Otóż dzisiaj przypadała data kontroli Ginger. Mierzenie, ważenie i różne szczepienia. Dobrze wiedziałam, że lisiczka potrafi uciec na sam dźwięk słowa „badanie”, jednak użyłam go, gdy mama zadzwoniła. Myślałam, że śpi na łóżku, gdy ja stałam w kuchni, a jak się potem okazało, zeszła napić się wody. Gdy ją zauważyłam, stała tylko i się na mnie tępo patrzyła. Przez chwilę myślałam, że jednak tego nie słyszała i po prostu coś ją zaciekawiło. W następnej chwili ktoś zadzwonił do drzwi no i je otworzyłam, nie martwiłam się o lisiczkę. Sąsiadka z mieszkania obok spytała się, czy mam może cukier, jednak Ginger postanowiła wtedy zwiać, gdzie pieprz rośnie. Odmówiłam grzecznie pani Kiri i na szybko ubierając buty i łapiąc kurtkę wraz ze smyczą, pamiętając oczywiście o zamknięciu drzwi, poleciałam za zwierzakiem. Po wyjściu z budynku tylko kątem oka zauważyłam jej rudą kitę, która potem zniknęła na amen.
- Ginger! - zawołałam, mając nadzieję, że mnie usłyszy i grzecznie do mnie wróci. Nic z tego, mogę o tym pomarzyć. Tylko gdzie ona mogła się podziać? Śmiało podchodzi do ludzi, nie chcę nawet myśleć, jak ktoś mógłby zareagować na widok lisa w mieście. Może chociaż ktoś zauważy jej obrożę? Tak bardzo bym chciała, aby już do mnie wróciła! Szłam po chodniku wzdłuż ulicy, nerwowo oglądając się ciągle na boki i dalej szukając charakterystycznej rudej kity. Widząc grupkę młodzieży przede mną, podbiegłam do nich i spytałam się, czy nie widzieli lisa w okolicy. Zaśmiali się ze mnie i poszli dalej.
Zniżyłam wzrok, wbijając go w chodnik i założyłam włosy za ucho. Zaraz jednak podniosłam głowę i głęboko wciągnęłam powietrze. Nie poddawaj się, Amy, ktoś na pewno musiał widzieć Ginger. W pewnym momencie, gdy wydawało mi się, że ujrzałam rude stworzenie przed sobą, ktoś na mnie wpadł. Nieznajomy szybko jednak mnie złapał i pomógł mi ustać na nogach. Po przyjrzeniu mu się śmiało mogłam uznać, że był... dość przystojny. Jego słowa, bym uważała, gdzie staję, trochę mnie poruszyły. To raczej on powinien uważać, prawda? Bo to w końcu on na mnie wpadł, prawda? Następnie schylił się po swoje siatki z zakupami, a ja tymczasem znowu spojrzałam w miejsce, w którym poprzednio prawdopodobnie ujrzałam Ginger. Nic z tego, nie widziałam już żadnego śladu po lisicy.
- Wszystko okej? - spytał nieznajomy, zanim jeszcze od niego odeszłam. Spuściłam wzrok, przyglądając się czerwonej smyczce w mojej dłoni.
- Ginger… uciekła… - szepnęłam.
- Co powiedziałaś?
- Ginger… muszę ją znaleźć…
- Kogo znaleźć?
- Mojego lisa! - podniosłam głos. Następnie czując gorąco na policzkach, szybko odeszłam od mężczyzny. Byleby jak najdalej od niego, jeszcze tego brakuje, bym błazna z siebie zrobiła. Po jakiejś minucie się odwróciłam, a jego już nie było. Z jednej strony trochę mi było przykro, w końcu mógłby mi pomóc. A z drugiej… czułam, że nie byłam przygotowana na żadne nowe znajomości. Wzięłam głęboki wdech. Muszę znaleźć Ginger za wszelką cenę!
- Ty! W różowych włosach! - Różowe włosy? Że ja? Gwałtownie się zatrzymałam, ponownie obracając. Nieznajomy sprzed kilku minut szedł powoli w moją stronę, mając w ramionach rudego lisa.
- Ginger – szepnęłam do siebie. Lisiczka chyba mnie dostrzegła, bo zaraz wyskoczyła z ramion mężczyzny, przebiegła dystans, który nas dzielił, by następnie wskoczyć w moje. Mocno ją przytuliłam, słysząc jej szczęśliwe piski oraz czując wilgoć na twarzy i w uchu. Tak mocno się o nią bałam!
- Nie rób już tak… - szepnęłam w jej futro. Gdy się trochę uspokoiłyśmy, przypięłam jej smycz do obroży i odstawiłam na ziemię. Chciałam podziękować nieznajomemu, że złapał Ginger, jednak jego już nie było. Może to i lepiej…?
- Wracajmy do domu, Ginger – powiedziałam, gdy lisiczka się na mnie spojrzała. Ale przed tym nadal musimy zaliczyć weterynarza. Niestety…
~*~
- Lotos, sernik dla stolika numer sześć – usłyszałam głos Yanga. Podeszłam do jego okienka, zgarniając talerzyk z ciastem. Położyłam go na tacę wraz z parującą kawą i ruszyłam do wskazanego przez chłopaka stolika. Oczywiście na żadnym nie widniały numerki, liczyliśmy od tego, który znajdował się najbliżej drzwi do tego, co stał najdalej.
- Sernik dla pani – rzekłam, podając deser młodej dziewczynie siedzącej wraz z przyjaciółką i ich psami, bardzo do siebie podobnymi. Jasne corgi pembroke i o ile dobrze pamiętałam, nazywały się Księżna i Hrabina. Nigdy nie byłam zwolennikiem dawania zwierzętom na imię „Książę”, czy „Królowa”, ale to nie ja byłam ich właścicielką. Dzisiaj Bell posłusznie chodziła za mną krok w krok, Cezar interesował gości swoim jakże uroczym wyglądem, a Ginger zdobywała nowe rzesze fanów. Aktualnie stała na dwóch tylnych łapkach przy stoliku matki z córką, gdy te kładąc psi przysmak na jej nosie, dopiero po odczekanym czasie pozwalały jej go zjeść. Uśmiechnęłam się na ten widok. Lisica musiała mieć lepszy humor, niżeli wczoraj. Jak przypomnę sobie poprzedni dzień, jej ucieczkę, spotkanie nieznajomego, a potem wizytę u weterynarza, którego znowu udało jej się ugryźć, to...
Gdy zamierzałam odejść do kolejnego stolika, z którego sprzątałam brudne naczynia, usłyszałam dzwonek kawiarni. Zwróciłam głowę w stronę drzwi wejściowych i ujrzałam akurat mężczyznę z wczoraj. To nic, przy jego nodze szedł jeszcze uroczy mops. Momentalnie poczułam gorąco na twarzy, więc tylko przyspieszyłam swoje ruchy, znikając zaraz za ladą i drzwiami do kuchni. Muszę się przyznać, szłam trochę skulona.
- Amy, co ci? - Tina musiała od razu dostrzec u mnie zmianę. Spojrzałam na nią tylko przez chwilę, a gdy zaczęłam wkładać dwa talerzyki i kubki do zmywarki, szatynka w wysokim kucyku podeszła do mnie i szepnęła do ucha, czy to ten z wczoraj. Momentalnie zdrętwiałam, bardziej się czerwieniąc. Musiałam rano się wygadać i opowiedzieć reszcie o wczorajszej sprawie z Ginger i nieznajomym, ale nie sądziłam, że Tina od razu zgadnie, że to był on. Dość wysoki, z czarnymi włosami i zarostem na twarzy, całkiem przystojny. Gdy wymownie na nią spojrzałam, chytrze się uśmiechnęła, po czym odeszła. Nie, nie chcę wiedzieć, co znowu wykombinowała… Po kilku minutach powróciłam na salę i co ujrzałam? Tinę rozmawiającą z tym mężczyzną. Częściowo ukryłam się za filarem, czekając, aż czarnooka powróci. Już po minucie znajdowałyśmy się znowu w kuchni.
- Podziękowałam mu za uratowanie naszej lokalnej gwiazdy i zaproponowałam kawę na koszt lokalu – opowiedziała, na luzie opierając się plecami o ścianę, gdy moje nogi stały się galaretką. - Niestety nie wyciągnęłam od niego, jak ma na imię. Jego mina mówiła: „Idź ode mnie albo rzucę w ciebie widelcem”, mimo że żadnego przy sobie nie miał. Więc poszłam – na koniec tylko wzruszyła ramionami. Po prostu pięknie! Po cichu wyszłam na salę i widząc, jak Cezar zaczyna żebrać o jedzenie klientów, podeszłam i wzięłam go na ręce, następnie wkładając go do kojca znajdującego się w rogu kawiarni. Najczęściej umieszczane tam były zwierzęta pracowników, by nie przeszkadzały innym. Gdy się odwróciłam, mój wzrok spotkał się ze wzrokiem nieznajomego mężczyzny z wczoraj. Przełknęłam ślinę. Jesteś tu kelnerką, pamiętaj o tym. A teraz ładnie podejdziesz do klienta i weźmiesz zamówienie. Jednak pomimo tych słów niepewnie stawiałam kroki, nie wspominając o głosie, który uwiązł mi w gardle, gdy chciałam się spytać, co chciałby zamówić. Po prostu pięknie…
Logan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz