5 paź 2018

Od Odette C.D Adam

     Wiatr, który dmuchał mi prosto na twarz, sprzątał wszystkie łzy, jakie zdążyły wypłynąć spod półprzymkniętych powiek. Lekkie ilości alkoholu tylko odrobinę dawały się we znaki, przez co prawie złamałam obcas. Albo skręciłam kostkę. Kierowała mną wyłącznie ochota ucieczki od tamtego miejsca. Od tamtego człowieka. W mojej głowie kłębiła się niekontrolowana chmara myśli o tym, co się stało. Jak do tego doprowadziłam.
     Pójście z szefem na balet?
     Tylko głupi się na to pisze.
     Dajesz, Odette. Niedługo zobaczysz swój upragniony akademik. 
     I nic z tego. Szybkie, ale delikatne szarpnięcie zwróciło mnie w zupełnie odwrotną stronę. I poczułam tylko lekkie ukłucie zdziwienia, widząc Adama, którego oczy błyszczały od pochłoniętych procentów.
     - Przepraszam – powiedział bez zawahania i momentalnie złapał za moją rękę. Jednak ze względu na sytuację, która miała miejsce, pełna obaw wycofałam ją z uścisku. – Za dużo wypiłem, jestem frajerem i przepraszam – powtórzył.
     Milczałam przez dłuższy czas.
     - Zostaw mnie, proszę – szepnęłam tylko i spróbowałam go wyminąć. Teraz dopiero zaczęłam odczuwać negatywne skutki bycia cudownym dzieckiem anioła, bowiem wystarczyło tylko jego „przepraszam”, a cała złość, zawód, zaczęły parować niczym woda. Znikały, a mi to nie odpowiadało. Co, jeśli pomyśli, że jestem łatwa?
     - Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło… – Smutny, cichy głos mężczyzny stał się jedynym dźwiękiem w okolicy. Żadnego szumu wiatru. Żadnego samochodu. Tylko ja i Adam, jak gdybyśmy zostali ostatnimi ludźmi na Ziemi.
     Uświadomiłam sobie, że stoję w miejscu. Że z jego słowami kompletnie zesztywniałam, mimo że głos w umyśle wręcz krzyczał, bym się ruszyła. Daj sobie chwilę, Odette. 
     - Proszę, po prostu… nie rozmawiajmy o tym. – Mój głos po raz pierwszy rozbrzmiał z takim chłodem, dając mi odnieść wrażenie, że nagle cała ulicę dookoła skuła warstwa błyszczącego szronu.
     - To może cię chociaż odprowadzić? – Westchnął ciężko i oparł przedramię o ścianę, zapewne by nie zatoczyć się w powietrzu. Zlustrowałam go szybkim spojrzeniem, kręcąc głową.
     Nie pokazuj, że jest z tobą łatwo. 
     - Dam sobie radę. Akademik jest zaraz za rogiem… do poniedziałku. – Ostatnie dwa słowa szepnęłam najciszej, jak tylko się dało. Wiedziałam, że zbliżające się dni wyleją na mnie całe wiadro emocji. Nie starałam się uciekać od tej myśli.
     Wróciłam do pustego mieszkania w akademiku, zdjęłam w progu uciskające, niewygodne szpilki. Ogarnął mnie cały ciężar dnia, a głowa, pomimo znikomych ilości alkoholu, zaczynała zwyczajnie ćmić. Co by było, gdybym wypiła tyle samo, co Adam?
     Nie, nie, nie wolno ci o tym myśleć. 
     Nie pamiętałam nawet, kiedy zmorzył mnie sen, ani co robiłam przed zatonięciem w miłych falach pościeli.

***

     W przeddzień pracy starałam się oczyścić swój umysł. Uzupełnić go sporą dawką tego mojego charakterystycznego entuzjazmu i pozytywnego myślenia, które akurat dzisiaj, nie dziwiąc się, przychodziło mi cholernie ciężko. Naciskające w głowie myśli nie dawały spokojnie funkcjonować, ręce drżały na samo wyobrażenie, jak będzie wyglądała praca następnego dnia. Napięcie. Rozproszenie. Stres. Rzeczy, o których myślałam, nie można było kwalifikować do najpogodniejszych. Ba, większość z nich powoli wędrowała prosto do mojej podświadomości, chcąc, bym całkowicie przesiąkła złym stosunkiem do wszystkiego, co mnie otaczało. Podwalina mojego myślenia była jednak już postawiona. To, co mi pozostało, to zmienić materiały na dalszą konstrukcję.
     Najlepszą odskocznią okazała się nauka biologii. Zatracałam się w sprawdzonym przeze mnie schemacie powtarzania każdego zdania w kółko i tak do skutku, dopóki wiedza odpowiednio nie rozświetli mojego umysłu. Sądziłam też, że to jedna z rzeczy, z których niepokojąco trudno mnie wyrwać, jednakże życie po raz kolejny udowodniło, że bywa zaskakujące.
     Dwa, głośne stukoty, zrywające mnie z kanapy, przez co połowa z notatek i książek spadła z moich kolan prosto na podłogę. Nie siliłam się nawet na to, by je podnieść. Tak, jak wyglądałam – dokładnie to jak siódme nieszczęście, potwór bez makijażu, jak zwał, tak zwał – otworzyłam drzwi, przy okazji idąc po rozum do głowy i poprawiając minimalnie roztrzepane włosy. Zielone oczy z wielkim zdziwieniem zlustrowały dwie osoby. Adama, trzymającego w dłoni bukiet kwiatów, i Cindy, która tylko uśmiechała się w moim kierunku.
     - Hej? – szepnęłam nieco niepewnie, prawdopodobnie pierwszy raz w swoim calutkim życiu wymuszając uśmiech. Poczułam się z tym cholernie źle, ale nie miałam wystarczająco zapasów, by uzupełnić go szczerością.
     - Odette! – Cindy rzuciła się w moje objęcia. Nie mogłam tego nie odwzajemnić. Ten gest obudził we mnie ten mały, maciupci zalążek dobrego humoru, który szukałam od wczorajszego wieczoru.
     - Też cieszę się, że cię widzę. – Wydałam z siebie cichy chichot i chcąc, czy też nie chcąc, w końcu pochwycił mnie niebieski wzrok mężczyzny, w którym czaiła się skrucha.
     - Cokolwiek Adam zmalował, proszę, wybacz mu! – jęknęła.
     - Tak to się teraz robi? – zaczęłam z żartem wręcz wyskakującym z tych słów. – Przychodzi się z małą, słodką dziewczyną i wtedy prosi się o wybaczenie? Sądzisz, że jestem uległa? – kontynuowałam żartobliwie. Cudem udało mi się znaleźć na to szczyptę humoru i poszłam o zakład, że musiała być to zasługa młodej.
     Adam pokręcił głową oraz wyciągnął rękę z bukietem, prosząc tym samym, bym go przyjęła. Głośne westchnienie mogło zasugerować jedynie dobrym obserwatorom to, jakie dylematy chodziły mi teraz po głowie.
     Czy będę tego żałować?
     - Proszę, wejdź – szepnęłam, chwytając w dłoń bukiet ładnych, pachnących kwiatów.
     Byłam pod wrażeniem tego, jak szybko znika moja lekka uraza, jaką obiecałam sobie trzymać jak najdłużej. Tak, zwykle takie obietnice moralne nie wychodzą.
     Zachowaj dystans, Odette.

[Adaaam? ♥]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz