Tego to ja bym się nigdy nie spodziewała, naprawdę! Czy to oznaczało, że musiałam być częściej stanowcza i używać tylu przekleństw, by łaskawie ktoś zaczął się w końcu mnie słuchać? I to był chyba najidealniejszy moment, by w końcu zapisać się na kurs asertywności. Dość częstym zjawiskiem jest, że osoby mojej wielkości są niedostrzegane, a ich zdanie często jest olewane. Bo co, bo mam wzrost dwunastolatki, co? To jest powód, by mnie dyskryminować? Ale nadszedł ten dzień, kiedy ja, Elizabeth Sawir jestem tą wielką! W końcu osiągnęłam szczyt!
Z wielkim uśmiechem na twarzy wsiadłam do swojego samochodu i bez słowa pomogłam Feyi odsunąć fotel do tyłu. Jak dobrze, że moja ukochana RS7 miała dość spore wnętrze i bez większych problemów dało się modyfikować ustawienie foteli, by każdemu było wygodnie. Fakt faktem chyba jeszcze nikt nie jeździł ze mną nie licząc oczywiście mojej towarzyszki, która chyba niespecjalnie była zachwycona moim towarzystwem. Ale ja nie zamierzałam łatwo się poddać. Choćbym miała użyć wszystkich moich sił to na pewno znalazłabym sposób, by przetrzymać kobietę w tym samochodzie, a może i nawet w mieszkaniu. Dlatego też w rytm kiczowatej melodyjki płynącej z radia mknęłyśmy zakorkowanymi ulicami Avenley River.
- Zaraz udusisz kierownicę - usłyszałam po kilku minutach jazdy. Fakt, no może i trochę za mocno ją trzymałam. Wypuściłam z nosa powietrze, nieco rozluźniając dłonie. Ale spowodowane to było tylko i wyłącznie funkcją ogrzewania kierownicy. - Dziękuję za pomoc i twoje chęci. Doceniam to.
- Dziękuję, po prostu ja się nie lituję, okej? - nie powiem, bardzo zdziwiły mnie jej słowa. I chcąc faktycznie docenić jej docenienie delikatnie poklepałam ją po dłoni, jednak słysząc jej prychnięcie cofnęłam rękę na kierownicę.
- Uspokój się z tymi czułościami, następne takie wielkie słowa usłyszysz na swoim pogrzebie - odparła beztrosko, a mi przez chwilę serce stanęło w gardle. Alarm przez wielkie A, czy ja powinnam zawracać właśnie w tej chwili? W końcu najczęściej o pogrzebach mówią osoby, które mają niecne zamiary wobec innej osoby. Czy jakoś tak. Jednak miałam nadzieję, że Feya nie miała niecnych zamiarów zamordowania mnie. Albo może nie planowała tego zrobić teraz tylko docierając do mojego mieszkania, żeby bezczelnie przejąć mój azyl, samochody i nie daj Boże mojego Jasona! I kiedy znowu mocniej ścisnęłam ręce na kierownicy by w prawie profesjonalny sposób wejść w zakręt poczułam jak tył mojego samochodu ślizgnął się, przez co wylądowałam na pasie służącym do jazdy w przeciwnym kierunku. Całe szczęście, że akurat nikogo nie było.
- Widzisz? Mówiłam - odpowiedziała Feya z lekkim, niczym Mona Lisa, uśmiechem. Bez słowa i w ogromnym skupieniu spojrzałam na drogę i bez większych rewelacji udało dotrzeć się nam do mojego mieszkania.
W środku mniej więcej oprowadziłam kobietę po wszystkich pomieszczeniach, a potem zostawiłam ją samą w łazience by w spokoju mogła umyć się w miarę ludzkich i cywilizowanych warunkach. I to znowu nie tak, że uważam publiczne prysznice jako nieludzkie, ale inaczej jest jak ma się nieograniczony czas, miejsce i ciepłą wodę, a inaczej jest, jak trzeba się z kimś podzielić. A, no i przy okazji pożyczyłam Feyi swoje ubrania, które były na nią za małe (kto by się spodziewał), no ale no, nic innego nie miałam akurat pod ręką, nie licząc oczywiście kilku zarąbanych Jasonowi koszulek, jednak były one dla mnie jak święte i w życiu nie pozwoliłabym by ktokolwiek je wziął.
W czasie kiedy moja towarzyszka urzędowała w łazience zaszyłam się w kuchni. Planowałam przygotować posiłek dla niej, jednak biorąc pod uwagę moje nieistniejące zdolności kulinarne było to ciężkie, dlatego też w niedługim czasie udało mi się stworzyć kilka kanapek.
- Muszę iść jeszcze oddać zdjęcia, ale za godzinę wracam - na widok umytej Feyi uniosłam brew, chwyciłam za torbę i ruszyłam w stronę drzwi, gdzie powoli zaczęłam zakładać buty. Słysząc komentarz o wynoszeniu sprzętu, a później makaronu i papieru przez moją głowę przewinęły się wątpliwości, czy na pewno to dobry pomysł ją zostawiać samą. Ale wyjścia nie miałam - w końcu po co miałabym ciągnąć ją ze sobą, zwłaszcza, kiedy była ubrana... niewyjściowo?
Mając mętlik w głowie zjechałam windą do parkingu i chwilę później siedziałam w samochodzie. Na moje nieszczęście zaczął padać śnieg. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że totalnie zapomniałam o wymianie kół. Zdenerwowana wyciągnęłam z kieszeni telefon i szybko skontaktowałam się z zakładem wulkanizacyjnym i na całe szczęście udało mi się umówić na za chwilę.
Jak to w życiu bywa, nie wszystko idzie tak jak to sobie zaplanujemy. Wizyta w zakładzie przedłużyła się dość mocno i to nie z mojej winy, potem musiałam się tłumaczyć gościowi od zdjęć, że równie dobrze mogłam zginąć jadąc tu na letnich kołach, ale jego przecież to nie interesowało! Na szczęście, kiedy odchodził mężczyzna poślizgnął się na jezdni i się przewrócił. Taką miałam wtedy satysfakcję! Pamiętajcie, karma to suka.
W pośpiechu i opóźnieniu wracałam do swojego mieszkania. Od dobrych pół godziny telefon usilnie sygnalizował mi milion wiadomości, ale zignorowałam je. Byłam wręcz przekonana, że Emily przypomniała sobie o jakimś super świetnym pomyśle i nie mogła się doczekać aż mi go opowie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie była ona.
- Już jestem! - krzyknęłam na wejściu, nerwowo zamykając za sobą drzwi.
- Masz gościa - odparła Feya, siedząc na blacie w kuchni. Wychyliłam głowę zza przedsionka i niemalże przewróciłam się tak jak stałam, widząc stojącego obok Jasona. Więc to nie była Emily! Wyciągnęłam telefon i ze zgrozą zerknęłam na ilość wiadomości od mężczyzny. W pośpiechu zrzuciłam obuwie, poprawiłam włosy i w tej samej chwili kiedy ruszyłam potknęłam się o bliżej niezidentyfikowane przeze mnie buty. Przewidując co się stanie obiekt moich westchnień podszedł i złapał mnie, bym przypadkowo się nie przewróciła.
- Wszystko okej? - uniósł brew, spoglądając na mnie z troską. Czerwieniąc się niesamowicie kiwnęłam głową i na moment zaszyłam się w pracowni, by odłożyć wszystkie rzeczy na swoje miejsce.
- Przepraszam, że się spóźniłam - odparłam, siadając na narożniku. - Bo no.. no ten, tamten, no! O, był jakiś problem u wulkanizatora. Zapomniałam wcześniej zmienić tych... opon, pfu, znaczy się, kół! A tak śnieg pada...
Kiedy jestem z Jasonem sam na sam nigdy się nie jąkam i jest super. Ale jak pojawia się jakaś kolejna osoba zaczynam się czuć jak nastolatka pełna motylków w brzuchu. A rumieńce z moich policzków nadal nie schodziły.
Feya?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz