27 paź 2018

Od Aarona CD. J.C.

              Mrok zaczął spowijać miasto, a ja w dalszym ciągu siedziałem w swoim domowym gabinecie, podpisując papiery, pijąc [zimną już] kawę i rozmawiając jednocześnie przez telefon z jakimś lichym klientem, który nie miał nic interesującego do zaoferowania i usilnie próbował wcisnąć mi kolokwialny „kit” i wyciągnąć ze mnie jak największą ilość pieniędzy. 
— Nie jestem zainteresowany pańską ofertą. 
— Ale dorzucę jeszcze w pakiecie… — bez jakiegokolwiek poczucia godności zaczął wręcz błagać o podpisanie umowy, myśląc, że jakieś marne dodatki zmienią moje zdanie. 
— Nie jestem zainteresowany. — powtórzyłem twardo, po raz kolejny ukazując swoje stanowisko w tej sprawie. — Do widzenia. — czym prędzej się rozłączyłem, a z moich ust wydobyło się głośne westchnienie ulgi. 
Czym prędzej posegregowałem papiery, a następnie zająłem miejsce na wielkiej, skórzanej sofie, patrząc się obojętnie na tlący się w kominku ogień i trzymając w dłoni kieliszek wybornej brandy. 
Usilnie próbowałem oczyścić swoje myśli i choć na moment zapomnieć o 
konferencjach, które muszę przeprowadzić, 
papierach, które muszę przeanalizować 
i telefonach, które muszę wykonać. 
Pragnąłem choć na moment zacząć żyć własnym życiem i znaleźć coś, co pomogłoby mi na pewien czas odłączyć swe istnienie od wielkiego, oszklonego wieżowca Brown Inc, który z każdym dniem niczym pasożyt, wysysał ze mnie resztki entuzjazmu i zwykłej, nieszkodliwej beztroski. 
*** 
             Niespodziewanie do moich uszu dotarł rzadko słyszany przeze mnie dzwonek do drzwi, który zapewne zwiastował wizytę jakiegoś kumpla, który po raz kolejny będzie udzielał mi mnóstwa rad o szczęściu, podziale życia zawodowego od osobistego i pracoholizmie. 
Ze znużeniem położyłem pusty kieliszek na stole i delikatnie uchyliłem drzwi, a moje błękitne spojrzenie napotkało dziewczynę, dziwnie znajomą, która przedstawiła się jako Marie. 
— Ach, to ty. Pamiętam cię. — mój umysł momentalnie został spowity wspomnieniami z ostatniej imprezy, podczas której bezwstydnie flirtowałem z panią detektyw do momentu, w którym przerwała nam w tym banda nastolatków, do której wliczała się stojąca przede mną dziewczyna. — Wejdź. — otworzyłem szerzej drzwi, tym samym wpuszczając ją do środka. 
Nastolatka z uwagą pochłaniała spojrzeniem każdy skrawek mojego penthouse’u, po czym rozsiadła się wygodnie na sofie w oczekiwaniu, aż zrobię to samo. 
— A więc, jak się czujesz, Marie? — wyjąłem z szafki brandy i uzupełniłem na nowo zawartość kieliszka. 
— Wypuszczono mnie ze szpitala, więc domyślam się, że wszystko jest w porządku. 
— To dobrze. — haustem wypiłem alkohol, lekko się krzywiąc. — Sprowadza cię coś konkretnego? 
— Tak. Chcę pana ostrzec. — jej spojrzenie momentalnie stało się puste, pozbawione emocji, przerażające. 
— Przed czym? — z ciekawością przyglądałem się dziewczynie, której cera lśniła od blasku ognia z kominka. 
— Przed moją siostrą. 
Po raz kolejny przerwał mi dzwonek, a raczej ich cała salwa. Ktoś bardzo nachalnie pukał, a raczej walił w drzwi. 
Moje brwi mimowolnie zmarszczyły się w geście poirytowania. 
— Wybacz na moment. — zerwałem się z sofy i otworzyłem, a moim oczom ukazała się J.C. 

J.C.?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz