Stałam w pewnej odległości od swojego celu, obserwując. To
był jeden z tych obowiązków detektywa, które nużyły, a w krytycznych sytuacjach
potrafiły dopiec. Dziś niestety był to ten drugi wariant. Ciemne, nabrzmiałe od
chmur niebo postanowiło w ten właśnie dzień wylać potok łez na całe miasto,
dopóki potop nie zmyje z ulicy ostatniej żywej duszy. W każdym razie miało
padać do osiemnastej.
Westchnęłam z irytacją i w końcu zgasiłam wilgotnego
papierosa. Stałam już z godzinę pod podanym adresem, a nadal nikt się nie
zjawiał. Żadnych podejrzanych, żadnych kolegów z pracy. Oczywiście, nikomu nie
chciało się łazić w taką pogodę. Przestępcy pochowali się po melinach, wciągając
kokę lub tłukąc swoje żony.
Wyszłam spod niskiego dachu pubu prosto w deszcz i
zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę opuszczonego domu. Zignorowałam
instrukcje mojego przełożonego, który radził mi nie sprawdzać tego miejsca
samej. Pewnie utknął przy raportach, wcale nie obrażony na taki zbieg wydarzeń.
Zresztą, sprawdzaliśmy dziesiątki takich miejscówek. Co mogło się stać?
Dom, a raczej chata, od dawna pozostawał niezamieszkany. Może
to dlatego, że mieścił się przy północnym lesie, a stąd ludzie chętnie uciekali
bliżej centrum. Powoli weszłam na ganek,
oddychając niezwykłością tego miejsca. Przesiąknięte stuletnią wilgocią deski
ganku zaskrzypiały pod moim ciężarem.
Drzwi uchyliły się ciężko, gdy je pchnęłam, ukazując całkiem
nieźle zachowany korytarz. Weszłam do środka i zamknęłam je za sobą.
Wyglądało na to, że dom nie jest tak duży, jak wydawał się z
zewnątrz. Na parterze znajdowały się kuchnia i salon, schody w dół prowadziły
do piwnicy, w górę – na piętro.
Postanowiłam najpierw obejść parter. Weszłam do kuchni i
zaczęłam przyglądać się pustym szafkom czy innym podejrzanym miejscom. Wnętrze
wyglądało na od dawna nietknięte, jednak z doświadczenia wiedziałam, że jeśli
ktoś nie chciał, bym dowiedziała się o schowanych tu przedmiotach, zadbałby o
to w pierwszej kolejności.
Po kilku minutach uważnego rozglądania się, w końcu
natrafiłam na trop; obluzowaną cegłę w obudowie starego pieca. Wciągnęłam z
kieszeni pojedynczą, silikonową rękawiczkę i pilnik do paznokci. Ten mały przedmiot
potrafi zdziałać naprawdę wiele zadziwiających rzeczy. Wsunęłam go w szczelinę
i pomogłam cegle wyjść na spacer. Po chwili już byłam w domu.
W piecu znajdował schowek narkotyków.
Tak samo jak pod podłogą w salonie i za obrazem w korytarzu.
Mnóstwo dragów. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdują na to wszystko kupców.
Szłam do piwnicy, kiedy to usłyszałam. Ciche, miarowe
stukanie, przypominało tykanie zegara. Kilka sekund później przekonałam się, co
to za zegar.
Owinięta taśmą paczka leżała na środku zakurzonej podłogi,
jakby nigdy nic. To z niej wydobywało się złowrogie stukanie. Kiedy podeszłam
bliżej, moje podejrzenia się sprawdziły.
Cyfrowy wyświetlacz automatycznej bomby pokazywał piętnaście
sekund do wybuchu.
Nie było czasu na jakiekolwiek działanie. Rzuciłam się do
schodów, pędząc z powrotem na górę. Wpadłam na spróchniałe drzwi, a moja stopa
dotknęła ostatniego stopnia ganku, kiedy nastąpiło kliknięcie. Wybuch wyniósł
mnie kilka metrów w górę, wraz z resztkami rozszarpanego parteru.
Leżałam na ziemi, wijąc się z powodu braku powietrza w
płucach. Słyszałam ciężkie kroki i nawoływania ludzi wybiegających z pubu. Ktoś
uklęknął obok mnie i złapał mnie za rękę.
- Wszystko w porządku?!
Świat rozmywał mi się przed oczami.
- Gilbert mnie zabije. - wymamrotałam, odlatując w ciemność.
Ktoś?
Rezerwacja!
OdpowiedzUsuń~Thomas