Pokazywanie postów oznaczonych etykietą J.C.&Thomas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą J.C.&Thomas. Pokaż wszystkie posty

21 paź 2018

Od J.C. CD Thomas'a


- Dziękujemy. Nie zabierzemy Panu dużo czasu. – odpowiedział Gilbert, sprawnie ściągając buty, kiedy gospodarz zniknął w korytarzu. Posłałam mu pytające spojrzenie, po czym przytrzymałam się jego ramienia, zdejmując znoszone tenisówki. Skąd ten facet wiedział, że coś mi się stało?
- Znalazł Cię po wypadku. – szepnął mój partner, posiadłszy najwyraźniej umiejętność czytania w myślach. A może po prostu tak długo się znaliśmy. – Po prostu rób swoje. Jesteś w tym dobra.
Wzruszyłam ramionami. Trochę trudno będzie go przesłuchać, gdy język cały czas mi się plątał, ale musiałam sobie z tym poradzić. Gilbert miał rację. Byłam dobra w swojej robocie. Miałam zdolność wyciągania z ludzi szczegółów, które pozornie nieistotne, rzucały niekiedy całkiem inne światło na tok postępowania. Byłam po prostu jak kobieta, która nie spocznie, dopóki nie dowie się, z kim przespał się jej facet.
Słuchając odgłosów dochodzących z kuchni, bez zaproszenia ruszyłam w stronę, jak mi się wydawało, salonu. Był to właściwie mały pokój z jednym krzesłem, na którym siedział kot i wciąż niepościelonym łóżkiem. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie.
- Przepraszam. – mruknął domownik, wchodząc do środka z trzema parującymi szklankami na tacce. Postawił ją na szafce nocnej, po czym podszedł do łóżka i szybko złożył pościel. – Nie miałem czasu doprowadzić mieszkania do porządku na waszą wizytę. Proszę.
Gilbert bez większych wyrzutów skorzystał z zaproszenia, moszcząc się wygodnie na materacu nie pierwszej świeżości. Wołałam zostać przy swoim punkcie obserwacyjnym.
- Więc? – chłopak rozłożył ręce. – Słucham. Jakie macie pytania?
Porucznik spojrzał na mnie znacząco. Wzięłam płytki wdech.
- Co Pan ro… b… - w tym momencie dopadła mnie niemoc. Zamachałam na Daniela, by dokończył.
- Przepraszam, moja partnerka po wypadku wciąż ma problemy z prawidłowym wysławianiem się. – spiorunowałam go wzrokiem. Nie to miał powiedzieć. – Chciała spytać, co Pan robił w miejscu zdarzenia.
- To może nie powinna jeszcze wracać do pracy, skoro nie jest do niej zdolna? – rzucił, spoglądając na mnie z irytacją. Po chwili się zreflektował. – Przepraszam, ale nie rozumiem. Przecież dokładnie Pan zadawał mi te same pytania ze dwa tygodnie temu. Powiedziałem już wszystko, co chcieliście wiedzieć. Nie wiem, co jeszcze tu robicie.
Westchnęłam w duchu. Byli więźniowie zwykle pozostawali nieufni w stosunku do policji. Nie traktowali nas już nawet jak ludzi wykonujących swoją pracę, tylko jako „tych złych”. Liczbę mnogą, która zawsze węszy nie tam, gdzie trzeba i wykorzystuje swoją władzę. Szkoda, że nie wiedzą, jak ciężko muszę pracować na chleb.
- Proszę się uspokoić i po prostu odpowiadać na pytania. – oznajmił Daniel swoim „porucznikowym” tonem, który zmuszał wszystkich do posłuszeństwa. Ten staruszek miał charyzmę. – Jeśli jest Pan niewinny, to nie będzie z tym problemu, prawda? Nie zabawimy długo.
Mężczyzna przygryzł dolną wargę i pokiwał głową.
- Panie Sangster, co Pan robił w miejscu zdarzenia?
- Otóż… - spojrzał obojętnie. – Macie mnie. Byłem na dziwkach. Mój mały, brudny sekrecik.
Zakaszlałam, zwracając na siebie uwagę Daniela.
- Depot. – rzuciłam wiedząc, że jeśli powiem słowo więcej, zacznę się jąkać. Gilbert zrozumiał, uśmiechając się szeroko.
- Co takiego? – zainteresował się Sangster. – Co powiedziała?
- Że do Depotu byłoby bliżej. – zaśmiał się porucznik pod nosem. – Taki klub nocny, tuż za rogiem. Może Pan o nim słyszał.
- Hmm, no tak. – odparł tylko przesłuchiwany.
Amant ostrych zabaw nie słyszał o pobliskim raju dżihadystów? Cóż, może wolał integrację na świeżym powietrzu.
Albo kłamał.
- Dobrze, tak więc czy… - zadanie następnego pytania przerwało Gilbertowi głośne walenie do drzwi. Sangster wstał z miną, która sugerowała, że nie spodziewał się dzisiaj gości.
- Zaczekajcie tutaj.
Kiedy wyszedł, by otworzyć drzwi, porucznik na mnie spojrzał.
- Co o tym sądzisz?
- Nie wiem. – udało mi się powiedzieć. Naprawdę nie miałam pojęcia. W tej robocie nigdy nie było wiadomo, czy jest się na właściwym tropie. Każdy mógł kłamać i nie zawsze można było to zweryfikować. To była jednak nasza jedyna szansa. Chłopak, wyłączając mnie, znajdował się najbliżej wypadku.
Tymczasem z korytarza doszedł nas dźwięk otwieranych drzwi.
- Peter?



Thomas?




20 paź 2018

Od J.C. CD Thomas'a


Pierwszym, co poczułam, była drapiąca suchość w gardle. Chcąc temu zaradzić, spróbowałam przełknąć ślinę, ale wszystko do mnie wracało. Miałam wrażenie, że się duszę, a panika nie pomagała. W końcu udało mi się zakasłać i wziąć głęboki, powolny oddech. A potem następny.
- … dopływ tlenu.
Zdawało mi się, że odzyskuję słuch. Nierówny szum od czasu do czasu przerywany był czyimiś słowami. Innymi dźwiękami obecności. Byłam niemal pewna, że ktoś jest ze mną.  A skoro ktoś był – to znaczyło, że jeszcze żyłam.
- J, słyszysz mnie?
Z niemal nadludzką siłą udało mi się otworzyć oczy. Nie mogłam długo utrzymać ich w tym stanie, ani też mój wzrok nie był najlepszy, ale zdawało mi się, że widziałam posturę mężczyzny w skórzanej kurtce, siedzącego przy łóżku.
- Odpoczywaj.

 Kilka dni później czułam się już na tyle dobrze i przytomnie, że byłam w stanie usiąść. Pielęgniarka podała mi zupę, gdy przyszedł Gilbert, by ze mną porozmawiać.
- Lekarze mówią, że miałaś wielkie szczęście. – nie podnosząc wzroku, wyczuwałam, że zbliża się wykład. Kim byłby Daniel Alan Gilbert, gdyby nie uraczył mnie lekcją życia z poniesionej porażki? – Lada chwila, a krwiak od uderzenia w głowę mógłby pęknąć.
Ucichł, by spojrzeć na mnie z dezaprobatą. Ignorując ból, wzruszyłam ramionami.
- Nie moja wi… wi… wi… lera!
To był jeden z poważniejszych skutków wypadku. Zaburzenie ośrodka mowy, to było to, co mi powiedzieli, gdy odzyskałam przytomność. Wszystko wyjaśniło się kilka godzin później, kiedy z moich ust, zamiast zdań, wydobywały się zniekształcone jęki. Z godziny na godzinę jednak mi się polepszało, więc miałam nadzieję, że to tylko tymczasowe. Na razie musiałam to jakoś znieść.
- Mówiłem ci przecież, żebyś nie szła tam sama. – uniósł dłoń, kiedy otworzyłam usta, by wydukać coś na swoją obronę. – Nie trudź się, wiem co powiesz. Prawda jest taka, że złamałaś pierwszą zasadę: nie rozpoczynaj akcji bez obstawy. Powinienem cię zdegradować za zignorowanie rozkazu.
Opuściłam głowę. Daniel prędzej czy później mi wybaczał. Skrucha była po części prawdziwa. Mogłam być bardziej uważna. Wiedziałam, że więcej nie popełnię tego błędu.
- Tak czy siak. – rozpoczął po chwili, patrząc gdzieś w bok. – Wpadliśmy na trop dilerów scylium. W tej chatce mieli miejsce przerzutu. Otwieramy sprawę.
Sekundę później przytrzymywał mnie, kiedy chciałam zejść z łóżka i dobrowolnie wypisać się ze szpitala. Otwierał sprawę beze mnie?! Po wyjąkaniu agresywnej tyrady musiałam się w końcu poddać i wrócić na miejsce. Pomimo wielkich chęci, w głowie wciąż niemiłosiernie mi się kręciło.
- Obiecuję, że poczekam na ciebie z wsadzeniem tych skurczybyków! – zaśmiał się, pomagając mi się położyć. – Obiecuję, J.

Jak powiedział, tak zrobił. Kiedy tydzień później wróciłam do pracy, śledztwo stało w martwym punkcie. Za to dowiedziałam się, że nową grupę narkotykową nazwano „Duszami”, ze względu na to… że nie było po nich najmniejszego śladu.
- Nie za wcześnie? – ucieszyłam się na widok partnera, który jak zawsze w poniedziałki rano, przyniósł mi do biurka kawę. Przeglądałam właśnie dokumenty związane ze sprawą.
- Nie. – odparłam krótko. Mówienie bez jąkania w dalszym ciągu sprawiało mi mały problem. W każdym razie, nie przeszkodziło mi w pójściu do pracy. Gilbert chyba się martwił… ale on zawsze się o mnie martwił. – Chcę…
W tym momencie słowa znikły gdzieś w moim gardle, a ja zastygłam z otwartymi ustami, jak ryba. Niesamowite, jak mózg kontrolował moje ciało. Byłam jednak zdecydowana, żeby nie dać mu rządzić swoim życiem. Odwróciłam papiery w stronę porucznika, pokazując palcem na interesującą mnie stronę. Mężczyzna zerknął i pokiwał głową.
- Przesłuchałem go pierwszego dnia. Wyglądało na to, że nic nie wie, ale z drugiej strony, ma spory rozdział w kartotece.
Spojrzałam na Daniela znacząco.
- Je… jedźmy go prze…
- Jesteś pewna? – w jego oczach malowała się troska. – Nie wolisz na przykład, nie wiem, posiedzieć sobie tutaj i uzupełnić zaległe raporty?
Tym razem język mnie nie zawiódł, kiedy wykrzyknęłam:
- Jedziemy!



Thomas? 

14 paź 2018

Od J.C.


Stałam w pewnej odległości od swojego celu, obserwując. To był jeden z tych obowiązków detektywa, które nużyły, a w krytycznych sytuacjach potrafiły dopiec. Dziś niestety był to ten drugi wariant. Ciemne, nabrzmiałe od chmur niebo postanowiło w ten właśnie dzień wylać potok łez na całe miasto, dopóki potop nie zmyje z ulicy ostatniej żywej duszy. W każdym razie miało padać do osiemnastej.
Westchnęłam z irytacją i w końcu zgasiłam wilgotnego papierosa. Stałam już z godzinę pod podanym adresem, a nadal nikt się nie zjawiał. Żadnych podejrzanych, żadnych kolegów z pracy. Oczywiście, nikomu nie chciało się łazić w taką pogodę. Przestępcy pochowali się po melinach, wciągając kokę lub tłukąc swoje żony.
Wyszłam spod niskiego dachu pubu prosto w deszcz i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę opuszczonego domu. Zignorowałam instrukcje mojego przełożonego, który radził mi nie sprawdzać tego miejsca samej. Pewnie utknął przy raportach, wcale nie obrażony na taki zbieg wydarzeń. Zresztą, sprawdzaliśmy dziesiątki takich miejscówek. Co mogło się stać?
Dom, a raczej chata, od dawna pozostawał niezamieszkany. Może to dlatego, że mieścił się przy północnym lesie, a stąd ludzie chętnie uciekali bliżej centrum.  Powoli weszłam na ganek, oddychając niezwykłością tego miejsca. Przesiąknięte stuletnią wilgocią deski ganku zaskrzypiały pod moim ciężarem.
Drzwi uchyliły się ciężko, gdy je pchnęłam, ukazując całkiem nieźle zachowany korytarz. Weszłam do środka i zamknęłam je za sobą.
Wyglądało na to, że dom nie jest tak duży, jak wydawał się z zewnątrz. Na parterze znajdowały się kuchnia i salon, schody w dół prowadziły do piwnicy, w górę – na piętro.
Postanowiłam najpierw obejść parter. Weszłam do kuchni i zaczęłam przyglądać się pustym szafkom czy innym podejrzanym miejscom. Wnętrze wyglądało na od dawna nietknięte, jednak z doświadczenia wiedziałam, że jeśli ktoś nie chciał, bym dowiedziała się o schowanych tu przedmiotach, zadbałby o to w pierwszej kolejności.
Po kilku minutach uważnego rozglądania się, w końcu natrafiłam na trop; obluzowaną cegłę w obudowie starego pieca. Wciągnęłam z kieszeni pojedynczą, silikonową rękawiczkę i pilnik do paznokci. Ten mały przedmiot potrafi zdziałać naprawdę wiele zadziwiających rzeczy. Wsunęłam go w szczelinę i pomogłam cegle wyjść na spacer. Po chwili już byłam w domu.
W piecu znajdował schowek narkotyków.
Tak samo jak pod podłogą w salonie i za obrazem w korytarzu. Mnóstwo dragów. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdują na to wszystko kupców.
Szłam do piwnicy, kiedy to usłyszałam. Ciche, miarowe stukanie, przypominało tykanie zegara. Kilka sekund później przekonałam się, co to za zegar.
Owinięta taśmą paczka leżała na środku zakurzonej podłogi, jakby nigdy nic. To z niej wydobywało się złowrogie stukanie. Kiedy podeszłam bliżej, moje podejrzenia się sprawdziły.
Cyfrowy wyświetlacz automatycznej bomby pokazywał piętnaście sekund do wybuchu.
Nie było czasu na jakiekolwiek działanie. Rzuciłam się do schodów, pędząc z powrotem na górę. Wpadłam na spróchniałe drzwi, a moja stopa dotknęła ostatniego stopnia ganku, kiedy nastąpiło kliknięcie. Wybuch wyniósł mnie kilka metrów w górę, wraz z resztkami rozszarpanego parteru.
Leżałam na ziemi, wijąc się z powodu braku powietrza w płucach. Słyszałam ciężkie kroki i nawoływania ludzi wybiegających z pubu. Ktoś uklęknął obok mnie i złapał mnie za rękę.
- Wszystko w porządku?!
Świat rozmywał mi się przed oczami.
- Gilbert mnie zabije. - wymamrotałam, odlatując w ciemność.




Ktoś?