— Co ci napisała?
— Że pora to zakończyć.
Nie pytajcie, dlaczego właśnie siedzę w penthousie Aarona i rozmawiam z nim o swoich sprawach sercowych, gdyż jest to tak cholernie nierealne, że nawet sam nie do końca wierzę w to, co się w tej chwili rozgrywa.
Klarowne wino kołysało się w moim kieliszku, a starszy Brown rzucił marynarkę na sofę i rozsiadł się naprzeciwko mnie, w wielkim, skórzanym fotelu z podnóżkiem.
Zacznijmy od tego, że jestem pierwszy raz w domu Aarona.
I pierwszy raz zainicjowałem kontakt.
I pierwszy raz nie obrażam go w każdym swym zdaniu.
Cholera.
— I co, posłuchałeś jej, czy nadal walczysz? — zapytał, przewiercając mnie bystrym spojrzeniem na wylot.
Jak mogę walczyć, skoro nie mam o kogo? Zostawiła mnie z moimi demonami na pastwę losu.
— Odpuściłem.
— Idiota.
— Zamknij się, Ron. Zgrywasz eksperta od spraw sercowych, a sam nie masz nawet dziewczyny już od dobrego roku.
Na moje słowa zareagował niepokojącym śmiechem.
Super, czyli kogoś ma.
— Dlaczego nie powiedziałeś…? — zapytałem, dolewając sobie wina do kieliszka.
— Cóż, nie angażuję się w stałe związki, ale muszę przyznać, że wypatrzyłem już swoją ofiarę.
— Świetnie. Jeszcze powiedz mi, że nasz otyły, niechlujny kuzyn od strony wuja Thomasa ma kogoś, to się załamię.
— Z tego, co mi wiadomo, niedawno kogoś poznał.
— Chyba sobie ze mnie żarty robisz.
— Jak nie wierzysz, to zadzwoń do niego. — burknął ponuro Aaron i odłożył na stół pusty kieliszek.
— Ale on był…
Tak, nasz kuzyn był specyficzny.
Wrażliwy grubasek z nieco przetłuszczonymi włosami.
Nie widziałem go już kilka dobrych lat.
— Tak, wiem.
Oparłem głowę o dłonie w geście załamania, a mój wzrok mimowolnie skierował się w stronę widoku miasta rozciągającego się za oknem.
— Noah, ale powiedz mi… Dlaczego wtedy, gdy wyznała ci miłość, zachowałeś się jak skończony dupek?
— Nie twoja sprawa.
— To po cholerę prosisz mnie o pomoc, skoro nie chcesz nic powiedzieć? — zmarszczył nerwowo brwi i rozłożył ręce, ukazując w ten sposób swoje niezrozumienie.
— Po prostu nie chcę się do nikogo przywiązywać.
— Dlaczego? — robił to, czego nienawidzę najbardziej.
Drążył temat.
— Bo to wiąże się ze stratą.
— Jesteś walnięty, chyba zdążyłeś sobie to uświadomić, prawda? — zaśmiał się nisko, po czym przeczesał palcami swe kruczoczarne włosy. — Może jeszcze powiesz mi, że ci na niej nie zależy?
Te słowa uderzyły mnie niczym pocisk armatni, wręcz zmuszając do refleksji.
— Zależy, ale nie mogę tego pogłębiać.
— Jeżeli myślisz, że unikając jakichkolwiek uczuć, pozbędziesz się cierpienia, to niestety, żyjesz w cholernym błędzie.
Poza tym, całe to zajście tylko to udowadnia. Odrzuciłeś ją i co? Jesteś szczęśliwy?
Miał doskonałe argumenty.
Praca nauczyła go świetnych umiejętności przemawiania, muszę mu to przyznać.
— Możesz przestać mnie dobijać, tylko pomóc?
— Noah, ja… wiem, że twoje podejście nie wzięło się znikąd. Jestem świadomy, że nierówne traktowanie przez rodziców i cały ten wyścig szczurów pomiędzy nami odcisnął na tobie nieodwracalne piętno, ale Noah, ja chcę naprawić naszą relację i zakopać topór wojenny.
— Ruiny nie da się tak łatwo odbudować.
— Żebyś się nie zdziwił, braciszku.
— Nie nazywaj mnie zdrobniale, bo wybiję ci zęby. — mam wrażenie, że moje złośliwe riposty osiągnęły już najniższy możliwy poziom. Kiedyś jeszcze miały klasę, a teraz opierają się na groźbach.
Żałosne.
Aaron spojrzał na zegarek i powoli wstał ze skórzanego fotela.
— Chodź, pojedziemy razem do jakiegoś klubu, napijemy się czegoś i trochę potańczymy.
— Ja i taniec? — z moich ust wyrwała się salwa panicznego śmiechu.
— Tak, ty i taniec. Zbieraj się, tylko… stary, weź prysznic. Cuchniesz tanim alkoholem.
Przewróciłem nerwowo oczyma i ponownie doprowadziłem się do ludzkiego stanu.
***
Świeże, pachnące włosy układały się w nieco niesforną grzywkę, a granatowa koszula, którą pożyczył mi Aaron, doskonale podkreślała moje mięśnie i idealnie współgrała ze zwykłymi, czarnymi spodniami.
— Gotowy? — zapytałem, zerkając ukradkiem na brata, który właśnie zakładał na rękę zegarek.
— Ta.
Muszę przyznać, że w swojej błękitnej koszuli wyglądał naprawdę dobrze.
— Chodź, taksówka już na nas czeka. — psiknął mnie i siebie jakąś mocną wodą kolońską, po czym skierował się w stronę drzwi wejściowych.
***
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg lokalu, do moich uszu wdarła się przeraźliwie głośna muzyka, a spojrzenia kilkunastu kobiet bezwstydnie zatrzymały się na nas, nawet na moment nie zmieniając swego kierunku.
Po przeciśnięciu się przez tłum rozbawionych ludzi, usiedliśmy w nieco spokojniejszym miejscu i zamówiliśmy starą, dobrą brandy, którą obaj lubiliśmy.
Kilka chwil później roześmiani i rumiani, a raczej – po prostu podpici, zwróciliśmy swą uwagę na jedną z dziewczyn siedzących przy barze.
I tak oto kilkanaście minut wymieniania się nawzajem flirciarskimi uśmiechami skończyło się na tym, że długonoga brunetka imieniem Sarah, właśnie siedziała z nami przy stoliku, trzepocząc rzęsami.
— Bracia Brown? — zmierzyła nas swoimi zielonymi oczyma, a dekolt jej sukienki odsłaniał wiele.
Zbyt wiele.
— We własnej osobie. — odparłem entuzjastycznie, sam siebie nie poznając.
Całe moje życie było mi wstyd za swoje nazwisko, niejednokrotnie myślałem nad jego zmianą, a teraz gram w otwarte karty i przyznaję się do tego bez większego sprzeciwu?
Pora przystopować z brandy.
— No proszę, bardzo miło mi was poznać panowie. — I vice versa. — kąciki moich ust uniosły się w kokieteryjnym uśmiechu.
Noah, nie. — Kogo moje oczy widzą, czy to mój najukochańszy szef, upity w pień? — usłyszałem wysoki, melodyjny głos, którego źródłem była smukła blondynka w obcisłej, czerwonej sukience.
— Julie? — oczy Aarona otworzyły się szerzej. — Julie, to Noah – mój brat. Noa, to moja sekretarka – Julie. — wstał, zachwiał się i przedstawił nas, szczerząc przy tym swoje śnieżnobiałe zęby.
— Miło poznać. — rzekła, poprawiając kosmyk włosów.
Siedzieliśmy w czwórkę, prowadząc żywą rozmowę do momentu, w którym stwierdziliśmy, że pójdziemy zatańczyć.
Aaron, doskonały tancerz nie miał z tym problemu, jednak ja z trudem dałem się wyciągnąć na parkiet.
Na szczęście Sarah również miała z tym problemy, więc nie wynikło z tego nic krępującego, poza salwą rozradowanego, beztroskiego śmiechu.
Tańczyliśmy w powolny rytm muzyki i wtuleni w siebie, szeptaliśmy sobie do ucha momentami nieco sprośne rzeczy, które wywoływały ciepły dreszcz na moim kręgosłupie.
Noah, nie.
Przyciągnąłem brunetkę bliżej tak, że dzieliły nas centymetry.
Noah, nie.
Alkohol z każdą chwilą pogarszał mój stan, odbierając kontrolę nad samym sobą.
Noah, nie.
Czułem się niczym marionetka, która nie może wykonać niczego samodzielnie.
Noah, nie.
Kierowało mną upojenie.
Noah, nie.
— Chodź, jedziemy do mojego domu. — pociągnąłem kobietę za rękę i pomachałem Aaronowi na pożegnanie, jednak po chwili poczułem silną dłoń na swoim ramieniu.
— Noah, nie rób tego. To nie przyniesie ci szczęścia, tylko pogorszy sprawę. — spojrzał na mnie zatroskanym spojrzeniem, a ja nerwowo wyrwałem się z jego uścisku.
— Stul pysk.
Razem z Sarą wsiedliśmy do taksówki i zamówiliśmy kurs prosto do mojego domu.
Nie.
To nie może być rzeczywistość.
Błagam, nie.
Zacisnąłem z całej siły pięści.
Noah, nie.
— Chodź, jedziemy do mojego domu. — pociągnąłem kobietę za rękę i pomachałem Aaronowi na pożegnanie, jednak po chwili poczułem silną dłoń na swoim ramieniu.
— Noah, nie rób tego. To nie przyniesie ci szczęścia, tylko pogorszy sprawę. — spojrzał na mnie zatroskanym spojrzeniem, a ja nerwowo wyrwałem się z jego uścisku.
— Stul pysk.
Razem z Sarą wsiedliśmy do taksówki i zamówiliśmy kurs prosto do mojego domu.
***
Właśnie zamknąłem za sobą drzwi i czym prędzej przywarłem do brunetki, obdarowując jej szyję licznymi pocałunkami, które wręcz rozpaczliwie domagały się odrobiny bliskości i szczęścia.
Szczęścia, którego od ponad dwóch tygodni uporczywie mi brakowało.
O dziwo, mimo ilości pocałunków, wszystkie razem nie dawały mi nawet namiastki tego samego uczucia, które wypełniło moje ciało podczas pocałunku z rudowłosą.
Kobieta wciągnęła mnie do wnętrza domu za kołnierzyk od koszuli, nie odrywając swoich ust od moich.
***
Kiedy próbowałem rozpiąć suknię Sary, ujrzałem przed sobą zapłakaną Lou, która patrzyła na mnie z wyrzutem, po czym odwróciła się i zniknęła w ciemnościach mojego umysłu.
Zwidy?
— Louise. — chciałem wypowiedzieć to w myślach, jednak szepnąłem to na głos z takim żalem, że brunetka odwróciła się i zmierzyła mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
— Jaka Louise?
— Nieważne. — odparłem tak twardym tonem, że sam się go przestraszyłem.
— Nie zawracaj sobie głowy żadną Louise, teraz masz mnie. — zdjęła suknię i stanęła przede mną w samej bieliźnie, co nie wywołało na mnie żadnego wrażenia.
Wykonała krok bliżej i zaczęła rozpinać guziki granatowej koszuli, patrząc prosto w moje puste oczy, które nie kryły w sobie żadnych uczuć.
— Ja...Nie mogę. — odsunąłem się od kobiety i zaplotłem dłonie na karku.
— Żarty sobie ze mnie robisz? — usiadła na sypialnianym łóżku i mierzyła mnie rozwścieczonym spojrzeniem.
W milczeniu wyszedłem z pokoju i wziąłem lodowaty prysznic, a kiedy już wróciłem, Sara spała.
Postanowiłem, że zachowam resztki godności i pozwolę jej tu przenocować, skoro tak bezczelnie ją potraktowałem.
Udałem się w kierunku salonu i zasnąłem na starej, skrzypiącej kanapie, której sprężyny wbijały się w mój kręgosłup, powodując, że nie mogłem zmrużyć oka.
Noah, spieprzyłeś.
***
Rano usłyszałem dzwonek do drzwi.
Czym prędzej przetarłem znużone oczy, jednak zanim zdążyłem wstać, Sarah w bieliźnie, owinięta zaledwie skrawkiem mojej koszuli, otworzyła drzwi.
Kiedy zauważyłem osobę stojącą w progu, zamarłem.
— Louise! — krzyknąłem na całe gardło, jednak całkowicie mnie zignorowała, po czym weszła do środka, zabrała jakąś torebkę, którą najwyraźniej tu zostawiła, a następnie wyszła, trzaskając drzwiami. Nie.
To nie może być rzeczywistość.
Błagam, nie.
Zacisnąłem z całej siły pięści.
*
— Sarah, wynoś się.
*
Zapłonąłem niewyobrażalnym gniewem, gdyż straciłem rudowłosą.
Osobę, która dawała mi poszukiwaną przez całe życie radość.
Louise, dlaczego mi to robisz?
Louise...?
Louise, dlaczego mi to robisz?
Louise...?
Żegnaj Louise.
Rozpadłem się.
Ległem w gruzach.
Ległem w gruzach.
I nikt mi już nie pomoże.
To koniec.
Zatracam się w swym smutku.
Bezkresnym smutku, którego źródłem jesteś ty.
I moja zakazana miłość do ciebie.
*
"Feel the vibe, feel the terror, feel the pain It's driving me insane
I can't fake
For god sakes why am I
Driving in the wrong lane
Trouble is my middle name
But in the end I'm not too bad
Can someone tell me if it's wrong to be so mad about you
Mad about you
Mad"
~Hooverphonic - Mad About You
Louise?
Płaczę mocno
OdpowiedzUsuńPłaczemy razem
Usuń