21 paź 2018

Od Thomasa cd. J.C.

Jak to oni; zawsze zadawali te same pytania. Nie dziwiłem się, zdarzali się ludzie, którzy po którymś razu wymiękali, albo gubili się we własnych zeznaniach ze zdenerwowania, temu też musiałem się skupić na ich pytaniach. Niektórzy policjanci byli chytrzy, potrafili zadawać wiele pytań dotyczących tego samego, ale z nieco zmienioną formą. To często mieszało w głowach.
Do Depotu byłoby bliżej.
I o tym mówię. Zawsze znajdowali najmniejszy haczyk, najmniejszy szczegół. To było irytujące, ale pomocne w ich pracy. Najgorsze jednak było walenie do drzwi, które przerwało Danielowi. Poczułem zimny pot na plecach, ale nie pozwoliłem tego po sobie zobaczyć. Z irytacją i szybkim krokiem ruszyłem do drzwi. Tak bardzo chciałem, żeby to była jakaś zdenerwowana sąsiadka, której przeszkadza mój kot, albo listonosz, a nie któryś z chłopaków. Niestety los mnie nienawidził i chciał dobić.
Za co ja mam jeszcze odpokutować?
- Peter? - w progu stał niewiele wyższy blondyn o zielonych, zmęczonych oczach, które nie spały parę dni. Widzieliśmy je już wcześniej, ale dzisiaj przeszedł samego siebie: wory pod oczami były tak wyraźne, że bałem się, że policja zacznie coś podejrzewać. Nie ważne co, po prostu tak nie wygląda człowiek bez żadnych problemów. Włosy nierozczesane, ubrania po miętolone, a ust śmierdziało mu okropnie, jakby coś w środku mu zdechło i zaczęło gnić.
- Thomas, proszę, pomóż mi - wszedł do domu, wnosząc błoto i lądując w progu sypialni. Gdy zobaczył obcych ludzi, automatycznie stanął, jakby zobaczył ducha. Nie przejmując się otartymi drzwiami, szybko znalazłem się obok niego.
- Jak widzisz, nie mam teraz czasu. Policja mnie odwiedziła w sprawie tego wybuchu, o którym wam opowiadałem nie dawno - nic mu nie mówiliśmy, nie było kiedy. Peter zawsze wychodził w nieoczekiwanym momencie, a od czterech dni przestał się z nami spotykać. Byłem szczęśliwy, że dał oznakę życia, ale w tej chwili go nienawidziłem, bo przyszedł w najgorszym możliwym momencie, na dodatek wyglądając, jak jakiś ćpun. - Tak więc... - chłopak milczał, przyglądał się tylko mężczyźnie. Stałem obok niego i czułem, jak się trzęsie. - Zadzwonię po chłopaków, by się tobą zajęli, nie wyglądasz najlepiej - chwyciłem go za nadgarstek i pociągnąłem do wyjścia wiedząc, że sam się nie ruszy. Wyszliśmy na zewnątrz i stanęliśmy przy windzie.
- Thomas, ja już nie wytrzymam - powiedział płaczliwym głosem. Położyłem mu dłoń na barku.
- Zadzwonię po chłopaków, ty poczekaj na dole, a oni... - nie dokończyłem, bo mi przerwał. Złapał mnie mocno za ramionami i wręcz mną potrząsnął.
- Nie, TY masz mi pomóc, im nic nie powiem - powiedział krzykliwym szeptem. Przez chwilę się wahałem, musiałem wybierać pomiędzy przyjacielem, a policją (chociaż brzmi to absurdalnie, było prawdziwe i poważne).
- Dobrze - westchnąłem. - Tylko co ja z tobą zrobię? Nie mogę cię przesłuchać, nie wyglądasz normalnie. Zejdź na dół i poczekaj na ławce po drugiej stronie bloku. Najlepiej, żeby cię nie zobaczyli - zarządziłem. Peter pomachał szybko głową.
- Dziękuje - szepnął prawie niewyraźnie.
- Tylko nigdzie nie leź. Masz tam siedzieć, a ja spróbuje jak najszybciej skończyć wizytę - puścił mnie kiwając głową. Wlokąc za sobą nogi, doszedł do schodów, ale go zatrzymałem. - Zjedź windą, bo mi się wywalisz - jakby mnie nie słyszał, nie odpowiedział, tylko od razu skierował się do windy. Ja za to szybko wróciłem do swojego lokum, wcześniej obserwując kątem oka, jak Peter właził do windy.
Wszedłem do pokoju, gdzie policja za bardzo przyglądała się moim rzeczom.
- Załatwione. Więc o co chciałeś zapytać? - skierowałem się do mężczyzny.

<J.C.?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz