieję, że odnajdę gdzieś przy nich swoją zgubę.
Co prawda nie zajęło mi to zbyt długo, zresztą, gdyby trochę pomyśleć, jego kryjówka należała do tych bardziej oczywistych.
Półka z alkoholami, no tak.
Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do niego, kładąc dłonie na biodrach mężczyzny i pochylając się ciut nad nim, by mieć lepszy dostęp do ucha. Ręce jednak szybko zabrałem, prędko orientując się, że chyba jeszcze nie było mi wolno.
W ogóle nie było mi wolno.
Odchrząknąłem nerwowo, stawiając się do pionu.
— Pomóc ci z czymś? Akurat w winach jestem dobry — mruknąłem i uśmiechnąłem się pod nosem, puszczając w jego stronę oczko.
Jezu, Watson, nie idzie ci, oj, nie idzie.
Od Nivana cd Antoniego
Wzruszył ramionami i ładnie się uśmiechnął, jakby miało mi to jakkolwiek pomóc w domyśleniu się, jakie podjął stanowisko w tej sprawie i czy w ogóle się na coś zdecydował.
— Jeżeli proponujesz i tak dalej, a sklep naprawdę jest po drodze, to bardzo chętnie — wypowiedział się w końcu, na co pokiwałem głową. Chwała mu za to, że daleko było mu do niezdecydowanego Xaviera, ten to potrafił prześlęczeć pół godziny, dobierając drugą kulkę lodów, bo nie wiedział, co bardziej przypasuje mu do oklepanych waniliowych. Czekolada? Truskawka? A może dzisiaj banan? Jego problematyczność mnie powalała, jakby nie mógł mieć stałego, dobrego wyboru, tylko zawsze zmuszał nas do sterczenia iks czasu przy lodówie.
Dlatego obrałem kierunek na najbliższy mini market, sklep pod tytułem wszystko i nic, może trochę droższy od przeciętnego kolosa, ale mus to mus, szafki piszczały, taka bieda, a przecież nie ugoszczę Watsona z pustymi łapskami. Sam mogę wpierdalać zupki chińskie, a do woli, panie.
Skręciłem szybko w alejkę, ten za mną, a za chwilę weszliśmy do nieco chłodniejszego pomieszczenia. Podniosłem jeden z czerwonych koszyczków, a tak o, może się przyda.
— Dobieraj, co chcesz — mruknąłem, rozglądając się za półką z alkoholami, bo i jakieś wino przydałoby się może kupić.
Cholera wie.
Stresowałem się pieprzoną herbatką i ciasteczkiem.
Wspaniale.
— Jeżeli proponujesz i tak dalej, a sklep naprawdę jest po drodze, to bardzo chętnie — wypowiedział się w końcu, na co pokiwałem głową. Chwała mu za to, że daleko było mu do niezdecydowanego Xaviera, ten to potrafił prześlęczeć pół godziny, dobierając drugą kulkę lodów, bo nie wiedział, co bardziej przypasuje mu do oklepanych waniliowych. Czekolada? Truskawka? A może dzisiaj banan? Jego problematyczność mnie powalała, jakby nie mógł mieć stałego, dobrego wyboru, tylko zawsze zmuszał nas do sterczenia iks czasu przy lodówie.
Dlatego obrałem kierunek na najbliższy mini market, sklep pod tytułem wszystko i nic, może trochę droższy od przeciętnego kolosa, ale mus to mus, szafki piszczały, taka bieda, a przecież nie ugoszczę Watsona z pustymi łapskami. Sam mogę wpierdalać zupki chińskie, a do woli, panie.
Skręciłem szybko w alejkę, ten za mną, a za chwilę weszliśmy do nieco chłodniejszego pomieszczenia. Podniosłem jeden z czerwonych koszyczków, a tak o, może się przyda.
— Dobieraj, co chcesz — mruknąłem, rozglądając się za półką z alkoholami, bo i jakieś wino przydałoby się może kupić.
Cholera wie.
Stresowałem się pieprzoną herbatką i ciasteczkiem.
Wspaniale.
Od Antoniego CD Nivana
I ponownie po prostu zamilkł, a ja miałem wrażenie, że cała ta sytuacja z każdą mijającą sekundą robiła się coraz bardziej nieporadna. Ugryzłem się w policzek, hamując się jeszcze przed rzuceniem jakiegoś idiotycznego komentarza na cały ten temat, bo może po prostu nie miał ochoty na rozmowy, prawda?
Przeszliśmy w jakimś tam spokoju przez pasy. Nie żebym prawie został przejechany przez rowerzystę, który najwidoczniej nie zna jakichkolwiek zasad poruszania się na dwukołowcach w miejscu publicznym. Burknąłem coś pod nosem, ostatecznie decydując się, żeby jednak nie wszczynać niepotrzebnych kłótni na środku ulicy.
Nie teraz, nie miałem ochoty i humoru, zdecydowanie wolałem zajmować swoje myśli kimś innym.
— Nie mam żadnych ciastek w domu, skoczymy do sklepu, bo jest po drodze? — zapytał nagle mężczyzna, zwracając moją uwagę.
Wzruszyłem ramionami, posyłając w jego stronę uśmiech.
— Jeżeli proponujesz i tak dalej, a sklep naprawdę jest po drodze, to bardzo chętnie — oświadczyłem, po czym znowu odwróciłem wzrok, by po prostu zacząć wpatrywać się przed siebie.
I może trochę odpłynąłem na krótszą chwilę. Może pochłonęły mnie myśli na temat całej tej relacji, wydarzeń z ostatnich tygodniu.
I możliwe, że ciut nie dowierzałem, że tak łatwo uszło mu to na sucho, że tak szybko wybaczyłem, bez robienia ogromnej afery, nie wliczając w to rozoranego policzka. I może to nie było w moim stylu.
Bo chyba zaczynałem powoli zdawać sobie sprawę z tego, że temu wszystkiego daleko było do zauroczenia, a ciut bliżej do miłości.
Przeszliśmy w jakimś tam spokoju przez pasy. Nie żebym prawie został przejechany przez rowerzystę, który najwidoczniej nie zna jakichkolwiek zasad poruszania się na dwukołowcach w miejscu publicznym. Burknąłem coś pod nosem, ostatecznie decydując się, żeby jednak nie wszczynać niepotrzebnych kłótni na środku ulicy.
Nie teraz, nie miałem ochoty i humoru, zdecydowanie wolałem zajmować swoje myśli kimś innym.
— Nie mam żadnych ciastek w domu, skoczymy do sklepu, bo jest po drodze? — zapytał nagle mężczyzna, zwracając moją uwagę.
Wzruszyłem ramionami, posyłając w jego stronę uśmiech.
— Jeżeli proponujesz i tak dalej, a sklep naprawdę jest po drodze, to bardzo chętnie — oświadczyłem, po czym znowu odwróciłem wzrok, by po prostu zacząć wpatrywać się przed siebie.
I może trochę odpłynąłem na krótszą chwilę. Może pochłonęły mnie myśli na temat całej tej relacji, wydarzeń z ostatnich tygodniu.
I możliwe, że ciut nie dowierzałem, że tak łatwo uszło mu to na sucho, że tak szybko wybaczyłem, bez robienia ogromnej afery, nie wliczając w to rozoranego policzka. I może to nie było w moim stylu.
Bo chyba zaczynałem powoli zdawać sobie sprawę z tego, że temu wszystkiego daleko było do zauroczenia, a ciut bliżej do miłości.
Od Nivana cd Antoniego
— Dalej jesteś atrakcyjny — rzucił w pewnym momencie, by jedynie na chwilę przerwać zastałą pomiędzy nami ciszę. Może uśmiechnąłem się pod nosem, prawdopodobnie chciałem pokręcić głową i rzucić jakimś zgryźliwym komentarzem, ale oszczędziłem sobie przyjemności. Zamiast tego dalej wpatrywałem się beznamiętnie w światła, czerwonego ludzika, który skutecznie uniemożliwiał nam przejście dalej, chociaż spora część osób mimo wszystko rzucała się przez ulicę, najwidoczniej gonieni przez czas. A wystarczyłoby się zebrać pięć minut wcześniej, nie musielibyście biec. Cóż, przecież ploteczki z Marysią są ważniejsze od mojego spotkania o pracę, prawda?
— Co do brody, zgadzam się w stu procentach i pozostanę po prostu przy moim aktualnym wizerunku — odezwał się po raz drugi, a za chwilę przechodziliśmy szybko przez zebrę. Wciąż nie miałem zamiaru komentować tego wszystkiego, a jedynie napawać się ciszą przerywaną to przez jego głos, to przez harmider miasta, które powiedzmy sobie szczerze, żyło. Zawsze i wszędzie, w każdym zakamarku coś się działo, bębniło, tłukło, szeleściło.
— Nie mam żadnych ciastek w domu, skoczymy do sklepu, bo jest po drodze? — spytałem, zerkając na mężczyznę.
Naprawdę nie moja wina, że nie miałem parcia na słodkie, a częściej na słone. Czipsy, paluszki, talarki, krakersiki, prażyny [nie krewetkowe, co to, to nie, nigdy bym tego świństwa nie kupił].
No, a przecież chciał te maślane... Czy co to tam było.
— Co do brody, zgadzam się w stu procentach i pozostanę po prostu przy moim aktualnym wizerunku — odezwał się po raz drugi, a za chwilę przechodziliśmy szybko przez zebrę. Wciąż nie miałem zamiaru komentować tego wszystkiego, a jedynie napawać się ciszą przerywaną to przez jego głos, to przez harmider miasta, które powiedzmy sobie szczerze, żyło. Zawsze i wszędzie, w każdym zakamarku coś się działo, bębniło, tłukło, szeleściło.
— Nie mam żadnych ciastek w domu, skoczymy do sklepu, bo jest po drodze? — spytałem, zerkając na mężczyznę.
Naprawdę nie moja wina, że nie miałem parcia na słodkie, a częściej na słone. Czipsy, paluszki, talarki, krakersiki, prażyny [nie krewetkowe, co to, to nie, nigdy bym tego świństwa nie kupił].
No, a przecież chciał te maślane... Czy co to tam było.
Od Adaline cd Juliena
Przeniosłam się już dawno temu na kanapę, stwierdzając, że trochę towarzystwa mi nie zaszkodzi. W każdym bądź razie takiego towarzystwa, w którym nie musiałam się udzielać i wystarczała mu tylko moja obecność, ponieważ jako istota żyjąca stanowię obiekt do którego można mówić, a to że nie odpowiadam, nie koniecznie oznacza, że nie słucham. Tak więc wszystko się kręci i jest dobrze. Beatrice krząta się po części kuchennej, gotując obiad, który jak to określiła też będę mogła zjeść. Lily Blue nie za bardzo przepada za wegetariańskimi daniami, jednak szybko znalazłyśmy na to sposób - gotujemy dla nas dwóch. Ja osobiście często robię dania, do których można dodać mięso na końcu. Ja nakładam sobie pierwsza, później Bee dodaje mięso i tak je.
Tak więc siedzę sobie i szkicuję obraz dla naszej sąsiadki z piętra niżej, która męczy mnie o niego już dobre kilka miesięcy. Przeraża mnie ta staruszka na ten ohydny sposób, że wolę zrobić to, o co mnie prosi, aby mieć święty spokój. Co za ironia, święty spokój, a przecież ja nie jestem wybitnie wierząca. Mimo to nadal co jakiś czas noszę na szyi drewniany krzyżyk po mamie... Człowiek to za słaby mechanizm, więc w końcu musi być ktoś silny i doskonały. Niestety czasem człowiek przypomina sobie o tym dopiero wtedy, kiedy nie daje czegoś zrobić samodzielnie. Do tej grupy osób należę ja.
W drzwiach przekręca się klucz, a ja przewracam oczami, ciężko wzdycham i poprawiam się na kanapie, szukając jeszcze wygodniejszej pozycji od tej, w której przed chwilą się znajdowałam.
- Wraca nasza księżniczka - mówię beznamiętnie, za to z ust Bee ucieka śmiech. Ona wręcz uwielbia to jak ogromną miłością pałam do naszej współlokatorki. Przekręca się znowu klucz, a przynajmniej próbuje.
- Chyba nie może wejść - zauważa Beatrice, a ja wzruszam ramionami. - Nie wymieniłaś zamków podczas mojej drzemki, co? - wywołuje to u mnie mały, delikatny uśmiech na ustach. Nie głupi pomysł.
- Niestety nie - wracam do normalności. Uśmiech poszedł się pie... no, poszedł sobie.
- Otworzysz jej? - odwracam wzrok w jej stronę i unoszę brew. - Zepsuje nam zamek, a ja nie mam ochoty wydawać na to pieniądze.
- Ona zepsuje, niech ona płaci - rzucam obojętnie, a może prawie poirytowana.
- Adaline, proszę - odpowiada spokojnie i ciężko podnoszę się z kanapy. Znowu grzebie w zamku.
- Wsadź jeszcze jeden kurwa klucz, a cię nie wpuszczę! - krzyczę, żeby mogła usłyszeć. Wzdycham i przekręcam zamek, otwieram drzwi i stoję jak wryta.
Trwa to może sekundę, może mniej, ale mam ochotę otworzyć usta ze zdziwienia. Widzę jego i czuję, jak krew zaczyna się burzyć w moich żyłach. Mam ochotę skoczyć mu do gardła... a nie. Właściwie dlaczego jemu? Mam ochotę rzucić się do gardła jej. Jednak szybko odzyskuję zimną krew i z kamienną twarzą trzaskam drzwiami, które zamykam na klucz, zostawiając ich na korytarzu. Wracam na kanapę.
Tak więc siedzę sobie i szkicuję obraz dla naszej sąsiadki z piętra niżej, która męczy mnie o niego już dobre kilka miesięcy. Przeraża mnie ta staruszka na ten ohydny sposób, że wolę zrobić to, o co mnie prosi, aby mieć święty spokój. Co za ironia, święty spokój, a przecież ja nie jestem wybitnie wierząca. Mimo to nadal co jakiś czas noszę na szyi drewniany krzyżyk po mamie... Człowiek to za słaby mechanizm, więc w końcu musi być ktoś silny i doskonały. Niestety czasem człowiek przypomina sobie o tym dopiero wtedy, kiedy nie daje czegoś zrobić samodzielnie. Do tej grupy osób należę ja.
W drzwiach przekręca się klucz, a ja przewracam oczami, ciężko wzdycham i poprawiam się na kanapie, szukając jeszcze wygodniejszej pozycji od tej, w której przed chwilą się znajdowałam.
- Wraca nasza księżniczka - mówię beznamiętnie, za to z ust Bee ucieka śmiech. Ona wręcz uwielbia to jak ogromną miłością pałam do naszej współlokatorki. Przekręca się znowu klucz, a przynajmniej próbuje.
- Chyba nie może wejść - zauważa Beatrice, a ja wzruszam ramionami. - Nie wymieniłaś zamków podczas mojej drzemki, co? - wywołuje to u mnie mały, delikatny uśmiech na ustach. Nie głupi pomysł.
- Niestety nie - wracam do normalności. Uśmiech poszedł się pie... no, poszedł sobie.
- Otworzysz jej? - odwracam wzrok w jej stronę i unoszę brew. - Zepsuje nam zamek, a ja nie mam ochoty wydawać na to pieniądze.
- Ona zepsuje, niech ona płaci - rzucam obojętnie, a może prawie poirytowana.
- Adaline, proszę - odpowiada spokojnie i ciężko podnoszę się z kanapy. Znowu grzebie w zamku.
- Wsadź jeszcze jeden kurwa klucz, a cię nie wpuszczę! - krzyczę, żeby mogła usłyszeć. Wzdycham i przekręcam zamek, otwieram drzwi i stoję jak wryta.
Trwa to może sekundę, może mniej, ale mam ochotę otworzyć usta ze zdziwienia. Widzę jego i czuję, jak krew zaczyna się burzyć w moich żyłach. Mam ochotę skoczyć mu do gardła... a nie. Właściwie dlaczego jemu? Mam ochotę rzucić się do gardła jej. Jednak szybko odzyskuję zimną krew i z kamienną twarzą trzaskam drzwiami, które zamykam na klucz, zostawiając ich na korytarzu. Wracam na kanapę.
Od Odette C.D Aaron
Od czasu wyjścia z mieszkania moją głowę zajmowało tylko jedno pytanie: jak mam wynagrodzić Aaronowi Brownowi to… wszystko? Moja wdzięczność wobec niego rosła z każdą myślą i wiedziałam, że gdyby nie on, to wszystko wyglądałoby o wiele, wiele gorzej. Teraz, gdy Jamie obracała się w klatce szaleństwa i totalnej rozpaczy, wsparcie wydawało się najbardziej potrzebne. Wyszłam zaraz za nią i cudem trafiłyśmy do mieszkania, gdzie od razu dostałam rozkaz, by zasunąć wszystkie rolety, pozamykać drzwi. Wiedziałam, że długo nie mogę pozwalać jej popadać w ten obłęd. Że musi odżyć, musi znaleźć jedną, optymistyczną myśl, która pociągnie ją w górę, ale dopóki minęło tak mało czasu, chciałam, by chociaż przyswoiła świadomość, że została skrzywdzona i zaczęła z nią stopniowo walczyć. Pomogę jej w tym i to rzecz, której jestem w stu procentach pewna.
W mieszkaniu nie działo się już nic niepożądanego. Udało mi się cudem uspokoić Jamie, kosztem wiader przelanych łez, wybuchów histerii i zignorowania egzaminu, który w chwili obecnej zdawał się być tylko małą, nic nieznaczącą kroplą w oceanie. Dziewczyna zasnęła na dobre pół dnia, zjadła jedynie miskę zupy, jaką przygotowałam po południu, i później znowu położyła się na łóżku. Nie odstępowała go na nawet krok, traktując materac jak azyl, kołdrę jak tarczę chroniącą ją przed złem całego świata, a jednak ciasne ściany pokoju niezaprzeczalnie były niczym klatka.
Przed szóstą siedziałam bezczynnie w mieszkaniu i bez przerwy dopatrywałam przyjaciółki, która wiele razy mamrotała przez sen, jęczała i szarpała się z powietrzem. Musiała przeżywać istne piekło w głowie. Korzystając jednak z chwili, kiedy twarz dziewczyny zdawała się pogrążać w pozornie spokojnym śnie, opuściłam mieszkanie. Z najbliższego bankomatu wyciągnęłam tyle pieniędzy, ile mi tylko zostało, i nawet otaczająca mnie zewsząd ciemność nie powstrzymała mnie przed znalezieniem eksluzywnego sklepu z upominkami. Wybrałam duży koszyczek z czekoladkami, winem oraz kawą – dla zapracowanego mężczyzny było ich aż kilka rodzajów, bym zyskała pewność, że trafiłam choć w gust. Trafiłam do dużego wieżowca i windą pokonałam tyle pięter, że nawet przestałam liczyć upływające minuty. Starałam się tylko nie potknąć się po drodze i zauważyć coś przez duży kosz, jaki ciągle zasłaniał mi pole widzenia. Od przechodzącej obok asystentki, nawiasem bardzo urodziwej, dowiedziałam się, gdzie mieściło się biuro pana Browna.
Cel? Naciśnięcie klamki bez upuszczenia kosza. Modląc się o to, by wszystko poszło dobrze, wyciągnęłam ostrożnie rękę. Już po paru sekundach drzwi stały przede mną całkowitym otworem i równocześnie przeżyłam krótki zawał. Szukany przeze mnie mężczyzna dosłownie wszedł mi w drogę.
***
Nie spodziewałam się tej propozycji. Ani trochę.
- W zasadzie… tak – zająkałam się, uświadamiając sobie, co w ogóle wygaduję. – Znaczy nie! Nie mam nic przeciwko. – Delikatnie się speszyłam i spojrzałam na jego twarz, na której zagościło rozbawienie. Pewnie byłam cała czerwona. – Znaczy, że chętnie pójdę z panem na kolację.
- Aaron – poprawił mnie z szarmanckim uśmiechem. – Mów mi po prostu Aaron.
- Dobrze, Aaron. – Dziwnie to zabrzmiało w moich ustach. Miałam ochotę panikować i zmienić to, co powiedziałam, lecz jego zgoda, a wręcz nakaz, skutecznie mnie uspokoił.
Mój wzrok chwilowo powędrował na duże okno, będące w tym momencie tłem dla formalnie wyglądającego mężczyzny. Na zewnątrz czaiła się częściowa ciemność, zmazywana resztkami pomarańczy na niebie, gdzieś tuż nad horyzontem.
- Ale… to teraz? – Spojrzałam po sobie zupełnie tak, jakbym była ubrana zbyt nieprzyzwoicie jak na tak specjalną okazję. On jednak pokiwał głową, nie przejmując się tym nerwowym błyskiem, który przeszył moje tęczówki.
- Porwanie na kolację? Tak, miałem na myśli teraz. – Poprawił krawat i dodał, uprzednio zerkając za siebie, na panoramę miasta pogrążającą się w ciemności. – Teraz chyba jest odpowiednia pora.
- Nie jestem zbyt przygotowana – wtrąciłam ciszej, a wyraz mojego uśmiechu zmienił się raczej na odrobinę nieśmiały. – Ale chyba to nie takie ważne?
Czułam jak przesuwa po mnie szybkim spojrzeniem.
- Skądże! – Machnął ręką i otworzył szerzej drzwi, pozwalając mi wyjść w pierwszej kolejności. I niczego innego się po nim nie spodziewałam. Uśmiech sam cisnął mi się na usta, gdy ogarniała mnie myśl, że trafiłam na szanującego kobiety dżentelmena. On jednak musiał mieć w sobie jakąś wadę. Wbrew podświadomości krzyczącej, że miał ją na pewno, ja nie dopuszczałam tej myśli do swojej głowy. Było mi znacznie przyjemniej, wiedząc, że dostrzegalne przeze mnie w człowieku pozostają tylko zalety. Ale tamtych zwyrodnialców nie brałam pod lupę…
Samochód mężczyzny dowiózł nas prosto do jednej z lepszych restauracji w mieście. W duchu kryłam podziw, że kiedykolwiek mogłam znajdować się w takim miejscu przy obecnych zarobkach jako kelnerka. Z Aaronem to jednak inna sprawa. Co prawda Adam Lancaster wydawał się aż nazbyt hojny w moich wynagrodzeniach, ale i tak miałam przed sobą tą samą myśl: wow.
Upór Aarona Browna znacznie przewyższył mój, bo tylko gdy podeszliśmy do stolika i wyciągnęłam portfel, kazał mi go schować. O swoją niezależność walczyłam tylko małą chwilę.
- Bierz wszystko, na co tylko masz ochotę. – Uśmiechnął się i pochwycił menu w dłoń. Powiedział to bez większego zawahania, albo wiedząc, że nie puszczę go z torbami, albo po prostu drobna kwota mu nie przeszkadzała. Sądząc po bawieniu się w negocjacje z małą dziewczynką i podarowanie jej dwóch tysięcy awarów raczej stawiałam na drugą opcję.
Naprzeciw słowom mężczyzny wybrałam, owszem, co chciałam, lecz w rozsądnych cenach, i była to dwudziesta druga pozycja z kategorii podwieczorek. Nie umiałam nagle wybrać homara z egzotycznymi dodatkami, którego ceny nie pokrywała nawet moja dniówka. Jeszcze tylko przyszedł kelner, który wręczył nam wino i poczułam się tym chyba aż zbyt rozpieszczana.
- Napijesz się? – Aaron chwycił otwartą już butelkę w dłoń.
- Jasne, tylko troszeczkę. – Z tymi słowami mężczyzna nalał szkarłatnej cieczy do obu naczyń i podsunął mi jedno. W błyszczącej powierzchni odbił się cały elegancki wystrój. Na suficie wisiało parę jasnych żyrandoli, które pomagały utrzymać klimat wykwintnej restauracji dosłownie wyrwanej z zagranicznych filmów romantycznych. Powiedziałam romantycznych? Miałam na myśli filmów akcji…
W oczekiwaniu na zamówione pozycje nasunęło mi się pytanie. Czemu by się czegoś więcej o nim nie dowiedzieć? Gdy tylko na niego patrzyłam, widziałam w nim tożsamość biznesmena owianego dużą tajemnicą. Powstała we mnie wręcz potrzeba, by tego wieczoru dowiedzieć się czegokolwiek więcej niż faktu, że pracuje w Brown Inc.
- Masz jakieś zainteresowania oprócz pracy? Robisz coś? – Powoli upiłam łyk wina.
[Aaron?]
+20PD
Subskrybuj:
Posty (Atom)