Niezadowolona z tego lekko się skrzywiłam, lecz nie miałam zamiaru jej wylewać do zlewu. Siedząc na krześle obrotowym w kolorze ciemnoszarym, lekko przetarłam twarz swoimi dłońmi, a następnie spojrzałam na zegarek, który znajdował się na mojej lewej ręce. Była godzina jedenasta, co oznaczało że teraz w mieście panują największe korki i zapewne będzie jak zawsze wiele stłuczek, które są wywołane pośpiechem by wszędzie zdążyć na zakupy. Właśnie muszę przecież też pojechać i kupić sobie mięso na gulasz. Siedząc tak nagle usłyszałam pukanie do swoich drzwi, co wyrwało mnie z zamyśleń i zdałam sobie sprawę że trzymam jeszcze kartę jakiegoś pacjenta, lecz nie przejmując się tym teraz, spojrzałam na białe drzwi, po czym raczyłam się odezwać.
- Proszę – powiedziałam spokojnie, chwilę czekając aż drzwi się uchylą, a następnie ujrzałam dwie znajome już sobie twarze dwójki zatroskanych rodziców, którzy zapewne chcieli się spytać o stan zdrowia swojej czteroletniej córki, która była pod moją opieką.
- Dzień dobry pani doktor, można? - spytał niepewnie wysoki mężczyzna, o czarnych włosach i piwnych oczach.
- Tak, zapraszam – odparłam spokojnie, dzięki czemu dwójka rodziców pokusiła się o wejście do mojego gabinetu.
- Czy coś wiadomo w sprawie Anteki? - spytała tym razem zatroskana kobieta. Cóż z ich córką był o tyle taki problem że w zasadzie przez przypadek trafiła na mój oddział, gdyż inny oddział był przeciążony już i nie miał dla małej miejsca, tak więc musiałam się nieco bawić w detektywa by się dowiedzieć co dolega małej, choć oczywiście nie tylko ja tak miałam, gdyż na wielu innych oddziałach działy się podobne rzeczy. Ich córka trafiła do nas z wysoką gorączką, słabym tętnem oraz była niezwykle blada i słaba, a rodzice wcześniej mówili że była bardzo energicznym dzieckiem zazwyczaj. Przez około tydzień trzymali ją w domu najpierw, gdyż sądzili że to przeziębienie, albo może grypa, lecz z czasem objawy się jeszcze bardziej tylko nasiliły, co wreszcie skłoniło rodziców to przyjazdu do szpitala, gdyż lekarz rodzinny twierdził ciągle że to przeziębienie. Co najciekawsze ich lekarz rodzinny w ogóle nie zlecił żadnych szczegółowych badań, a i nawet niechętnie zbadał dziewczynkę, z tego co oczywiście się dowiedziałam od rodziców gdy mi to opowiadali. Najpierw dziewczynka trafiła na obserwację, gdyż nie wiadomo co jej było… Drugiego dnia obserwacji dziewczynka zaczęła się bardzo dusić, więc podejrzewano iż jest to coś z płucami, dlatego też zrobiono jej badanie typu rentgen by wykazał czy jest jakiś stan zapalny płuc czy też oskrzeli, ale niczego takiego nie wykazało urządzenie, przez co powstała niewiadoma. Oczywiście badania serca też zrobili, czyli echo serca, ekg i badania krwi, lecz to także niewiele wniosło do sprawy. Spirometrię nawet miała robioną czy przypadkiem nie ma astmy, ale to badanie też dało wynik negatywny i wykazało że płuca dziewczynki pracują prawidłowo. Wiedzieli jednak że z dziewczynką jest coś nie tak i dlatego nie wypisano jej do domu, i tak się złożyło że wylądowała u mnie na oddziale. Ponieważ standardowe badania z krwi nic nie wykazały, kazałam zlecić bardziej szczegółowe badania, gdyż zły stan dziewczynki mógł wynikać nawet i ze źle pracujących nerek.
- Cóż w tej chwili czekam na jej wyniki badań z krwi, więc na razie jeszcze niczego nowego nie wiemy – powiedziałam prawdę, nie chcąc ich okłamywać, gdyż w tej chwili zdenerwowany rodzic wyczuje każde kłamstwo, zwłaszcza jeśli chodzi o tak małe dziecko.
- Ale przecież ona miała już robione badania krwi dwa dni temu – zauważył szybko zaniepokojony ojciec.
- Owszem, ale tamte badania były mniej szczegółowe niż te, które zleciłam – wyjaśniłam – Powinny być one już niedługo i mam nadzieję że w końcu się dowiemy, co się dzieje z państwa córką – dodałam zaraz.
- Nigdy nie chorowała… Nigdy nawet nie miała grypy, tylko jakieś niewielkie przeziębienia, a teraz takie coś – powiedziała zrozpaczona matka, która była bliska płaczu, więc jej mąż objął ją ramieniem by dodać jej otuchy.
- Proszę mi wierzyć, że robię wszystko co jest w mojej mocy by dowiedzieć się co dolega pańskiej córce… - powiedziałam spokojnie, patrząc na nich – Obiecuję że znajdziemy przyczynę i zaczniemy ją leczyć – dodałam jeszcze, a kiedy chciałam coś dodać, nagle zadzwonił mi telefon komórkowy, gdzie pojawił się napis „LAB”. Oznaczało to iż dzwoniło do mnie laboratorium, któremu kazałam się pośpieszyć z wynikami badań i dałam to jako najpilniejsze zlecenie badań, tak więc reszta innych pacjentów z którymi było lepiej musieli nieco zaczekać.
- Przepraszam na chwilę – powiedziałam szybko i zaraz przeciągnęłam jednym ruchem kciuka po ekranie, po zielonej słuchawce, tym samym odbierając połączenie – Słucham? - odezwałam się do telefonu, gdy przyłożyłam ucho do ekranu.
- Pani doktor, są już wyniki Anety Whiteden – poinformował mnie starszy kobiecy głos – Znajdzie je pani na swojej poczcie oddziałowej – dodała jeszcze.
- Dobrze rozumiem, dziękuję za informację – odparłam szybko i się rozłączyłam, a następnie sięgnęłam po swojego laptopa, którego zaraz odpaliłam.
- Przyszły już wyniki pani doktor? - spytała kobieta, która nagle zaczęła się wiercić na krześle jakby siedziała na jakiś szpilkach.
- Tak, zaraz je odczytam – mówiąc to wpisałam login i hasło do poczty szpitalnej. Każdy lekarz miał swoją skrzynkę pocztową, która była przypisana do danego oddziału, co bardzo ułatwiało pracę. Chwilę czekałam aż laptop załaduje stronę, co oznajmiało mi kółeczko na środku ekranu, a następnie po pojawieniu się całej strony poczty, kliknęłam na zakładkę „ważne”, gdzie zaraz na pierwszej pozycji zobaczyłam napis „WYNIKI BADAŃ Nr…”, oraz numer zleconego badania, co najmniej mnie interesowało w chwili obecnej. Szybko najechałam myszka na tą wiadomość i klikając lewy przycisk myszy otworzyłam zawartość wiadomości, która była nawet duża. Zaczęłam szybko przeglądać jej wyniki. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to to iż dziewczynka miała bardzo mało czerwonych krwinek, a strasznie dużo białych, które są odpowiedzialne za odporność organizmu. Oznaczało to iż organizm dziewczynki z czymś bardzo zaciekle walczył… Zmarszczyłam na to lekko swoje brwi i zaczęłam czytać dalej. Reszta wyników też nie była za dobra, co źle wróżyło.
- Czy państwa córka pije dużo wody? - spytałam, patrząc na nich kątem oka.
- No nie wiem… pije raczej normalnie i nigdy nie narzekała na nic – powiedziała szybko matka.
- Miała jakieś urazy? - ciągnęłam dalej – Zadrapania, rany? - pytałam i zamknęłam laptopa, który zaraz przeszedł w tryb czuwania.
- Nawet jeśli miała, to zaraz jej wszystko odkażaliśmy spirytusem salicylowym i zaraz zakładaliśmy opatrunki, jeśli o to chodzi to jesteśmy na takie sprawy bardzo wyczuleni – poinformował mnie ojciec dziewczynki – Pani doktor czy coś już wiadomo? - dodał szybko zniecierpliwiony już nieco. Słysząc te informacje już prawie byłam pewna co to jest, a jeśli tak to dziewczynka była naprawdę bardzo poważnie chora…
- Najpierw jeszcze ją przebadam, ale niestety wieści raczej nie są dobre – mówiąc to podniosłam się szybko i zarzuciłam swój stetoskop na kar, który był w kolorze wiśniowym.
- O mój boże – przejęła się matka dziewczynki i też prędko się poderwała, wraz ze swoim mężem, a następnie podążyli za mną do sali dziewczynki, gdzie zaczęłam ją uważnie oglądać, osłuchiwać i w ogóle przeprowadzać rutynowe badania, podobne do tej u lekarza rodzinnego. W tym czasie dwójka rodziców patrzyła na moje poczytania z wielkim strachem i niecierpliwością, a kiedy skończyłam badanie, poprosiłam ich by ze mną wyszli, gdyż nie chciałam by dziecko słyszało całą rozmowę.
- I co pani doktor? - spytała matka Anetki, wyprzedzając tym samym swojego męża w tym.
- Niestety nie jest dobrze… - zaczęłam – Jestem pewna na sto procent że państwa córka choruje na ostrą białaczkę szpikową… - oznajmiłam im, przez co matka dziewczynki prawie osunęła się na podłogę, lecz dzięki refleksowi swojego męża, nie upadła na podłogę, tylko usiadła ciężko na krześle.
- Ale jak to możliwe? - pytał przejęty ojciec – Je normalnie, nikt od nas z rodziny nigdy nie chorował na takie typu choroby – dodał szybko siadając obok swojej żony, której z oczu poleciało kilka łez.
- Choroba może pojawić się nagle, bez żadnego uprzedzenia i to nie musi być dziedziczne – mówiłam nieco łagodniej – Przykro mi… - dodałam.
- Co teraz pani doktor? - spytała z prędkością światła kobieta, patrząc na mnie zrozpaczonymi, aczkolwiek pełnymi nadziei oczami iż wyleczę jej dziecko.
- Państwa córka zostanie skierowana na chemioterapię, a jeśli to nie pomoże, choć rzadko to się zdarza, to w grę będzie wchodzić przeszczep szpiku kostnego, tak więc będę musieli państwo się szczegółowo na wszelki wypadek przebadać, czy w razie czego któreś z państwa będzie mogło być dawcą – wyjaśniłam na co szybko pokiwali głowami.
- Tak zrobimy, dziękujemy pani – powiedział załamany tymi wieściami mężczyzna i mocniej przytulił żonę.
- Proszę teraz wrócić do córki… Potrzebuje państwa bardzo teraz, a smutne miny jej nie pomogą w walce… Trzeba mieć nadzieję że będzie dobrze – mówiąc to, poczułam jak mój pegeer zaczął wibrować, więc szybko na niego spojrzałam. „Sala operacyjna, piętro 4”.
********
Gdy przybyłam na miejsce ujrzałam ciężko pobitego chłopca, który wyglądał na około dziewięć lat… Już na pierwszy rzut oka było z nim tragicznie, a skaczące pielęgniarki wokoło niego mi to potwierdzały.
- Co się dzieje Trudi? - spytałam szybko oglądając chłopca, którego właśnie wieźli szybko na salę operacyjną.
