Bo właśnie tak się czułam, niczym niekompetentne dziecko, które staje w oko w oko z pierwszym powierzonym zadaniem. Powolutku, bez żadnego pośpiechu ― nawiasem jeszcze dosyć nieudolnie ― odkrywając zaledwie ułamek gargantuicznego budynku.
Nie umiałam wyprzeć z głowy celu. Tego celu. Zwodzenie nic nieświadomego Aarona, dążenie do zwinięcia paru dokumentów, o których wartości zapewne nawet nie miałam pojęcia. Kuło mnie to. Kuło okropnie, ilekroć musiałam spojrzeć w niebieskie oczy, próbując odeprzeć fakt, że coś przed nimi taję. Że wkrótce dotkliwie skrzywdzę ich posiadacza. Już wtedy, w archiwum, gdy lepkie palce próbowały szybko zbadać zawartość paru segregatorów, sądziłam, że wzbudziłam tym niemałe podejrzenia, na szczęście pomylone ze zwyczajnym roztargnieniem przy nowym obowiązku. Zdołałam w ostatniej chwili stłumić tą gorącą czerwień, która za wszelką cenę walczyła o dominację na mojej twarzy. Przyjęłam karteczkę z numerem do klienta oraz spamiętałam w zabałaganionej głowie wszystkie powierzone mi przez szefa dane.
- Już idę, szefie. ― Z tymi słowami wykonałam delikatny obrót w tył i z donośnym stukotem obcasów przeszłam przez długi korytarz.
Zatrzymałam się przy jednym stoliku i wypełniłam swój obowiązek najlepiej, jak potrafiłam, pocierając przy tym blat nieco nadgryzioną już skuwką od długopisu. Wykorzystałam wszelkie informacje, jakie padły z ust Aarona i już nieco pod wieczór zajrzałam do jego biura. Zgarbiona dotąd sylwetka mężczyzny wyprostowała się tylko na króciutką chwilę, by obdarować mnie przelotnym spojrzeniem.
- Wszystko załatwione. Klient nadal jest zainteresowany współpracą z Brown Inc i zaproponował spotkanie ― wyjaśniłam, ciągle wiodąc powolnym krokiem do biurka.
- To świetnie! ― Odsunął się fotelem od blatu, czemu zawtórował cichutki pisk materiału. - Jaki termin?
- Zajrzałam do grafiku i wyłapałam pustą kratkę. Następna środa, godzina piętnasta.
Mężczyzna skinął głową.
- Dobrze się spisałaś, dziękuję. ― Odchrząknął i pozwolił, by na jego twarz wkradł się ledwo zauważalny uśmiech. ― Cicho jeszcze liczyłem, że dostanę kawę. ― Z gardła wyrwał mu się cichy pomruk, tylko odrobinę przypominający śmiech.
- Kawa o tej godzinie? Nie będziesz mógł spać. ― Z wrodzoną łatwością okazałam mu troskę, jakiej musiałam się wystrzegać. Natychmiast.
- Buntujesz się przed moimi poleceniami? ― Podniósł jedną brew, dopiero teraz wstając z fotela i wychodząc zza wypełnionego stosem papierów biurka.
- Dbam tylko o zdrowie szefa. ― Wzruszyłam tylko ramionami, sunąc za nim swoim uważnym spojrzeniem, gdy kroczył coraz bliżej mnie. Wyrażałam niemą, aczkolwiek mocno skrytą wiadomość, mówiącą „nie powinieneś się tak zbliżać”. Byłam na siebie zła, że nie umiałam uwolnić żadnej stanowczości, która rozjaśniłaby całą sprawę. ― Czy to już koniec mojej pracy na dzisiaj?
- Jest jeszcze jedna rzecz. ― Popatrzył, nadal ściągając delikatnie brwi w szarmanckim uśmieszku. Sięgnął w końcu swojego krawata i nieznacznie go przekrzywił, na co zareagowałam cichym śmiechem. ― Wiesz, co robić.
- Jasne. ― Cudem zdołałam uniknąć stworzenia atmosfery pełnej niewygodnego napięcia. Nie mogłam sobie na to pozwalać. Wyrównałam szybko krawat mężczyzny oraz posłałam mu przy tym triumfalny uśmiech, jednocześnie kończąc swoją dzisiejszą zmianę.
Zanim jednak się odwróciłam, wibracje telefonu rozbrzmiewające w kieszeni sprawiły, że zatrzymałam się w półkroku. Zajrzałam w skrzynkę odbiorczą, zastanawiając się, kto jeszcze pamięta o istnieniu takiej formy komunikacji.
JAMIE: Masz coś? Potrzebne mi przykładowe zestawienie zysków i strat z miesiąca. Nie ważne, o jaki miesiąc chodzi. Załatw mi to.
JA: Postaram się.
To nie jest w porządku…
Z wyraźną niechęcią obróciłam się do Aarona. Właśnie stał zwrócony plecami do mnie, nachylając się nad biurkiem wypełnionym setką różnych dokumentów. Wśród nich rozpoznałam teczkę koloru bordo, która stała się moim jedynym celem.
- Aaron? ― spytałam z dużą dozą niepewności, niemal od razu ściągając na siebie jego lekko zdziwiony wzrok.
- O co chodzi?
Zbliżyłam się, ze specjalną dyskretnością zerkając na przedmiot leżący zaraz obok niego.
- Więc… ― Głowę miałam kompletnie pustą. Zero pomysłów dających mi jednocześnie powód do tego, by rozpocząć w miarę sensowną rozmowę. ― Naprawdę miałeś romans ze swoją byłą asystentką? Miała na imię Julie. Słyszałam kiedyś, jak z nią rozmawiasz.
Aaron wyraźnie spiął się na te słowa, gdyż jego rysy twarzy zaostrzyły się odrobinę.
- Cóż, moja relacja z nią jest… specyficzna ― odparł, mierząc mnie powolnym wzrokiem, kiedy odważyłam się bardziej zmniejszyć dzielącą nas odległość. Stąpałam po cienkim lodzie, który kruszył się wręcz pod moimi stopami.
Już prawie miałam to w swoich rękach.
- Nasza chyba nie jest mniej specyficzna ― stwierdziłam, zresztą całkiem zgodnie z prawdą. Nie zdołał odpowiedzieć, ponieważ moja drżąca dłoń niespodziewanie popchnęła go tak, że oparł się tyłem o blat. Zdziwienie na jego twarzy próbowało dotknąć mojego sumienia. Cel jednak wypierał wszystko inne, nie bojąc się nawet, że cierpliwość mężczyzny w końcu odnajdzie swoją granicę. Mógł pomyśleć, że coś było nie tak. Ta niepewność, czająca się w każdym moim geście była w stanie zniszczyć wszystko.
Więcej zdecydowania. Znacznie więcej.
Odrzuciłam pasmo włosów do tyłu, odważając się przylgnąć do niego ciałem. Opanował mnie ogromny żar, jaki wręcz pulsował od mężczyzny. Skórę sparzył mi jego przyspieszony oddech. Opuszkami palców subtelnie musnęłam bok jego twarzy, podrażniając się kilkudniowym zarostem.
- Pamiętasz, gdy mówiłam, że powinniśmy przestać się widywać? ― wyszeptałam mu prosto do ucha.
Aaron zrewanżował się i zacisnął dłoń na moim biodrze, powodując tym, że przeszedł mnie niewyobrażalnie przyjemny dreszcz. Pośród ogromnego chaosu panującego w umyśle zaczął przebijać się w końcu głos rozumu.
- Tak, jakby to było wczoraj. ― Rozbrzmiał seksowny głos, jaki zapadnie mi w pamięć jeszcze na długi czas.
Jestem prawdziwą suką.
Nie można tak robić.
Nie dla zysku.
Aaron zdawał się już być zupełnie pochłonięty sytuacją. Korzystając z jego roztargnienia, dyskretnie sięgnęłam dłonią do celu. Jedna kartka uwolniła się od bordowej, grubej teczki tak cichutko, jakby właśnie pomagała mi w dopełnieniu oszustwa. Zwinnymi palcami przekształciłam ją w rulonik i póki nie miałam żadnej torby pod ręką, wsunęłam ją w rękaw dostojnej koszuli.
- Chyba muszę to jeszcze raz przemyśleć ― mruknęłam tylko i zrobiłam duży krok w tył. Jego zdezorientowane, wręcz hamujące się spojrzenie zlustrowało mnie od stóp do głów. ― Do zobaczenia. ― Dołożyłam wszelkich starań, by wyrzucić z siebie pozostałości z tego, co właśnie miało miejsce. Gorąc, zakłopotanie, wstyd. Ogromny wstyd, z jakim nie potrafiłam sobie poradzić. Nawet nie odnalazłam słów, które opisałyby moją niezmierzoną głupotę.
W ekspresowym tempie opuściłam gabinet, a wtedy głębokie, wypełnione napięciem westchnienie opuściło moje płuca. Stres ściskał mi żołądek jeszcze spory czas, nasilając się w windzie, gdzie byłam zmuszona stać obok dwóch biznesmenów. Jeden ― około czterdziestopięcioletni, z brązowymi włosami, drugi natomiast okazał się być Williamem Brownem. Nawiasem mówiąc, oboje całkiem dobrze radzili sobie z upływającym czasem, co starałam się przepuścić bez żadnej zewnętrznej reakcji. Zdobyłam się tylko na krótkie, jakże formalne powitanie, po którym nastąpiło już całkowite milczenie z mojej strony.
[Aaron?]
Pisałam w totalnym chaosie, więc nie mam zielonego pojęcia, jak wyszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz