29 sie 2018

Od Althei C.D Lucia

    Pytajcie mnie jakim sposobem Lucia przytaszczyła do domu wielkiego, puchatego misia, a odpowiem, że podłą drogą krętactwa i kłamstw. No jeszcze namiastką umiejętności mojej siostry w rzutach do celu. W mieszkaniu znalazłyśmy się około jedenastej w nocy. Atrakcje, mimo że na początku budziły we mnie swego rodzaju przerażenie, zaraz po wygranej walce z diabelskim młynem pochłonęły mnie bez reszty. Poważnie. Przestałam odczuwać jakikolwiek upływ czasu, który przelatywał mi jak przez palce. Oczywiście, że był to jeden z najlepszych dni, jakie spędziłam z siostrą i bezustannie nasycała mnie myśl, że został nam cały kolejny. Z tą myślą trudno było mi zapaść w spokojny sen; rozprawiałam nad tym, co mogę porobić jutro, by wykorzystać sto procent z czasu, jaki nam został. Jak mogło dojść do tego, że będę traktowała chwile spędzone z Lucią jako coś naprawdę rzadkiego, wyjątkowego? Ilekroć zanurzyłam się głębiej w te słowa, czułam jak ich znaczenie rozrywa moją duszę dziesiątkami ostrzy. Na miejsce świeżych, ambitnych planów weszły destrukcja i smutek, z którym ostatecznie pogrążyłam się we śnie.
    Obudził mnie jak zawsze wschód słońca. Że też każdego wieczoru zapominałam zasłonić akurat to okno, które rankiem najbardziej sabotuje moje plany spania do południa. Lecz teraz niemal natychmiast po otwarciu powiek czułam, że ten dzień był znacznie inny. Wyjątkowy. Po nim w cztery ściany tego mieszkania miała wsunąć się samotność i pustka, które tak chciałam wyprzeć. Dokładnie wiedząc, co nastąpi, jak głupia wmawiałam sobie, że to zupełnie nie tak...
    Dźwignęłam się leniwie z łóżka i narzuciłam szlafrok na ramiona. Nie zamierzałam budzić szybko Lucii. Szpara w drzwiach ukazywała mi śpiąca jeszcze dziewczynę przytuloną do swojej wielkiej nagrody, a ten uroczy widok odbierał mi wszelkie chęci na to, by go ukrócić. Duch prawie wlazł mi pod nogi w biegu do pustej miski. Zaskomlał cicho i ruszył przedmiot swoją dużą, futrzaną łapą, a ja najciszej jak się dało, wyciągnęłam puszkę mokrej karmy spod zlewu i ją otworzyłam. Zapach psiej karmy nigdy nie należał do najpiękniejszych. Wraz z momentem, gdy pies zaczął wręcz jeść miskę, moją uwagę kompletnie rozproszył donośny stukot. Cholera, kto mógłby odwiedzać nas tak wcześnie? Z poirytowaniem, którego nawet nie starałam się mocno ukryć, podeszłam do drzwi i nie patrząc nawet, kto mógł za nimi być, otworzyłam je. Oczywiście.
    - Co tu robisz? Mam z nią do spędzenia jeszcze jeden dzień. – Pretensja w moim głosie stała się aż nazbyt wyczuwalna. Byłam pod wielkim wrażeniem, jak mężczyzna obrzucany przeze mnie czystą nienawiścią, tonami win, wciąż przemawiał tak spokojnym głosem. I co najdziwniejsze, nie zniechęcił się. Chociaż było mi zupełnie obojętne, czy to zrobi, czy nie.
    - Wiem. Muszę z tobą porozmawiać.
    - Poza tematem Lucii nie ma tematu, który moglibyśmy obgadać, więc lepiej się streszczaj. – Sam wepchał mi się do mieszkania. Stanęłam tylko przy drzwiach i wodziłam za nim zdenerwowanym spojrzeniem, którym wypalałam dziurę w tyle jego głowy.
    Stary Santos oszczędził sobie wszelkich wysiłków, jakie niosły za sobą najmniejsze wytłumaczenia i jedynie wysunął kopertę z kosztownego płaszcza.
    - Nie potrzebuję pieniędzy – zaprotestowałam tak ostrym głosem, na ile pozwalała mi sytuacja. Ostatnie, co chciałam, to obudzić Lucię.
    - Niestety, ale to nie są pieniądze. – Wręczył mi kopertę z mało entuzjastycznym wyrazem twarzy. W moim spojrzeniu błysnął przestrach. – Proszę, otwórz ją. Chciałem przekazać ci to osobiście.
    Ręce drżały mi niemiłosiernie. Trudno było mi je opanować przy otwieraniu koperty, więc po prostu szybko ją rozerwałam. Natychmiast powitała mnie długa treść kończąca się na czerwonej pieczątce. Wystarczyło tylko przelecieć wzrokiem po nagłówku, by wszystkie czarne myśli w mojej głowie odżyły na nowo, przeganiając całkowicie całą radość z dnia spędzonego z siostrą. Spodziewałam się tego, zostałam też uprzedzona, ale ból nawet z tą świadomością nie zmniejszał się ani trochę.


„WNIOSEK O PRZEJĘCIE PRAW RODZICIELSKICH”


    - Nie sądziłam, że po tym, jak odszedłeś, jeszcze bardziej zepsujesz naszą rodzinę. Widocznie cię nie doceniłam – przemówiłam głosem zupełnie pozbawionym wyrazu.
    - Nie odbieraj tak tego… – żachnął się delikatnie. Po jego twarzy mogłam stwierdzić, że jest już odrobinę zmęczony tą walką. Jak my wszyscy.
    - Jak się czujesz z tym, że odbierasz mi wszystko? – Wierzchem dłoni otarłam mokre od paru łez policzki. Cieszyłam się, że w półmroku nie były zbyt widoczne ani nie błyszczały się w żadnym źródle światła.
    - Wiedząc, że poprawię jakość życia chociaż jednej z was, czego jestem wam winien? Cudownie… i mam nadzieję, że i ty kiedyś się do mnie przekonasz. – Oh, prędzej drugi raz wsiądę na diabelski młyn. I wezmę zmianę w knajpie w stylu pin up. I wpuszczę zboczeńca do domu. I wrócę do opuszczonej fabryki, żeby odnalazła mnie policja. I wezmę współudział we wprowadzeniu jakiegoś piosenkarza w depresję.
    - Nie licz na to.
    - Al… – zawiesił głos.
    - Nie. Nie masz prawa nawet tu stać, wyjdź już. – Kładąc rękę na jego ramieniu, zwróciłam go w stronę drzwi.
    - Nigdy nie przestałem o was myśleć. – Przesiąkający skruchą i tą dziwną troską głos prawie przebił mój wewnętrzny pancerz. Mężczyzna nie dał za wygraną i znów stanął przodem do mnie, tyle że znajdował się już poza progiem drzwi.
     - Zaczekaj. Mam coś jeszcze. Coś, co powinienem wam dać – wyjął z kieszeni pożółkły list i spojrzał na mnie – znacznie wcześniej. – Odetchnął głęboko.
    Ojciec zniknął z mojego pola widzenia, zanim zdążyłam wbić wzrok w ten kawałek papieru. Były na nim wypisane słowa, które sprawiły, że zupełnie zesztywniałam, a rytm bicia mojego serca powoli zamierał. „Od mamy”.


[Lucia? <3]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz