Na wstępie pragnę zaznaczyć, iż okropnie zardzewiałam przez te trzy tygodnie bez pisania. A więc przepraszam, Cami. Teraz Loah.
Moja głowa — pełna najróżniejszych przemyśleń, poczynając od tych najgorszych, że zrobiłam źle, że odwzajemnienie pocałunku było jedynie nędzną litością, że tak naprawdę mnie nie kocha, a moja idiotyczna natura pozwoliła mi zakochać się w dupku. Wewnętrznie szkalowałam siebie za coś, czego w niedalekiej przyszłości pożałuję. Zadawałam sobie pytanie, które mimo wszystkich innych trosk przebijało się ponad całą resztę: "Po co?". Teraz, gdy było po fakcie, dopiero zauważyłam na pozór tak nieistotne rzeczy, między innymi to, iż nikt tak szybko nie znalazł klucza do mojego serca.
Noah — lat dwadzieścia jeden. Hipnotyzujące, kasztanowe oczy, nad którymi rozpływałam się od długiego czasu oraz niesfornie (nie)ułożona czupryna, której kosmyki wirowały na wietrze, a także idealne ciało, o czym mogłam przekonać się kawałek czasu temu, kiedy całkiem nieświadoma wparowałam do małej sypialni, gdy ten miał na sobie jedynie bokserki. Nie minęło wiele czasu, a oficjalnie należał do grona gości-których-kraszowałam. Pokręcił w moim życiu, rzekłabym wręcz, iż przewrócił je poniekąd do góry nogami, jednak... nie miałam mu tego za złe. Jest typem faceta, na którego złościć się wręcz nie potrafię, jakkolwiek krótko bym go nie znała. Zlodowaciała powłoka okrywała jego prawdziwą osobowość, jakiej skrawki stopniowo odkrywał przede mną tak, bym mogła powoli poznawać cieplejsze "ja" Noah. Czułam, że potrafi być innym chłopakiem, pełnym dobrego nastawienia do świata, o gołębim sercu, który bez wahania stanie murem za ukochaną, przyjacielem czy... przyjaciółką. Och, w ten sposób wyobrażałam sobie swojego księcia na białym koniu. Zamiast tego zyskałam księcia-mechanika.
Jakie to życie potrafi być przewrotne.
Lada moment zjawiliśmy się w jego małym domu. Od razu pociągnęłam go za sobą, nie bacząc na porozrzucane pode mną sztućce, które ponoć poupadały mu podczas przygotowywania śniadania. Na sofie ułożyłam się wygodnie, nie opuszczając ust chłopaka.
Chwilę później leżałam wtulona w jego barki, trzymając w lewej ręce kieliszek wina. Nieczęsto piłam, lecz w tej sytuacji nie sposób odmówić tym cudownym oczom i paraliżującemu uśmiechowi. Debatowaliśmy na temat kotów oraz gatunków win, póki temat nie spadł na najciekawsze produkcje filmowe i książki, których fanką byłam nie od dziś. Słowa płynęły, niektóre były wręcz nietypowe (ba, nie powiedziałabym ich w innej sytuacji, ta była wyjątkowa), za inne było mi nieco wstyd, kolejne przyniosły dość miłe efekty.
— Noah?
— Lou?
— Em...
— Em?
— Bo.
— Bo?
— Ja.
— Ty?
— Czemu każda twoja odpowiedź jest pytaniem? — prychnęłam. — Kontynuując... bo ja cię...
— Ty mni...
— Bardzo bardzo lubię — dokończyłam najszybciej, jak tylko potrafiłam. — Bardzo. Bardziej, niż bardzo.
Noah? ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz