15 paź 2018

Od Odette C.D Adam

     Moje serce szarpnęło się niebezpiecznie, kiedy donośny łoskot drzwi pożegnał Adama. Zostałam sama, sparaliżowana dziwnym otępieniem i bez żadnego wsparcia. Odsunęłam się od drzwi, jakby czaiła się za nimi aż zbyt wyraźna groźba. Zza grubych ścian oddzielających mnie teraz od reszty świata dobiegły stłumione wrzaski. Nie potrafiłam ich zinterpretować. Mój umysł przetwarzał je jako głuche, ale puste dźwięki pozbawione znaczenia.
     I już wiedziałam, że to był przedsmak prawdziwej tragedii.
     Szum w głowie uprzedził potężny, głośny huk, który odrzucił mnie na drugi koniec pokoju. Runęłam mocno o podłogę, czując ostry ból przeszywający całe ciało. Przez długą chwilę byłam w stanie usłyszeć tylko ogłuszające dźwięczenie.
     Nie mogłam sobie z nim poradzić.
     Z trudem dźwignęłam się na nogi, starając się jak nigdy wcześniej ogarnąć uczucie rosnącego przerażenia. I wtedy, sunąc ostrożnie wzrokiem po bladej płaszczyźnie pokoju, zobaczyłam to. Wyrwa w ścianie stała w żywych, pełzających po krawędziach ognistych językach. Niemal od razu odzyskałam siły, które oparte były jedynie na silnej adrenalinie. Przestałam odczuwać jakikolwiek ból. Znaczenie zyskał tylko ten jeden impuls, zmuszający moje gardło do wydania jednego z najwyższych dźwięków, jakie było w stanie w ogóle wydać. Został on jednak zamknięty w czterech ścianach śmiercionośnego wówczas pokoju, uzupełnianego z każdą kolejną chwilą chmurą dymu.
     Ciałem zatargał strach.
     Płuca chciały wybuchnąć od tempa pochłanianych oddechów.
     Gardło zeschło i drapało niemiłosiernie. Zachłysnęłam się ciężkim, zatrutym powietrzem.
     - Adam! – Krzyknęłam raz jeszcze, niemal przytulając się do drzwi, do których cudem zdołałam dobiec.
     Naparłam na nie, nacisnęłam klamkę i pociągnęłam mocno, jednak stawiała opór.
     Jeszcze raz, jeszcze raz. Potem strach o własne życie tylko rósł.
     - Adam, wracaj!
     Oczy wykazywały panikę. Odbijał się w nich blask ognia i przerażenie, wręcz rozrywające na strzępy resztki nadziei. Płomienie mnożyły się oraz pięły w górę, łaskocząc czerniejący sufit. Ich ciepło dobiegało do mnie coraz intensywniej.
     Pośród ogromnego chaosu, jaki toczył się za ścianą, zdołałam wyłapać tylko jeden głos.
     - Odette! Odette, wszystko w porządku? – Krzyczał, próbując zagłuszyć alarm. Uświadomiłam sobie, że trwa od dobrych paru minut. – W pokoju obok była eksplozja, musimy się ewakuować! Odezwij się! – Szarpał mocno za klamkę. Jego głos stał się tak przejęty i przerażony, że momentalnie odczuwałam potrzebę powolnego pogodzenia się z uchylającą się przede mną chwilą katastrofy.
     Zakaszlałam głośno. Oczy znów zapiekły.
     - Drzwi się zatrzasnęły! Proszę, zrób coś…
     - Odejdź od nich. Spróbuję je wyważyć – odparł tym samym tonem. Nie potrzebowałam dużo czasu, by wypełnić jego polecenie. Na tyle, na ile mogłam, odeszłam od drzwi i naciągnęłam skrawek koszulki na usta oraz nos.
     Kolejny huk rozbrzmiał gdzieś w odrębnej części budynku.
     Cholera jasna, dlaczego tak stoję? 
     Korzystając z chwili, kiedy mężczyzna napierał całym swoim ciałem na drzwi, by uległy, zaczęłam zbierać najpotrzebniejsze rzeczy. Telefon, portfel, laptop i dokumenty. Na nic innego nie miałam czasu. Nie miałam nawet czasu, by myśleć. Wchłaniałam coraz więcej dymu. Nie zapanowałam nad tym, przez co z mojego zdartego, obolałego gardła wyrwały się jeszcze kaszlnięcia.
     - Odette?! Co ty wyrabiasz! – Adam zdołał wkroczyć do pomieszczenia. Od razu zakrył usta i nos, co spowodowało, że słowa stały się niewyraźne.
     - Nie zostawię tylu rzeczy. – Z uporem maniaka upychałam rzeczy do torby. Krew w moich żyłach po chwili dosłownie zawrzała od potęgowanej temperatury.
     - Albo życie, albo ta durna torba. Nawet nie pozwolę ci wybierać. – Gwałtownie pociągnął mnie w swoją stronę. Utrzymałam torbę zawieszoną na ramieniu i obdarowałam pomieszczenie, mój piękny, przytulny azyl, ostatnim stęsknionym spojrzeniem.
     Każdy metr korytarza trawił żywy ogień. Głowa opustoszała; żadnych pomysłów, ani jednej sugestii co do strategii wyjścia stąd. Wzrokiem pospiesznie wędrowałam od kąta do kąta, spowita czystym przerażeniem, które powoli odbierało mi wszystkie siły.
     - Jest za późno – wyszeptał, jednak nie na tyle cicho, bym tego nie usłyszała.
     W akademiku musiało już nikogo nie być.
     A my odcięci od jakiegokolwiek wyjścia, otoczeni płomieniami.
     - Tam! – Adam obudził tym we mnie ostatnią iskrę nadziei. Pozostałam mu całkowicie podległa, kiedy w amoku szarpnął mnie w jedną ze stron. Na końcu długiego korytarza stały jedyne drzwi nieogarnięte smugami dymu. Wolne od sadzy. Żadna wątpliwość nie przeszła przez nasze głowy. Nogi same ruszyły porywczym biegiem.
     Dostaliśmy się do środka.
     W budynku znowu nastał odgłos eksplozji.
     - Szybko, zabezpieczmy drzwi – rozkazał, przewracając prawie wszystkie możliwe przedmioty w poszukiwaniu pomocy. Sama rozsunęłam jedną z szafek i od razu w oczy zakuł mnie tuzin ręczników, którymi zaraz wypełniliśmy szparę pod drzwiami.
     - To powinno pomóc nas na jakiś czas. – Zdanie przerwał nieustanny kaszel. Dym podrażnił moje gardło i płuca bardziej, niż to przewidywałam, i teraz, próbując złapać pełen oddech, odczuwałam wszystkie tego skutki.
     Za oknem powietrze przesiąkał szary dym, w którym co chwila tliły się niewyraźne, szybko zanikające iskierki.
     „Jest za późno.” Te słowa Adama wyżerały z mojego umysłu wszystko, co tylko dobre. Pogrążając się w nieuniknionych omenach przyszłych wydarzeń, osunęłam się po ścianie. Zajęłam jeden, w miarę przytulny kąt i wodziłam spojrzeniem za Adamem. Ilekroć patrzyłam na jego twarz, nie umiałam niczego wyczytać.
     Za drzwiami można było wręcz wyobrazić sobie płomienie, które powoli przedzierały się przez solidną warstwę drewna. To nie wystarczy na długo.
     - Co teraz będzie? – W moich oczach stanęły łzy. Nie byłam pewna, czy łzawiły od emocji czy były po prostu podrażnione od nadmiaru dymu. Smutny jęk, jaki z siebie wydałam, zdradził jednak wszystko.
     Adam w końcu zatrzymał się w miejscu. Uklęknął przy mnie, położył ostrożnie dłoń na moim kolanie, non stop analizując reakcję. W ręce ciągle drżał mi telefon pozbawiony zasięgu.
     - Będzie dobrze. Ty powinnaś mi to powiedzieć. – Nie wiedziałam, jakim cudem, ale zdołał się uśmiechnąć.
     - Dziękuję, że mnie – zakaszlałam – nie zostawiłeś.
     - Nie mógłbym – mruknął spokojnie. Zajął miejsce obok mnie, gdy tylko wskazałam na wolną przestrzeń.
     - To wszystko dlatego, że drzwi się zatrzasnęły – szepnęłam niewyraźnie. W oczach znów poczułam topiące się przerażenie. – M-musimy wyjść z tego cało… – Z tymi słowami powolutku zsunęłam się na jego klatkę, wtulając w nią policzek. Ciepło, jakie biło od mężczyzny, zupełnie mi nie przeszkadzało. Było niczym ostoja przeganiająca wszelki smutek i rozpacz razem wzięte.

[Adam?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz