Powstałem z kolan, a moje tęskne spojrzenie mierzyło rudowłosą od stóp do głów, nie móc uwierzyć, że przyszła, ba! Przeprasza! Po tych wszystkich sprzeczkach, ostrych wymianach zdań i wzajemnym uciekaniu od siebie, postanowiła, że podejmie się pracy przywrócenia mnie do dawnego stanu.
Odbuduj mnie, Louise.
— Mogę dać ci czas albo odpuścić ten temat, Noah. Jestem pewna, że nawet bez tego będzie dobrze, w końcu przyjaźń też jest miła. — wyszeptała cicho, a ostatnie słowa ledwo dotarły do moich uszu.
— Louise. — rozłożyłem szeroko ręce i zamknąłem dziewczynę w silnym, zaborczym uścisku, który nie pozwalał jej nawet na najmniejszy ruch.
Już mi nie uciekniesz.
— Noah?
— Przyjaźń może być naszym fundamentem, ale to dla mnie za mało. Jestem obrzydliwym egoistą, dlatego chcę mieć cię tylko dla siebie.
Na twarzy dziewczyny momentalnie zagościł bordowy rumieniec, jednak po chwili słabości chwyciła mnie za kołnierzyk płaszcza i przyciągnęła do siebie, łącząc nasze usta w pocałunku.
Pocałunku, który był historią, opowieścią, a dokładniej jej szczęśliwym zwieńczeniem.
Pocałunku, który wyrażał całą naszą tęsknotę, wściekłość i smutek związany z urwaniem kontaktu, który nagromadził się w naszych umysłach podczas ostatnich tygodni.
Bardzo cię lubię Louise.
Bardziej niż bardzo.
Dziewczyna wzdrygnęła się z zimna i poprawiła kosmyk mokrych włosów, które uporczywie zsuwały się na jej twarz, a moje kąciki ust mimowolnie uniosły się w górę.
Po raz pierwszy od kilku lat postanowiłem wymienić ponury grymas na szczery uśmiech, który odzwierciedlał kłębiące się w mym wnętrzu szczęście.
Szczęście, które zawarte było w jednej, drobnej, nieco fajtłapowatej Louise.
***
Chwyciłem brzegi płaszcza i owinąłem nim rozdygotaną rudowłosą, ponownie zamykając ją w uścisku, tym razem łagodniejszym, pełnym troski i chęci opieki.
Muszę dbać o moje szczęście.
Oparłem brodę na jej głowie i staliśmy tak przez naprawdę długi czas, nie bacząc na to, że oboje zamarzamy z zimna i, że chyba ktoś nas woła.
Od niechcenia odwróciłem głowę w kierunku dźwięku, a mój wzrok napotkał matkę Louise stojącą w progu, która machała do nas ręką, prosząc tym samym, abyśmy weszli do środka.
***
Właśnie siedziałem przy stole i popijałem gorącą herbatę, siedząc w gronie rodziców Lou oraz jej samej.
Było mi wstyd.
Dlaczego?
Kasztanowe, bystre oczy straciły swój blask.
Ciemna, opalona skóra nabrała, chorowitego, bladego koloru.
Krzepkie, wyprostowane ciało nieco się zgarbiło.
Przydługa, nieokiełznana grzywka zakrywała część mojej zmęczonej twarzy, którą zdobił kilkudniowy, szorstki zarost.
Rzecz jasna to nie koniec.
Do listy można wliczyć również sine cienie pod oczami i zachrypły od nadmiernej ilości papierosów głos.
Jednym słowem, byłem w tragicznym stanie, który musieli oglądać państwo Watson.
A to wszystko spowodowane stylem życia, który towarzyszył mi od ostatnich kilku tygodni i nie ukrywam, wyniszczał mnie doszczętnie.
— Jak ci się wiedzie, Noah? — zapytał mężczyzna, rozsiadając się wygodnie na krześle.
— Jeszcze do niedawna źle, teraz jest idealnie. — upiłem łyk gorącej herbaty, czując, jak sok malinowy rozgrzewa mnie od środka.
— To dobrze, chłopcze. Z naszą Lou było podobnie, ale widzę, że znów wszystko wraca do normy. — zmierzył nas swym opanowanym wzrokiem, życzliwie się uśmiechając.
Chciałbym mieć takich rodziców.
***
Po dosyć ciekawej rozmowie z państwem Watson, stanąłem w progu drzwi i pożegnałem się z rudowłosą, wciskając jej w dłoń zaproszenie bankiet, który organizuje Aaron.
Pozostawiam jej sporo czasu do namysłu, gdyż do tego wydarzenia pozostały prawie dwa miesiące.
— Wpadnij do mnie, zanim zacznę wariować z tęsknoty. Tylko weź ze sobą szklankę, żebyś nie tłukła moich. — zaśmiałem się ochryple i złożyłem na jej ustach pocałunek.
Pocałunek, który rozpoczynał kolejny rozdział naszej historii.
Wspólnej historii.
Louise?
LOOOOOAAAAAAAAAAAH
OdpowiedzUsuń