I może spiął się ciut za bardzo, ciut za mocno, a może i ja byłem za szybki, zbyt prędko położyłem dłonie na cudzych biodrach, zbyt pospiesznie przyłożyłem usta do ucha, nawet jeżeli przed kawiarnią zrobił to i on, bo w końcu ciepłe wargi dotknęły mojej chłodniejszej skóry, dosłownie na sekundę, jeżeli nie krócej. A jednak zawsze byłem niecierpliwy i może właśnie to była jedna z tych cech, które prowadziły do upragnionej zguby i ostatecznego rozpadnięcia się na kawałki, rozsypania się w pył nadający się jedynie do pozamiatania starą miotłą z końskiego włosia.
— Myślałem, że dobierzesz sobie ciasteczka, czy inne pierdoły — mruknął, niby ukradkiem spoglądając na mnie, a jednak dalej unikając kontaktu wzrokowego. — Co powiesz na maryjkę? — zapytał, wyciągając w moją stronę niebieską butelkę.
Uśmiechnąłem się pod nosem, odsuwając się od mężczyzny na jeden, mały krok.
— Nie będę narzekać i wybrzydzać, zaakceptuję praktycznie wszystko — oświadczyłem, ciut się prostując i może chcąc przemilczeć sprawę, że jednak wolę ciut wytrawniejsze wina. — Jak na posiedzenie przy herbatce, maryjka jest bardzo dobra. Lekka i niezobowiązująca — stwierdziłem, biorąc butelkę od mężczyzny.
I może musnęliśmy się ponownie palcami, i może było to zupełnie przypadkowe albo wręcz odwrotnie. Najważniejsze, miało się wrażenie, że pomiędzy naszymi opuszkami przeszły jakieś tam iskierki.
Parzące, palące, a przy tym cholernie kuszące.
Zacząłem obracać butelkę w swoich dłoniach, aby następnie włożyć ją do koszyka mężczyzny.
— Ciasteczka weźmie się po drodze do kasy, jakieś już tam sobie upatrzyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz