Cicho podśmiewałem się pod nosem, gdy ten wrócił i zajął swoje miejsce za ladą.
- Widziałeś? Na pewno będzie moja. - Puścił mi oczko pewnie, a zaraz potem parsknął pod nosem, śmiejąc się sam z siebie. - Chociaż za to, że się odważyłem zrobić z siebie idiotę, to powinieneś mi postawić piwo.
- Tak, tak. - Zaśmiałem się pod nosem i położyłem pięć avarów na blat. - Masz, kup sobie co chcesz. W sobotę po pracy wybierzemy się do baru na to piwo, niech ci będzie.
- Piwo i pięć avarów. - Kiwnął głową z zabawnym wyrazem twarzy. - Jakiś ty hojny!
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - parsknąłem pod nosem. Jakoś po dłuższym czasie udało mi się znowu porozmawiać z dziewczyną i oznajmić jej, iż dostała tę pracę. Nie mogłem się nasycić jej szczęściem wymalowanym na twarzy. Omalże nie zaczęła skakać z radości. Miałem wrażenie, że zaraz rzuci mi się na szyję. Do tej pory nie wiedziałem, iż aż tak można się cieszyć ze znienawidzonej przez większość społeczeństwa pracy. A jednak udało mi się znaleźć wiecznie uśmiechniętą i żywą dziewczynę, która potrafiła z tego czerpać więcej radości, niż ja z gotowania ziemniaków - serio, lubię to robić. Szczególnie dlatego, że wystarczy tylko włożyć ziemniaki do grzejącego się garnka z wodą, poczekać pół godziny i już masz je ugotowane. Świetna sprawa.
Wypuściłem Odette wcześniej z pracy. Zasłużyła na to, między innymi dlatego, że zaczęła pracę wcześniej, niż powinna. Wsparła nas w trudnej chwili i to się ceni. Nagroda była jej wręcz należna. Jeszcze tego samego dnia w knajpie ogarnąłem razem z Cindy małą niespodziankę dla jej pradziadków - upiekliśmy ciasteczka. Ogarnąłem na szybko jakiś przepis na internecie i zrobiłem wszystko śpiewająco, razem z tą małą gwiazdeczką. Nie obyło się oczywiście bez pouczania mnie. Co chwilę mi dogadywała, że źle coś robię i żebym pozwolił się jej za to zabrać. Pozwoliłem i cholera, rzeczywiście zrobiła to lepiej ode mnie. Nie mogłem się nadziwić, że siedmioletnia dziewczynka może tak świetnie piec. No cóż, wszystko jest możliwe.
Zapakowaliśmy później to wszystko do jakiegoś ładnego pudełka i zawieźliśmy to moim dziadkom. Cieszyli się, naprawdę. Moja babcia omal się nie rozpłakała, gdy zobaczyła jak jej mała, siedmioletnia prawnuczka wręcza jej i jej mężowi małe pudełeczko z czekoladowymi ciasteczkami w środku.
Mogłem uznać ten dzień za w stu procentach udany.
▼▲▼▲▼▲▼
Nastał następny poranek i następny dzień w pracy. Tym razem to ja otwierałem i musiałem przed siódmą być na miejscu. Byłem. Nawet punktualnie na siódmą. Nie przeczę, trochę mi się przysnęło, ale dobrze, że moi pracownicy mieli klucze do lokalu i mogli zacząć się przygotowywać do otwarcia. Jak przyszedłem, to w czym mogłem, w tym im pomogłem. Nie musieli mnie nawet prosić, pomimo tego, że to nie należy do moich obowiązków, ja i tak nie miałem ochoty siedzieć nad papierami, których już wcale nie było na moim biurku - ogarnąłem wszystko w domu. Dokładnie to wieczorem, by móc cały następny dzień poświęcić na spędzeniu go wśród ludzi, a nie zamkniętym na cztery spusty we własnym biurze.Koło dziewiątej, dokładnie tuż przed otwarciem, zawitały do nas kelnerki, a wśród nich oczywiście Odette. Jak zawsze uśmiechnięta od ucha do ucha… lecz dzisiaj było odrobinę inaczej. Uśmiechała się, jasne, że tak. Tylko ciągle miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Nie widziałem tych samych, śmiejących się oczu, które miałem okazję zobaczyć wczoraj. Mimo że na jej ustach rozkwitał uśmiech, był on pusty. Pozbawiony jakiegokolwiek blasku i charakterystycznego błysku w jej oczach. Poddenerwowałem się trochę tym. Nie wiedziałem, co się stało, a niewiedza strasznie mnie drażniła, odkąd pamiętam. Musiałem się dowiedzieć, co się stało, inaczej nie byłbym sobą.
W wolnej chwili podszedłem do niej i odważyłem się zadać jej to nurtujące mnie przez większość tego dnia pytanie:
- Coś się stało? - Złapałem ją delikatnie za przedramię i pociągnąłem w stronę zaplecza. Nie spocznę, dopóki nie dowiem się, co się stało.
- Nic takiego. - Uśmiechnęła się do mnie. - Nie musi się pan martwić.
- Na pewno? Widzę, że cały czas chodzisz przygnębiona. Może inni tego nie widzą, bo cały czas się uśmiechasz i wyglądasz na szczęśliwą, tak jak zawsze, ale ja wiem, że coś nie gra. Możesz mi powiedzieć, może uda nam się rozwiązać ten problem, albo sprawę? - zaproponowałem, nadal trzymając ją delikatnie za nadgarstek. Jeszcze przez jakiś czas się opierała moim namowom, ale w końcu ją złamałem i zdecydowała się mi powiedzieć:
- Ktoś mnie prześladuje - powiedziała nerwowo, rozglądając się. - W a-akademiku - lekko się zająknęła, nie patrząc mi w oczy. - N-nie wiem kto. - Podała mi zmiętą kartkę, którą wyciągnęła z jednej kieszonki fartucha.
Zmarszczyłem brwi, przejmując tę karteczkę. Ktoś ją prześladował? Dlaczego? Dlaczego akurat ją? Co miał na celu? Milion pytań zalało moją głowę, a ja na żadne z nich nie znałem odpowiedzi. Chciałem się dowiedzieć więcej, ale stwierdziłem, że lepiej będzie nie naciskać dziewczyny kolejnym tabunem pytań.
- Może chciałabyś u mnie pomieszkać przez jakiś czas? - wyszedłem z inicjatywą. - Tylko bądź przygotowana na to, że mieszkam z resztą rodziny w jednej, ogromnej posiadłości, na pewno znajdzie się dla Ciebie miejsce. - Uśmiechnąłem się do niej, a ta otworzyła oczy szeroko, nie wierząc w to, że szef wyciąga jej pomocną dłoń.
- Jest pan pewny? To nie byłby żaden kłopot, nie chce się narzucać - powiedziała nieśmiało, na co ja machnąłem ręką.
- Jaki kłopot? Ty na pewno nie będziesz kłopotem, nie przesadzaj, - zaśmiałem się szczerze, po czym dodałem: - może przejdźmy na ty? Gdy ktoś mówi do mnie per “pan” to czuję się staro.
Uśmiechnęła się szeroko w moją stronę i znowu niemal rzucając mi się na szyję, dziękowała mi za wszystko. W końcu zauważyłem dawno już niewidoczny błysk w jej oczy, co wywołało mój radosny uśmiech na twarzy.
Reszta dnia minęła jak spłatka. Dziewczyna z jeszcze większymi chęciami do pracy kręciła się między klientami, wywołując uśmiechy na ich twarzach i zbierając od nich dosyć sowite napiwki za świetną obsługę.
- Ja też bym jej dawał takie napiwki, ma takie ciało, że aż miło popatrzeć. - Usłyszałem szept mojego brata, a zaraz po chwili uderzyłem go łokciem w żebro, przez co zamilkł na dłuższą chwilę, a z jego ust było można usłyszeć tylko cichy syk.
Zaśmiałem się i ponownie spojrzałem na kobietę. Fakt, mój brat miał rację. Miała świetne ciało i gdybym mógł, to od razu bym ją… Adam to twoja pracownica. Weź na luz. Pokręciłem głową z cichym śmiechem, chcąc wyrzucić te myśli ze swojej głowy.
Gdy nadszedł koniec naszych zmian i wszyscy się porozchodzili, ja zostałem sam z Odette. Wypełniłem ostatnie parę papierów, z dziewczyną siedzącą na biurku tuż obok mnie i wyszło na to, że lokal zamknęliśmy i opuściliśmy dopiero parę minut przed jedenastą [jest tak późno, że nie chce mi się liczyć sekund, ale trzy minuty to dokładnie 180 sekund, czyli 180 000 milisekund; nie ma za co misiaczku, uczymy się jednostek XD]
- Jedziemy jeszcze do ciebie, żebyś zabrała ze sobą jakieś rzeczy, czy od razu do mnie?
< Odette? Misiaczku? c: >
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz