Nie zważając na jego słowa, w dalszym ciągu siedziałem wygodnie na sporym, skórzanym fotelu, trzymając w dłoni kieliszek brandy i patrząc obojętnie w jeden, stały punkt za oknem.
— Aaron? — nachylił się nade mną, próbując nawiązać jakikolwiek kontakt. — Ron, co jest?
Moja pięść mimowolnie uderzyła w znajdujący się pod ręką stolik do kawy, wywołując tym samym nieprzyjemny dla ucha huk i brzdęk leżących na nim talerzyków.
— Nic. — mój poirytowany wzrok nadal tkwił w widoku miasta rozciągającym się za wielką, oszkloną ścianą.
— Nie unoś się, możesz mi wszystko powiedzieć.
Na samą myśl o tym, co działo się ubiegłej nocy, przez moje ciało przeszedł dreszcz.
Cholera.
Przyjemny dreszcz.
— Skąd doszła do ciebie ta pogłoska? — zdecydowanym ruchem uniosłem kieliszek i upiłem łyk brandy, lekko się przy tym krzywiąc.
— Cóż, kilku moich znajomych cię tam widziało. — oparł się o ścianę, mierząc mnie badawczo spojrzeniem, jakby wchodził na kruchy lód i usilnie próbował sprawdzić, ile może powiedzieć, zanim dostanie ode mnie solidną reprymendę.
— I? — zmierzyłem go obojętnym wzrokiem, aby zdobył się na odwagę i powiedział mi prosto w twarz to, o czym doskonale wiedziałem.
—Z tego, co słyszałem, przez większość czasu obściskiwałeś się z jakąś młodą blondynką.
— Wracaj do pracy, a nie wtrącasz się w moje życie prywatne, Arthur. Przydaj się do czegoś i zrób mi kawę.
Mężczyzna czym prędzej wyszedł, zamykając drzwi tak delikatnie, jak było to możliwe, aby nie wprowadzić mnie w jeszcze większą wściekłość.
Aaron, co ty zrobiłeś?
Jak mogłeś popełnić tyle niewybaczalnych błędów podczas jednej nocy?
I co gorsza, dlaczego ci się to podobało?
Usiadłem przy biurku, a uwagę moich błękitnych oczu przykuło leżące na wierzchu zwolnienie Julie.
Ma problemy zdrowotne.
Nie będzie jej od miesiąca, do nawet dwóch.
Cudownie.
Kto teraz będzie nosił mi kawę i zapalał światło w gabinecie?
***
W dalszym ciągu znajdowałem się na obrotowym krzesełku, oglądając ze znużeniem widoki Avenley River o zachodzie słońca.Z dziwnego stanu otępienia wyrwało mnie delikatne, nieco nieśmiałe pukanie do drzwi.
Odette.
***
— Nie powinniśmy się już widywać. Moim ciałem targnęła nieokiełznana złość, której za żadne skarby nie pozwoliłem po sobie poznać.
Natura, którą usilnie próbowałem kontrolować, właśnie znalazła ujście.
Dlaczego jesteś zdenerwowany, Aaron?
— Coś jeszcze?
— Nie.
— Dobrze. Wyjdź. — odparłem tak szorstko, że moje słowa mogłyby posłużyć za papier ścierny.
Twarz dziewczyny przybrała dziwny, nieodgadniony wyraz, którego za żadne skarby nie byłem w stanie rozszyfrować.
Aaron, jesteś dupkiem.
***
Kolejny dzień w biurze. Kolejny dzień bez ani jednego znaku od Odette.
Zresztą, co się dziwić, potraktowałem ją bezwzględnie.
Moje surowe spojrzenie utkwiło na jednej z kandydatek, która chciała zatrudnić się na posadzie asystentki podczas nieobecności Julie .
Usiadła naprzeciwko mnie, komicznie się prostując. Już otworzyła usta, aby mydlić mi oczy swoimi zdolnościami, ale przerwałem jej.
— Nie jestem zainteresowany pani osobą. Proszę wyjść.
Kilkukrotnie wypowiedziałem ten zwrot, odsyłając wszystkie zainteresowane posadą kobiety do domu.
Sam będę sobie robił kawę i podlewał kwiatki w gabinecie.
Co się ze mną dzieje? Nie mam pojęcia jaki powód kryje się za moim nieuzasadnionym gniewem, ale muszę przyznać, że przez ostatnie kilka dni zachowuję się jak palant, dlatego postanowiłem, że naprawię chociaż jeden fragment tego, co zrujnowałem.
1111111111111111111111111111111111111111111111111111111
Do: Odette.
Wpadniesz do mojego gabinetu? Potrzebuję kogoś, kto poprawi mi krawat. ;)
1111111111111111111111111111111111111111111111111111111
Skrycie liczyłem, że ten drobny, żałosny żart wplątany w tę wiadomość przyniesie jakikolwiek skutek i spowoduje, iż jasnowłosa czym prędzej pojawi się w progu mojego biura, abym mógł ją przeprosić za to, że jestem Aaronem Brownem.
***
Właśnie spakowałem niewypełnione papiery do czarnej, skórzanej teczki z wygrawerowanym A. Brown, po czym zgasiłem światło i wyszedłem z gabinetu, zamykając go tym samym na klucz. Odette, dlaczego mi to zrobiłaś?
Uderzyłem pięścią w przycisk windy i stukałem butem o błyszczącą podłogę w oczekiwaniu, aż drzwi otworzą się i pozwolą mi nareszcie wydostać się z tego wieżowca i wrócić do apartamentu, w którym będę mógł przepić swoje żałosne smutki z ostatnich dni.
Po dłuższej chwili nieszczęsna winda uchyliła się, a mój wzrok powędrował w górę, napotykając tym samym zielone spojrzenie studentki, która ściskała w ręce stertę papierów.
Odette, twoje oczy mną zawładnęły.
Niszczysz mnie.
Niszczysz mnie.
Odette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz