Skręcił w jakąś pomniejszą alejkę, a ja podążyłem grzecznie za nim, bo w końcu jaki powód miałbym, by nagle zacząć uciekać? Równie posłusznie wpełzłem za mężczyzną do małego sklepu spożywczego i stanąłem przy nim, gdy ten brał w swoje dłonie czerwony koszyk.
— Dobieraj, co chcesz — mruknął, zaczynając się rozglądać, a ja w odpowiedzi nieznacznie się skrzywiłem, bo w końcu akurat to można było nazwać żerowaniem na innych.
I co z tego, że prawiłem o tym wykłady Nivanowi Oakleyowi i wręcz zapierałem się przy swoim, mówiąc, że raz na jakiś czas można być egoistą.
Westchnąłem cicho, przymykając oczy jedynie na krótką chwilę, a gdy je otworzyłem, pana "ale nie lubię żerować na innych" już przy mnie nie było. Po prostu, zniknął, zaginął, ludzie, moje zauroczenie rozpłynęło się w powietrzu, pomocy, zaraz zacznę się stresować. Rozejrzałem się w lewo, w prawo, jednak moim oczom nie było dane dostrzec już nie tak charakterystycznej czarnej czupryny. Burknąłem coś pod nosem, chowając dłonie w kieszenie chinosów i po prostu ruszyłem przed siebie, zagłębiając się pomiędzy półki i mając nadzieję, że odnajdę gdzieś przy nich swoją zgubę.
Co prawda nie zajęło mi to zbyt długo, zresztą, gdyby trochę pomyśleć, jego kryjówka należała do tych bardziej oczywistych.
Półka z alkoholami, no tak.
Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do niego, kładąc dłonie na biodrach mężczyzny i pochylając się ciut nad nim, by mieć lepszy dostęp do ucha. Ręce jednak szybko zabrałem, prędko orientując się, że chyba jeszcze nie było mi wolno.
W ogóle nie było mi wolno.
Odchrząknąłem nerwowo, stawiając się do pionu.
— Pomóc ci z czymś? Akurat w winach jestem dobry — mruknąłem i uśmiechnąłem się pod nosem, puszczając w jego stronę oczko.
Jezu, Watson, nie idzie ci, oj, nie idzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz