27 sie 2018

Od Odette C.D Aaron

Wczorajsza sytuacja całkowicie mnie przerosła. Niewinna wyprawa do cukierni, zamiar nauki, krótkie spotkanie z powszechnie znanym Aaronem Brownem, kończące się tak, jak nikt tego nie przewidywał, bo w jego samochodzie. No i Jamie – jej zmarnowany, biedny widok nadal podsuwała mi wyobraźnia, gdy tylko udało mi się choć na chwilę przymknąć oczy. Myśl, że została zgwałcona nie przez jednego faceta, a przez całą bandę, mroziła mi krew w żyłach i spędzała najmniejsze resztki snu z powiek. Jak można być tak pozbawionym człowieczeństwa? Zabawa, rozrywka i inne synonimy tego słowa – tak według bezmózgich, małoletnich kretynów mogłaby być usprawiedliwiana każda zbrodnia.
Rano nie byłam w stanie złożyć żadnej myśli. Nie pamiętałam nawet, które zmrużenie powiek dało mi długo wyczekiwany sen. Kołdra, jaką zaciskałam w dłoni, przysuwając ją blisko siebie, otulała mnie dziwnym poczuciem bezpieczeństwa i ciepła, paradoksalnie w zupełnie obcym mi łóżku. W obcym pokoju zresztą też. Powiodłam ręką po materacu. Miałam nieodparte wrażenie, że poczuję nieopodal obecność Jamie, lecz w końcu łóżko lekko zapadające się wyłącznie pod moim ciężarem uświadomiło mi, że byłam sama. Całkowicie. Dźwignęłam się powoli do siadu, ocierając powieki, które zostały zaatakowane nagłym blaskiem światła, wpadającym przez nieosłonięte okno. Musiało być bardzo wcześnie i to była myśl, której nie zamierzałam poddawać wątpliwościom. Niemrawo poruszyłam się po pokoju, będąc dosłownie pewną, że zaraz nie wyrobię ze zmęczenia i znów padnę na znajdujący się blisko materac. Wszędzie panował półmrok, jaki towarzyszył mi do aż do drzwi. Potem ciemność gdzieś niedaleko rozpraszało ciepłe światło lampy. Zignorowałam je chwilowo.
Jamie, gdzie ty możesz być? Drgnęłam na samą myśl, że przemieszczam się po czyimś mieszkaniu. Wybrałam drzwi, które wyglądały zupełnie jak te prowadzące do sypialni, w której spałam. Wspierając się wieloma pokładami nadziei, że podjęłam dobrą decyzję, nacisnęłam klamkę i powoli wkroczyłam do wnętrza pokoju. Niemal natychmiast usłyszałam głośno wciągany do płuc oddech. Dokładnie pomiędzy pozostałościami mroku a napierającym zza okna światłem ukazała mi się przerażona dziewczyna, nasuwająca na siebie kołdrę aż po samą szyję.
- Odette? – Ten szept był ledwo głośniejszy niż oddech, który nierówno wydostawał się z jej płuc ściśniętych czystym strachem.
- Tak, to ja – odparłam cichutkim głosem i powoli weszłam wgłąb pomieszczenia. – Nie musisz się mnie bać.
- To nie ciebie się boję… – Podniosła się do siadu, przytulając poduszkę. – Przez całą noc miałam omamy, że ktoś ciągle chce wejść do pokoju. Że ktoś krzyczy zza drzwi. I przez cały czas zdawało mi się, że to… oni.
Wysłuchując tego wszystkiego, z trudem było mi zachować neutralny wyraz twarzy. Czułam skrzywienie z każdą kolejnym wspomnieniem tych facetów, którzy odważyli się zrobić tak wielką głupotę. Nieważne pod jakimi wpływami byli: alkoholu, narkotyków, to zupełnie nie grało żadnej roli. Zrobili to, a ja nie potrafiłam jej pomóc. Nie było mnie przy niej…
Usiadłam na łóżku, zaraz przy dziewczynie i próbowałam powoli zagarnąć ją w uścisk. Bezskutecznie, gdyż jeden, nieostrożny ruch z mojej strony poskutkował głośnym piskiem i odsunięciem się ode mnie jak najdalej. Tak, że spadła z łóżka, wywołując głuchy huk.
- Uważaj! Przepraszam, Jamie... – Spojrzałam na nią z nieskrywanym smutkiem, a sam mój ton zdawał się już przepraszać. – To nic złego, że się boisz. – Wyciągnęłam zaledwie rękę, by włączyć lampkę, a dziewczyna w oka mgnieniu pozbierała się z podłogi i stanęła na niej twardo, spinając każdy mięsień w swoim ciele. Bała się najmniejszego ruchu, ale nie to najbardziej mnie przerażało, a błysk szaleństwa, który nie znikał z jej oczu ani na moment.
- Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy… – jęknęła cicho.
- U Aarona Browna. Pomógł nam wczoraj – tłumaczyłam powoli, a ukazujące mi się zainteresowanie na jej twarzy rosło z sekundy na sekundę. Może jednak uda jej się wygrzebać z dołka szybciej niż mi się wydawało?
- Ten, o którym… o którym pisałam na zajęciach z finansów? – zapytała cichym głosem.
- Tak, właśnie ten. Ale nie powinnyśmy zbyt długo zajmować mu mieszkania. – Udało mi się pociągnąć ją za rękę, by poszła za mną. Nie wyrażała zbyt wielkich sprzeciwów, jakby zupełnie ogłuszona myślą, że znalazła się u pana Browna.
Zaledwie wychodząc z pokoju, obie ujrzałyśmy nieśpiącego już dyrektora do spraw finansów, który z grymasem bólu na twarzy masował swój kręgosłup. Otaczała go pokaźna liczba porozwalanych papierów, które, sądząc po fakcie, że po prostu sobie wszędzie leżały, nie były zbyt ważne.
- Dzień… dobry? – zaczęłam niepewnie, nadal trzymając dziewczynę za rękę. Wzrok mężczyzny od razu spoczął na nas i może nawet był lekko zdziwiony, gdyby nie zastępujące wszystko zaspanie.
- Dzień dobry – odparł zaraz, dźwigając się na nogi. Dziwnie było mi na niego patrzeć, gdy nie był ubrany w szykowny, drogi garnitur. Tak, Odette, bo ludzie przecież nie siedzą w takim wdzianku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie to, że zbyt starannie się temu przypatrywałam. – Która dokładnie godzina?
Zerknęłam na zegarek.
- Dziesięć po szóstej.
Pan Brown odetchnął z większą ulgą, jakby przekonany, że jeszcze ma trochę czasu do wejścia za biurko. Poprawił koszulkę od piżamy, który wymięła mu się w czasie snu i spojrzał na Jamie, której wyraz twarzy wydawał się tak pusty, jak jeszcze nigdy.
- Jak się czujesz, Jamie? – Zapewne musiał usłyszeć już te imię. Samo nawiązanie do wczorajszego wydarzenia sprawiło, że obok siebie poczułam całe drżenie jej ciała, które oddziaływało na moje.
- Bywało lepiej… boli mnie – zająkała się – wszystko. – Na te słowa ciemnowłosy ciężko westchnął. Jego oczy maskowały jakieś pytanie, jakie zdecydował się chyba odłożyć na później.
- Dajcie mi chwilę, żebym się ogarnął i czekajcie w kuchni, dobrze? – Uśmiechnął się do nas. Od początku chciałam tylko zaprotestować, że przecież powinnyśmy już wracać do swojego mieszkania, lecz ten zamiar znikał z mojej głowy przy każdym kontakcie z błękitnymi oczyma.
Ostatecznie wraz z dziewczyną poszłam do wcześniej wspomnianej kuchni. Nowocześnie, pięknie urządzona, z długim szeregiem szafek, narożnych również, była o wiele lepsza niż nasza akademicka, czyli zawierająca trzy blaty na krzyż, przy których miałybyśmy się pomieścić. Jamie usiadła przy obszernym stole,  a ja stałam w miejscu i palcami przeczesałam włosy, zatrzymując się na delikatnych kołtunach, które były niemiłym wspomnieniem po całej nocy. Widząc pustą szklankę na blacie, chwyciłam ją i uzupełniłam wodą z cytryną. Dzban z nią sobie po prostu stał, więc pomyślałam, że mogę orzeźwić swoją przyjaciółkę. Jej twarz zbladła o przynajmniej ton, co budziło mój niepokój bardziej niż cokolwiek innego w tym momencie.
Postawiłam szklankę przed nią.
- Powinnaś się czegoś napić. – Mój głos wyrażał szczerą troskę, zresztą jak zawsze. Uśmiechnęłam się delikatnie, by dodać jej otuchy, lecz każdy taki gest wydawał się odbijać od niej jak od tarczy.
Pan Brown zdążył wejść w próg, gdy Jamie, zupełnie odbierając mi mowę, podniosła gwałtownie szklankę i rzuciła mi ją pod nogi. Podskoczyłam z momentalnym przerażeniem w miejscu, widząc jak lada moment rozbita szklanka z głośnym hałasem zamienia się w malutkie odłamki, otaczające moje stopy. Powstała mokra plama, osiadająca na białych kafelkach, powoli się po nich rozprzestrzeniając Co tu się…
- Daj mi święty spokój.
Parę słów, które ścięło mnie z nóg. Coś jednak podpowiadało mi, że to nie koniec jej dzikich odpałów, a omen wydarzeń tych o wiele, wiele gorszych, na jakie może tylko wpaść zrozpaczona dziewczyna.

[Aaron?]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz