15 paź 2018

Od Chloe do Logana

          Zacznijmy od tego, iż już w momencie, w którym otworzyłam swoje znużone ślepia, zaczęło towarzyszyć mi dziwne przeczucie, że dzisiejszy dzień będzie beznadziejny. W każdym możliwym aspekcie.
***
      Ubrałam chrzanione rajstopy, w których czułam się niczym w pajęczej sieci, po czym przywdziałam mój uniform kelnerki, na który składała się żałośnie krótka spódnica, uwłaczająca mi kobiecej godności oraz dziwna, nieco porozciągana bluzka z tajemniczego, niezidentyfikowanego materiału, po którym zapewne nabawię się obrzydliwej wysypki.
Ubrana w ten oto głupkowaty strój, którego nie podarowałabym nawet bezdomnej, wyszłam, pokazując się całemu światu i z rumieńcami na twarzy unikając obleśnych spojrzeń, które przenikały mnie w każdym możliwym momencie.
A może po prostu nikt nie zwraca na mnie uwagi, a ja mam jakieś żałosne złudzenia?
Możliwe, gdyż wokół nie było nikogo, a ja szłam własnie pustą uliczką, prowadzącą do starej speluny, która przybrała sobie zacnie brzmiące miano baru.
Szarpnęłam za drzwi i odwiesiłam płaszcz na wieszaku przy wejściu, meldując się tym samym w pracy.
Jak zwykle, pusto. 
Widziałam tylko pojedynczych, stałych bywalców, którzy ryzykują własne życie, jedząc w tym miejscu, mimo tego, iż niejednokrotnie słyszało się o zatruciach, czy innych dziwacznych przypadkach, które dotykały gości, a raczej śmiałków, stołujących się tutaj.
Przywitałam się ze współpracownikami, a mianowicie: moją koleżanką feministką, której włosy z każdym dniem przybierają inny kolor, a na twarzy pojawia się nowy kolczyk. Kobieta ta nie szczędzi w słowach i ma w zwyczaju mówić to, co myśli, nierzadko wyrażając to za pomocą całych wiązanek wulgaryzmów.
Mimo jej dziwacznego stylu bycia i jeszcze dziwniejszych poglądów, cenię w niej szczerość i uważam, że gdyby ściągnąć jej całe to żelastwo z ciała i doprowadzić jej fryzurę do ładu, to byłaby w sumie całkiem urodziwą kobietą, ale na razie chyba się na to nie zapowiada, bo z tego, co widzę, dziewczyna ta preferuje styl bombki choinkowej - miliony niewspółgrających barw i pozornie groźny wygląd, który nadają jej kolorowe tatuaże i kolczyki.
Zasada obchodzenia się z nią jest prosta: nie możesz dać po sobie żadnej słabości, bo wykorzysta moment, w którym upadasz i wejdzie ci na głowę, ba! Nawet bezczelnie na niej usiądzie i zaśmieje ci się triumfalnie prosto w twarz.
— Cześć, Loe. — usłyszałam niski głos mojego współpracownika, po czym poczułam, jak ktoś zamyka mnie w silnym, męskim uścisku.
Ten emocjonalny niedorostek to Brandon, mój kumpel z baru, który charakteryzuje się tym, iż jest chrzanionym casanovą i podrywa wszystkie, ale to wszystkie kobiety, które napotka na swojej drodze, począwszy od starszych, pięćdziesięcioletnich paniuś, a skończywszy na licealistkach.
Obrzydlistwo.
— Hej, Bran.
Wyplątałam się z objęć podrywacza i z przymuszonym uśmiechem na twarzy, chwyciłam notes oraz długopis, po czym udałam się w kierunku baru, chcąc przyjąć zamówienie od trzech, łysych mięśniaków, którzy wyglądali mi na recydywistów, a do tego uciekinierów.
Czy mam się obawiać o własne życie?
Przełknęłam ślinę i pstryknęłam długopisem.
— Dzień dobry. Mogę złożyć zamówienie?
— Tak. — burknęli ponuro i przez najbliższą minutę wymieniali dania, które chcą zakupić. Szczerze powiedziawszy, miałam wrażenie, że zamówili całe menu.
— Dobrze, dziękuję. — wyrwałam karteczkę z notatnika i ruszyłam w kierunku serca baru - kuchni, która delikatnie mówiąc, była w opłakanym stanie. Kurz, stare, powyginane sztućce, garnki z pozdzieranym dnem, tępe noże i mrożone, nieświeże składniki.
Żal mi klientów, naprawdę.
***
Po dobrych trzydziestu minutach powoli wyniosłam gotowe dania i położyłam je ostrożnie przed twarzami trójki gości.
— Smacznego. — mam nadzieję, że się nie otrujecie.
Kiwnęli lekko głowami i zaczęli pożerać obfitą zawartość talerzy, niekulturalnie przy tym mlaskając.
Oto nasza klientela.
Wróciłam za ladę i ze znużeniem obserwowałam kolejnych przybyszów, którzy wchodzili, czy wychodzili, zamykając za sobą trzeszczące drzwi lokalu.
***
             Właśnie stałam przy stoliku numer "nie pamiętam" i po raz kolejny spisywałam na karteczce zamówienie. Tym razem krótkie, czyli takie, jakie uwielbiam najbardziej.
Kawa.
Mrożona kawa.
Ruszyłam w stronę kuchni, a następnie, po krótkiej chwili wróciłam z lodowatym napojem i położyłam go na stoliku młodego mężczyzny.
A przynajmniej próbowałam położyć, gdyż przerwał mi w tym przeraźliwy huk tłuczonego talerza, który dobiegł z kuchni i spowodował, że mokry kubek wyślizgnął mi się z rąk, lądując tym samym na kolanach poirytowanego klienta.

Logan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz