29 maj 2018

Od Kendall cd. Mallory

Zmierzyłam wzrokiem podrapaną twarz dziewczyny. Zresztą, nie znałam nawet jej imienia.
— Dlaczego to cię tak zainteresowało? — wysyczałam, odwracając wzrok. — Moja sprawa, słonko.
Uśmiechnęłam się wrednie, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nawet jeśli, to nie takie jak ona. Sam wygląd nie świadczył o niej najlepiej, ale hej!, to ponoć liczy się najmniej. Mimo tego, laska nie była w stanie wydobyć ze mnie chociażby krzty jakiegokolwiek uczucia. Dziewczynki, czy lubię dziewczynki.
— Tak wyszło, że lubię i dziewczynki, i chłopców — zamrugałam uroczo. — A teraz wstań, jeśli twoje zmęczone po biegu nóżki nie odebrały ci sił.
Niespodziewane. Jej pewność siebie nie ucierpiała w żadnym stopniu, wręcz przeciwnie. Wzrosła.
— Jak sobie życzysz, Kendall. Następnym razem nie ciągnij mnie, bo mogę sobie pomyśleć, że chcesz... — urwała wpół zdania. — Czegoś więcej. — Zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej, bliżej. Czułam jej oddech. To zaszło za daleko.
Ku mojemu zadowoleniu, podniosła się delikatnie, odciążając mnie przy okazji. Moje spojrzenie wędrowało wyżej, począwszy od stóp, stopniowo przez całe nogi, przechodząc następnie do talii. Z niej powędrowało na piersi nieznajomej, lecz szybko poleciało dalej, gdy zawstydzona tym przymknęłam na moment oczy. Zauważyła to? Najwidoczniej nie. Ocknęłam się, kiedy drzwi budynku uchyliły się. Chwilowo zastygłam w bezruchu, kiedy przestraszone serce mówiło "stój".
To tylko ona.
— Idziesz? — Wskazała na przejście.
— Idziesz.
Zebrałam się z zimnej podłogi, po czym otrzepałam dokładnie z każdej strony.
Mruknęła coś.
Coś jak... Madlory?
To jej imię?
Nieważne, niech to nie leży mi w głowie, aktualnie powinnam stąd iść, zostawiając tą całą Madlory czy jak ona tam ma. To mi się po prostu nie podobało, cała sytuacja nabrała dziwnego tempa, a ta pozbawiona grama niepewności bądź niewinności szatynka przekroczyła wyznaczoną przeze mnie granicę, którą kurwa wymyśliłam na poczekaniu, żeby mieć jakiś argument. Nawet jej nie znałam, cholera jasna.
— Ty, Madlory — zawołałam.
— Mallory — poprawiła mnie.
— Co tu się dzieje, kim ty jesteś, co tu robisz właściwie i... i... dobra, odpowiedz pierw na te trzy pierwsze pytania.
— Nagle stałaś się taka rozgadana — zauważyła, mówiąc z ironią. — Ciekawość, ach, ciekawość. Poza tym, wyobraź sobie, że ja również lubię dziewczynki.
Puściła mi oczko, skubana. Starałam się ignorować te znaczące gesty. Wyprzedziłam ją, lekko zdenerwowana stawiałam kroki, jeden za drugim. Nie mogłam się obrócić, właściwie... nie chciałam się obracać. Około metra sześćdziesiąt, najpewniej niecałe sto siedemdziesiąt centymetrów. Buty na koturnach, niezły pomysł, mademoiselle. Pełne, czerwono-różowe usta i ciemne oczy. I nie, nadal się nie odwracałam, po prostu zdążyłam to zapamiętać. Stawiała lekkie kroki, tak jak lekko podniosła się ze mnie. Pamiętam również, że jest niezwykle szczupła, waga zapewne pasowała do jej wzrostu, ewentualnie mogła być zbyt chuda. Nie należała do brzydkich, o nie, nie. Można uznać, że była w miarę urocza, ładna, jeden jeż. Miałam wrażenie, że patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "boisz się odwrócić w moją stronę?", co stresowało mnie kilkukrotnie bardziej.
— Gdzie mamy iść? — zapytałam, kiedy stanęłyśmy na rogu.
Zaśmiała się pod nosem, mrucząc przy tym kilka zbędnych słów. Szczerze mówiąc, nie usłyszałam ani jednego z nich. Głos również miała ciekawy, jakkolwiek to brzmi. Przymrużyłam oczy pod wpływem wiosennego słońca, po czym rozejrzałam dokładnie wokoło, w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego miejsca. Choć mały sklepik za rogiem wydawał się być miłym miejscem, odrzucił mnie niepokój wiążący się z klimatem czy też samym wyglądem dzielnicy, w której aktualnie się znajdowałyśmy. Żadne z miejsc znajdujących się w moim polu widzenia w żadnym aspekcie nie nadawało się na te „idealne” miejsce do wspólnej przesiadki, wypicia kawy, herbaty czy innego napoju. Sama Madl… Mallory nie wyglądała na chętną do pogaduszek dziewczynę, więc z drugiej strony nie warto ją zamęczać czymś tego pokroju. Skręciłam w lewo, pomykając przy ścianie ledwo stojącego budynku niegdyś mieszkalnego, aktualnie z pewnością opuszczonego, tak mi się wydawało. Odwróciłam głowę w stronę idącej za mną nowopoznanej, wyraz twarzy szatynki był niezwykły, jakby miała zaraz roześmiać się w głos, z pozornie wiadomego powodu. I cholera, tak, był niezwykle wiadomy i widoczny. Ironio, uderzyłam głową w latarnię. Ciemność. Chwila, przez którą nie widziałam kompletnie nic wydawała się dłużyć i dłużyć, tak w nieskończoność. Cichy chichot (nadal uważam, że zaczęła śmiać się specjalnie) przebijał się przez inne hałasy, wskazując mi drogą, po przejściu której z pewnością wpadłabym na Mall. Owszem, będę używać również pseudonimu, a właściwie skrótu od jej imienia. Zaklęłam ponownie pod nosem, podnosząc się z zimnego chodnika i pocierając wnętrzem dłoni obolałą głowę, dokładnie czoło siniejące z każdą sekundą. Kiedy tylko „odzyskałam” wzrok, ponownie rozejrzałam się wokół siebie. Gdzie poszła Mallory. Ani śladu, byłyśmy zbyt daleko od jakiegokolwiek zakrętu, tę opcję wykluczałam, ale równie dobrze mogła najzwyczajniej w świecie uciec, powrócić do gonitwy czy ucieczki, jeden sens. Nie zamierzałam jej wołać, cóż, trudno, nie chciała się ze mną użerać, a więc nie ma co. Pokręciłam delikatnie głową, a następnie uśmiechnęłam sama do siebie. Sztucznie, do tego stopnia, że wewnętrzna Kelly miotała się na lewo i prawo. Laska wydawała się ciekawą osobą, ale wolała odejść, po prostu. Co się dziwić, nie znałam jej, rozmawiałyśmy zaledwie kilka minut.
— Główka już nie boli? — Zza ściany cukierni wychyliła się ciemna postać. — Już się przeraziłaś, że sobie poszłam?
Cho-le-ra jasna.
—Tak, promyczku mój. W środku byłam jak przerażona księżniczka w wieku przedszkolnego dzieciaka, jak za mamusią — prychnęłam, unosząc kąciki ust. — Niewiarygodne, jak wysoko podnosisz sobie samoocenę.
No dobrze, jej towarzystwo w mniejszym czy większym stopniu odpowiadało mi, ale błagam, nie przeraziłam się, a jedynie… zdziwiłam, tak zdziwiłam, że tak szybko mnie opuściła. Zamruczała, podobnie jak całkiem niedawno, wyrażając niemałe rozbawienie.
Złapałam ją za nadgarstek, automatycznie, odruchowo, nie chciałam i nie planowałam tego.
Mocno pociągnęłam ją za sobą, nie odzywałam się w ogóle, tylko biegłam. Nie wiedziałam gdzie, po prostu przed siebie, nie zwalniałam, ale i nie przyśpieszałam, utrzymywałam stałe tempo.
Minęło około dwudziestu minut, gdy dotarłyśmy na jedno z Avenley’owskich wzgórz, z których panorama miasta była idealnie widoczna, pomimo delikatnego powiewu wiatru. Jeziorko niedaleko było nieskazitelnie czyste, co dodawało punktów owemu miejscu. Czekałam, aż zada pytanie „Po co tu jesteśmy?”, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Wpatrywała się w błękitne niebo, na nim kilka obłoczków mknęło przed siebie, jakby wyprawiły podniebny wyścig. O wiele piękniej było tu nocą, gdy błyszczące jasnym światłem gwiazdy towarzyszyły białemu rogalowi, innym razem księżycowi w pełni, jeszcze innym nadgryzionemu jabłku. Dzisiaj też nie było najgorzej, prawda?
Kiedy brązowa kaczka zanurzyła swój niewielki łebek w wodzie, do głowy przyszedł mi niby niemądry pomysł. Słońce przygrzewało niemiłosiernie, powodując zalanie niektórych falą potu (choć ja nie pociłam się wyjątkowo bardzo). Chwilę wahania przerwało zachęcające kwaknięcie kaczuszki, czyżby zauważyła? Skinęłam sama do siebie głową, spoglądając szybko na Mallory. Ściągnęłam koszulkę, zdjęłam buty, torebka skończyła na trawie, wśród niebieskich kwiatków. Pierw zamoczyłam nogę, aby przejść do następnej fazy — całkowitego zanurzenia.


Droga Mallory?
+20PD

1 komentarz:

  1. Wow dobrze jest wrócić z moim byłym ex, dziękuję Dr Ekpen za pomoc, chcę tylko poinformować, że czyta ten post na wypadek, gdy masz problemy ze swoim kochankiem i prowadzi do rozwodu, a ty nie Chcesz rozwodu, Dr Ekpen jest odpowiedzią na twój problem. Lub jesteś już rozwód i nadal chcesz go / jej kontakt Dr Ekpen rzuca zaklęcie teraz (ekpentemple@gmail.com) lub Whatsapp go na +2347050270218 i będziesz ubrany, że zrobiłeś

    OdpowiedzUsuń