- Ciężkie pobicie, złamane żebra jedna noga wstrząs mózgu… - mówiła szybko trzymając w górze kroplówkę – Dodatkowo silny krwotok wewnętrzny w jamie brzusznej oraz przebite płuco – dodała, a wtem ujrzałam doktora Rafaela, który był tak samo zdezorientowany sytuacją, jak ja jeszcze przed chwilą. Stan chłopca musiał być bardzo poważny skoro wezwano aż dwóch chirurgów i to jeszcze z różnych kompletnie oddziałów. Szybko mu objaśniłam co i jak, a następnie oboje się przebraliśmy w specjalne stroje operacyjne, w czym pomogły jak zawsze inne pielęgniarki, a następnie podając chłopcu narkozę by się aby czasem nie wybudził w trakcie operacji, zaczęliśmy przecinać nożyczkami jego ubrania. Były całe brudne i zakrwawione, a gdy materiał brązowej bluzki zniknął z ciała chłopczyka, ujrzeliśmy wiele strasznych siniaków. Były niemalże wszędzie! Biedne dziecko pomyślałam szybko pomagając reszcie przy rozcinaniu spodni chłopca gdyż nic nie mogło uciskać operowanych miejsc. Następnie doktor Rafael zaintubował naszego małego pacjenta, a ja środkiem specjalnym do dezynfekcji skóry przez operacją, wysmarowałam go różowawą substancją po całym brzuchu oraz klatce piersiowej. Puls był bardzo słaby, więc musieliśmy się spieszyć! Wzięłam skalpel i zaczęłam delikatnie przecinać skórę w kształcie dużej litery „Y”, a po chwili w oczy rzucił mi się straszny widok. Wszędzie było pełno krwi, więc zaczęliśmy zaraz przetaczać chłopczykowi krew, gdyż mógł się nam tu zaraz wykrwawić, a tego nie chcieliśmy… Ja zajęłam się przebitym płucem, a Rafael natomiast zajął się pękniętym naczyniem w jamie brzusznej. Mieliśmy do dyspozycji dwa zespoły personelu operacyjnego, gdyż zarówno ja jak i doktor Rafael musieliśmy mieć dostęp do ssaków którymi odprowadzaliśmy krew do specjalnego pojemnika i tych samych narzędzi chirurgicznych. Już nawet gdy widziałam stan narządów wewnętrznych, wiedziałam że chłopczyk był regularnie katowany przez swoją rodzinę. Jego narządy były tak poobijane, że w zasadzie to ledwie funkcjonowały! Co chwilę padały zaś słowa „ssak”, „skalpel”. Lekko rozcinając płuco skalpelem, udało mi się wydostać jedno z połamanych żeber, które na szczęście nie utkwiło głęboko, lecz uszkodzenia i tak były bardzo poważne, a jeszcze trzeba było poskładać jakoś połapane kości w całość! Co jakiś czas jedna z pielęgniarek wycierała mi czoło, a ja będąc skupiona całkowicie na swoim zadaniu nie wiedziałam co robi inny chirurg, lecz wnioskując po jego małomówności, mogłam łatwo stwierdzić że on także jest skupiony na swoim zadaniu i że dobrze mu idzie. Operacja trwałą w sumie siedem długich godzin, ale zakończyła się pełnym sukcesem, dzięki czemu życiu chłopca nie zagrażało już większe niebezpieczeństwo. Podczas gdy pielęgniarki szybko podawały inne leki, ja z Rafaelem zdjęliśmy z siebie jednorazowe ubrania operacyjne, a następnie wraz z zoperowanym pacjentem wyszliśmy z bloku operacyjnego.
- Tak w ogóle to nie jestem ruda, tylko na imię mi Anastazja – powiedziałam cicho do niego, lecz zaraz po przejściu kawałka korytarza, dopadł jakiś rosły mężczyzna, który bardzo przejęty zaczął się wypytywać o jego stan zdrowia.
Rafaelu? :3 no i jak tam kocurze minęła operacja? Xdd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz