Wiedziałem, że mówienie Przewalskiej nie było zbyt mądre, a to charakterystyczne spojrzenie i uśmieszek tylko mnie w tym wszystkim utwierdziły. No szczerzyła się, jakbym nie wiadomo co zrobił, a tu przecież tylko i wyłącznie o jakieś słabe chabazie chodziło. Odwróciłem spojrzenie, speszony oczywiście, burcząc przy okazji pod nosem i fukając cicho, bo zdecydowanie była to moja Pięta achillesowa. Łatwiej byłoby przyznać się przed kimś innym niż Wanda.
Albo w ogóle się nie przyznawać, kupić te liche kwiaty, uciec w podskokach, a później dać mu je, mrucząc coś pod nosem i zaraz uciekając przed niebieskim spojrzeniem, tłumacząc się ważnymi sprawami.
Zapomniałem wyprowadzić królika na spacer. Jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi. To do jutra, tak, papa.
Stuknięcie palcami, stuknięcie obcasami. Zeskoczyła z dość niskiego blatu.
— Lubi chryzantemy. Te fioletowe, ale mam wrażenie, że to ciut za smutne i poważne, jak na waszą relację — rzuciła, unosząc brwi, w nieco figlarnym tonie. — Może frezje? Różowe. Niezobowiązujące zaproszenie do flirtu — dodała jeszcze, śmiejąc się pod nosem, a ja mogłem cicho obiecać, że gdybym pił wodę, wyplułbym ją w trybie natychmiastowym. Znowu spaliłem buraka, znowu uciekłem spojrzeniem i znowu miałem ochotę zniknąć.
Wiesz, Wanda, zapomniałem wyprowadzić węża na spacer. To do zobaczenia za tydzień, jak będę musiał się zdecydować na wiązankę na mój pogrzeb.
— Się... Się nie znam, no — burknąłem, odwracając głowę. — Zachciało się chabazi kupować, kurna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz